Zemsta bywa słodka, E-BOOK, B(557), Baird Jacqueline(9)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
JACOUEUNE BAIRD
Zemsta
bywa słodka
a
Hańeqtdn
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Istambuł • Madryt • Mediolan • Paryż • Praga
Sydney • Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Saffron opadła na plastikowe krzesło w przydrożnej kafejce
i uśmiechnęła się szeroko do siedzącej naprzeciw starszej pani.
- Uregulowałam rachunek i poprosiłam właściciela, żeby za­
mówił dla nas taksówkę - poinformowała. - Jest wpół do siód­
mej, a więc za pół godziny musimy być z powrotem na statku.
- Nie przejmuj się tak, moje dziecko. Dokończ spokojnie
swoje wino.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparła żar­
tobliwie. -> Pamiętaj tylko, że wypiłaś już trzy kieliszki, więc
nie miej do mnie żalu, gdy znów zacznie ci dokuczać ten twój
artretyzm.
Ciągle z uśmiechem na ustach, Saffron wysączyła wybor­
ne musujące wino. Nie miała serca odmówić Annie tych kilku
ostatnich chwil w kafejce, która przycupnęła u murów staro­
żytnego miasta Rodos. Tym bardziej że zajęło im parę godzin
odnalezienie tego miejsca.
- Cóż takiego szczególnego wydarzyło się tutaj? - zapy­
tała po raz któryś z kolei, choć wcale nie spodziewała się
odpowiedzi. Anna skrzętnie ukrywała przyczynę, toteż Saf­
fron nie nalegała.
Jeszcze miesiąc temu pracowała jako kosmetyczka i aro-
materapeutka w jednej z londyńskich agencji. Do jej obo­
wiązków należały wizyty w domach klientów i kilku bardziej
nowoczesnych szpitalach. Pewnego dnia otrzymała zlecenie
od lekarza Anny Statis. Starsza pani upadła i mocno potłukła
sobie ramię. Ten przykry wypadek oraz silne bóle artretyczne
6
ZEMSTA BYWA SŁODKA
ZEMSTA BYWA SŁODKA
7
w kolanie sprawiły, iż poruszała się z trudnością. Dlatego też
lekarz uznał, że aromaterapia mogłaby okazać się w tym przy­
padku pomocna. Saffron otrzymała tę pracę, a dziesięć dni
później podpisała sześciomiesięczny kontrakt jako osobista
terapeutka Anny. Tak więc już od tygodnia odbywały podróż
po wyspach greckich statkiem „Pallas Corinthian". Życie nie
mogłoby być piękniejsze, pomyślała i ponownie podniosła
kieliszek do ust.
Spędziły właśnie urocze popołudnie, przewędrowały bowiem
wzdłuż i wszerz całe miasto. Szczególnie zachwyciła je Aleja
Rycerzy, wraz z czarującymi gospodami, które niegdyś otwierały
swe podwoje dla rycerzy świętego Jana. W końcu, ku wielkiej
radości Anny, odnalazły ową niewielką kafejkę. Saffron ode­
tchnęła z ulgą, gdyż nie chciała, by starsza pani się przemęczyła.
- Mój syn został tu poczęty - padła niespodziewanie od­
powiedź Anny na zadane wcześniej pytanie.
- Co takiego?! - Saffron wyprostowała się gwałtownie
i omal nie zakrztusiła się winem. - Chyba żartujesz. Tutaj, na
chodniku przed kawiarnią?
- Naprawdę! No, może nie dokładnie na chodniku, lecz
w pokoju na piętrze. Pracowałam wtedy jako tancerka na statku
wycieczkowym. Przyznasz, że to dość nietypowe zajęcie dla
dziewczyny z dobrego angielskiego domu, zwłaszcza w moich
czasach. Często zawijaliśmy do portu Rodos i tak poznałam
pewnego przystojnego Greka, Nicosa Statisa. Zakochałam się
w nim nieprzytomnie. Za parę dni minie czterdzieści lat od chwi­
li, gdy nasze miłosne uniesienia powołały na świat Alexandrosa.
