Zamiec, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Aby rozpoczšć lekturę,kliknij na taki przycisk ,który da ci pełny dostęp do spisu treci ksišżki.Jeli chcesz połšczyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PLkliknij na logo poniżej.2STEFAN ŻEROMSKIZAMIEĆPOWIEĆ3Tower Press 2000Copyright by Tower Press, Gdańsk 20004Nowe Wydanie DziełStefana Żeromskiegow pięćdziesištš rocznicę mierci pisarzapoprzedzone rozprawš Wacława BorowegoŻeromski po latach5CZĘĆ PIERWSZAStojšc w oknie wagonu Nienaski przypatrywał się ziemi francuskiej. Mylał o swych zamiarachi ich wykonaniu. Migały drzewa Chantilly jak masy i kłęby chmur rozesłane po ziemi.Deszcz zalewał i zmywał brudne szyby. Dym buchał, urywał się i słaniał po zabudowanejziemi. Szary poranek odsłaniał domy, ogrody, piętrowe chałupy, zarola, fabryki, warsztaty,Wszystko było czarne i brudne.Zmiana oto krajobrazu i zmiana w mylach, w uczuciach, afektach, w usposobieniu. Jużjakby nie było tego serca ptasiego, które biło w piersiach, gdy się w cieniu polskich gór wałęsał.To, które teraz czuł w sobie, nasiškło dobrze żšdzš walki, a ta dawniejszš miękkoć przegryzła.Nie było w nim również dawnych, sztucznych snów o potędze, lecz obojętna namnóstwo zjawisk beztroska, prosty o jednym teraz zamysł: to moje i tego nie dam! W jednymtylko ciemnym punkcie nie było hartu.Oto Paryż. W Paryżu... panna Xenia...Nie wiedział, gdzie ona tam jest, co robi, co się z niš stało. Rok jej nie widział. Z tego jednegozagadnienia. padał cień na myli, tak pracowicie teraz wymusztrowane, i na uczucia,dyscyplinowane w szkole logiki. Po powrocie do Krakowa z wycieczki w góry, z głębokimrozmysłem napisał był list do doktora Alojzego Żwirskiego z obszernym wyłuszczeniem doćdziwnej propozycji. Prosił o pożyczkę pięciu tysięcy rubli na dwuletni okres czasu. Jakoewikcję zwrotu w razie swej mierci lub jakiej nieprzewidzianej katastrofy przedłożył doktorowiprojekt spłat rocznych, które w jego imienia i zastępstwie uiszczać będzie lekarz warszawski,dr Bronisław Ustański. Ten, po ostatecznej dyskusji, zobowišzał się dać poręczeniena wekslu przez Ryszarda wystawionym. Ponieważ za dr Brus miał nawet kędy w Płockiemszmatek ziemi po ojcach kolonistach, posiadajšcy wartoć kilku tysięcy rubli, więc owe dobramiały figurować jako ostateczny zastaw pewnoci spłaty długu. Doktor Żwirski odsłoniłsię jako prawdziwy (grubo zbogacony) gentleman. O żadnym zastawie nie chciał słyszeć.Przyjmował zawiadczenie wekslowe co do pożyczki pięciu tysięcy udzielonej RyszardowiNienaskiemu i przysłał mu na tę sumę czek do jednego z banków w Krakowie. Oto wszystko.Łatwoć w dokonaniu transakcji może nawet ubodła nieco dłużnika. Rozumiał, że mu wierzš,gdyż okazał tam, w owej Posusze, iż nie jest szelmš. Nadto domylał się sukursu w przypieszeniudecyzji ze strony pani Lenty. I ten domysł nie był mu również przyjemny. Lecz niebyło wyboru. Pierwszy krok na cieżce spekulanta, pierwszy manewr milionera in spe.Korespondencja prowadzona w tych sprawach pieniężnych z domem doktorostwa Żwirskichbyła sucha, grzeczna, sztywnie krótka. W jednym wszakże licie, ostatnim, doktorŻwirski, zawiadomiony o projekcie wyjazdu Nienaskiego do Paryża w interesach, życzyłmu kordialnie powodzenia i w imieniu żony prosił o pozdrowienie bawišcej tamże, w Paryżu,jej przyjaciółki, panny Xeni Granowskiej. Stšd Nienaski powzišł wiadomoć o miejscu pobytupanny Xeni. Z Berlina, gdzie bawił około trzech tygodni i gdzie pierwsze studia giełdoweprowadził, napisał do doktorowej Żwirskiej list nieoficjalny i niesuchy z probš o wskazaniemu ulicy i numeru mieszkania panny Granowskiej, gdyż te nie były mu znane, a chciałcile spełnić zlecenie. Prosił o nadesłanie listu z odpowiedziš na poste restante jego nazwiska6do głównej poczty paryskiej. Obecnie docierajšc do wielkiej stolicy miał chwilami wrażenie,że zdšża do tego celu po to jedynie, ażeby tam otrzymać list pani Żwirskiej. Posišć adres!Jak też teraz wyglšda Kenia? Czy zeszczuplała i przybladła? Jakie też teraz sš jej oczy? Czyto sš te same czarne płomienie chwiejne i porywajšce melodie? Jakie też nosi suknie? Czyjest taka sama jak dawniej, czy się zmieniła? Co robi w tym miecie? Mieszka z ojcem czysama?Skoro tylko zaczynał zatapiać się w rozplštywaniu tych pytań, ogarniała go tęsknota napastnicza,niespokojna, wybuchajšca. Nie mógł usiedzieć na miejscu, nie mógł ustać w korytarzu,poganiał pocišg i wyprzedzał go chyżymi mylami. Za chwilę przypomniał sobiewszystko i karcił w sobie tę słaboć. Przyduszał jš wtedy i usiłował znieczulić. Lecz przyduszonaistniała, jak zimny pocisk, o którym każdej chwili należało pamiętać, ażeby przypadkiemnie wybuchł. Było z tym nie dogodnie w sferze myli trzewych. Ta utajona troskazawadzała, jak zawadza organizmowi chore serce, biegnšce niewłaciwymi skokami. A więcprzyszły finansista opierał się rękoma o futryny okien wagonu i machinalnš siłš przyduszał,przytłaczał pragnienia uczuć. Pocišg gnał szybciej, szybciej...Oto nareszcie ukazało się miasto czarne i zadymione, Dworzec Północny miejsce tylugłębokich wzruszeń... Wędrowiec ujšł w rękę tłomoczek, wysiadł i szybko wydostał się naulicę. Pónojesienny, icie paryski deszcz zalewał chodniki. Ryszard zbiegł do metro i pojechałwprost do swojej starej dzielnicy. Tam tylko mógł mieszkać i żyć. Tam był Paryż bliski iznany jakby czšstka ojczyzny. Wylazłszy z podziemia udał się do hoteliku, gdzie dawniejbiedował. Włacicielka, ukryta za swš szybš, siedziała w tym samym krzele, przed tym samymstolikiem, jakby jš wczoraj osierocił. Bardzo się (pozornie) ucieszyła nade wszystko,gdy zażšdał numeru daleko większego niż dawniej, na drugim piętrze i z bardziej okazałymimeblami. Trudno za byłoby opisać jej macierzyńskie roztkliwienie, gdy z góry za miesišczapłacił. Ten sam tedy wydeptany dywan na schodach i ten sam zapracowany aż do mierciAdrian, poczciwy, łysy garson, życzliwy, dobry, wytrawny biedaczysko pracownik. Przywitałsię z dawnym klientem jak istotnie kto z rodziny. Pogawędził o życiu krótko, węzłowato,a doprawdy doprawdy jak filozof przenikliwy i głęboki. Jednakże nie była to chwilaodpowiednia do gawędki. Przybysz pożšdał snu.Pokój był od ulicy, niemal narożny. Oto ta sama spokojna i cicha prowincja paryska, tesame czarne, monotonne, wielopiętrowe pudła dzielnicy starej jak wiat, które już do końcawiata tak tutaj będš systematycznie rentować. Dwa okna, zaopatrzone u dołu w żelazne balustrady,dawały widzieć całš ulicę. Na ten włanie szczegół zwracała uwagę gospodyni wizytujšcmiłego gocia...Sen nie przychodził. Drzemanie, przerywane przez jednš wcišż żšdzę, przez myl o poczciehuk w uszach po tak długiej drodze... Przelotne spostrzeżenie, że deszcz nacichł cokolwiekpchnęło z łóżka. Nienaski umył się, przebrał, przebrał starannie, w najniewinniejszejmyli, bez żadnego zamiaru, po prostu jak człowiek, który przyjechał do miasta i wychodzimiędzy ludzi. Starym samowarem Mont Rouge Gare de 1Est, który dzi już powiększyłgrono inwalidów i przeszedł do dziedziny historycznych wspomnień jechał aż doulicy Etienne Marcel. Idšc póniej co tchu zabłoconym chodnikiem niezupełnie był panemswych uczuć. Raz w raz bez przyczyny zaglšdał w poprzeczne ulice i widrował oczyma grupyprzechodniów. W miejscach wolnych od tłumu biegł cwałem. Cóż miał poczšć ze sobš?Nie mógł panować nad wzruszeniami, pobudkami, impulsami. Nie mógł utrzymać na smyczyniegodnych trwóg i nikczemnych kurczów, spazmów i samowolnych biegów serca. Minšłpopiesznie wejcie, owo wejcie o trzaskajšcych drzwiach, które puszczajš ręce zgoršczkowanychludzi halę, w której huk jest cišgły, jakby tu się rozbijały z łoskotem wieci o sprawachrodu ludzkiego, które tam jak wezbrana przepływajš powód i dopadł litery swegonazwiska w dziale poste restante. Na zasadzie okazanego biletu oddano mu list. Poznał pismopani Żwirskiej. Ucieszył się i uspokoił. Ta uciecha sprawiła w całym ciele uciszenie, obojęt7noć, nawet nieczułoć nawet niesmaczne zdziwienie, że przed chwilš mógł się tak forsowniei bez potrzeby wzruszać.Bardzo prędko przebiegł list oczyma. Był krótki. Pani Żwirska nader przyjanie i grzecznieprzepraszała go, że nie może mu przesłać adresu panny Granowskiej. Zna ten adres, leczniestety! mimo najszczerszej chęci i z prawdziwym swym żalem nie może go wskazać wlicie, jak sobie tego życzył, a to z tego powodu, iż osoba zainteresowana, panna Xenia Granowska,zabroniła, zakazała jej pod najcięższymi zaklęciami przyjani udzielenia mu tegoadresu. Jaka jest przyczyna tej dyspozycji, pani Żwirska nie mogła sobie zdać sprawy. Wyrażałazdziwienie z racji tego ukazu swej przyjaciółeczki, a poczytywała to, oczywicie, zajeden z jej licznych kaprysów, który należałoby porzšdnie jako ukarać. Pocieszała się nadziejš,że Paryż nie jest tak znowu wielki, ażeby nie było możnoci odnalezienia miejsca pobytukaprynicy pomimo i wbrew jej woli.Przeciwnie należało poszukiwać, odnaleć adres i zbadać do gruntu przyczynę tych fanaberii.Muszš być bardzo ciekawe. Jest to bowiem rzecz w istocie interesujšca, co też takiegoskrycie knuje ta niewdzięcznica, nie życzšca sobie nawet widoku swych najżyczliwszychprzyjaciół i najżarliwszych opiekunów.Krótka radoć i niedługi zdrowo żywotny spokój, wszystko dodatnie, co w normalnym,tęgim człowieku stale być powinno, znowu runęło jak słup piasku. Ryszard wyszedł. Och,jakże teraz straszliwie, z jak diabelskim łoskotem zatrzasnęły się za nim te automatycznepocztowe drzwi! Zdawało się, że od ich łoskotu rozpęknie się serce.... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl