Zbigniew Nienacki - Pierwsza przygoda Pana Samochodzika (Pozwolenie na przywóz lwa)(1), ksiazki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZBIGNIEW NIENACKI
PIERWSZA PRZYGODA
PANA SAMOCHODZIKA
1996
ROZDZIAŁ PIERWSZY
TAJEMNICZA KARTKA • ZAGADKOWY AŁBAZIN • ROZPOCZYNAM
POSZUKIWANIA • OGŁOSZENIE • PIECZĘĆ WAROWNI SYBERYJSKIEJ
• DZIWNY LEŚNIK • SKARB KORSARZA KIDDA • ZŁOTO AŁBAZINA •
AMUR • POZWOLENIE NA PRZYWÓZ LWA
Przyczyną wszystkiego stała się mała, zadrukowana kartka, którą w kwietniu 1960 roku
znalazłem na podłodze w swoim pokoju.
Rano sprzątaczka ze spółdzielni „Czystość” umyła mi podłogę i zażądała gazet do
rozścielenia ich na wyszorowanym parkiecie. Gazet w domu nie miałem. Udałem się więc do
punktu skupu makulatury i kupiłem paczkę starych gazet, które rozłożyłem na podłodze.
Wieczorem, gdy zasiadłem przy biurku do pracy, podłoga wyglądała jak nowoczesna
malarska kompozycja z białych figur geometrycznych. Przeważały wielkie prostokąty
Timesów
i
Izwiestii
, ale nie brakło także niewielkich płacht gazet prowincjonalnych, tu i
ówdzie zaznaczających się smugą czerwonego tytułu.
Rzucił mi się w oczy malutki prostokącik – kartka wyrwana z książki. Leżała tuż obok
biurka i ciągle miałem ją przed oczami. Raziła mnie jej obecność, od dziecka bowiem
wpajano we mnie szacunek dla książki. Coraz trudniej było mi pracować. Pisałem właśnie
artykuł o miłości do książek i ta samotna, zdeptana kartka wydawała mi się jakby żywym
tworem, zadającym kłam moim słowom. Dlatego wreszcie pochyliłem się, podniosłem ją z
podłogi, zdmuchnąłem z niej kurz.
Zauważyłem, że wyrwano ją z rosyjskiej książki. Przeczytałem pierwsze zdanie:
24 marta 1684 goda w Ałbazinie była połuczena gramota ot kitajskogo
impieratora z priedłożenijem o sdacze, napisana na mandżurskom,
mongolskom i polskom jazykach.
W tłumaczeniu brzmiało to następująco:
24 marca 1684 roku w Ałbazinie otrzymano list od chińskiego cesarza z
żądaniem poddania się, napisany w językach: mandżurskim, mongolskim i
polskim.
Po polsku?
Pośpiesznie czytałem dalej. Ale następne zdania nie przynosiły wyjaśnienia. Zawierały
tylko skromną wiadomość, że mieszkańcy Ałbazina poczęli się gotować do obrony. 4 czerwca
1685 roku nadciągnęły pod Ałbazin pierwsze oddziały wojsk chińskich. Potem lądem
nadeszła ogromna armia: 10 000 konnych wojowników, 100 dział lekkich i dział ciężkich.
Rzeką przypłynęło 100 wielkich łodzi, a na każdej z nich znajdowało się 50 żołnierzy.
11 czerwca 1685 roku komendant wojsk chińskich jeszcze raz zaproponował obrońcom
Ałbazina poddanie warowni.
I tu kończyła się stronica. A choć po wielekroć obracałem kartkę w ręku i czytałem od
nowa – nie dowiedziałem się jednak nic więcej nad to, co zostało na niej wydrukowane.
Jakie były dalsze losy obrońców Ałbazina? Gdzie był ów Ałbazin i dlaczego władze
chińskie pisały po polsku do jego obrońców? Malutka kartka nosząca porządkowe liczby „41”
i „42” – milczała.
Nazajutrz znowu poszedłem do tego samego punktu skupu makulatury i prawie pół dnia
spędziłem na przetrząsaniu zebranych tam papierzysk, starych gazet i nikomu już
niepotrzebnych książek, aby odnaleźć tę, z której pochodziła wyrwana kartka. Była to zresztą
tylko próżna mitręga. Nie znalazłem ani jednej. I do dziś, choć od tamtej chwili minęło wiele
czasu – odbyłem ogromną podróż i zaznałem dziesiątków przygód – do dziś nie wiem, z
jakiej książki pochodziła malutka karteczka podniesiona z podłogi w moim pokoju.
Ale nie jest chyba najważniejsze, jakiego kształtu i koloru był kamyk, który spowodował
lawinę.
Wysilałem pamięć, próbowałem zaglądać do poważnych dzieł historycznych. Nigdzie
jednak nie natrafiłem na wiadomość, że w drugiej połowie XVII wieku Polska uczestniczyła
w walce z Chinami, lub że w wojnie z Chińczykami brali udział Polacy. Żadna ze znanych mi
książek nie wymieniała także nazwy „Ałbazin”.
A przecież było napisane wyraźnie: „24 marca 1684 roku w Ałbazinie otrzymano list od
chińskiego cesarza z żądaniem poddania się, napisany w językach: mandżurskim,
mongolskim i polskim”.
„A może ten wyraz – polskim – powstał z drukarskiego błędu?” – Zastanawiałem się, nie
potrafiąc wyjaśnić zagadki.
Gdyby chociaż wiadomo było, gdzie leży ów Ałbazin! Ale i w tym względzie kartka nie
dawała najdrobniejszej wskazówki. Pod Ałbazina przybyło lądem 10 000 wojowników, rzeką
zaś przypłynęło 100 wielkich łodzi. Ałbazin leżał więc nad jakąś rzeką. Niestety, nazwa rzeki
pozostała dla mnie nieznana.
Chiny, Mandżuria, Mongolia – sąsiadujące ze sobą kraje. Dziwnie i obco brzmi słowo
„Ałbazin”. Czy nie znaczy to, że Ałbazina należy szukać aż gdzieś, hen, na Dalekim
Wschodzie? Dlaczego jednak do ałbazińskiej warowni Chińczycy pisali nie tylko po
mongolsku i mandżursku, lecz także po polsku?
Był to problem dla poważnego naukowca, a nie studenta historii sztuki, który dorabiał do
swego stypendium pracą na pół etatu w redakcji czasopisma, zajmując się informowaniem o
zabytkowych obrazach w starych kościołach lub o odkryciach dokonywanych przez
historyków sztuki i archeologów. Dotychczas zawsze współpracowałem ze specjalistami.
Teraz – wobec dziwnej sprawy Ałbazina – pozostawałem samotny. Historycy, do których
zwracałem się o pomoc, wzruszali ramionami lub proponowali mi zajęcie się problemami,
jakie ich samych frapowały. Lecz mnie trapiła zagadka Ałbazina, choć – poczynałem
pojmować – chyba przerastała ona moje możliwości. Zrezygnowałem z niej, starałem się o
niej nie myśleć. Ale ilekroć po pracy w redakcji wracałem do domu i stawałem w progu
swego pokoju – natychmiast przypominałem sobie chwilę, gdy podniosłem z podłogi małą
zadrukowaną kartkę. I choć nie jestem człowiekiem przesądnym, to przecież nie potrafiłem
wyzwolić się od myśli: a może to Los podrzucił mi tę sprawę, abym się nią zajął? A może to
jest właśnie ta jedna jedyna w życiu „wielka szansa”, obok której nie wolno przejść
obojętnie? Dałem do gazety ogłoszenie:
Poszukuje się wiadomości, wskazówek i książek związanych z historią
istniejącej w drugiej połowie XVII wieku warowni Ałbazin.
Zgłoszenia prosimy kierować do działu reportażu naszej gazety.
Minął jeden, drugi, trzeci dzień. Przeszedł tydzień. Nikt się nie zgłosił. Ponowiłem
ogłoszenie. I znowu bezskutecznie. Koledzy poczęli sobie ze mnie podrwiwać. Na tablicy
komunikatów, wiszącej na korytarzu redakcji, przeczytałem wiadomość:
Rozsądek pilnie poszukiwany. Zgłoszenia prosimy kierować do działu
reportażu, do redaktora Ałbazin.
Uznałem, że nadeszła najwyższa pora, abym przestał zaprzątać sobie głowę zagadką
Ałbazina. Lecz właśnie wówczas listonosz doręczył mi dużą szarą kopertę nadaną w
Krakowie. Zawierała fotokopie jakby jakiegoś medalu z malutkim uszkiem i krótki list od
znanego polskiego numizmatyka:
Szanowny Panie Redaktorze!
Nie znam historii warowni Ałbazin. Jestem natomiast w posiadaniu
dość rzadkiej chyba książeczki: «Zapiski Priamurskogo Otdieła
Obszczestwa Wostokowiedienija», wydanej w Błagowieszczeńsku w 1915
roku. W książeczce tej widnieje odbitka pieczęci warowni Ałbazin i bardzo
krótka wzmianka, że oryginał pieczęci znajduje się w muzeum Ermitaż. „W
Piotrogrodzie na dorocznym zebraniu członków Rosyjskiego Towarzystwa
Genealogicznego – wspomina się w „Zapiskach” – S. P. Trojnicki wygłosił
referat: «Pieczęć warowni ałbazińskiej». Pieczęć ta jest rzadkim i ciekawym
zabytkiem heraldycznym, ponieważ podważa ona rozpowszechnioną opinię,
jakoby znaki heraldyczne nie były znane w XVII stuleciu. Ulubionymi
znakami heraldycznymi na pieczęciach osiedli syberyjskich – a do takich
należy również znajdująca się w Ermitażu pieczęć warowni ałbazińskiej –
były figury zwierząt i ptaków, zamieszkujących olbrzymie leśne połacie
Syberii”.
Dalej następuje dokładny opis pieczęci. Przesyłam Panu fotokopie
interesującego Pana fragmentu tekstu, a także fotografię odbitki pieczęci.
Być może okażą się one pomocne dla poznania historii warowni Ałbazin.
Z poważaniem
dr K. W.
Długo wpatrywałem się w fotografię pieczęci. A więc Ałbazin jest jednak czymś realnie
istniejącym, a nie tworem mej wyobraźni – jak poczynałem mniemać.
Wiem już, gdzie leży tajemniczy Ałbazin. Na Syberii.
W kilkanaście dni później odwiedził mnie w redakcji młody, trzydziestoletni mężczyzna
w mundurze leśnika.
– Ja w sprawie ogłoszenia – powiedział. A ponieważ nie bardzo mogłem pojąć, o jakie
ogłoszenie mu chodzi, nie kojarzyłem bowiem osoby młodego leśnika z historią
siedemnastowiecznego Ałbazina, leśnik zapytał:
– To pan ogłosił, że szuka się wskazówek o Ałbazinie?
– Tak, ja.
Usiadł na krześle przed moim biurkiem. Wyjął z kieszeni blaszane pudełko z pięknym
bosmanem na wieczku. Ułamał połówkę papierosa i osadził ją w prostej wiśniowej
cygarniczce. Jak zahipnotyzowany wiodłem wzrokiem za każdym ruchem jego dłoni.
– Nazywam się Antoni Szulc. Pracuję we wsi Kamionki.
– Taaak
– Czy mogę liczyć na pańską dyskrecję? – zapytał nieoczekiwanie.
Wzruszyłem ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl