Zapomnij o ziemi, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
C.C. Mac AppZAPOMNIJ O ZIEMIprze�o�y�a z angielskiego Anna Mikli�skaIBy� dosy� wysoki. Znacznie przewy�sza� bezw�osych, br�zowosk�rych przechodni�wdrongaskich, kt�rzy omijali go z daleka troch� z pogard� i troch� z nieufno�ci�, z jak� omijasi� stara ruder�, gro��c� zawaleniem si� w ka�dej chwili. By� jak wrak. �yciowy rozbitek,kt�remu bardzo niewiele dni zosta�o. Wydatn� szcz�k� pokrywa� mu rudawy, kilkudniowyzarost, a dr��ce palce po��k�e by�y od dronu. Przyczyny nie by�y zbyt trudne do odgadni�cia:przebywa� na planecie Drongail przez prawie ca�y tutejszy rok (niewiele kr�tszy od roku naZiemi) i uleg� na�ogowi ju� na pocz�tku swojego pobytu. A od wielu dni nie mia� �adnejmo�liwo�ci zazna� �agodnego zapomnienia, kt�re daje dron.Sta� w cieniu oparty o �cian� drewnianego budynku u wylotu za�mieconej uliczki -promie tutejszego s�o�ca by�y gor�tsze, ni� mog�a wytrzyma� jego sk�ra. Budynek, o kt�rysi� opiera�, nie mia� okien poni�ej pierwszego pi�tra i �adnego wyj�cia opr�cz jedynych drzwizabitych deskami. Powietrze uliczki by�o przesycone zaduchem st�ch�ego t�uszczu, odoremcia� rozmaitych ras i - przede wszystkim - dronu. Ten ostatni zapach wydawa� mu si� mi�y nietylko, dlatego, �e dron przynosi� ukojenie, r�wnie�, dlatego, �e przypomina� mu wo�zle�a�ego siana. By� to jeden z nielicznych zapach�w, kt�rego nie zapomnia� przez tewszystkie lata po opuszczeniu Ziemi.Niesiony podmuchem wiatru kawa�ek papieru otar� si� o jego go�� kostk�. Zerkn�� na�mie� (oczywi�cie puste opakowanie po dronie) i kopn�� go ze z�o�ci�. Potem podni�s� g�ow�i zauwa�y� przygl�daj�cego mu si� drothe�skiego ch�opca.- Przypatrz mi si� uwa�nie �obuzie! - burkn�� w tutejszym dialekcie. - Do czasu, kiedydorobisz t�ustego brzucha, my ju� b�dziemy ras� od dawna wymar��. I ju� nigdy wi�cej nieb�dziesz m�g� �adnego z nas poogl�da�.Wyrostek oddali� si�. M�czyzna odwr�ci� si� i pow��cz�c nogami ruszy� nieco dalejw g��b ulic by usi��� opar�szy si� plecami o budynek. Chyba po raz setny poszpera� wkieszeni swego obszarpanego p�aszcza, wyci�gn�� mocno pognieciony �wistekprzybrudzonego papieru, wyg�adzi� go na ko�a i przeczyta�: �Johnie Braysen, musz� si� z tob�koniecznie zobaczy�. Jutro o drugiej po po�udniu na p�nocnym kra�cu ulicy, przy kt�rejmieszkasz - B. Lange�.Wcisn�� kartk� z powrotem do kieszeni. - John Braysen... - wymamrota� pod nosem,jakby jego w�asne nazwisko nagle wyda�o mu si� dziwne. - Komandor John Braysen,G��wnodowodz�cy Oficer Oddzia�u Zwiadowczego Ziemskich Si� Przestrzennych.Od jak dawna nazywano go po prostu John? Od jak dawna nie pytano go o nazwisko?W urz�d�w spisach Drongailu (i kilku innych obcych �wiat�w, w kt�rych czasowoprzebywa�) figurowa� zawsze jako: �John, pochodz�cy z Ziemi, obecnie bez obywatelstwa:W��cz�ga. Nienotowany w kronikach przest�pczych. Bez zawodu�.A od jak dawna nie widzia� Barta? Ze cztery ziemskie lata? Nie - przecie� ostatnioobaj byli najemnikami Floty Hohda�skiej wtedy, kiedy zgin�o trzydziestu ludzi. A to by�omniej wi�cej pi�� po zag�adzie, czyli oko�o trzech lat temu.Czy naprawd� od zag�ady min�o dopiero osiem lat? To znaczy�oby, �e John mazaledwie trzydzie�ci siedem, a czu� si� przecie� znacznie starzej. Wydawa�o mu si�, �e odtamtego straszliwego dnia musia�o min�� potwornie wiele czasu.Zastanawia� si�, dlaczego Bart chce go widzie�. Przez pierwsze kilka lat po Zag�adziejedyni pozostali przy �yciu ludzie - mniej ni� pi�ciuset cz�onk�w za�ogi - trzymali si� razem.A potem, kiedy warunki przetrwania w obcym �wiecie rozdzieli�y ich, z rosn�c� staleniecierpliwo�ci� oczekiwali ponownego spotkania. Jeszcze p�niej rosn�ca rozpacz ibeznadziejno�� sytuacji sprawi�y, �e by�o im oboj�tne, czy si� zobacz� czy nie. Johnzastanowi� si�, ilu ich mog�o jeszcze �y�. Wed�ug ostatnich wiadomo�ci, jakie do niegodotar�y, oko�o stu s�u�y�o jako najemcy w r�nych obcych flotach, a miejsca pobytu mniejwi�cej sze��dziesi�ciu czy siedemdziesi�ciu nie by�y dok�adnie wiadome. Reszta - ilekolwiekich jeszcze pozosta�o - by�a zagubiona, rozproszona w dalekich �wiatach, takich jak Drongail.John dziwi� si�, �e Lange�owi uda�o si� go odnale��, chocia� oczywi�cie du�o statk�whandlowych zatrzymywa�o si� na Drongail, bo st�d w�a�nie pochodzi� dron. O ile Langemia�by pieni�dze - a chyba musi je mie�, skoro a� tu dotar� - to dobrze by�oby si� z nimskontaktowa�. Zastanowi� si�, czy nie powinien kupi� troch� jedzenia (na my�l o rozstaniu si�ze swoim starym p�aszczem pochodz�cym z Ziemi b�l przeszy� jego serce) i zap�aci� cho�bycz�� d�ug�w w brudnym przytu�ku, w kt�rym mieszka�. M�g�by rzuci� dron, gdyby si� na tonaprawd� zdecydowa�, ale, po co? To i tak nie mia�o �adnego znaczenia.Patrzy� ze znu�eniem na granic� cienia po�rodku ulicy. Jeszcze troch� za wcze�nie naprzyj�cie Lange�a. O ile Bart w og�le si� tu poka�e. John zdrzemn�� si�, opu�ciwszy g�ow�.- John! Hej, John!Braysen przetar� oczy, otrz�saj�c si� ze snu. Skupienie wzroku na kr�pej postaci wschludnym niebieskim ubraniu zaj�o mu dobr� chwil�. Niemo�liwe! - zapinany na suwakkombinezon Barta by� skrojony wed�ug fasonu munduru s�u�bowego ziemskiej Floty. Johnwsta� z trudem. Teraz, kiedy patrzy� na Barta, wspomnienia wr�ci�y jak �ywe. Wzruszenie�cisn�o go za gard�o, tak, �e ledwie zapanowa� nad �zami. Mocno u�cisn�� wyci�gni�t� d�o�kolegi.- Bart! Tyle czasu min�o... Cudownie znowu ci� zobaczy�, Bart...Lange wydawa� si� powa�ny i do�� zaszokowany. John nagle poczu�, �e si� rumieni.- Tak, Bart. Jestem narkomanem. N�dzarzem, kt�ry �yje z zasi�ku. Dostaj� �arcie imaterac do spania. Za to od czasu do czasu zabieraj� nas na dzie� lub dwa do kopania do��walbo innych rob�t. A ty... - pu�ci� r�k� Lange�a i sta� patrz�c na jego kombinezon. Z trudemprze�kn�� �lin�. - �wietnie wygl�dasz, Bart. Nadal jeste� najemnikiem? U kogo? Czy... -obejrza� Barta dok�adnie. - Nie wygl�da na to, �eby� odni�s� jakie� ci�kie rany.Lange nadal patrzy� na Johna z niepokojem. Potem powiedzia�:- Ostatnio by�em we Flocie Hohd na akcji. Dwa tysi�ce godzin. Wylaz�em z tego ca�o.Zap�acili sporo, wi�c wcale dobrze mi si� teraz wiedzie. Nie chcieli, �eby widziano mnie naHohd zaraz po akcji, wi�c si� przenios�em. Teraz jestem w... - pauza w s�owach Barta by�aniemal niezauwa�alna -... pewnej kolonii na planecie nazywanej Akiel. Zbieram wszystkichludzi. Jest nas teraz ponad dwudziestu.- Po co?- Podr�ujemy, szukamy, usi�ujemy znowu zwo�a� star� Za�og�. W�adca Akielu naspotrzebuje. Nas wszystkich.John spojrza� mu prosto w oczy.- Dobrze wiesz, �e wi�kszo�� z nas ju� z tym sko�czy�a, Bart. To cholerne, ci�g�ezabijanie. Rabowanie planet, wywo�enie �up�w ze �wiat�w, kt�re w niczym nam niezawini�y, do innych �wiat�w zupe�nie nam oboj�tnych... Nie s�dz�, �eby�cie znale�li wieluochotnik�w.- My�l�, �e jednak znajdziemy - powiedzia� Lange z naciskiem. - Tym razem mamyprawdziwy cel. - Dziwi mnie to, co m�wisz. Kiedy ostatnio ci� widzia�em... - John westchn��i wzruszy� ramionami.Je�li Lange sam nie czu� tej pustej bezcelowo�ci istnienia, to nie by�o sensu z nim si�spiera�. Podj�� po chwili:- Akiel? Nigdy o takiej planecie nie s�ysza�em. Co tam jest takiego, co mog�oby nas,ostatnich, pchn�� do jakiego� dzia�ania? Widzisz jaki� naprawd� wa�ny pow�d? - przerwa� namoment, jakby z wysi�kiem zbiera� rozproszone my�li. - Zawsze sobie szukali�my cel�w,prawda? I znale�li�my. Targowisko. Wszyscy razem wyszkoleni, zdyscyplinowani,nieustraszeni stali�my si� legend� nieomal�e z dnia na dzie�. Bo ju� by�o nam wszystkojedno, czy zginiemy czy nie, o ile tylko mogli�my znale�� - lub my�le�, �e znale�li�my -spraw� wart� po�wi�cenia. Ale ten zapa�, ca�a ch�� walki wygas�a. Przynajmniej, je�elichodzi o mnie. A my�la�em, �e i ty masz ju� tego dosy�. Lange rozejrza� si� dooko�apodejrzliwie i przysun�� si� bli�ej Johna, rzuci� p�g�osem:- Koloni�, w kt�rej teraz jestem, to osiedle Chelki, John.John uwa�nie popatrzy� na swojego towarzysza.- Chelki? - mrukn�� z namys�em. - To znaczy, �e to jest w sferze imperium Vulmotu?- Nie, John. Mam na my�li wolnych Chelki - koloni�, o kt�rej istnieniu Vulmot nie mapoj�cia. Jest tam Omniarch - ma prawie dwa tysi�ce dwie�cie lat, kilkaset lat starszy odswoich potomk�w, kt�rzy tworz� koloni�. By� on niewolnikiem Vul i uda�o mu si� uciec niepozostawiaj�c �adnych �lad�w!John poczu� lekki zawr�t g�owy. Nie zdawa� sobie sprawy, �e tyle jeszcze uczu� wnim zosta�o. Powoli odwr�ci� si� i przez chwil� wpatrywa� si� niewidz�cym wzrokiem wDrothe�czyk�w mijaj�cych wylot uliczki i zerkaj�cych ciekawie na dw�ch obcych zwanychlud�mi. I w ko�cu westchn�� zwracaj�c si� do Lange�a.- Nie s�dz�, �ebym chcia� znowu walczy� z Vul. Tak, b�d� ich nienawidzi� dop�ki�yj� - w�tpi�, �eby kt�ry� z nas kiedykolwiek przesta� ich nienawidzi� - ale w ko�cu niezrobi� tego pojedynczy Vulmoti. I, mog� to ju� teraz powiedzie�, sami do tegodoprowadzili�my. Wyprawiali�my si� w przestrze�, o kt�rej nie wiedzieli�my nic. A kiedyspotkali�my co�, przed czym powinni�my byli uciec, pr�bowali�my walczy�, przyj�li�mywyzwanie jakby�my byli najsilniejszym mocarstwem galaktyki. I to po pope�nieniu g�upstwa,jakim by�o ujawnienie sk�d pochodzimy! I... No c�, w�tpi�, czy dow�dca Vul, kt�ryzaatakowa� nasz system s�oneczny wiedzia�, �e by� to nasz jedyny system.Twarz Lange�a by�a powa�na.- Zgodzili�my si� co do tego ju� przedtem - ale teraz wiem wi�cej. Ten zbieg�y Chelkimia� szpieg�w w Imperium Vulmot od dw�ch tysi�cy lat, John - dw�ch tysi�cy lat! Wiedzia�,wkr�tce po tym, co si� sta�o o naszych walkach i natychmiastowej zag�adzie Ziemi. Wyjawi�mi pow�d tej zag�ady, prawdziw� decyzj� Vulmotu. Widz�c jak potrafimy walczy�, chcielizapobiec przekszta�ceniu si� Ziemi w pot�ne mocarstwo. Wiedzieli, �e nie nadajemy si� dozrobienia... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl