Zeydler-Zborowski Zygmunt - Pasta do zębów, 1957 ebooków literatury polskiej

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział I
Szła coraz wolniej, udając sama przed sobą, że ma jeszcze
dużo czasu. Minęła bramę, do której powinna była wejść, i
zatrzymała się przed jakąś wystawą. Nie mogła się zdecydować.
Nigdy jeszcze nie doznała uczucia takiego wstydu, takiego
upokorzenia. Jak to? Ona? Zagorzała zwolenniczka filozofii
materialistycznej, zwalczająca gusła, zabobony, czarną magię i
wszelkiego rodzaju praktyki czarodziejów, cudotwórców...
To nie było łatwe. Ale jeżeli...
Przecież ja w to nie wierzę, ja w to nie wierzę - powtarzała
sobie setki razy. A jednak nie mogła się zdecydować, żeby nie
skorzystać z tej szansy. W tajemnicy przed wszystkimi dała na-
wet na mszę świętą. Więc właściwie dlaczego...
Patrzyła na wystawę, nie widząc, co się na niej znajduje.
Nie pójdę! - myślała. - Nie pójdę! Nie będę robiła z siebie
kretynki. Oszust. Szarlatan.
I nagle zobaczyła bladą, wychudłą twarz Małgosi, duże,
pełne lęku oczy. Poszła.
Drzwi otworzyły się nieomal natychmiast po naciśnięciu
dzwonka. Stara, siwa kobieta była bardzo wysoka. Wrażenie to
potęgowała długa, obcisła suknia z czarnego aksamitu. Siwe
włosy gładko zaczesane do tyłu i związane w mocny węzeł.
Ciemne oczy patrzyły badawczo spoza okularów w cienkiej,
złotej oprawie.
- Pani sobie życzy?
- Jestem umówiona z panem profesorem Mortinberem.
- Nazwisko pani?
- Krystyna Sowińska.
Pełna godności staruszka nie obdarzyła przybyłej nawet cie-
niem uśmiechu. Odsunęła się tylko, jak gdyby niechętnie.
- Proszę. Niech pani wejdzie do poczekalni. Pan profesor
jest teraz zajęty. Za chwilę panią przyjmie.
Pokój był duży. Na ścianach pokrytych ciemnowiśniową
tapetą wisiały fotografie wysokich, ośnieżonych gór. Na jednym
zdjęciu widać też było zarysy jakiegoś starego zamczyska czy
klasztoru. Okna zasłaniały ciężkie story, również w ciemnoczer-
wonym kolorze. Stojąca lampa z dużym abażurem słabo
rozpraszała ciemności.
Krystyna usiadła na stylowym, wyściełanym krzesełku i wy-
jęła papierosy.
- Tutaj nie wolno palić - powiedziała surowo kobieta w ak-
samitnej sukni.
Uciekać...Uciekać.. Jeszcze czas. To nonsens. To zupełny
idiotyzm. Co ja tu robię? Dlaczego wygłupiam się jak ostatnia
kretynka?
Wstała i już chciała wyjść, kiedy boczne drzwi się otworzyły
i stanął w nich szczupły, bardzo starannie ubrany mężczyzna.
- Proszę. Pani będzie łaskawa wejść - powiedział niskim,
miękkim głosem.
Ten pokój także był dosyć duży i także wytapetowany.
Tapety ciemnobrązowe, prawie czarne. Na ścianach nic nie
wisiało. Robiło to dosyć ponure wrażenie, spotęgowane jeszcze
ciężką mosiężną lampą z czarnym abażurem, stojącą na
ogromnym, rzeźbionym biurku. Oprócz biurka w pokoju
znajdowały się tylko dwa zabytkowe krzesła z wysokimi
poręczami i szafa z książkami. Na biurku ani przyborów do
pisania, ani przycisków, ani żadnych papierów. Tylko lampa.
- Proszę, niech pani siada - powiedział, nie patrząc na swo-
jego gościa, i ulokował się za biurkiem.
- Czy wolno zapalić? - spytała.
Potrząsnął głową.
- Bardzo żałuję, ale dym mi szkodzi. Więc jeżeli pani może
się powstrzymać...
Bez słowa schowała do torby papierosy.
- Pani do mnie telefonowała.
- Tak. Właśnie chciałam...
- Od kogo otrzymała pani mój telefon?
- Od pani Stachurskiej.
Przechylił w tył głowę i utkwił wzrok w suficie.
- Stachurska...Stachurska... Tak. Przypominam sobie. Ma
syna. Jedynak. To był bardzo ciężki przypadek.
- Ja mam córkę - powiedziała cicho Krystyna.
- Serce?
- Tak. Otwór międzykomorowy. Lekarze podejrzewają na-
wet, że są dwa otwory. Nie mogą tego jednak stwierdzić z całą
pewnością. Cewnikowanie nic nie daje. Obraz bardzo niewyraź-
ny. Powiedzieli, że dopiero w czasie operacji... - Nagle zabrakło
jej tchu. Zachłysnęła się powietrzem. - To moje jedyne dziecko
- szepnęła po chwili.
Wyjął z szuflady trzy metalowe kulki, położył je na biurku i
zaczął się nimi bawić. Zajęcie to tak go zaabsorbowało, że
mogło się zdawać, iż zapomniał o obecności swego gościa.
Wreszcie zostawił kulki w spokoju, podniósł głowę i po raz
pierwszy spojrzał wprost w twarz młodej kobiety.
Pod wpływem tego spojrzenia poczuła, że całkowicie traci
pewność siebie. Czarne, lekko skośne oczy miały w sobie
hipnotyczną siłę. Zdała sobie sprawę, że ten człowiek jest w
stanie całkowicie nad nią zapanować, narzucić jej swą wolę.
Przestraszyła się. Nigdy jeszcze nie przeżywała czegoś
podobnego.
Wrócił do metalowych kulek. Dopiero po dłuższej chwili się
odezwał:
- Więc pani boi się o swoje dziecko, o swoją córkę...
Skinęła głową w milczeniu. Nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- To bardzo ciężki przypadek i nie wiem, czy zdołam pani
pomóc.
Z wysiłkiem poruszyła wargami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl