Zapomniana duma, E-BOOKI, Nowe (h - 123)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]J
ACEK
K
OMUDA
Zapomniana duma
Kamie
ı
potoczył si
ħ
z łoskotem. Tuszy
ı
ski zamarł. Ze swej kryjówki w ruinach całe
obozowisko Kozaków miał jak na dłoni. Siedział tutaj, niemal jak lis w norze, boj
Ģ
c si
ħ
nawet
drgn
Ģę
. Nie wiedział co robi
ę
. Diabli nadali,
Ň
e tamci musieli zatrzyma
ę
si
ħ
akurat tutaj.
Diabli te
Ň
wiedzieli, co to byli za Kozacy, od Brzuchowieckiego czy te
Ň
od Juraszki
Chmielnickiego.
A jednak usłyszeli hałas. Tamci zamarli. Ich ataman zlustrował uwa
Ň
nym wzrokiem
rumowisko, a potem krzykn
Ģ
ł co
Ļ
krótko i na ten znak, bez zb
ħ
dnych słów, kilku mołojców
skoczyło w kierunku kryjówki szlachcica.
Tuszy
ı
ski nie czekał, a
Ň
go znajd
Ģ
. Z dwojga złego wolał ju
Ň
wyst
Ģ
pi
ę
otwarcie.
Wyskoczył zza pokrytego
Ļ
niegiem kawałka muru i wpadł na usypisko.
ĺ
migał niczym zaj
Ģ
c,
ale tamci byli ju
Ň
zbyt blisko; jeszcze chwila i opadliby go z trzech stron, wi
ħ
c zamiast
ucieka
ę
dalej, odwrócił si
ħ
i skoczył na nich z wyci
Ģ
gni
ħ
ta szabl
Ģ
. To znaczy – chciał
skoczy
ę
, bo w tej samej chwili pot
ħŇ
ny, przyprószony
Ļ
niegiem kawał gruzu usun
Ģ
ł mu si
ħ
spod stóp. Tuszy
ı
ski rozci
Ģ
gn
Ģ
ł si
ħ
jak długi, padł prosto pod nogi Kozaków. Zakl
Ģ
ł
w
Ļ
ciekle, ale zanim zdołał poderwa
ę
si
ħ
na nogi, z impetem run
ħ
li na niego.
– Bra
ę
go
Ň
ywcem!– zakrzykn
Ģ
ł który
Ļ
.
Tuszy
ı
ski chwycił za szabl
ħ
. Chciał si
ħ
broni
ę
, ale najbli
Ň
szy z Zaporo
Ň
ców odbił
cios, inny złapał osaczonego w pasie, a reszta rzuciła si
ħ
na
ı
, wydarła bro
ı
, wykr
ħ
ciła
ramiona w tył. Szlachcic nie dawał długo za wygran
Ģ
. Uderzył kolanem w twarz jednego z
Kozaków, przewrócił drugiego. Ale koniec mógł by
ę
tylko jeden, tym bardziej
Ň
e z
obozowiska natychmiast przyskoczyło na pomoc kilku Zaporo
Ň
ców. O
Ļ
miu chłopa chwyciło
mocno Tuszy
ı
skiego. Wtedy si
ħ
poddał. Powleczono go w stron
ħ
ognia. W jego blasku ujrzał
przed sob
Ģ
wysokiego kozackiego atamana. Wygl
Ģ
dał młodo, tak samo jak szlachcic, ale
podobie
ı
stwo ko
ı
czyło si
ħ
chyba tylko na wieku. No i Tuszy
ı
ski miał na policzku ciemn
Ģ
blizn
ħ
po ci
ħ
ciu szabl
Ģ
.
– Kto ty? – zapytał tamten po polsku. – Dlaczego schowałe
Ļ
si
ħ
przed nami?
Schwytany nic nie odpowiedział. Nawet si
ħ
nie poruszył. Po prostu stał, wodz
Ģ
c
wzrokiem po twarzach Kozaków. A potem nagle spr
ħŇ
ył si
ħ
w sobie i błyskawicznie uderzył
głow
Ģ
w szcz
ħ
k
ħ
stoj
Ģ
cego przed nim Zaporo
Ň
ca. Zakotłowało si
ħ
. Mołojcy skoczyli na
pomoc swojemu atamanowi. Schwycili szlachcica, przytrzymali. Kozak podniósł si
ħ
na nogi.
Splun
Ģ
ł krwi
Ģ
, a jego rozedrgana r
ħ
ka chwyciła r
ħ
koje
Ļę
kind
Ň
ału. Szerokie, zakrzywione
ostrze zal
Ļ
niło w słabym
Ļ
wietle ogniska, gdy przycisn
Ģ
ł je do gardła Jana. Nieznajomy
spojrzał mu prosto w oczy i Kozak zamarł. Wzrok szlachcica był jak ostrze przeszywaj
Ģ
ce
jego głow
ħ
. W blasku ognia, a mo
Ň
e ksi
ħŇ
yca, który wynurzył si
ħ
spoza kł
ħ
bów chmur, ujrzał
jego oczy – spokojne, jasnoniebieskie, pal
Ģ
ce niby płomie
ı
. To spojrzenie niemal go
zniewalało. Ale nie na tyle, aby nie miał zamiaru zabi
ę
nieznajomego.
– Kim jeste
Ļ
?– zapytał w
Ļ
ciekły na swoj
Ģ
słabo
Ļę
. – Jak si
ħ
nazywasz?
– Chcesz wiedzie
ę
, komu podrzynasz gardło? – zapytał tamten mocnym, ale
spokojnym głosem.
– Chc
ħ
.
– To si
ħ
tego nie dowiesz.
– Czego tu szukałe
Ļ
?
–
ĺ
cierwa kozackiego.
Kozak przygryzł wargi do krwi. W gł
ħ
bi jego duszy wrzał gniew, w
Ļ
ciekło
Ļę
i
zapiekła nienawi
Ļę
, ale nie wbił jeszcze zakrzywionego ostrza w szyj
ħ
Lacha. Był przez to zły
na siebie, ale nieznajomy powstrzymywał go spojrzeniem z tak
Ģ
moc
Ģ
, jak
Ģ
daje tylko
poczucie wielkiej przewagi i siły.
– Czego tu szukałe
Ļ
?
– Nie jestem ci równy, rezunie,
Ň
eby
Ļ
mówił do mnie „ty”.
– Wi
ħ
c jak si
ħ
nazywasz?
– Jestem Jan Florian Drofbysz Tuszy
ı
ski – powiedział szlachcic. – A wy jeste
Ļ
cie od
Juraszki Chmielnickiego?
– Czego tu szukałe
Ļ
? – zapytał znowu Kozak.
– Miałem spotkanie. Z jednym Tatarem.
– Z Tatarem? Po co? I gdzie twój ko
ı
?
– Ukryty w załomie.
Zaporo
Ň
ec powiedział co
Ļ
do jednego ze swoich. Kozak znikn
Ģ
ł w mroku, a w kilka
chwil pó
Ņ
niej wrócił, prowadz
Ģ
c za sob
Ģ
wierzchowca Tuszy
ı
skiego.
– Jestem wolnym Kozakiem, Lachu. Nie trzymam ani z wami, ani z Moskw
Ģ
.
Zabili
Ļ
my dzisiaj jakiego
Ļ
Tatara. Mo
Ň
e to był ten twój, a mo
Ň
e nie. Mniejsza z tym. – Kozak
schował kind
Ň
ał do pochwy. – Nie masz szcz
ħĻ
cia. Co wolisz, pal czy szubienice?
– Wysoko mnie cenisz. Je
Ň
eli pal, to wolałbym by
ę
na jednym z tob
Ģ
.
– No to si
ħ
szykuj.
– Tylko postawcie mi krzy
Ň
. Po co mam zosta
ę
upiorem.
– Postawimy. Hej, Fyłyp, Iwan, ruszajcie do lasu! – krzykn
Ģ
ł Kozak w stron
ħ
swoich
ludzi. Zareagowali natychmiast. Na ich wilczych twarzach pojawiła si
ħ
rado
Ļę
.
Wiatr, dot
Ģ
d lekki, nios
Ģ
cy z sob
Ģ
drobny mokry
Ļ
nieg, nagle zad
Ģ
ł ze zdwojon
Ģ
sił
Ģ
.
Płótna namiotów zafalowały. Wicher wył na gruzach,
Ļ
wiszcz
Ģ
c wciskał si
ħ
we wszystkie
szczeliny sypi
Ģ
cych si
ħ
murów. A potem stało si
ħ
co
Ļ
jeszcze. Nagle porywane wiatrem płatki
Ļ
niegu zawirowały wokół nich. Wicher zawył i w jednej chwili tu
Ň
o krok od Tuszy
ı
skiego i
Kozaków zakr
ħ
cił si
ħ
nagle w szalonym ta
ı
cu wysoki, przewy
Ň
szaj
Ģ
cy człowieka wir z
niesionego przez wichur
ħ
Ļ
niegu. Zatrzymał si
ħ
, a wtedy Tuszy
ı
ski ujrzał w nim zarysy
ludzkiej postaci. Widzieli j
Ģ
słabo – była blada. To był lirnik. Zwykły, ukrai
ı
ski didlirnik.
Stary, o pomarszczonej twarzy, na której widniała jednak wielka duma. Duma, mog
Ģ
ca
dziwi
ę
u zwykłego wiejskiego dziada. W r
ħ
ku trzymał lir
ħ
– wielk
Ģ
, płomienn
Ģ
, ja
Ļ
niej
Ģ
c
Ģ
Ļ
wiatłem jak gwiazda. Uderzył w struny i zagrał.
Czego
Ļ
takiego Tuszy
ı
ski nigdy nie słyszał. Ta melodia po prostu uderzyła w niego.
Chciał co
Ļ
powiedzie
ę
czy uczyni
ę
, ale nie mógł. To samo Kozacy. Dzikie, rozw
Ļ
cieczone
twarze uspokoiły si
ħ
, zamarły. Wszyscy słuchali. Ta melodia, ta duma, chocia
Ň
did nie
Ļ
piewał, była jak lek na brocz
Ģ
ce krwi
Ģ
rany. Cała zło
Ļę
, strach, ból i cierpienie, w jednej
chwili ulotniły si
ħ
z umysłu szlachcica. To samo było chyba i z kozackim atamanem.
Wszyscy zasłuchali si
ħ
, chcieli słucha
ę
dalej, ale nagle mocniejszy od innych podmuch wiatru
rozerwał wiruj
Ģ
ce płatki
Ļ
niegu. Posta
ę
dida zmalała, zgasła i rozwiała si
ħ
w nico
Ļę
.
– Co to było? – zapytał szlachcic. –
ĺ
niło mi si
ħ
czy jak?
– Widziałe
Ļ
go? – nadspodziewanie łagodnie zapytał Kozak. – Widziałe
Ļ
, tak jak ja.
Nie, to niemo
Ň
liwe... Znowu to si
ħ
pokazało... A wi
ħ
c musz
ħ
i
Ļę
dalej...
Spojrzał na Kozaków. Stali, jakby nie wiedz
Ģ
c co pocz
Ģę
. Skin
Ģ
ł na nich, podnie
Ļ
li
Tuszy
ı
skiego, skr
ħ
powali mu nogi, a potem poło
Ň
yli na skór
ħ
tu
Ň
obok ogniska. Ataman
pochylił si
ħ
nad swoim wi
ħŅ
niem.
– Nie wiem, co z tob
Ģ
uczyni
ħ
– powiedział. – Teraz pole
Ň
. Je
Ň
eli... Je
Ň
eli jest tak, jak
my
Ļ
l
ħ
... Przed nami daleka droga.
***
Gdy tajemniczy Kozak znowu przyszedł do Tuszy
ı
skiego, nad ruinami panowała noc.
W milczeniu stan
Ģ
ł nad szlachcicem, obrócił go na plecy i przykl
ħ
kn
Ģ
ł. Jan zadr
Ň
ał.
Nienawidził tego mołojca. Tuszy
ı
ski od zawsze, wła
Ļ
ciwie od dziecka miał w sercu gł
ħ
bok
Ģ
uraz
ħ
do Kozaków i Ukrainy. Od dnia, który prze
Ň
ył maj
Ģ
c osiem lat... Ale teraz było mu
dziwnie lekko. Mo
Ň
e... Mo
Ň
e ten tajemniczy głos liry złagodził zło
Ļę
w jego sercu?
– Jeszcze dychasz, Lachu? – zapytał Kozak beznami
ħ
tnym głosem. – Przyniosłem ci
sałamachy. – Postawił przed twarz
Ģ
Tuszy
ı
skiego glinian
Ģ
misk
ħ
.
– Rozwi
ĢŇ
mi r
ħ
ce. Nie b
ħ
d
ħ
jadł jak pies.
Ataman wyci
Ģ
gn
Ģ
ł kind
Ň
ał. Pochylił si
ħ
nad Tuszy
ı
skim i zamarł, zupełnie jak gdyby
nagle u
Ļ
wiadomił sobie, co czyni. Z przekle
ı
stwem na ustach poderwał si
ħ
na nogi.
– B
ħ
dziesz tak jadł. Min
ħ
ły czasy, gdy nas bili
Ļ
cie. Chmielnicki zrobił wam łask
ħ
,
Ň
e
nie zdobył Warszawy...
– Ale potem ze strachu przed nami sprzedał was Moskwie.
Kozak drgn
Ģ
ł. Przez chwil
ħ
milczał. Tuszy
ı
ski poczuł,
Ň
e przeholował.
– Nie wspominaj mi o tym – powiedział takim głosem,
Ň
e młodego szlachcica przeszły
ciarki.– Słyszał ty?!
Tuszy
ı
ski przekr
ħ
cił si
ħ
jak błyskawica. Zwi
Ģ
zanymi nogami uderzył w misk
ħ
, a jej
zawarto
Ļę
prysn
ħ
ła na
Ň
upan Kozaka. Zaporo
Ň
ec drgn
Ģ
ł. Uchwycił Jana za deli
ħ
na piersiach i
nad jego oczyma zabłysło ostrze kind
Ň
ału.
– Szukasz guza?! – wycedził. – Czy my
Ļ
lisz,
Ň
e nie mog
ħ
ci
ħ
zarzeza
ę
jak psa?
Zapanowało milczenie. Ognisko strzeliło czerwonymi iskrami. Wysoko na niebie
wiatr oczy
Ļ
cił gwiazdy z chmur. Nad o
Ļ
nie
Ň
onymi polami wstał wolno zamglony sierp
ksi
ħŇ
yca. Kozak jakby uspokoił si
ħ
.
– Nie lubisz nas – powiedział Kozak. – Naprawd
ħ
, my
Ļ
l
ħ
i my
Ļ
l
ħ
, i nie wiem, co mam
z tob
Ģ
uczyni
ę
. Wy
Ļ
pij si
ħ
. Jutro czeka nas daleka droga.
Jan milczał. W jego głowie narastał zam
ħ
t, tym wi
ħ
kszy,
Ň
e ci
Ģ
gle nie miał pewno
Ļ
ci,
co si
ħ
z nim stanie.
– Dok
Ģ
d pojedziemy? – zapytał, ale Kozak nic nie odpowiedział. Odwrócił si
ħ
i
odszedł, zostawiaj
Ģ
c szlachcica samego. I nie wiadomo dlaczego Jan poczuł
Ň
al,
Ň
e nie
pozostał z nim dłu
Ň
ej i nie porozmawiał.
***
Ruszyli skoro
Ļ
wit. Panowała jeszcze ciemno
Ļę
, gdy posadziwszy Muszy
ı
skiego na
konia i zwi
Ģ
zawszy mu nogi pod brzuchem wierzchowca, zacz
ħ
li podró
Ň
w stron
ħ
Dniepru.
Cała okolica była jednym wielkim pustkowiem. Stepy pomi
ħ
dzy Humaniem a Czehryniem to
były ju
Ň
prawie Dzikie Pola. Zreszt
Ģ
i tak od dawna szalała tutaj wojna. Mijały cztery lata od
Ļ
mierci starego Bohdana Chmielnickiego, ale znacznie wi
ħ
cej, odk
Ģ
d Ukraina była tratowana
kopytami tatarskich i kozackich bachmatów, ci
ħŇ
kich moskiewskich koni i
Ļ
migłych polskich
rumaków, odk
Ģ
d w polach i lasach słyszało si
ħ
krzyki walcz
Ģ
cych, szcz
ħ
k or
ħŇ
a i grzmot
dział.
ņ
ycia tutaj ju
Ň
nie było. Miasta stały si
ħ
zgliszczami, a wsie pozarastały młodym lasem.
Go
Ļ
ci
ı
ce i drogi znikn
ħ
ły, a na polach pieniły si
ħ
chwasty. Je
Ļ
li kto
Ļ
prze
Ň
ył, o ile mógł
prze
Ň
y
ę
to piekło, zaszywał si
ħ
w lasy ze strachu zarówno przed swoimi, jak i wrogiem, i
Ň
ył
tam jak dzikie zwierz
ħ
. Złamana, pokryta pobojowiskami bitew Ukraina krwawiła. Jej lud był
wycinany w pie
ı
, brany w niewol
ħ
. To była ruina, ruina, ruina... Rzeczpospolita wydarła
Moskwie prawy brzeg Dniepru, ale na lewym ci
Ģ
gle jeszcze znajdowały si
ħ
znaczne siły
przeciwnika. Na razie obie strony leczyły rany,
Ļ
ci
Ģ
gały wojsko i czekały. Czekały, a
Ň
wzmocni
Ģ
si
ħ
dostatecznie, aby móc znowu uderzy
ę
.
Kozacy szli w stron
ħ
Dniepru. Ka
Ň
dy krok oddalał ich od obozu wojsk koronnych.
Stepy, jary i w
Ģ
wozy, przez które pod
ĢŇ
ali, były jak wymarłe. Po ostatnich wojnach, a
zwłaszcza po najazdach tatarskich, w tych stronach widywało si
ħ
dziwne rzeczy. W gł
ħ
bi
przepastnych, opadaj
Ģ
cych ku rzece jarów mo
Ň
na było usłysze
ę
dziwne odgłosy: łkania, j
ħ
ki,
okrzyki. W oczeretach wyły wilki i topielcy. Ale od dwunastu lat lała si
ħ
tu krew. Nie, nawet
nie lała, płyn
ħ
ła rokrocznie szerokimi strumieniami. I nic nie wskazywało na to,
Ň
eby miała
przesta
ę
płyn
Ģę
.
***
Na niebie znowu był wieczór, gdy kozacki ataman podjechał do boku Jana
Tuszy
ı
skiego. Przez dług
Ģ
chwil
ħ
jechali w milczeniu obok siebie.
– Za co nas nienawidzisz? – zapytał Kozak.
Tuszy
ı
ski zamarł.
– Jak to, za co? – powiedział cicho. – Dok
Ģ
d jedziemy?
– Ale jeste
Ļ
ciekawy.
– Jestem. Chcesz mnie odda
ę
w r
ħ
ce Moskwy?
Kozak nie odpowiedział. Tuszy
ı
skiemu wydawało si
ħ
,
Ň
e u
Ļ
miechn
Ģ
ł si
ħ
pod w
Ģ
sem.
– Powiem ci,
Ň
e ci
ħ
nienawidz
ħ
! – mrukn
Ģ
ł. – Koniecpolski rzekł kiedy
Ļ
prawd
ħ
.
Lepiej,
Ň
eby na Ukrainie rosły pokrzywy i burzan, ni
Ň
miało rodzi
ę
si
ħ
hultajstwo na szkod
ħ
Rzeczypospolitej.
– Za te słowa ubroczyłem r
ħ
ce po łokcie w waszej krwi. A wyleli
Ļ
my jej sporo pod
ņ
ółtymi Wodami i pod Korsuniem. A pod Batohem płyn
ħ
ła strumieniami.
– Ale w szabli nie dałby
Ļ
mi rady. Jak ka
Ň
dy Kozak, dobrze re
Ň
esz tylko bezbronnych!
–Widzi mi si
ħ
,
Ň
e naprawd
ħ
nas nie lubisz.
– A za co miałbym lubi
ę
!? Jak miałem osiem wiosen, wybuchło powstanie rezunów
Chmielnickiego. Ojciec ulokował moj
Ģ
rodzin
ħ
w Korcu. Wdarła si
ħ
tam czer
ı
. Moja matka
zgin
ħ
ła, siostr
ħ
gdzie
Ļ
zabrano i wywieziono – nie wiem, gdzie jest teraz. Gdyby nie jeden
Tatar, zabiliby
Ļ
cie i mnie! Mój ojciec zgin
Ģ
ł pod Batohem! Zar
Ň
n
ħ
li
Ļ
cie go. I za to b
ħ
d
ħ
si
ħ
m
Ļ
cił. A
Ň
do
Ļ
mierci!!!
– Ale kiedy
Ļ
wy nas bili
Ļ
cie. – Kozak pochylił si
ħ
ku Muszy
ı
skiemu i szlachcic
zobaczył jego oczy. Płon
ħ
ły niby wilcze
Ļ
lepia. – Mojego batk
ħ
panowie nawlekli na pal w
Kijowie. Moj
Ģ
matk
ħ
i siostry wymordował w Słobodyszczach knia
Ņ
Jarema. Brat zgin
Ģ
ł pod
Beresteczkiem. A
Ň
ona i dzieci wzi
ħ
te w jasyr przez Tatarów – waszych druhów.
– To zabij mnie. Wiesz, dlaczego chcesz to zrobi
ę
?! Bo si
ħ
mnie boisz! Zabij mnie!
Wtedy na pewno b
ħ
dziesz miał pewno
Ļę
,
Ň
e jeste
Ļ
lepszy! Ale ja i tak b
ħ
d
ħ
si
ħ
m
Ļ
cił.
– Nie uczyni
ħ
tego – powiedział cicho Kozak. – A wiesz, dlaczego? Twoja
Ļ
mier
ę
niczego by nie zmieniła. Gdybym to zrobił, twój brat, albo syn, z zemsty, zabiłby mnie. Mój
za to jego. Sam zgin
Ģ
łby z r
ħ
ki twojego wnuka. To bł
ħ
dne kolisko. Wy m
Ļ
cicie to, za co my
m
Ļ
cili
Ļ
my. Z tego koła nikt nas nie wyrwie. Nie wyjdziemy z niego nigdy. I chyba
wymordujemy si
ħ
nawzajem co do ostatniego. Nic tego nie przerwie... Ale od czego si
ħ
zacz
ħ
ło? Chyba od Nalewajki. Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie krew Pawluka,
Kosi
ı
skiego i wielu innych...
– Nie byłoby, gdyby nie bunty.
– Jest tak, jak mówiłem. W bł
ħ
dnym jeste
Ļ
my kole. Wci
ĢŇ
obracamy si
ħ
w kółko i w
kółko.
Tuszy
ı
ski milczał. Jako
Ļ
nie chciało mu si
ħ
w to wierzy
ę
.
– A kto mo
Ň
e to koło przerwa
ę
?
– Nikt. A mo
Ň
e co
Ļ
...
– Co?
Tamten nie odpowiedział. Jan zamy
Ļ
lił si
ħ
. A wtedy co
Ļ
go uderzyło. A
Ň
zamarł, gdy
u
Ļ
wiadomił sobie nagle,
Ň
e nawet nie widział twarzy tych wszystkich, za których miał si
ħ
teraz m
Ļ
ci
ę
. Nigdy, od czasu wybuchu rebelii Chmielnickiego, nie widział swojego ojca.
Siostry nie pami
ħ
tał.
– Jak si
ħ
nazywasz? – wyszeptał.
– Iwan Korea – powiedział cicho tamten, a potem wysforował si
ħ
do przodu i znikn
Ģ
ł
w ciemno
Ļ
ci, pozostawiaj
Ģ
c szlachcica samego ze swoimi my
Ļ
lami.
***
Przed wieczorem nast
ħ
pnego dnia dotarli do Krzemie
ı
czuka. W tym roku zima trwała
bardzo długo i Dniepr był jeszcze skuty lodem. Nie podeszli do samej przeprawy, gdzie
pot
ħŇ
na rzeka rozlewała si
ħ
płytko pomi
ħ
dzy piaszczystymi łachami, ale okr
ĢŇ
yli miasteczko
od południa. Po drodze nie spotkali ani
Ň
ywego ducha. Okolica zdawała si
ħ
wymarła.
Wkrótce stan
ħ
li na wysokim, zrytym rozpadlinami i w
Ģ
wozami brzegu Dniepru, otuleni
ciemno
Ļ
ci
Ģ
jak szczelnym płaszczem, niewidzialni dla zwierz
Ģ
t i ludzi. Tuszy
ı
ski ju
Ň
wcze
Ļ
niej domy
Ļ
lał si
ħ
,
Ň
e omijaj
Ģ
Krzemie
ı
czuk. Teraz, gdy miał ju
Ň
pewno
Ļę
, odetchn
Ģ
ł z
ulg
Ģ
. W mie
Ļ
cie na pewno stała moskiewska załoga. Skoro je omin
ħ
li, znaczyło to,
Ň
e Koreła
nie był na słu
Ň
bie cara.
Kozacy naradzali si
ħ
przez chwil
ħ
. W ko
ı
cu kilku z nich skoczyło konno na lód,
przejechało po nim kawałek i wróciło. Iwan zbli
Ň
ył si
ħ
do Tuszy
ı
skiego.
– Posłuchaj, Lachu – powiedział. – Czeka nas ci
ħŇ
ka przeprawa, wi
ħ
c musz
ħ
rozwi
Ģ
za
ę
ci r
ħ
ce. Je
Ň
eli oczywi
Ļ
cie dasz mi słowo,
Ň
e nie uciekniesz.
Tuszy
ı
ski zamarł. W jego sercu błysn
ħ
ła nadzieja. Ale tamten od razu odczytał z jego
oblicza to, o czym pomy
Ļ
lał. Wbił w oczy szlachcica przeci
Ģ
głe, natarczywe spojrzenie. Jan
drgn
Ģ
ł. Wiedział ju
Ň
,
Ň
e jego my
Ļ
li zostały zdemaskowane. Nie mógł uciec.
– Słowo szlacheckie – powiedział krótko, a tamten wydobył sztylet i rozci
Ģ
ł mu
wi
ħ
zy. – Co chcecie zrobi
ę
?
– Musimy jecha
ę
na Zadnieprze. Przejedziemy po lodzie
– Po lodzie?! – zakrzykn
Ģ
ł Tuszy
ı
ski. – W marcu? Ale
Ň
to pewna
Ļ
mier
ę
!
– Zamilcz! – wrzasn
Ģ
ł Kozak. – Rób, co ka
Ňħ
!
Tuszy
ı
ski zamilkł. Iwan dał zna
ę
i Zaporo
Ň
cy zjechali z wysokiego brzegu. Jan
doł
Ģ
czył do jego boku. Strwo
Ň
one konie chrapały i opierały si
ħ
. Przymuszone przez je
Ņ
d
Ņ
ców,
posłusznie ruszyły po białej tafli. Zacz
Ģ
ł prószy
ę
drobny
Ļ
nieg. W chłodnym powietrzu nie
czuło si
ħ
nawet najl
Ň
ejszego powiewu wiatru. Ledwie oddalili si
ħ
od ruskiego brzegu,
pochłon
ħ
ła ich ciemno
Ļę
. Nie było wida
ę
niemal nic nawet na odległo
Ļę
wyci
Ģ
gni
ħ
tego
ramienia.
Dopiero po dłu
Ň
szym upływie czasu Tuszy
ı
ski odwa
Ň
ył si
ħ
odetchn
Ģę
pełn
Ģ
piersi
Ģ
.
Jechali wolno, wsłuchani w cisz
ħ
, jak gdyby w oczekiwaniu na maj
Ģ
cy nast
Ģ
pi
ę
lada moment
złowieszczy trzask lodów. Tuszy
ı
ski nie zastanawiał si
ħ
nawet, jak gł
ħ
boki jest w tym
miejscu Dniepr. Wiedział,
Ň
e woda i tak wci
Ģ
gn
ħ
łaby ich pod lodow
Ģ
pokryw
ħ
. Ale lód był
nadspodziewanie mocny. Cho
ę
w wielu miejscach s
Ģ
czyła si
ħ
po nim woda, gł
ħ
biej tkwiła
zmarzlina twarda jak skała. Po kilku chwilach jechali ju
Ň
Ļ
mielej, a serca zamierały im z
trwogi tylko wtedy, gdy nagle potykał si
ħ
który
Ļ
z wierzchowców.
– Gdzie jeste
Ļ
my? – zapytał Tuszy
ı
ski najbli
Ň
szego Kozaka.
– Za Krzemie
ı
czukiem. Na Sinych Wodach. Tu kiedy
Ļ
Lachowie potopili w Dnieprze
Tatarów. To straszne miejsce.
Byli ju
Ň
na
Ļ
rodku Dniepru, gdy wtem konie szarpn
ħ
ły si
ħ
i zacz
ħ
ły parska
ę
. Zza
pleców usłyszeli nagle daleki, stłumiony dziwny odgłos, jak gdyby co
Ļ
uderzyło w lód z
wielk
Ģ
sił
Ģ
, usiłuj
Ģ
c go przełama
ę
od spodu. Brzmiało to tak, jak gdyby pod biał
Ģ
tafl
Ģ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]