Zbigniew Posieczek - Wśród walczących o twierdzę, Polska ruch oporu 1939 1945, Armia Ludowa, Historia

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zbigniew Posieczek
Wśród walczących o twierdzę
W dniu 17 lutego 1945 roku po zaciętych walkach wojska radzieckie
całkowicie uwolniły od Niemców miasto Poznań. Pozostała jeszcze Cytadela
jako ostatni bastion oporu germańskiego. W Cytadeli zamknęło się 15 000
wyborowych żołnierzy niemieckich ' , zaopatrzonych w doskonałą broń i
olbrzymie zapasy żywności.
'
Liczebność załogi Cytadeli nie jest ścisła. Według ostatnich ustaleń Z. Szumowskiego
obiektu tego broniło 60 tys. ludzi. Zob. Z. Szumowski,
Bitwa o Poznań.
Poznań 1971.
Leżąca na północnym krańcu miasta Cytadela posiadała żelbetonowe
umocnienia, otoczona była wałem i głęboką fosą, poza tym chroniły ją pola
minowe i przeszkody przeciwczołgowe. Forteca posiadała kilka coraz niżej
schodzących kondygnacji połączonych podziemnymi gankami. Poszczególne
budowle wchodzące w jej skład mogły stanowić samodzielne punkty oporu,
gdyż ich mury miały po kilka metrów grubości. Najnowsze urządzenia
wojskowo-inżynieryjne zapewniały Cytadeli własne światło, wodę i stały
kontakt radiowy z naczelnym dowództwem niemieckim w Berlinie. Zanosiło
się na długą i krwawą walkę o Cytadelę.
Nadszedł pamiętny dzień 21 lutego 1945 roku. Tegoż dnia wieczorem o
godzinie dwudziestej pierwszej, gdy w mieszkaniu przy ulicy Za Bramką
jadłem skromną kolację, usłyszałem nagle głos mojego sąsiada Fischera:
–Zbyszek, mobilizacja. Idziemy na ulicę Kwiatową, by pomóc
żołnierzom radzieckim w zdobyciu Cytadeli.
Rzecz jasna, poszedłem tak, jak poszło wielu innych poznaniaków.
Przy ulicy Kwiatowej w ówczesnym Komisariacie Milicji Obywatelskiej
zarejestrowaliśmy się. Utworzono z nas plutony i kompanie. Otrzymałem
przydział do 12 plutonu kompanii szturmowej, jako zastępca dowódcy.
Dowódcą tego plutonu został Feliks Fischer. Stan plutonu wynosił 42 ludzi. W
naszym plutonie znalazło się m.in. kilku dalszych moich sąsiadów, jak
Stanisław Kuśnierski, Stefan Matuszak, Mieczysław Plewa, Aleksy Nowak,
Kazimierz Olenderczyk i najmłodszy z całego plutonu dziewiętnastoletni
Janusz Kajetaniak. Janusz Kajetaniak w roli „pisarza plutonu” zapisywał w
swym notesie nazwiska naszych ludzi. Notes ten jest obecnie dla mnie
najdroższą pamiątką po przyjacielu, który mimo swojego młodego wieku dał
przykład koleżeńskości, męstwa i ukochania Ojczyzny.
Po przemówieniach oficera radzieckiego i komendanta MO
naświetlających cel naszej mobilizacji po raz pierwszy od pięciu lat pełną
piersią odśpiewaliśmy
Rotę
i
Jeszcze Polska nie zginęła.
Wielu z nas miało łzy
w oczach. Nastroju dopełniała ciemna noc rozjaśniana tylko czerwienią łun
pożarów.
Nasza 1 kompania otrzymała broń, amunicję oraz suchy prowiant i pod
dowództwem oficerów radzieckich wyruszyła natychmiast w kierunku
Cytadeli. Była godzina dwudziesta czwarta. Skierowano nas na ulicę Górna
Wilda (obecnie Dzierżyńskiego), gdzie w domach narożnikowych przy ulicy
Spadzistej zostaliśmy skoszarowani. Otrzymaliśmy gorący smaczny posiłek z
kuchni polowej. Była to prawdziwa uczta po tylu latach karmienia nas różnymi
„Ersatzami”.
Mimo że przydzielono nam również papierosy, konserwy mięsne i chleb,
żołnierze radzieccy częstowali nas dodatkowo swymi papierosami i dzielili się
porcjami żywnościowymi. Po raz pierwszy poznałem przysłowiową rosyjską
serdeczność. Mimo że było nam trudno się porozumieć, gdyż nie znaliśmy
dobrze języka rosyjskiego, wspólnie jednak nawiązaliśmy bliższą więź, która
nie opuszczała nas do ostatnich przeżytych razem chwil.
Mimo potwornego zmęczenia, będącego wynikiem nieprzespanych
poprzednio nocy, spędzonych na czuwaniu w samorzutnie zorganizowanej
obronie przeciwpożarowej, nie mogliśmy zasnąć. Wszyscy zapewne myśleli o
tym samym:
–Co nam przyniesie jutro? Czy dożyjemy chwili całkowitego
oswobodzenia naszego miasta? Czy będziemy godnymi następcami
naszych ojców i starszych braci, którzy czynem powstańczym w
grudniu 1918 roku wyzwolili nasze miasto i ziemię wielkopolską? Ilu
z nas będzie mogło im zameldować, że nie splamiliśmy honoru
Wielkopolan i zwyciężyliśmy, gdyż oni nam dali przykład, jak
zwyciężać mamy?
Nacechowane powagą chwile i rozmyślania zestrajały się z melodiami
smętnych dumek i pieśni rosyjskich, które nucili żołnierze radzieccy. Niewesołe
myśli pierzchały jednak gdy pełne tęsknoty słowa pieśni zastąpiły tony
skocznych wojskowych piosenek. I tak minęła noc.
Rano o godzinie szóstej pobudka. Otrzymaliśmy karabiny, 50 sztuk
amunicji i co piąty po trzy granaty obronne. Zbiórka plutonami, i pada komenda
wymarszu. Ze śpiewem znanych wojskowych piosenek wyruszyliśmy ulicami
miasta w kierunku Cytadeli. Ludność znajdująca się na ulicy Półwiejskiej
żegnała nas oklaskami i wymachiwała podniesionymi w górę rękoma. W
pewnym momencie podbiegły do nas trzy młode dziewczęta i wręczyły kilka
świeżych kwiatów. Skąd je wzięły, przecież to zima?
Przeszliśmy następnie ulicą Szkolną, Starym Rynkiem, ulicą Żydowską,
Małymi Garbarami do Wielkich Garbar. Tu był chwilowo odpoczynek.
2
Wykorzystałem go, by Januszowi Kajetaniakowi, który poza wiatrówką nie
miał chyba w życiu innej broni w swych rękach, objaśnić sposób ładowania,
celowania i strzelania.
Mnie przydały się ćwiczenia, które przechodziłem swego czasu jako
junak przysposobienia wojskowego, i doświadczenie, jakiego nabyłem w czasie
kampanii wrześniowej 1939 roku idąc ochotniczo w szeregach Batalionu
Obrony Narodowej z pomocą Warszawie.
Ruszyliśmy dalej. Tym razem już gęsiego pod murami kamienic
posuwaliśmy się w stronę mostu przy Tamie Garbarskiej. Od mostu do wejścia
na teren Cytadeli, tj. do otworu wybitego w pierwszej linii fortyfikacji
pociskiem z działa. Przejście znajdowało się pod ostrzałem nieprzyjaciela.
Pojedynczo, skokami, bez ofiar w ludziach cały pluton zajął miejsce w bunkrze.
Jakby na powitanie usłyszeliśmy dźwięki ludowych pieśni rosyjskich. Tu
u podnóża stoków Cytadeli oddziały łączności wojsk radzieckich rozmieściły
bardzo silne megafony, z których na przemian w językach niemieckim i
rosyjskim wzywały załogę twierdzy do poddania się. Wezwania te były
przeplatane komunikatami z frontu i muzyką. W bunkrze towarzysze radzieccy
częstowali nas papierosami.
Wezwano nas na odprawę do dowódcy odcinka, majora Wojsk
Radzieckich, który wskazał miejsce, jakie miał zająć nasz pluton. Zostaliśmy
zapoznani z rozmieszczeniem punktów ogniowych nieprzyjaciela. W otoczeniu
majora znajdował się m.in. młodszy oficer saperów nazwiskiem Baranow.
Sylwetka tego miłego wyglądem i sympatycznego w obejściu oficera utkwiła
mi w pamięci. Nie sądziłem wówczas, że spotkam go znowu po wielu latach.
Z życzeniami „wsiewo choroszowo”, wyszliśmy, a raczej wyczołgaliśmy
się na pozycje.Było z nami trzech żołnierzy radzieckich,w tym jeden starszyna '
Zmieniliśmy pluton, który w nocy zajął tę pozycję. Część naszego plutonu
zaległa o kilkadziesiąt metrów na wprost od wyjścia z bunkra, druga część
posuwała się w prawo i zajęła pozycję nieco wyżej. Cała ta nasza operacja
miała miejsce na odcinku południowo-wschodnim od strony alei
Szelągowskiej.
'
Chorąży.
Leżeliśmy na gruzach pierwszej linii umocnień Cytadeli,
zbombardowanej przez lotnictwo i artylerię radziecką. Pod nami, pod warstwą
gruzu tliły się szczątki drewnianych belek. Chlebak leżący tuż przy mnie, w
którym znajdowała się amunicja, przełożyłem sobie na wszelki wypadek na
plecy. Bałem się, by nie nastąpiła eksplozja. Byliśmy dosłownie zlani potem.
Zapewne nie tylko palące się belki były tego powodem. Przecież odległość
między naszymi i nieprzyjacielskimi pozycjami wynosiła zaledwie około 40
metrów.
3
Patrzyłem na twarze kolegów i widziałem to samo napięcie, które mnie
się udzieliło. Niemcy chronieni grubymi murami umocnień stanowili trudny
cel. Mieli przewagę nad nami również dlatego, że ich punkty ogniowe były
doskonale wstrzelane w nasze pozycje. Nie żałowali broni maszynowej.
Byliśmy w gorszej od nich sytuacji, gdyż nie mieliśmy ochrony, jaką stanowią
ściany bunkrów. Leżeliśmy na odkrytej zupełnie pozycji. Całą naszą osłonę
stanowiły bryły cegieł czy betonu i leje po pociskach.
Próbowaliśmy odgryzać się na wściekły ogień Niemców. Dobiegające do
nas raz po raz głosy wściekłości i bólu stanowiły najlepszy dowód, że nasz
ogień, mimo że kierowany w stronę cieni pojawiających się od czasu do czasu
w otworach strzelnic, był celny.
Piekło rozpoczęło się, gdy po radzieckim przygotowaniu artyleryjskim
próbowaliśmy dwukrotnie atakiem czołowym zmienić nasze niewygodne
pozycje. Niestety, pod wściekłym ogniem broni maszynowej i panzerfaustów '
nieprzyjaciela musieliśmy zalec i wyczołgać się na poprzednią pozycję.
Mieliśmy kilku zabitych i rannych. Po chwili nowa salwa artylerii radzieckiej.
Pociski padały wprawdzie bliżej nas, ale za to celniej. Pękały mury umocnień,
tworzyły się nowe wyłomy. Odłamki cegieł i betonu padały na nasze pozycje.
' Pięść pancerna – pancerzownica, broń piechoty przeznaczona do zwalczania broni
pancernej.
Była trzecia godzina po południu. Ruszyliśmy do trzeciego natarcia.
Został w nim ranny najmłodszy żołnierz naszego plutonu, Janusz Kajetaniak. W
wyniku postrzału w łuk brwiowy mocno sączyła się krew. Widząc to, najbliższa
trójka doskoczyła do niego z pomocą. Niemcy spostrzegłszy ich wzmocnili
ostrzał i rzucali w naszym kierunku granaty ręczne. Jeden z nich był celny –
ugodził w niosących pomoc. Ponownie raniony został Janusz Kajetaniak,
odłamek ugodził w brzuch Fischera a Kuśnierskiego w kolano.
Mnie cegła zraniła głowę i zostałem przysypany. Straciłem przytomność.
Odzyskałem ją w tym miejscu, gdzie zostałem ranny. Ogień nieprzyjaciela nie
pozwalał bowiem na zniesienie z pozycji zabitych i rannych. W pewnym
momencie ogień osłabł jednak i wtedy poczułem uchwyt silnych rąk. Do
punktu opatrunkowego przetransportowała mnie sanitariuszka radziecka.
Zostałem umieszczony w zabudowaniach wytwórni gazu, która
znajdowała się w połowie drogi między Cytadelą a mostem przy Tamie
Garbarskiej. Zastałem tam już leżących na prowizorycznych posłaniach
rannych Fischera i Kuśnierskiego. Janusz Kajetaniak został odtransportowany
wcześniej w głąb miasta do szpitala polowego. Dowiedziałem się później, że
gdy wieziono go jednokonnym wózkiem, służącym do przewożenia rannych,
tuż za mostem przy Tamie Garbarskiej dosięgnęła go trzecia kula – tym razem
śmiertelna. W punkcie opatrunkowym sanitariuszka, która mnie do niego
4
przywlokła, po zrobieniu ponownego opatrunku troskliwie przykryła mnie
kocem. Czekałem na transport do szpitala. Znalazłem się w szpitalu polowym
przy ulicy Za Bramką 7, a więc o dwa domy od mego mieszkania.
Powiadomiona rodzina zabrała mnie do domu za zgodą komendanta szpitala,
lecz nadal korzystałem z serdecznej opieki i pomocy lekarzy tegoż szpitala,
gdyż rana głowy goiła się z trudem.
Im to, a zwłaszcza owej młodej sanitariuszce radzieckiej zawdzięczam, że
dziś mogę snuć wspomnienia o polsko-radzieckim sojuszu i braterstwie broni.
Nota o autorze:
Posieczek Zbigniew, ur. 4.III.1922 r. w Krotoszynie w rodzinie budowniczego;
wykształcenie średnie techniczne; brał udział w walkach o Cytadelę poznańską
w 12 plutonie II kompanii cytadelowców pod dowództwem Feliksa Fischera.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl