Zeydler-Zborowski Zygmunt - Szantaż, 1957 ebooków literatury polskiej

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI
SZANTAŻ
ROZDZIAŁ I
W „Delikatesach” kupiła piętnaście deka szynkowej kiełbasy,
pół ćwiartki masła i paryską bułkę. Miała w domu kilka jajek,
dżem, trochę szczypiorku, który został ze śniadania. Kolacja
zapowiadała się zupełnie nieźle. Stojące na wystawie sklepowej
telewizory przypomniały jej, że to dzisiaj piątek i że trzeba
kupić „Radio i Telewizję”. Paweł lubił wiedzieć, co warto
obejrzeć w bieżącym tygodniu. Podeszła do kiosku. „Popatrz,
popatrz, ale babka w dechę” - posłyszała za sobą męski głos. W
słowach tych zabrzmiał tak szczery zachwyt, że mimo woli
uśmiechnęła się nieznacznie. Wiedziała, że się podoba i że jej
nowy kostium leży znakomicie. Znajomy sprzedawca odkładał
dla niej zawsze „Radio i Telewizję”, „Przekrój” i „Politykę”.
Podziękowała skinieniem głowy, wsuwając gazety do siatki.
Szła energicznym, sprężystym krokiem, chwytając kątem
oka pełne uznania spojrzenia mężczyzn i zawistne spojrzenia
kobiet. Lubiła się podobać. Wiedziała, że to głupia, babska
przywara, ale lubiła. Sprawiało jej to dużą przyjemność, kiedy
ją podziwiano, kiedy w oczach mężczyzn widziała zachwyt i
pożądanie. Pragnęła być kobietą, a przecież przez pół dnia nie
była nią, okryta czarną togą, manewrująca pomiędzy
paragrafami kodeksu karnego. Dopiero gdy wychodziła z tych
sal, gdzie obdarzano ludzi mniejszymi lub większymi porcjami
sprawiedliwości, stawała się tym, czym była przede wszystkim -
kobietą. Wsiadała w tramwaj, robiła pośpiesznie zakupy i szła
do domu, szła spotkać się z Pawłem. Nie mogła doczekać się
chwili, kiedy go znowu zobaczy. Na Żurawiej już prawie biegła.
Tak było codziennie.
Przekręciła klucz w zamku i weszła do przedpokoju.
Mieszkanie tonęło w mroku.
- Paweł! Jesteś? Paweł! - zawołała niespokojnie. Leżał na
tapczanie z zamkniętymi oczami. Pośpiesznie położyła siatkę ze
sprawunkami na stole, ściągnęła rękawiczki i siadła koło niego.
- Co ci jest, kochany? Źle się czujesz?
Spojrzał na nią i uśmiechnął się blado, jakby z przymusem.
- Nie, nie, nic mi nie jest. Po prostu chyba trochę się
zmęczyłem.
- Biedaku, przepracowujesz się.
- Nie przesadzajmy. Pogładził ją po dłoni,
- No, jak tam ci dzisiaj poszło?
- Ach, powiadam ci, odniosłam fantastyczny sukces.
Wygrałam dwie bardzo trudne sprawy. Zapędziłam w kozi róg
prokuratora.
- Gratuluję. Staniesz się niedługo sławna.
- Daj spokój. A zresztą nie chcę teraz rozmawiać o sprawach
sądowych. Mam dosyć. Pocałuj mnie.
Delikatnie dotknął wargami jej ust.
- Coś ty dzisiaj taki dziwny? Co ci jest? Pewnie jesteś głodny.
Zaraz zrobię kolację. Zaczekaj.
Wyszła do kuchni, przypasała fartuszek i zaczęła kroić
szczypiorek.
- Chcesz, żebym ci pomógł?
- Nie, nie. Odpocznij. Nie ma nic do roboty. Jadłeś obiad?
- Coś tam jadłem.
- Powinieneś się lepiej odżywiać. Zaraz nabrałbyś humoru.
Zjesz jajecznicę z kiełbasą?
- Mogę zjeść. Wszystko mi jedno.
Wstał i przeciągnął się. Był wysoki, szczupły. Twarz miał
pociągłą, śniadą, o niezbyt regularnych rysach i mocno
zarysowanej dolnej szczęce. Bujną, ciemną czuprynę
zaczesywał do tyłu. Przekroczył już czterdziestkę i siwiał na
skroniach, co dodawało mu powagi. Cieszył się ogromnym
powodzeniem u kobiet, ale nie korzystał z tego. Kochał Annę i
nie miał zamiaru wdawać się w jakieś przelotne flirty. Pobrali
się przed trzema laty. Byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Słuchając
zwierzeń swych kolegów i przyjaciół, nigdy przedtem nie
przypuszczał, że małżeństwo może być czymś tak bardzo
miłym, tak bardzo udanym.
Usiadł w fotelu i przeglądał przyniesione przez Annę
czasopisma. Czuł, że powinien coś powiedzieć, coś wesołego,
dowcipnego. Ciągle jeszcze nie mógł otrząsnąć się z ponurego
nastroju. Twarz tego człowieka stała mu uparcie przed oczami.
- Chodź na kolację.
Jadali w kuchni. Anna kończyła smażyć jajecznicę. Stanął za
jej plecami i wciągał w nozdrza zapach świeżego szczypiorku.
- Siadaj.
Jedli w milczeniu. Po chwili Anna powiedziała:
- Smakuje ci?
- Bardzo. Znakomita jajecznica.
Od początku małżeństwa nigdy jeszcze nie przeżywała
takiego dziwnego nastroju. Coś się stało, coś, o czym Paweł nie
chciał jej powiedzieć. To ją niepokoiło. Dotychczas był zawsze z
nią zupełnie szczery, opowiadał o wszystkich kłopotach,
zmartwieniach, dzielił się z nią zarówno wesołymi
wiadomościami, jak i troskami. Dlaczego dzisiaj...?
Po kolacji zmyła pośpiesznie. Była zdenerwowana.
Pogodny, wiosenny nastrój zniknął bez śladu. Wiedziała już na
pewno, że stało się coś niedobrego.
- Chcesz popatrzeć na telewizję? Energicznie potrząsnął
głową.
- Nie, nie. Nie mam dzisiaj nastroju. Chodźmy spać. Zwykle w
łazience nucił albo gwizdał j akąś melodię.
Nadsłuchiwała. Cisza. Mył się w zupełnym milczeniu. Kiedy
położył się przy niej na tapczanie, dotknęła jego ręki. Dłoń miał
muskularną, palce długie, mocne.
- Kochanie, co ci jest? Powiedz. Widzę przecież, że coś cię
dręczy. Powiedz. Proszę.
- Ten człowiek bardzo chciał żyć - powiedział cicho.
- Kto? Jaki człowiek?
- Ten, którego dzisiaj operowałem.
- Nie udała ci się operacja?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl