Zeydler-Zborowski Zygmunt - Doktor Orłowski prowadzi śledztwo, 1957 ebooków literatury polskiej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Zygmunt Zeydler-Zborowski
DR. ORłOWSKI
PROWADZI ŚLEDZTWO
ROZDZIAŁ I
- Proszę, niech się pani ubierze.
Pośpiesznie narzuciła sukienkę. Drżącymi ze zdenerwowania
palcami zapięła zatrzaski. Niecierpliwym ruchem odgarnęła
spadające jej na czoło gęste, ciemnokasztano- wate włosy.
- No i co, panie doktorze? Czy i pan uważa mnie za wariatkę?
Orłowski uśmiechnął się tym swoim łagodnym, pełnym
spokojnego optymizmu uśmiechem, który tak kojąco działał na
pacjentów.
- Przede wszystkim niech się pani uspokoi. Nie ma żadnego
powodu do zdenerwowania. Proszę usiąść tutaj na tym foteliku.
Porozmawiamy sobie.
W ciemnych oczach pojawiły się gniewne błyski.
- Traktuje mnie pan jak małe dziecko. To znaczy, że...
Z twarzy Orłowskiego nie znikał dobrotliwy uśmiech.
Wyciągnął rękę i palcami dotknął niespokojnej dłoni
dziewczyny.
- Ma pani rację. Traktuję panią jak dziecko, no bo przecież
zachowuje się pani jak mała, niemądra dziewczynka.
- Wie pan...?
- Chwileczkę. Może zaczniemy od tego, że uważam panią za
osobę najzupełniej normalną. Nie stwierdzam u pani żadnych
zaburzeń psychicznych i nawet ich nie podejrzewam.
Oczywiście, że jeśli będzie pani wmawiać w siebie jakieś
historie, no to w końcu może się pani doprowadzić do
poważniejszego rozstroju nerwowego.
Poruszyła się niecierpliwie.
- Ależ, panie doktorze, ja sobie nic nie wmawiam. Nie jestem
histeryczką. Gdybym nie uważała tego za konieczne, nie
zwracałabym się o pomoc do psychiatry. To nic przyjemnego.
Zresztą, doktor Zelman...
- Była pani u Zelmana?
- Tak. On ma nieco inny pogląd na stan mego zdrowia.
- Co powiedział?
- Doradzał kliniczne leczenie. Dał mi niedwuznacznie do
zrozumienia, że obawia się u mnie poważniejszych zaburzeń
natury psychicznej.
Orłowski przestał się uśmiechać. Wyjął z kieszeni wieczne
pióro i przez chwilę w zamyśleniu obracał je w palcach.
- Hm... No cóż... Ja widzę panią po raz pierwszy. Nie wiem w
jakim stanie znajdowała się pani, kiedy panią badał kolega
Zelman. Zdarza się, że zachodzą u pacjentów dość gwałtowne
zmiany. Doktor Zelman jest dobrym specjalistą. W tym
wypadku jednak nie bardzo zgodziłbym się z jego diagnozą.
Moim zdaniem jest pani wyczerpana nerwowo, przemęczona
pracą. Potrzebny byłby pani teraz jakiś urlop. Trochę
wzmacniających zastrzyków, trochę witamin, dużo ruchu na
świeżym powietrzu, rozrywki, miłe towarzystwo. To właściwie
byłoby wszystko, co ja bym pani mógł w tej chwili zalecić.
Pobyt w jakimś zakładzie mógłby na panią wpłynąć raczej
deprymująco. Te nasze zakłady nie stoją, niestety, na zbyt
wysokim poziomie. Mogłaby pani popaść w depresję. Nie, nie,
stanowczo nie doradzałbym tego. Zresztą porozumiem się
jeszcze z doktorem Zelmanem.
W oczach dziewczyny zabłysły łzy.
- Co ja mam robić, panie doktorze? Co ja mam robić? Boję się,
strasznie się boję, że zwariuję. Ta myśl nie daje mi spokoju. Nie
sypiam po nocach. Nie mogę normalnie pracować. Z każdym
miesiącem jest ze mną właściwie coraz gorzej. Doktor Zelman
mówi co innego, pan mówi co innego, każdy mówi co innego.
Ja już sama nie wiem...
- Gdzie pani pracuje? - spytał Orłowski.
- W biurze projektów. Skończyłam architekturę.
- Czy w pracy ma pani miłe stosunki?
- Bardzo miłe. Dobrał się wyjątkowo miły zespół ludzi.
- A czy nie jest pani przeciążona pracą?
- No... roboty jest sporo, ale jakoś sobie radzę. Czasem biorę
prace zlecone, żeby dorobić. Pan wie jak to jest?
Jak się chce kupić coś z ubrania, to pensja nie bardzo
wystarcza.
Orłowski pokiwał głową.
- Tak, tak. Wiem. A może za dużo pani pracuje?
- Nie, no chyba nie. W każdym razie to nie może być przyczyną
moich zaburzeń.
Orłowski wyjął z szuflady fajkę i zaczął ją bardzo starannie
nabijać tytoniem.
- Czy pani jest mężatką?
- Nie. To znaczy... jeszcze nie.
- Czy mam przez to rozumieć, że w najbliższej przyszłości ma
pani zamiar wyjść za mąż?
Uśmiechnęła się niewyraźnie.
- Bo ja wiem. Właściwie jeszcze nie jestem zdecydowana.
- Ma pani narzeczonego?
- Tak jakby. Chociaż... Doprawdy sama nie wiem, czy coś z
tego będzie. Jednego dnia zdaje mi się, że chcę zostać jego
żoną, a potem znowu nachodzą mnie wątpliwości. Nie wiem.
Orłowski zapalił zapałkę, przytknął ją do starannie ubitego
tytoniu i pyknął parę razy z fajki. Po pokoju roz- szedł się
mocny, aromatyczny zapach.
- Chciałbym pani zadać takie trochę krępujące pytanie. Czy
pani żyje z tym chłopcem?
Gwałtownie potrząsnęła głową.
- Nie, nie, absolutnie nie ma między nami mowy o tych
sprawach.
Orłowski spojrzał zdziwiony. Ta niespodziewana reakcja
zaskoczyła go trochę.
- Sądziłem, że dzisiejsza młodzież... A propos. Ile pani ma lat?
- Dwadzieścia pięć lat.
- Hm. To już jest wiek... Więc pani nie współżyje fizycznie z
żadnym mężczyzną?
Nerwowym ruchem odgarnęła włosy z czoła.
- Nie, nie żyję z żadnym mężczyzną i na razie nie mam
zamiaru. Mam wrażenie, panie doktorze, że pan podejrzewa u
mnie jakieś kompleksy seksualne.
Na twarzy Orłowskiego znowu pojawił się łagodny uśmiech.
- No cóż... Te sprawy odgrywają jednak w życiu ludzkim dość
poważną rolę, szczególnie w pewnym wieku.
- Mogę pana zapewnić, panie doktorze, że to nie o to chodzi.
Mężczyźni nie są mi potrzebni, przynajmniej na razie. Jestem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]