Saffron rzuciła swej chlebodawczyni uważne spojrzenie,
niepewna, czy może wierzyć temu, co przed chwilą usłyszała.
Anna już dawno przekroczyła sześćdziesiątkę, jej niegdyś
blond włosy posiwiały, lecz delikatne rysy twarzy wciąż zdra­
dzały niepospolitą urodę. Niebieskie oczy uśmiechały się te­
raz smutno i melancholijnie.
- A dziś tu wróciłaś. Jakie to romantyczne! - wymruczała
Saffron.
Miała jednak co do tego pewne wątpliwości. Przez ostatni
tydzień przyglądała się swej podopiecznej z mieszaniną sza­
cunku i zdziwienia. Anna uparła się, że ta podróż statkiem do
Grecji uzdrowi ją niemalże natychmiast i udało się jej prze­
konać lekarza do tego szalonego pomysłu. Może ona i wyglą­
da niewinnie, ale jakimś cudem zawsze udaje jej się postawić
na swoim, pomyślała Saffron.
- Romantyczne... Ja też tak kiedyś myślałam - ciągnęła
Anna miękko. - Ale się myliłam, jak bardzo się myliłam...
- Jak to?!
- Pewnego dnia opowiem ci historię mego życia. Czuję
silną potrzebę zwierzenia się komuś z tego. Znamy się zale­
dwie od tygodnia, ale jesteś mi tak bliska, jak nikt przez
ostatnich kilka lat. Być może dlatego, iż, podobnie jak ja,
wiesz, co znaczy samotność.
- Przecież masz syna - wtrąciła Saffron. Starsza pani czę­
sto o nim wspominała, mimo że raczej ją zaniedbywał. Nawet
nie raczył zadzwonić w ciągu ostatniego tygodnia.
- Tak, to prawda.
Najwyraźniej nie byli ze sobą blisko. Typowy męski egoi­
sta, pomyślała Saffron. Dokładnie w tym samym momencie
podjechała taksówka, więc musiały odłożyć na później dalsze
zwierzenia. Anna szybko opróżniła swój kieliszek. Jej nastrój
uległ błyskawicznej zmianie.
- To cudowne, że odnalazłyśmy to miejsce. Teraz może
niektóre przynajmniej duchy przeszłości przestaną mnie na­
wiedzać - stwierdziła z uśmiechem. - Chyba już powinny­
śmy się zbierać, prawda?
- Owszem - odparła Saffron, podnosząc się z krzesła. - Ja
też się cieszę, że tu przysziyśmy. To miejsce zdaje się działać
na ciebie jak jakieś rewelacyjne lekarstwo.
8
ZEMSTA BYWA SŁODKA
ZEMSTA BYWA SŁO.DKA
9
- Tak. Chyba masz rację. Dziękuję ci, SalTy.
Saffron odpowiedziała czułym uśmiechem, zarzuciła na
ramię torebkę i delikatnie ujęła kruche ramię Anny, aby po­
móc jej wstać. Starsza pani powiodła jeszcze raz tęsknym
spojrzeniem w stronę okna pokoju nad kawiarnią. Już, już
miały podejść do taksówki, gdy ktoś krzyknął:
- Wynocha mi z drogi!
Saffron poczuła szarpnięcie za pasek torebki i piekący ból,
gdy ktoś zadrapał jej ramię.
- Uwaga! Złodziej! - zawołała.
Zarówno lata spędzone w przytułku, gdzie musiała sama
zadbać o siebie, jak i kursy samoobrony nauczyły ją opano­
wania oraz koncentracji. Błyskawicznie schwyciła napastnika
za gardło, a kolano wycelowała dokładnie w najczulsze miej­
sce mężczyzny. Odwróciła się na pięcie i delikatnie pchnęła
Annę z powrotem na krzesło.
- Nie bój się - zapewniła swą chlebodawczynię. - Już po
wszystkim.
Spojrzała na nią z niepokojem, lecz, ku swemu zdumieniu,
ujrzała, iż incydent ten nie zrobił na Annie najmniejszego
wrażenia. Co więcej, uśmiechała się szeroko, potem zaczęła
chichotać, aż w końcu wybuchła serdecznym śmiechem.
- To wcale nie jest śmieszne - mruknęła Saffron. - Prze­
cież prawie nas okradziono.
- Ach, moja kochana Saffy - wykrztusiła Anna. - Gdy­
bym kiedykolwiek miała jakieś wątpliwości co do twych kwa­
lifikacji, w tej chwili bym się ich pozbyła. Nigdy w życiu nie
widziałam czegoś równie zabawnego - dodała ze śmiechem,
przy wtórze męskich jęków.
Saffron nie miała najmniejszego pojęcia, że wygląda po­
rywająco. Niewysoka, niesłychanie zgrabna, ubrana była
w białe szorty i granatową bluzkę bez ramiączek. Burza zło-
cistorudych loków otaczała jej prześliczną twarz, wciąż zaru-
mienioną z przejęcia, a zielone oczy płonęły. Wyglądała jak
Walkiria pałająca chęcią zemsty.
- Naprawdę nie widzę w tym nic śmiesznego - obruszyła
się. - Ten facet próbował nas napaść. - Nie widziała jego
twarzy, słyszała tylko tłumione jęki. Stał zgięty wpół, jakby
chciał osłonić miejsce, które otrzymało tak bolesny cios. Wo­
kół nich zgromadziła się spora grupa ludzi.
- Czy mam wezwać policję? - z troską w głosie zapytał
właściciel kawiarni.
Saffron właśnie się nad tym zastanawiała. Musiały szybko
wracać na statek, a gdyby przyjechała policja, na pewno by
się spóźniły. Spojrzała na Annę, która tymczasem ocierała łzy
wywołane jej serdecznym śmiechem.
- Nie, nie, proszę, żadnej policji - zawołała starsza pani,
wciąż rozbawiona.
- Więc jedźmy już - niecierpliwiła się Saffron, która nagle
zdała sobie sprawę z tego, że znajdują się w centrum uwagi,
toteż czuła się nieswojo.
Poprawiwszy na ramieniu torebkę, spojrzała niepewnie na
napastnika. Właśnie podniósł się z trudem i usadowił obok
Anny. Po raz pierwszy Saffron miała okazję przyjrzeć się jego
twarzy. Zmierzwione włosy koloru hebanu opadały niesfornie
na pięknie sklepione czoło, a królewska linia brwi podkreśla­
ła lśniące ciemnobrązowe oczy. Orli nos, mocna szczęka
i kształtne; choć teraz wykrzywione grymasem bólu, usta na­
dawały jego twarzy surowy wyraz. Biała bawełniana koszulka
przylegała kusząco do szerokich ramion, a dżinsowe krótkie
spodenki eksponowały opalone muskularne nogi. Był niezwy­
kle silny i męski. Saffron zaczęła się zastanawiać, czy aby
dobrze zrobiła, powalając go na ziemię. Nie wiedziała, jakim
cudem jej się to udało, pewna była jednak, że gdyby wcześniej
mu się przyjrzała, nie ośmieliłaby się z nim walczyć.
Ciekawe, wydawał się jej dziwnie znajomy, ale nie mogła
10
ZEMSTA BYWA SŁODKA
ZEMSTA BYWA SŁODKA
11
go sobie z nikim skojarzyć. Nie miała ochoty dłużej o nim
rozmyślać, więc odwróciła się do Anny.
- Taksówka czeka, chodźmy - ponagliła. - Nie traćmy
czasu na człowieka tego pokroju, prędzej czy później policja
i tak go złapie.
Nie czekając na odpowiedź, wstała, otworzyła drzwi auta,
po czym ujęła starszą panią pod rękę, by pomóc jej wstać.
Trzeba się spieszyć, pomyślała. Ten facet wkrótce odzyska
animusz, a wtedy może być nieprzyjemnie.
