Zaganczyk Mieszko - Czarna Ikona Tom 2(1), e-books, e-książki, ksiązki, , .-y
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Mieszko Zagańczyk
Czarna Ikona
Tom 2
2007
Wydanie polskie
Data wydania:
2007
Projekt okładki:
Piotr Cieśliński
Grafika na okładce:
Jan J. Marek
Ilustracje:
Rafał Szłapa oraz Fabryka Słów
Wydawca:
Fabryka Słów sp. z o.o.
www.fabryka.pl
e-mail: biuro@fabryka.pl
ISBN: 978-83-60505-78-6
Wydanie elektroniczne:
Trident eBooks
R
OZDZIAŁ
1
Głód. Głód, głód, głód.
Płody... Płodów nie ma. Nie ma brzuchatych matek z bachorami w środku. Nie ma. Nie,
nie, nie.
Nie ma płodów, są wątroby. Wątroby złe, ale dobre. Złe, kiedy są płody. Kiedy nie ma
płodów, wątroby dobre.
Teraz wątroby dobre. Dużo wątrób, żywych i świeżych.
Głód.
Dwugłowy demon Purrhos rzucał wściekle spojrzenia. Mały łebek, na którym osadzone
były oczy, nerwowo kręcił się na prawo i lewo. Pysk wystający z drugiej, większej głowy
gniewnie dyszał, rozsiewając wokół smród zgniłych ryb.
Nie, czerwonoskóry Purrhos nie jadł ryb. Tylko płody i wątroby. Płodów nie było, a
wątroby... Wątroby kłębiły się w ciasnej gromadzie skryte pod daszkami ze szmat. Demon
sapał wściekle. Pośród bezbronnych wątrób były też wątroby zbrojne w miecze. Szło od nich
zapachem stali i pewnością siebie. Szło od nich nienawiścią i żądzą krwi. Było ich wiele.
Nazbyt wiele.
Purrhos się wahał. Ciasno, dużo wątrób ze stalą, a do tego ogień. Nie, teraz nie mógł iść
na łowy. Za jasno, za duży hałas, zbyt wielki tłum.
Więc tylko sapał gniewnie.
A pośród wątrób jest on! Pan, którego trzeba chronić. Osłaniać. Trzymać przy życiu. Tak
długo, dopóki nie zdradzi. Pokąd się nie cofnie.
Powtórzywszy to sobie po raz kolejny, Purrhos zeskoczył ze skały. Szedł niżej, sadząc
wielkimi susami. Chwytał skały łopatowatymi łapskami, by nie stracić równowagi. Dwie
głowy osadzone na wężowych ruchliwych szyjach ciągnęły go w dół.
Znalazł skalny zakamarek, gdzie nie docierało słońce. Przyczajony w cieniu zamarł ze
wzrokiem utkwionym tam, gdzie kłębiły się wątroby.
* * *
– Ej, kuternoga! Chodźże tu!
Zawołany obrócił się z marsową miną.
Ja ci dam kuternogę,
koproskilo! – zaklął w myśli. –
Obaczysz, ty eunuchu bez jajec, co
to znaczy igrać z Nicetasem
!
Ty psi odbycie zafajdany
!
Jednak gdy ujrzał Kaliksta, na jego sinej gębie wykwitł szeroki uśmiech.
– Belzebub? Ty tutaj?!
Pokuśtykał, dzwoniąc źle zapiętym pasem z niedbale przytroczonym długim mieczem
spatha. Huknął druha w ramię łapą wielką jak bochen, wyrównał z drugiej strony, po czym
objął go w czułym uścisku.
– No, no, tylko bez takich! Nie przytulaj się tak do mnie! Co ci jest, kuternoga? Co z
twoim kulasem? Możesz normalnie chodzić?
Wielka Pięść zmarkotniał i opuścił ramiona.
– Koń mnie przygniótł. Zgruchotał mi kolano. Pierwej to powiadali, że gira potrzaskana
jak suchy patyk, a do tego zgniła i odjąć trza. No, ale mają tu medyka Saracena, musi jakiegoś
maga, bo mi ją odczarował. Tyle że zginać nie mogę, bo kolano w łubkach. Mówi, że tak do
końca, to już nigdy nie wyzdrowieję i zawsze będę chromy. Że zawsze będzie kulas jako kloc
drewna.
Skata
! Utrapienie.
– Co? Podkowy żeś koniom kradł, he, he, czy jak?
Nicetas popatrzył dziwnie.
– Nie, Kalikst. Myśmy ciebie szukali. Za tobą jechali.
Belzebub przestał się bawić nożem, schował go za pas i zbliżył twarz do gęby osiłka.
– No, no – rzekł zimnym głosem. – A to mi nowina! A gdzieżeś ty mnie szukał?
Szukaliście? Kto? I po co, ha?
Dryblas wzruszył ramionami.
– No mistrz kazali.
– Znaczy Atanazy.
– No, Atanazy.
Kalikst odruchowo sięgnął po puginał. Wyrwał go na powrót zza pasa i jął nim wywijać
przed nosem przyjaciela.
– Nawijaj! Nawijaj, jak to było!
Jąkając się i urywając, poczciwe drabisko zaczęło niechętnie opowiadać o wyprawie i
ciążących na Belzebubie podejrzeniach gildii. Ten szybko przerwał jego gadkę.
– Co? I ty w to wierzysz? Daj spokój!
– No co? – mruknął Nicetas.
– Jak to co? Myślisz, że mógłbym zdradzić gildię i mistrza? Że zajumałem i ruszyłem na
robotę?
– No... – Wielka Pięść wzruszył ramionami. – Na mieście gadają. Mistrz też nie rzekł,
żeby było inaczej.
– Nie... Mylisz się! – twardo zaprzeczył Kalikst.
Po obozie szwendały się grupki najemników, jakieś cwane dziarmagi rzucające złe
spojrzenia, wreszcie zbrojni z armii autokratora. Nie było tu jak spokojnie pogadać.
– A ci tam? – wskazał głową. – Te rude przygłupy i ten Saracen? Czy mi się zdaje, czy
ich gdzieś widziałem w Konstantynopolu?
– To moi. Z nimi jechałem, żeby ciebie szukać.
Belzebub patrzył, jak rudy krótko ostrzyżony klaruje coś rudemu kudłatemu. Obaj
krzywili gęby, spluwając na pokaz. Widać nie byli radzi, że Nicetas brata się ze zdrajcą. Albo
przynajmniej chcieli, by na to wyglądało.
– Dawaj za mną – rzucił Kalikst. – Pójdziemy na bok, bo tu różni uchają, lipią, a nam
świadków nie trza!
Ruszyli między namioty, tam gdzie gawiedzi było już mniej. Obóz leżał w dolinie z
rzadka porośniętej skarlałymi drzewkami. Tu i ówdzie sterczały szarobiałe skały rzeźbione
przez wiatr i słońce w wulkanicznym tufie na kształt pogrążonych w modlitwie mnichów.
Jakiś czas lawirowali między tymi cudacznymi tworami natury, szukając dogodnego miejsca
do rozmowy. To jednak nie było takie proste – wszędy pętali się najemnicy, łypiąc oczami
niczym hieny za padliną.
Belzebub pociągnął kompana na sam skraj obozu. Łagodne wzniesienie nieopodal,
osłonięte szerokimi ramionami cyprysa, pozwalało w dyskrecji omówić ważne sprawy.
– Gdzie tu, zafajdańce?! Zawracać! Bo jak zajmę obuchem po łbach...!
Niczym spod ziemi wyrósł przed nimi strażnik. Tylko jeden, ale solidnie uzbrojony w
perski topór o szerokim ostrzu. A że był to wielki drągal, kawał chłopa, przy którym nawet
Nicetas wyglądał jak dzieciak, wycofali się bez słowa.
Tak, z obozu nie szło się wymknąć. Nie byli w nim więźniami, jednak obowiązywała ich
dyscyplina. Żadnego szlajania się po okolicy.
–
Gamoto
!
Coraz mniej mi się to podoba.
Wreszcie, korzystając z nieuwagi strażnika, znaleźli sobie miejsce odległe o jakieś pięć
dziesiątek kroków od najbliższych uszu. Zalegli między głazami.
– Słuchaj, Nicetas, ta cała bujda o tym, że zajumałem Atanazemu papiery, to tylko dla
picu. Prawda jest taka, że mistrz wysłał mnie z misją. Bo widzisz, Atanazy ma wizję. Chce
naszą gildię ukochaną przerobić tak, że będzie teraz najmocniejsza w całym cesarstwie. Ten
fant, który mieliśmy zdobyć z monastyru Czarnego Mnicha, ma wielką moc. Ta moc pozwoli
zapanować nam, złodziejom z Konstantynopola, nie tylko nad miastem, ale też nad
wszystkimi ziemiami, gdzie tylko sięgniesz wzrokiem, a nawet dużo dalej. Anatolia,
Kapadocja, Paflagonia, Armenia, Grecja, Italia, Sycylia, Bułgaria, a z czasem, kto wie, może
nawet Syria. To wszystko dzięki mocy Ikony Upadłego Anioła, czy jak też mówią, Ikony
Satanaela. Taka ona potężna.
Kalikst przerwał, bo w ich kierunku maszerowało dwóch łapserdaków najwyraźniej
szukających zaczepki. Mordy im się cieszyły, że będzie heca. Jednak nie mieli szczęścia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]