Zeydler-Zborowski Zygmunt - Sukces doktora Gordona, 1957 ebooków literatury polskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI
(Emil Zoor)
SUKCES
DOKTORA GORDONA
ROZDZIAŁ I
- Uważaj, Fred, Zaza jest dzisiaj nie w humorze.
Marvan zaśmiał się krótko i strzelił z bata. Widział doskonale,
że z jego pupilką dzieje się coś niezwykłego, ale nie miał
zamiaru przerywać rozpoczętej pracy.
- Come on, Zaza! Come on! - zawołał wznosząc bat.
Lwica przywarła brzuchem do piasku areny i bijąc wściekle
ogonem patrzyła nieruchomo na swego prześladowcę. Grube
wargi, drgające nerwowo, odsłaniały białe, groźne kły.
- Uważaj, Fred, uważaj. Daj jej lepiej spokój - doradzał
przekornie stary Mathews, drepcząc niespokojnie koło krat.
Marvan zaklął pod nosem. Wiedział, że przyjaciel ma rację,
ale ambicja nie pozwoliła mu ustąpić.
- Come on, Zaza! - powtórzył ze złością. - Come on! - Zwierzę
nie ruszyło się z miejsca. Pogromca utkwił rozkazujące
spojrzenie w zmrużonych ślepiach i ująwszy mocniej lewą ręką
krzesło postąpił krok naprzód. Gruby, ciężki bykowiec smagnął
błyskawicznie płowe cielsko. Mathews krzyknął przeraźliwie.
Trzeba było tak szybkiego człowieka jak Fred Marvan, żeby
uniknąć morderczego skoku.
Krzesło rozleciało się w drzazgi. Stary Dan momentalnie
otworzył drzwi i wypuścił z klatki przyjaciela. Lwica z głuchym
rykiem rzuciła się na kraty. Marvan zbladł, w oczach miał
pasję.
- Do wszystkich diabłów - warknął przez zaciśnięte zęby. - Co
to znaczy? - Nie był przyzwyczajony do takich występów Zazy.
Lwica była zazwyczaj spokojna i bardzo posłuszna. Śmiano się
nawet, że jest zakochana w swym opiekunie.
- Daj już dzisiaj spokój - mruknął Mathews.
Marvan cisnął bat na ziemię.
- Kto rozdrażnił Zazę? - krzyknął.
Stary wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Nie było mnie z rana w cyrku. Przyszedłem przed
pół godziną.
- I nie wiesz kto dziś karmił lwicę?
- Nie mam pojęcia, ale chyba jak zwykle Patrick.
- Idź sprowadź Patricka! - rozkazał ostro pogromca.
- Co tu się dzieje? - zabrzmiał niespodziewanie basowy głos.
- A to pan, Borelli! - zawołał, odwracając się Marvan. -Dobrze,
że pan przyszedł. Niech się szanowny dyrektor dowie, że w tej
budzie nie można wcale pracować.
- Spokojnie, mister Marvan, spokojnie, O co właściwie chodzi?
- spytał Włoch, ćmiąc wielkie cygaro.
- Chodzi o to, że ktoś mi drażni zwierzęta!
- Bajki. Któż tu może drażnić zwierzęta?
Właśnie chciałbym wiedzieć, kto tym się zajmuje - mruknął
pogromca. - Przed chwilą Zaza o mały włos nie rozszarpała
mnie na kawałki.
- Zaza? - zdumiał się Borelli. -Tak.
- Niesłychane! Jak to się stało?
- Zwyczajnie. Wziąłem ją, jak co rano, na trening. Była
rozdrażniona i rzuciła się na mnie. Spojrzyj pan na nią.
Włoch zwrócił głowę ku klatce. Lwica kręciła się niespokojnie
i bijąc nerwowo ogonem, warczała groźnie. Widać było, że
zwierzę jest niezwykle podniecone. W tej chwili zbliżył się
Mathews, prowadząc młodego szczupłego chłopaka ubranego
w czerwoną flanelową koszulę i szerokie poplamione spodnie.
- Ty karmiłeś dziś Zazę? - spytał groźnie Marvan.
- Ja - skinął głową Patrick.
- I nie zauważyłeś nic szczególnego?
Chłopak potrząsnął przecząco głową.
- Nie, nic. A o co chodzi?
- Lwica jest rozdrażniona. Chciałbym wiedzieć dlaczego
-warknął pogromca.
- Nie mam pojęcia - wzruszył ramionami Patrick. - Była
zupełnie spokojna, gdy ją karmiłem.
- Jesteś tego pewny?
- Najzupełniej.
- Nie zauważyłeś, kto się później zbliżał do klatki? - spytał
Mathews.
- Nie, dużo ludzi kręciło się po terenie.
- Co będzie z dzisiejszym przedstawieniem? - rzucił nagle
Borelli, zwracając się do Marvana.
Pogromca zapalił papierosa.
- A co ma być? - mruknął niechętnie.
- Wystąpisz?
- Oczywiście.
- Z Zazą?
- Tak. Dam sobie z nią radę do wieczora.
- To dobrze.
Włoch odwrócił się i odszedł z wolna, pogwizdując jakąś
melodię. Marvan podniósł bat i patrzył zamyślony przed siebie.
Na jego śniadej twarzy malował się niepokój. Po chwili wziął
Patricka pod ramię i poprowadził go w kierunku klatek ze
zwierzętami.
- Słuchaj chłopcze - powiedział łagodnie - bardzo mi na tym
zależy, żebyś sobie przypomniał, kto dziś z rana kręcił się koło
klatki z Zazą.
Patrick zastanowił się.
- Nie zwracałem na to zbytnie uwagi - odparł z namysłem.
-Wydaje mi się, że przechodził koło lwicy Mathews, dyrektor,
panna Bianka, Somerss i...
- I Somerss także? - podchwycił Marvan z ożywieniem.
- Tak mi się zdaje.
- Czy dziś karmiłeś już „Kapitana”? - spytał nagle pogromca,
zatrzymując się przed klatką z ogromnym gorylem.
- Oczywiście. „Kapitan” dostaje jedzenie pierwszy.
Potworna małpa na widok swego pana podniosła się na całą
wysokość i z głuchym pomrukiem potrząsnęła potężnie
kratami.
- Hallo, Captain! - zawołał przyjacielsko Marvan.
Goryl wyszczerzył zęby w jakimś ponurym uśmiechu.
- Podziwiam pana - mruknął Patrick.
- Dlaczego?
- Że pan się nie boi tej bestii. Za nic na świecie nie wszedłbym
do jego klatki. To musi być przerażające.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]