- Ależ nie, Saffy. Ty wciąż nic nie rozumiesz - Anna
parsknęła śmiechem. - To przecież mój syn Alexandras.
- Co takiego?! Twój syn?! - Zielone oczy Saffron rozsze­
rzyły się ze zdumienia. - Nie wierzę. To niemożliwe, żeby...
- Zapewniam cię, że tak. - Tym razem już starsza pani
mówiła poważnie.
- Dziękuję ci, mamo. Bardzo się cieszę, że tak cię bawi
cała ta sytuacja - odezwał się głębokim głosem mężczyzna.
Saffron czuła się zbita z tropu tą nieoczekiwaną wiadomo­
ścią, choć tak naprawdę zaczynał bawić ją fakt, że własnymi
siłami powaliła na łopatki tego rosłego mężczyznę. Wiedziała,
iż to nie jest odpowiedni moment, ale nie mogła powstrzymać
się od śmiechu.
- A co do pani, kimkolwiek pani jest - kontynuował
ostro - to nie radziłbym się śmiać. Jeśli ktoś tu ma wzywać
policję, to raczej tym kimś powinienem być ja. To mnie na­
padnięto bez powodu.
- Och, na litość boską, Alex, zastanów się, co ty mówisz
- żachnęła się jego matka. - Moja droga - zwróciła się do
Saffron - myślę, że masz rację, powinnyśmy już jechać, jeśli
nie chcemy spóźnić się na statek.
Nie było im jednak dane uciec. Z zadziwiającą szybkością
Alex poderwał się z krzesła, by odprowadzić matkę i jej to­
warzyszkę do taksówki. Usadowiwszy się wygodnie obok
nich na tylnym siedzeniu, wydał po grecku instrukcje kierow­
cy i już po chwili samochód ruszył.
- Może wreszcie wytłumaczysz mi, mamo, co robisz tu
z tą rudą diablicą. - Alex spojrzał ze złością na Saffron, po
czym przeniósł wzrok na matkę. - I co to za głupi pomysł z tą
wycieczką statkiem?
- Jesteśmy na wakacjach - odparła Anna. - Saffron towa­
rzyszy mi w podróży. Zanim powiesz coś na ten temat, wiedz,
że doktor Jenkins nie widział żadnych przeciwwskazań.
Saffron czuła, że ciemnobrązowe oczy Alexa wpatrują się
w nią intensywnie, siedziała jednak pochylona, chcąc ukryć
twarz. Gdy napięcie powoli opadło, zdała sobie sprawę z tego,
co zrobiła. Napadła na syna swej chlebodawczyni. Oznaczało
to koniec pracy, która miała odmienić całe jej życie. Plano­
wała, że magiczna sumka, którą zarobi przez te pół roku,
pozwoli jej otworzyć własny salon piękności. Tymczasem
własnoręcznie zburzyła tę wizję. Co ja najlepszego narobi­
łam? - pomyślała ze łzami w oczach.
Tymczasem Alex jął tłumaczyć coś Annie, wyrzucając
z siebie z szybkością karabinu maszynowego potok greckich
słów. Jak gdyby chcąc zaakcentować niektóre wyrazy, sięg­
nął poza plecami Saffron i dotknął ramienia matki. Jego ręka
przelotnie otarła się o kark dziewczyny, tak że aż przeszedł
ją dreszcz. Całe ciało zareagowało drżeniem na obecność te­
go silnego i, bądź co bądź, pociągającego mężczyzny. Saffron
poczuła się zaskoczona i zmieszana. W dodatku wcale się jej
to nie podobało. Widziała już takich facetów, twardych i bez­
względnych. Nawet jego matka wspomniała kiedyś, że czu­
je się samotna, bo syn nie poświęca jej zbyt wiele uwagi.
Teraz Saffron mogła się przekonać na własne oczy o jego
grubiańskim zachowaniu. Wcisnął je obie do taksówki, jak­
by były co najwyżej mało istotnym bagażem. Arogancki
drań, pomyślała ze złością. W tej samej chwili, ku swemu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl