Zgromadzenie swietych, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Christopher HydeZgromadzenie więtychOD AUTORAChociaż Zgromadzenie więtych to fikcja literacka, jednak w całoci oparta na faktach historycznych. Niemal każda z występujšcych w powieci postaci jest prawdziwa i w zasadzie wszystkie zdarzenia rzeczywicie miały miejsce. Sceny bombardowań podczas Bitwy o Anglię zostały zrekonstruowane możliwie dokładnie na podstawie relacji dotyczšcych dat, zniszczeń, iloci ofiar miertelnych, a nawet warunków pogodowych.Podczas pracy nad powieciš skorzystałem z ponad trzystu ksišżek historycznych. Konsultowałem się też z wieloma ekspertami z dziedziny wojskowoci, wywiadu i polityki. Szczególnie cenne okazały się takie pozycje jak, na przykład, Secret Service Christophera Andrew, A history ofBritish Secret Service Richarda Deacona, The Double Cross System in World War II Jamesa Mastermana, A letter from Grosvenor Sšuare Johna G. Winanta, The Enigma War Józefa Garlińskiego, Firewatch Diary Johna Betjemana, St. Paułs Cathedral in Wartime Deana W.R. Matthewsa, a wreszcie biografia sir Bernarda Spilsbury Scalpel ofScotland Yard.Sporód wielu osób, które pomagały mi w zbieraniu materiałów, chciałbym szczególnie podziękować pani Betty Heller. Była ona na tyle uprzejma, aby spisać dla mnie swoje wspomnienia z okresu Bitwy o Anglię. Pragnę także wyrazić wdzięcznoć emerytowanej pracowniczce United States Office of Strategie Stu-dies i CIA za nieocenionej wartoci informacje dotyczšce różnych wydarzeń 1940 roku oraz człowieka o pseudonimie Doktor. Z oczywistych przyczyn nazwisko adresatki tych podziękowań nie może zostać wymienione.Christopher HydePoint Roberts1995Rozdział pierwszySOBOTA, 7 WRZENIA 194 0 ROKU 4.30 BRYTYJSKIEGO CZASU LETNIEGOInspektor Morris Black zbudził się raptownie i stwierdził, że znajduje się w gabinecie, we własnym mieszkaniu przy Shepherd's Market. Spojrzał na zegarek. Spał mniej niż godzinę. Mrugajšc przytomniał powoli. Ziewnšł i zmarszczył brwi. W ustach czuł nieprzyjemny smak. Dwie duże porcje brandy miały pomóc na bezsennoć, tak sobie przynajmniej obiecywał. Kiedy to z dwóch zrobiły się trzy, a potem cztery? Ile trwało, zanim stracił rachubę i potrzebę liczenia?Ksišżka, którš wczeniej przeglšdał, leżała teraz pod nogami, obok jego fotela. Black wzdychajšc schylił się i podniósł jš. Jedna z jego ulubionych, autobiografia Williama F. Cody'ego znanego jako Buffalo Bili, rzadkoć, pierwsze amerykańskie wydanie z autografem autora na stronie tytułowej.Ostrożnie zamknšł tomik i ponownie spojrzał na zegarek. Półtorej godziny do witu. Właciwie nie warto już ić do łóżka, ale basen YMCA o tej porze jeszcze nie jest czynny, więc trudno zaczšć dzień. Inspektor wstał, przecišgnšł się, ziewnšł. Złe nawyki. Za dużo ich, za często ostatnimi czasy im folguje. Podszedł do okna i wyjrzał. Ye Grapes i inne sklepy, wszystkie zamknięte, tonęły w ciemnociach.Okna mieszczšcych się nad nimi mieszkań były starannie zasłonięte. Przez szczeliny we framudze wdzierał się do gabinetu nocny chłód. Black zadrżał i mocniej zacisnšł pasek starego jedwabnego szlafroka. Westchnšł. Znów powracały wspomnienia. Ten szlafrok ofiarowała mu Fay na pierwszš rocznicę. Zamknšł oczy. Czuł w piersiach znajomy ciężar, którego nie potrafił się pozbyć. Na dworze rozległ się przenikliwy sygnał. Wóz policyjny pędził przez Piccadilly w stronę Knightsbridge. O tej porze to zapewne fałszywy alarm wywołany przez jakš histerycznš leciwš damę z South Kensington, a może włamanie na Cromwell Road? Nie jego rejon, nie jego problem. Pech.Black głęboko wcišgnšł powietrze, potem powoli je wypucił. Myl o tym, że będzie musiał spędzić cały weekend bez pozwalajšcej zapomnić o innych zmar-twieniach pracy w Scotland Yardzie, była wystarczajšco trudna; wiadomoć, że spędzi resztę życia bez Fay, wydawała się prawie nie do zniesienia. Po długiej chwili Morris Black odwrócił się od okna. Łyk brandy, tylko dla przepłukania ust, a potem może jeszcze godzina czy dwie snu bez marzeń i koszmarów. To najlepsze, na co mógł liczyć.Numer usiadł skulony na łóżku, otoczył ramionami nagie kolana i nie odrywajšc wzroku od chłopca, po cichu liczył w ciemnociach. Ostatnia godzina przed witem. Wyranie słyszał wszystkie dwięki. Daleki turkot ciężarówek cišgnšcych do odległego o półtora kilometra składu Great Eastern przy Hare Street, podziemny łoskot pierwszego pocišgu metra wjeżdżajšcego zaledwie kilka przecznic dalej na stację Whitechapel-Mile End. Zamknšwszy oczy, mógł przywołać nawet te odgłosy, o których wiedział, że wedrš się do pokoju dopiero póniej: jęki i głone krzyki pacjentów pobliskiego zakładu dla obłškanych, dzwony z kaplicy więtego Filipa przy New Street; całe to piekło, jakie rozszaleje się dokładnie za dwanacie godzin. Fascynowało go tykanie zegara, czas ujęty w niezmiennš potęgę liczb, które utrzymywały wiat w całoci.Schylił się i zaczšł cicho nucić piosenkę o dziewięciu krawczykach, ofiarowujšc jš pišcemu, chociaż w głębi serca wiedział, że dar nie zostanie przyjęty. Niepewnie wycišgnšł dłoń. Opuszkami palców pogładził stopę chłopca. Już zimna. Numer zawahał się, niemal zgubił cišgle rozbrzmiewajšcy w głowie rytm. Przecież chłopiec nie pi, nigdy już nie unie.Częć rytuału dobiegła końca. Przewidywana rozkosz, krótka i goršca, suche usta. Pełne drżenia oczekiwanie na tę doskonałš chwilę, kiedy przystojna twarz chłopca wtuliła się w poduszkę, a na karku, w miej scu nie zasłoniętym przez kołnierzyk lotniczej kurtki, ukazał się wšski pasek opalenizny, linia okalajšca szyję jak przepowiednia. Błyszczšce, ciemne włosy u nasady czaszki, pierwsze trzy kręgi wyranie rysujšce się pod delikatnš skórš.Dygocšc z radoci, Numer przesunšł się do przodu. Pochylał się nad chłopcem, nakrywał go całym sobš, przytulał, kradł na zawsze pamięć tych chwil, wspomnienie dotyku twardego ciała i zakrwawionych dłoni, zimnych ust, oczu stygnšcych już, ale nadal miękkich pod poszukujšcym językiem. Oczy tak błękitne, jak przerażajšce niebo nachodzšcego dnia. Oczy, które zobaczył po raz pierwszy tysišc lat temu. Xznaczy miejsce.Nucšc o ostatnim krawczyku, Numer łagodnie stoczył się z chłopca i umiechnšł. Xznaczy miejsce. Z opowiada historię.Już od ponad roku balansowali na skraju przepaci. Francja padła, ale kogo obchodzi los Francji? Nad głowami mieszkańców miasta, niczym przewijajšce się kadry dokumentalnego filmu, toczyła się Bitwa o Anglię, z tej odległoci wyglšdajšca równie niewinnie, jak rozgrywki krykieta.Londyńczycy brali udział w tych rozgrywkach na różne sposoby. Dla bogatych oznaczały zamknięcie domów w stolicy i wyjazd na wie, opuszczenie sezonu teatralnego i rezygnację z dorocznych wakacji na kontynencie. Można też było10zaczepić się w Ministerstwie Obrony i uszyć mundur na Savile Row. Dla biedaków, prowadzšcych życie poród gazowni i składów East Endu, gra owa była znacznie mniej urozmaicona. Starcy opowiadali historie o Ypres, matki w bezsenne noce drżały mylšc o strasznym losie, jaki mógł przypać ich synom.W tę pierwszš wrzeniowš sobotę, po południu, mieszkańcy Londynu włanie zasiadali do herbaty albo podnosili do ust kufelek piwa, cieszšc się wištecznš atmosferš weekendu, kiedy zawyły syreny przeciwlotnicze. Jednak u znakomitej większoci londyńczyków obawa przed alarmami, zawsze dotychczas fałszywymi, już dawno temu przekształciła się w uczucie nudy, a nuda w obojętnoć. Wojny toczy się przecież na polach bitew, a nie w miastach. Syreny zignorowano, nadal nalewano herbatę i smarowano chleb masłem.O 16.32 zaczęły spadać pierwsze bomby, bladoniebieskie pięćsetfuntówki i pociski zapalajšce, prawie niewidoczne na tle pociemniałego nieba.Posilajšcy się piwem w pubie Seven Stars, Jack Champion, stary łajdak, który na emeryturze zajšł się handlem używanš odzieżš, dosłyszał wycie spadajšcych na East End bomb dopiero po jakiej minucie. Czujšc bliskie niebezpieczeństwo, Jack rzucił kufel i wypadł na dwór. Musiał przedostać się do swojego sklepu po drugiej stronie ulicy. Championa, podobnie jak i innych goci Seven Stars, zaszokował fakt, że naprawdę doszło do bombardowania i to w dodatku najuboższej dzielnicy. Trudno uwierzyć, by wujek Adolf mógłby zainteresować się miejscem słynšcym głównie ze znacznej iloci szczurów.Pierwsza z trzech bomb uderzyła w wšski, zamiecony zaułek, położony mniej niż dziesięć metrów od drzwi pubu Seven Stars, unicestwiajšc Jacka Championa i jego ostatnie myli w piekle dwunastu tysięcy stopni. Fala uderzeniowa, poruszajšca się z prędkociš tysišca trzystu kilometrów na godzinę, wydusiła życie z dwóch mężczyzn, którzy stali przed pubem, wyrwała framugi okien i zmieniła wnętrze Seven Stars w obłędny wir odłamków szkła, zabijajšc kolejnych osiem osób.Po fali uderzeniowej nastšpiła implozja. Próżnię powstałš przy wybuchu wypełniło napływajšce gwałtownie powietrze. Frontowa ciana pubu i nędzne domy po obu jego stronach, osłabione poprzednimi wstrzšsami, runęły w gruzy.Eliza Champion, żona Jacka, umarła ułamek sekundy wczeniej. Stojšc w oknie mieszkania nad sklepem, zauważyła przebiegajšcego przez ulicę męża, ale zaraz potem olepiła jš odległa zaledwie o pięć metrów eksplozja bomby. Mózg zdołał jedynie nakazać rękom, aby osłoniły oczy, kiedy w twarz uderzyły odłamki okiennej szyby, a klatka piersiowa, zgnieciona pod wpływem siły uderzeniowej, zmiażdżyła serce i płuca.W tej samej chwili druga bomba trafiła gdzie w połowie drogi pomiędzy wysokim, ceglanym murem starej szkoły a tyłami domu Championów. Siła wybuchu w ciasnym zaułku była tak wielka, że bez trudu zdmuchnęła zaplecze sklepu i mieszkanie nad nim, grzebišc to, co pozostało z Elizy Champion pod stertš miałkiego gruzu, który zaczšł gwałtownie gorzeć. Ruiny przy Brick Lane stanęły w ogniu.Trzecia bomba upadła w odległoci pięćdziesięciu metrów od dwóch pierwszych i przebiła płaski dach kamieniczki obok domu Champi... [ Pobierz całość w formacie PDF ]