Ziemia, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]HAMMOND INNESZiemia, kt�r� B�g da� KainowiTytu� orygina�u THE LAND GOD GAVE TO CAIN(t�um. Stanis�aw Zieli�ski)1992Przedmowa autora�Ziemia, kt�r� B�g da� Kainowi� jest wynikiem dw�ch moich podr�y na Labrador. Pierwsza odby�a si� w roku 1953, tu� przed wielkimi mrozami. W owym czasie Kolej Rudy �elaznej by�a jeszcze w budowie, gdy� po�o�ono tory w kierunku p�nocnym tylko do Mili 250. Obejrza�em t� lini� w ca�o�ci, od stacji ko�cowej w Seven Islands nad rzek� �w. Wawrzy�ca a� po ob�z geologiczny przy Burnt Creek, o 400 mil w g��b kraju, mieszka�em w bazach odcinkowych, podr�owa�em najpierw poci�giem i drezynami, potem ci�ar�wkami, samochodami i pieszo, a w ko�cu wodnop�atowcami puszcza�skich pilot�w, a nawet helikopterem.To, �e mog�em przemierzy� takie obszary i tak gruntownie obejrze� kraj, kt�ry niewielu bia�ych widzia�o przed zbudowaniem kolei, zawdzi�czam przede wszystkim Kanadyjskiej Kompanii Rudy �elaznej oraz Kolei Quebec - P�nocne Wybrze�e i Labrador, i jestem bardzo zobowi�zany tym instytucjom za zapewnienie mi wyj�tkowych udogodnie� oraz za to, �e z tak� uprzejmo�ci� nalega�y, abym by� ich go�ciem w obozach.Po uzyskaniu tych udogodnie� by�o ju� moj� rzecz� da� sobie jako� rad�, i w tym nie by�em nigdy pozbawiony przyjaci� - szczeg�lnie spo�r�d in�ynier�w, mi�dzy kt�rymi �y�em. Poza tym byli te� piloci, radiotelegrafi�ci i sami robotnicy; wszyscy bez wyj�tku zadawali sobie wiele trudu i nara�ali si� na osobiste niewygody, aby ukaza� mi mo�liwie najpe�niejszy obraz tego zadziwiaj�cego przedsi�wzi�cia. S� oni zbyt liczni, by ich wymienia� indywidualnie, lecz na wypadek, gdyby mieli czyta� te s�owa, pragn��bym, aby wiedzieli, �e wspominam ich �ywo i serdecznie, bo byli prawdziwymi lud�mi. Chcia�bym te� podkre�li�, �e o ile musia�em tu u�y� pewnych tytu��w administracyjnych, to nazwiska i charaktery os�b zajmuj�cych te stanowiska w ksi��ce, jak r�wnie� ich czyny, s� ca�kowicie zmy�lone.Drugie odwiedziny nast�pi�y w trzy lata p�niej, kiedy ksi��ka by�a ju� na wp� uko�czona. W drodze do kraju Eskimos�w, na p�nocno-zach�d od Zatoki Hudsona, zatrzyma�em si� w Goose - przede wszystkim, a�eby sprawdzi� m�j opis tej odosobnionej spo�eczno�ci, a tak�e, by opracowa� odpowiednio ��czno�� radiow� wyprawy. Tam pan Dou-glas Ritcey z Radio Goose, kt�ry sam jest kr�tkofalowcem, okaza� mi wielk� pomoc i pragn��bym tu zanotowa�, �e pozwoli� mi pos�u�y� si� swym w�asnym wyposa�eniem radiowym przy opisie sprz�tu Leddera.Og�em przeby�em 15 000 mil w poszukiwaniu materia��w do tej ksi��ki i by�a to jedna z moich najbardziej interesuj�cych w�dr�wek. Mam szczer� nadziej�, �e w wyniku tego uda�o mi si� odtworzy� obraz jednej z ostatnich budowanych jeszcze wielkich kolei, rodzaju ludzi, kt�rzy j� budowali, a tak�e - co nie jest najmniej wa�ne - da� pewne poj�cie o pos�pnym i surowym charakterze samego Labradoru.CZʌ� PIERWSZAWiadomo�� radiowa- Pan si� nazywa �an Ferguson? - Pytanie to zosta�o mi rzucone z chmury kurzu; podnios�em g�ow� znad teodolitu i ujrza�em jeden z Land-Rover�w przedsi�biorstwa, kt�ry zatrzyma� si� za mn�. Motor warcza�, a kierowca wychyli� swoj� poczerwienia�� od s�o�ca twarz zza szyby przedniej. - W porz�dku. Wskakuj pan. Wzywaj� pana do biura.- O co to idzie?- Nie wiem. Powiedzieli, �e pilne, i przys�ali mnie po pana. Pewnie co� pan pokr�ci� z poziomami i tor startowy wypad� krzywo - wyszczerzy� z�by. Stale pr�bowa� podkr�ca� m�odych in�ynier�w.Wpisa�em cyfry do notatnika, krzykn��em do cz�owieka trzymaj�cego dr��ek, �e to nie potrwa d�ugo i wsiad�em do auta, po czym odjechali�my po nier�wnym gruncie, ci�gn�c za sob� smug� py�u.Biuro Kompanii znajdowa�o si� w miejscu, gdzie stary tor startowy ko�czy� si�, a nasz nowo budowany zaczyna�. By� to du�y drewniany barak o dachu z blachy falistej, a kiedy wszed�em do �rodka, poczu�em gor�co jak w piecu, bo tamtego roku we wrze�niu by�o w Anglii bardzo upalnie.- No, jest pan nareszcie. - Pan Meadows, naczelny in�ynier, wyszed� mi na spotkanie. - Przykro mi, ale mam dla pana niedobre wiadomo�ci. - Huk startuj�cego samolotu zatrz�s� barakiem i poprzez �w ha�as dos�ysza�em dalsze s�owa: - Telegram do pana. W�a�nie przekazali go przez telefon. - Wr�czy� mi kartk� papieru.Wzi��em j� z nag�ym z�ym przeczuciem. Wiedzia�em, �e to musi dotyczy� mojego ojca. Depesza by�a napisana o��wkiem: Przyje�d�aj natychmiast. Ojciec bardzo �le. Ca�uj�. Matka.- Czy pan nie wie, kiedy jest nast�pny poci�g do Londynu?Zerkn�� na zegarek.- Za jakie� p� godziny. Mo�e pan jeszcze zd��y�. - W jego g�osie brzmia�o niezdecydowanie. - Zdaje si�, �e pan mia� ju� urlop ze trzy miesi�ce temu w zwi�zku z ojcem. Czy pan jest pewien, �e to co� powa�nego? To znaczy...- Bardzo �a�uj�, ale musz� jecha�. - A potem poniewa� milcza�, uzna�em, �e powinienem mu to wyja�ni�. - M�j ojciec by� ci�ko ranny na wojnie podczas lotu bombowego. By� radiotelegrafist� i dosta� od�amkiem granatu w kark. Ma sparali�owane nogi i nie mo�e m�wi�. M�zg te� by� uszkodzony.- Bardzo mi przykro. Nie wiedzia�em. - W bladych oczach pana Meadowsa pojawi�o si� wsp�czucie - Oczywi�cie, �e pan musi jecha�. Dam panu Land-Rovera, �eby pana odwi�z� na stacj�.Uda�o mi si� zd��y� na poci�g i w trzy godziny p�niej by�em w Londynie. Przez ca�� drog� my�la�em o ojcu i �a�owa�em, �e nie mog� go sobie przypomnie� takim, jakim by� w czasach mojego dzieci�stwa. Ale nie mog�em. Ten okaleczony, bezmowny wrak ludzki, obok kt�rego dorasta�em, przes�ania� wszystkie moje wcze�niejsze wspomnienia i pozosta�o mi tylko og�lne wra�enie krzepkiego, dobrego cz�owieka. Mia�em zaledwie sze�� lat, kiedy wst�pi� do RAF-u i poszed� na wojn�.Kiedy by�em w domu, przychodzi�em czasem do niego i siadywali�my razem w tym pokoju na pi�trze, gdzie mia� radio. Jednak�e ojciec �y� we w�asnym �wiecie i chocia� porozumiewa� si� ze mn� za pomoc� kartek, zawsze mia�em wra�enie, �e mu przeszkadzam. S�siedzi uwa�ali go za troch� pomylonego, i poniek�d sprawia� takie wra�enie przesiaduj�c dzie� po dniu w swoim fotelu na k�kach i nawi�zuj�c ��czno�� z innymi kr�tkofalowcami. Utrzymywa� kontakt g��wnie z Kanad� i raz, kiedy zaciekawiony tym zacz��em wypytywa� o przyczyn�, ogarn�o go podniecenie; z jego zmasakrowanej krtani doby�y si� dziwaczne, bez�adne odg�osy, a du�a, ci�ka twarz poczerwienia�a z wysi�ku, jaki czyni�, aby mi co� wyja�ni�. Pami�tam, i� poprosi�em go �eby napisa� to, co chce powiedzie�, ale podana mi przeze� kartka brzmia�a po prostu: �Zanadto skomplikowane. To d�uga historia�. Oczy jego pow�drowa�y ku p�ce, na kt�rej trzyma� ksi��ki o Labradorze, a twarz przybra�a dziwnie zawiedziony wyraz. I potem, ilekro� by�em u niego, zawsze mia�em w pami�ci fakt, �e s� tam owe ksi��ki i wielka mapa Labradoru wisz�ca na �cianie nad nadajnikiem. Nie by�a to mapa drukowana. Narysowa� j� sam, kiedy przebywa� w szpitalu.My�la�em o tym wszystkim spiesz�c dobrze znan� ulic� 1 zastanawia�em si�, czy jest jaka� istotna przyczyna jego zainteresowania Labradorem, czy te� wi��e si� to z jego stanem umys�owym. Pocisk mu rozora� czaszk� i lekarze m�wili, �e m�zg jest trwale uszkodzony, chocia� robili, co mogli, �eby ojca wyleczy�.S�o�ce ju� zasz�o i ca�a nasza strona ulicy by�a pogr��ona w cieniu, tak �e przypomina�a zwarty ceglany mur. Ta jednolito�� zasmuca�a mnie i nie�wiadomie zwolni�em kroku wspominaj�c tamten pok�j i klucz Morse�a na stole, i to jak ojciec upar� si�, aby wymalowano na drzwiach znak wywo�awczy jego stacji. Matka nie rozumia�a go w gruncie rzeczy. Nie mia�a jego wykszta�cenia i nie mog�a poj��, jak rozpaczliwie potrzebny mu by� ten pok�j radiowy.Chyba wtedy wiedzia�em, �e ju� nigdy nie zobacz� go w tym pokoju. Furtka i drzwi naszego domu by�y pomalowane na czerwono i tylko to odr�nia�o go od s�siednich; kiedy zbli�a�em si�, zauwa�y�em, �e zas�ony w oknach na g�rze s� zapuszczone. Matka podesz�a do drzwi i przywita�a mnie spokojnie.- Dobrze, �e przyjecha�e�. - Nie p�aka�a. Po prostu wygl�da�a na zm�czon�, nic wi�cej. - Widzia�e� zas�ony, prawda? Napisa�abym o tym w depeszy, ale nie by�am pewna. Poprosi�am pani� Wright z s�siedztwa, �eby j� nada�a. Ja musia�am czeka� na doktora.G�os mia�a martwy, nie by�o w nim wzruszenia. Dotar�a do kresu d�ugiej drogi.U wej�cia na schody powiedzia�a:- Pewnie chcia�by� go zobaczy�. - Poprowadzi�a mnie prosto do zaciemnionego pokoju i zostawi�a tam. - Zejd� na d�, jak b�dziesz got�w. Naszykuj� ci herbat�. Musisz by� zm�czony po podr�y.Le�a� rozci�gni�ty na ��ku, a bruzdy jego twarzy, tak g��boko wyorane przez lata cierpie�, zdawa�y si� wyg�adzone jakim� cudownym sposobem. Rzek�by�, osi�gn�� wreszcie spok�j i w jakim� sensie by�em dla niego rad. Sta�em tam d�ugo, rozmy�laj�c o jego zmaganiach, widz�c go jasno chyba po raz pierwszy jako dzielnego i odwa�nego cz�owieka. I wtedy zbudzi�o si� we mnie rozgoryczenie i gniew na ci�ki los, jaki mu zgotowa�o �ycie, i na t� niesprawiedliwo��, �e inni przechodz� przez wojn� nietkni�ci. By�em dosy� wzburzony i w ko�cu ukl�k�em przy jego ��ku i pr�bowa�em si� modli�. A potem uca�owa�em zimne, g�adkie czo�o i wyszed�em na palcach, aby zej�� na d� do salonu, gdzie by�a matka.Siedzia�a maj�c przed sob� stoliczek do herbaty i wpatrywa�a si� w niego nie widz�cymi oczyma. Wygl�da�a staro i bardzo krucho. Mia�a za sob� ci�kie �ycie.- To prawie ulga, prawda, mamo?Spojrza�a wtedy na mnie.- Tak, kochanie. Spodziewa�am si� tego, odk�d mia� tamten atak przed trzema miesi�cami. Gdyby by� chcia� po prostu le�e� w ��ku... Ale musia� wstawa� co dzie� i przetacza� si� w swoim fotelu na k�kach do tego pokoju. I przesiadywa� tam o ka�dej porze, zw... [ Pobierz całość w formacie PDF ]