Zbrodnia i kara, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tytu�: "ZBRODNIA I KARA"autor: FIODOR DOSTOJEWSKIPRZE�O�Y� CZES�AW JASTRZ�BIEC-KOZ�OWSKIWARSZAWA 1984 PA�STWOWY INSTYTUT WYDAWNICZYTytu� orygina�u: "�PRIESTUPLENIJE I NAKAZANIJE"Ok�adk� i obwolut� projektowa� TADEUSZ PIETRZYKOpracowanie typograficzne WAC�AW WYSZY�SKI(c) Copyright for the Polish edirion by Pa�stwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1955, 1957, 1964. ISBN 83-06-00889-8ZBRODNIA I KARAPOWIE�� W SZE�CIU CZʌCIACH Z EPILOGIEMCZʌ� PIERWSZAW pocz�tku lipca pod wiecz�r niezwykle upalnego dnia pewien m�odzieniec wyszed� na ulic� ze swej izdebki, kt�r� podnajmowa� od lokator�w przy uliczce S-ej, i powoli, jakby niezdecydowany, skierowa� si� ku mostowi K-mu. Na schodach szcz�liwie unikn�� spotkania ze swoj� gospodyni�. Jego izdebka mie�ci�a si� tu� pod dachem wysokiej, pi�ciopi�trowej kamienicy i bardziej przypomina�a szaf� ni� mieszkanie. Gospodyni za�, od kt�rej wynajmowa� t� izdebk�, wraz z obiadem i obs�ug�, zajmowa�a mieszkanie oddzielne, o pi�tro ni�ej; i za ka�dym razem, gdy wychodzi� na ulic�, koniecznie musia� przej�� mimo jej kuchni, prawie zawsze na o�cie� otwartej na schody. I za ka�dym razem, przechodz�c mimo, m�odzieniec doznawa� jakiego� chorobliwego uczucia l�ku, kt�re go nape�nia�o wstydem i wywo�ywa�o grymas. Ju� du�o by� winien gospodyni i obawia� si� j� spotka�. Nie znaczy to, by by� tak tch�rzliwy i zahukany, wr�cz przeciwnie, lecz od pewnego czasu by� w stanie jakiego� rozdra�nienia i napi�cia podobnego do hipochondrii. Tak dalece pogr��y� si� w sobie, tak stroni� od ludzi, �e w og�le l�ka� si� wszelkiego spotkania, nie tylko z gospodyni�. Gn�bi�o go ub�stwo; ale nawet te trudne warunki ostatnio przesta�y mu ci��y�. Swymi bie��cymi sprawami zupe�nie przesta�, zupe�nie nie chcia� si� zajmowa�. W�a�ciwie, wcale gospodyni si�^�h&Bfrljsa^.&is "ISst^ihS�is-s^-.i^dluH^^^^gt^a -g-pfg-.s^l-s-lll^s-- s.l.ii li-^ ^��aay� �li |s S S S � ^��3 e^ �s-o"-R-s aS-.^sg-s N a^^BS-o g-�"l^^3!^^! o. ^3. saga ^s^isGgR-^-^NEs-gg ^ osgw-os" " � s o.^� s � g ^ ^�8" a S 2'� y o-s -s- R-5-R" s o �s' a a.- 3 s' �s-"-i0 ^3 l ;Sl;1'i� H""wierzy� tym swoim marzeniom i tylko podjudza� si� ich potwornym, ale i kusz�cym zuchwalstwem. Teraz za�, po up�ywie miesi�ca, ju� zaczyna� patrze� na to inaczej i wbrew wszystkim przekornym monologom o w�asnej bezsile i niezdecydowaniu jako� mimo woli przywyk� ju� poczytywa� "potworne" marzenie za realny plan, chocia� w dalszym ci�gu nie wierzy� sobie. Ot i teraz szed� dokona� pr�by swego planu i z ka�dym krokiem wzruszenie jego ros�o coraz gwa�towniej. Z zamieraj�cym sercem, z nerwowym dr�eniem podszed� do olbrzymiej kamienicy, z jednej strony wychodz�cej na kana�, z drugiej za� na ulic� W-�. Dom ten sk�ada� si� z samych ma�ych mieszkanek, a najmowali je r�ni r�kodzielnicy, krawcy, �lusarze, kucharki, jacy� tam Niemcy, w�asnym przemys�em �yj�ce panny, drobni urz�dnicy i tak dalej. Wchodz�cy i wychodz�cy przesmykiwali si� raz po raz pod obydwiema bramami i na obydwu podw�rkach. Pracowali tutaj trzej czy czterej Str�e. M�odzieniec bardzo by� rad, �e nie spotka� �adnego z nich, i niepostrze�enie przemkn�� si� zaraz z bramy na prawo, na schody. Schody by�y ciemne i ciasne, "kuchenne", ale on to wszystko ju� przedtem wiedzia� i zbada�, i ca�e to otoczenie dogadza�o mu: w takich mrokach nawet ciekawskie spojrzenie nie by�o niebezpieczne. "Je�eli tak si� boj� teraz, to c� by to by�o, gdyby rzeczywi�cie dosz�o do tego?..." - pomy�la� mimo woli, id�c na czwarte pi�tro. Tutaj zatarasowali mu drog� wys�u�eni �o�nierze-tragarze, wynosz�cy meble z jednego z mieszka�. Ju� wiedzia�, �e mieszkanie to zajmuje pewien familijny Niemiec, urz�dnik z rodzin�. "Wi�c Niemiec si� teraz wyprowadza; wi�c na czwartym pi�trze, na tych schodach i na tym pode�cie pozostanie przez jaki� czas tylko jedno zaj�te mieszkanie - staruchy... To dobrze... na wszelki wypadek..." - pomy�la� znowu i zadzwoni� do drzwi staruszki. Dzwonek d�wi�kn�� w�tle, jakby by� z blachy, a nie z miedzi. Wszystkie mieszkania w takich domach miewaj� takie dzwonki. Ju� nie pami�ta� tego osobliwego d�wi�czenia, wi�c teraz mu jakby co� przypomina�o, co� jasno ukaza�o... Drgn�� ca�y: wida� zanadto os�ab�y mu nerwy tym razem. Po chwili drzwi si� uchyli�y nieznacznie; przez malutk� szpark� lokatorka ogl�da�a przybysza z widoczn� nieufno�ci�, tak �e mo�na by�o dostrzec tylko jej b�yszcz�ce w ciemno�ci oczka. Lecz zobaczywszy na pode�cie du�o ludzi, nabra�a otuchy, 12i otworzy�a zupe�nie. M�odzieniec przest�pi� pr�g ciemnej sionki, przedzielonej przepierzeniem, za kt�rym mie�ci�a si� male�ka kuchnia. Stara sta�a przed nim w milczeniu i patrza�a na niego pytaj�co. By�a to drobniutka, sucha starowinka, w wieku jakich sze��dziesi�ciu lat, z ostrymi, z�ymi oczkami, z malutkim, spiczastym nosem, bez chustki na g�owie. P�owe, ledwie siwizn� przypr�szone w�osy by�y t�usto nasmarowane olejem. Cienka i d�uga szyja, podobna do kurzej nogi, by�a omotana jakimi� flanelowymi galgankami, a z ramion, mimo upa�u, zwisa�a zniszczona i po��k�a salopka na futrze. Staruszka raz po raz kaszla�a i post�kiwa�a. Widocznie m�odzieniec spojrza� na ni� jako� osobliwie, bo i w jej oczach mign�a naraz uprzednia nieufno��. - Raskolnikow, student. By�em ju� u pani przed miesi�cem - po�pieszy� mrukn�� m�ody cz�owiek z p�uklonem, przypomniawszy sobie, �e nale�y by� grzeczniejszym. - Pami�tam, m�j dobrodzieju, bardzo dobrze pami�tam, �e� ju� by� - dobitnie rzek�a staruszka, wci�� nie spuszczaj�c pytaj�cych oczu z jego twarzy. - Wi�c w�a�nie... I znowu w takiej sprawie... - ci�gn�� Raskolnikow, troch� zmieszany i zdziwiony nieufno�ci� starej. "A mo�e ona zawsze jest taka, tylko zesz�ym razem nie zauwa�y�em" - pomy�la� z nieprzyjemnym uczuciem. Stara milcza�a jakby w zamy�leniu, potem usun�a si� i wskazawszy drzwi do pokoju, rzek�a puszczaj�c go�cia naprz�d : - Prosz� wej��, dobrodzieju.Niedu�y pok�j, do kt�rego wszed� m�odzieniec, pok�j z ��t� tapet�, z geranium i mu�linowymi firaneczkami na oknach, by� w tej chwili jaskrawo o�wietlony zachodz�cym s�o�cem. "Wi�c i wtedy tak�e b�dzie �wieci�o s�o�ce!..." - mimochodem b�ysn�o w umy�le Raskolnikowa. Szybkim spojrzeniem obrzuci� wszystko w pokoju, a�eby w miar� mo�no�ci zbada� i zapami�ta� rozk�ad. Lecz w pokoju nie by�o nic szczeg�lnego. Na umeblowanie, bardzo stare, brzozowe, sk�ada�a si� kanapa z olbrzymim, gi�tym drewnianym oparciem, owalny st� przed kanap�, mi�dzy oknami gotowalnia ze zwierciade�kiem, krzes�a pod �cianami i dwa czy trzy groszowe obrazki w ��tych ramkach, przedstawiaj�ce niemieckie panienki z ptaszkami w r�ku - oto i wszystko. W k�cie przed 13niewielkim �wi�tym obrazem pali�a si� lampka oliwna. Wszystko by�o nader schludne: mebte i pod�ogi wyszorowane do po�ysku, wszystko l�ni�o. "To robota Lizawicty - pomy�la� m�odzieniec. - Ani py�ku nie znalaz�by� w ca�ym mieszkaniu. Tylko u'z�ych i starych wd�w bywa tak czysto" - ci�gn�� w duchu Raskolnikow i ciekawie zerkn�� na perkalikow� zas�on� przed drzwiami do drugiej malutkiej izdebki, gdzie sta�o ��ko starej i komoda, a dok�d jeszcze nigdy nie zagl�da�. Cale mieszkanie sk�ada�o si� z tych dwu pokoi. - O co chodzi? - surowo rzek�a stara wchodz�c i znowu staj�c przed nim tak, �eby mu patrze� prosto w twarz. - Przynios�em zastaw, prosz�! - I wydoby� z kieszeni stary, p�aski srebrny zegarek.' Na kopercie wyryty by� globus. �a�cuszek by� stalowy. - Ale przecie� ju� min�� termin poprzedniego zastawu. Przedwczoraj up�yn�� miesi�c. - Zap�ac� pani procenty za jeszcze jeden miesi�c; prosz� mie� troch� cierpliwo�ci. - A, m�j dobrodzieju, to zale�y od mojej dobrej woli, czy mie� cierpliwo��, czy te� zaraz sprzeda� t� twoj� rzecz. - Za zegarek du�o dostan�, Alono Iwanowno?- Et, przynosisz byle co, nic to pewnie niewarte. Za pier�cionek da�am d zesz�ym razem dwa papierki, a u jubilera mo�na i nowy taki dosta� za p�tora rubla. - Niech pani da ze cztery ruble, wykupi� na pewno, to zegarek ojcowski. Wkr�tce dostan� pieni�dze. - P�tora rubelka i procent z g�ry, je�eli pan chce.- P�tora rubla! - zawo�a� m�odzieniec.- Jak si� panu podoba. - I starucha poda�a mu zegarek z powrotem. M�ody cz�owiek wzi�� go i tak si� rozz�o�ci�, �e ju� mia� odej��, lecz natychmiast si� pomiarkowal na my�l, �e ju� wi�cej nie ma dok�d p�j�� i �e zreszt� przyby� tutaj jeszcze w jednej sprawie. - Niech pani daje!-rzek� grubia�sko.Stara si�gn�a do kieszeni po klucze i posz�a do drugiego pokoju za zas�on�. M�odzieniec, zostawszy sam po�rodku pokoju, ciekawie nas�uchiwa� i kombinowa�. Us�ysza�, jak stara otwiera komod�. "To zapewne g�rna szuflada - medytowa�. - A wi�c klucze nosi w prawej kieszeni... Wszystkie w jednym p�ku, na stalowym k�eczku... Jeden z kluczy jest 14ze trzy razy wi�kszy od reszty, ma karbowane pi�rko; jest oczywi�cie nie od komody... To znaczy, �e jest jeszcze jaka� szkatu�ka czy skrzynka... To ciekawe. Skrzynki zawsze miewaj� takie klucze... Swoj� drog�, jakie to wszystko pod�e..." Stara wr�ci�a. - Oto masz, m�j dobrodzieju. Licz�c po dziesi�tce miesi�cznie od rubla, za p�tora rubla nale�y mi si� pi�tna�cie kopiejek, za miesi�c z g�ry. A za poprzednie dwa ruble jeszcze mi si� nale�y, wedle tego� rachunku, z g�ry dwadzie�cia kopiejek. Czyli razem trzydzie�ci pi��. Wi�c teraz dostaniesz za zegarek og�em rubla i pi�tna�cie kopiejek. Oto s�. - Jak to! Wi�c teraz tylko rubel pi�tna�cie?- Ano tak.M�odzieniec nie wdawa� si� w spory i wzi�� pieni�dze. Patrza� na star� i nie spieszy� si� z odej�ciem, jakby chcia� jeszcze co� powiedzie� czy zrobi�, tylko sam nie wiedzia�, co mianowicie... - Mo�liwe, Alono Iwanowno, �e w najbli�szych dniach przynios� jeszcze jedn� rzecz... srebrn�... �adn�... papiero�nic�... jak tylko zwr�ci mi j� przyjaciel... Zmiesza� si� i umilk�.- Ha, to wtedy pom�wimy o tym, dobrodzieju.- �egnam pani�... A pani wci�� sama siedzi w domu? Siostry nie ma? - zapyta� mo�liwie najswobodniej, wychodz�c do sionki. - A co ci do niej, m�j dobrodzieju?- Ale� nic, oczywi�cie. Tak sobie zapyta�em. A pani ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl