Zabojca Strachu - KOONTZ DEAN R(1), Ebooki w TXT

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dean R. KoonzZabojca StrachuFear Nothing I tom Moonlight Bay Przelozyl Pawel Korombel Data wydania oryginalnego: 1998 Data wydania polskiego: 2002 Jest ciezar do dzwigania i droga do przebycia.Jest ciezar do dzwigania i cel, co nam umyka.Jest ciezar do dzwigania, wolno go zlozyc nam.Ten ciezar, to my sami, stad tam, stad tu, stad tam. "Ksiega policzonych smutkow" Robertowi Gottliebowi, za ktorego wyobraznie, geniusz i poswiecenie dziekuje losowi kazdego dnia.5Czesc Pierwsza Zmierzch51W rozswietlonym swieczkami gabinecie zadzwonil stojacy na biurku telefon, a ja juz wiedzialem, ze szykuje sie straszliwa zmiana.Nie mam zdolnosci ponadzmyslowych. Nie widze zadnych zwiastujacych znakow na niebie. Moje oko nie czyta przyszlosci z linii dloni i nie mam umiejetnosci Cyganow, ktorzy w fusach po herbacie wypatruja sciezek losu. Jednak umieral moj ojciec i spedziwszy poprzednia noc przy jego lozku, ocierajac mu pot z czola i sluchajac, z jaka trudnoscia oddycha, wiedzialem, ze zbliza sie koniec. Po raz pierwszy jak zyje - skonczylem dwadziescia osiem lat - dotkliwe poczucie utraty i samotnosci napawalo mnie straszliwym lekiem.Jestem jedynym synem, jedynym dzieckiem. Matka zmarla dwa lata temu. Jej smierc wstrzasnela mna, ale przynajmniej mama nie musiala walczyc z dlugotrwala choroba.Poprzedniej nocy, tuz przed brzaskiem, wrocilem wyczerpany do domu. Jednak nie spalem dlugo ani dobrze. Teraz wychylilem sie z fotela i telepatycznie staralem sie sprawic, by telefon zamilkl, ale na prozno.Pies tez wiedzial, co oznacza dzwonienie. Cicho wyszedl z cienia w swiatlo swiec i wpatrywal sie we mnie zasmucony. W przeciwienstwie do swoich pobratymcow, on wytrzymuje ludzki wzrok, poki mu sie to nie znudzi. Zwykle zwierzeta patrza na nas przelotnie - potem odwracaja wzrok, jakby wyprowadzone z rownowagi czyms, co dostrzegaja w ludzkich oczach. Byc moze Orson widzi to, co inne psy, i byc moze tez jest zaniepokojony, ale nie oniesmielony.Dziwny pies. Ale to moj pies, wierny przyjaciel i kocham go.Przy siodmym dzwonku poddalem sie nieuchronnemu i podnioslem sluchawke. Dzwonila pielegniarka ze Szpitala Milosierdzia. Rozmawiajac z nia nie odrywalem spojrzenia od Orsona.Ojciec szybko tracil sily. Pielegniarka zasugerowala, bym natychmiast przyjechal.Gdy odlozylem sluchawke, Orson podszedl do fotela i polozyl kudlaty czarny leb na moim podolku. Zapiszczal cicho i polizal mi dlon. Nie pomachal ogonem.67Przez chwile bylem sparalizowany, niezdolny do myslenia ani dzialania. Cisza domu, gleboka jak oceaniczna otchlan, przygniatala mnie z miazdzacym, obezwladniajacym naporem. Potem zadzwonilem do Saszy Goodall z prosba, by podwiozla mnie do szpitala.Zwykle spi od poludnia do osmej. Puszcza muzyke w nocy, od polnocy do szostej rano, w KBAY, jedynej rozglosni radiowej w Moonlight Bay. Kilka minut po piatej tego marcowego popoludnia najprawdopodobniej spala i mialem wyrzuty sumienia, ze musze ja obudzic. Jednakze, podobnie jak smutnooki Orson, Sasza byla moim przyjacielem; zawsze moglem sie do niej zwrocic. I prowadzila samochod o wiele lepiej od psa.Odpowiedziala na drugi dzwonek, bez sladu sennosci w glosie. Zanim zdazylem powiedziec, co sie stalo, odezwala sie pierwsza:-Chris, strasznie mi przykro - jakby czekala na ten telefon i w terkocie dzwonka uslyszala tez owa zlowrozbna nute, ktora ja i Orson uslyszelismy wczesniej.Przygryzlem warge i rozwazalem najblizsza przyszlosc. Tak dlugo, jak tato zyl, pozostawala nadzieja, ze lekarze sie pomylili. Nawet w stanie uznanym za beznadziejny rak mogl sie cofnac.Cuda sie zdarzaja. Przeciez mimo mojej choroby przezylem ponad dwadziescia osiem lat, co jest jakims cudem - chociaz ludzie obserwujac moje zycie z zewnatrz mogliby pomyslec, ze to jakies przeklenstwo.Wierze w mozliwosc cudow, a scislej, wierze w to, ze sa nam potrzebne.-Przyjade za piec minut - obiecala Sasza.Noca moglbym przejsc do szpitala, ale pokonujac droge na piechote, narazilbym sie na wscibskie spojrzenia i niebezpieczenstwo.-Nie - rzeklem. - Jedz ostroznie. Bede gotow za jakies dziesiec minut.-Kocham cie, balwanku.-Kocham cie - odpowiedzialem.Zakrecilem pioro, ktorym pisalem, kiedy zadzwoniono ze szpitala, i odlozylem je na notatnik.Ucieradlem na dlugiej raczce zgasilem trzy grube swiece. Smuzki dymu wily sie w cieniach zjawiskowymi splotami.Teraz, na godzine przed zmrokiem, slonce wisialo nisko na niebie, ale nadal bylo niebezpieczne. Polyskiwalo groznie na krawedziach pofaldowanych zaslon maskujacych wszystkie okna.Orson, jak zwykle wyczuwajac moje intencje, wyszedl juz z pokoju pokonujac gorny korytarz.Jest czterdziestoipolkilogramowym skundlonym labradorem, czarnym jak kocur wiedzmy. Niewidoczny przebywa geste cienie naszego domu. Jego obecnosc zdradza jedynie gluchy tupot grubych lap po dywanach i grzechot pazurow na drewnianych klepkach.67W mojej sypialni, naprzeciw gabinetu, nie zawracalem sobie glowy wlaczeniem plafoniery z matowym szklem, regulowanej sciemniaczem. Wystarczy mi odbite, kwasnozolte swiatlo zachodzacego slonca, napierajace na krawedzie okiennych zaslon.Mam wzrok lepiej przystosowany do mroku niz wiekszosc ludzi. Chociaz jestem "sowa", nie mam nadzwyczajnej zdolnosci nocnego widzenia, zadnych uzdolnien paranormalnych. Po prostu, przyzwyczajenie do mroku wyostrzylo moje postrzeganie w nocy.Orson wskoczyl na podnozek, a potem zwinal sie na fotelu obserwujac, jak sposobie sie do rozslonecznionego swiata.Z niewielkiej sza?i w sasiedniej lazience wyjalem plastikowa buteleczke kremu z filtrem nr 50. Szczodrze natarlem twarz, uszy i szyje. Krem mial lekka kokosowa won, kojarzaca mi sie z palmami w sloncu, tropikalnym niebem, rozleglym oceanem, na ktorym migoce swiatlo poludnia, i innymi zjawiskami, ktorych nigdy nie zakosztuje. Jest to zapach pozadania, odmowy i beznadziejnego pragnienia, uwodzicielska perfuma nieosiagalnego.Czasem snie, ze spaceruje po karaibskiej plazy w powodzi slonecznego swiatla, i bialy piasek pod stopami wydaje sie byc poduszka czystej swietlistosci. Cieplo slonca na skorze jest bardziej zmyslowe niz dotyk kochanki. We snie swiatlo nie tylko piesci mnie, ale i przenika. Po obudzeniu czuje sie obrabowany.Natomiast sam krem, chociaz pachnie tropikalnym sloncem, chlodzi twarz i szyje.Smaruje rowniez dlonie i przeguby. Lazienka ma pojedyncze okno, z chwilowo uniesiona zaslona, ale wnetrze jest skapo oswietlone, bo szklo jest matowe, a wdzieczne galazki metrosiderosu filtruja wpadajace promienie slonca. Sylwetki lisci tancza na framudze.W lustrze nad umywalka moje odbicie jest ledwie cieniem. Nawet wlaczywszy swiatlo nie ujrzalbym sie wyraznie, poniewaz pojedyncza sufitowa zarowka w abazurze ma niska moc i jest brzoskwiniowo zabarwiona.Rzadko widuje swoja twarz w pelnym swietle.Sasza mowi, ze przypominam jej Jamesa Deana - bardziej w "Na wschod od Edenu" niz w "Buntowniku bez powodu".Ja nie dostrzegam podobienstwa. Tak, wlosy i bladoniebieskie oczy sa identyczne.Ale on wygladal na zalamanego, a mnie daleko do takiego stanu.Nie jestem Jamesem Deanem. Jestem soba, Christopherem Snowem.Zabezpieczywszy sie przed swiatlem wrocilem do sypialni. Orson uniosl leb, wciagajac w nozdrza kokosowa won.Mialem juz na sobie frotowe skarpetki, nike, niebieskie dzinsy i czarny T-shirt.Szybko wlozylem czarna dzinsowa koszule i zapialem ja pod szyja.Orson towarzyszyl mi do przedpokoju. Poniewaz weranda jest gleboka, z niskim sufitem i w ogrodzie rosna dwa szeroko rozgalezione deby kalifornijskie, slonce bezpo8 srednio nie dociera do pary waskich okienek okalajacych drzwi; nie maja wiec zaslon ani zaluzji. Witrazowe szybki - geometryczne szklane mozaiki w kolorach czystej zieleni, czerwieni i bursztynowej zolci - jarzyly sie miekkim blaskiem klejnotow.Wzialem z szafy sciennej czarna skorzana kurtke zapinana na zamek blyskawiczny.Wyjde po zmierzchu i mimo ze byl lagodny marcowy dzien na srodkowym wybrzezu Kalifornii, moze sie zrobic chlodno, gdy zajdzie slonce.Z polki sciagnalem granatowa czapke z daszkiem i wcisnalem ja nisko na czolo.Nad daszkiem wyszyto ciemnoczerwona nicia "Pociag Tajemnica".Pewnej nocy zeszlej jesieni znalazlem te czapke w Fort Wyvern, opuszczonej wojskowej bazie w Moonlight Bay, jedyny przedmiot, ktory sie znajdowal w zimnym, suchym pomieszczeniu z betonu, trzy kondygnacje pod ziemia. Chociaz nie mialem pojecia, co znaczy wyszyty napis, zatrzymalem czapke, bo mnie zaintrygowala.Ruszylem do wyjscia. Orson zapiszczal blagalnie. Zatrzymalem sie i poglaskalem go.-Tato na pewno chcialby cie zobaczyc ten ostatni raz, piesku. Bez watpienia. Ale nie wpusciliby cie do szpitala.Zalsnily prosto skierowane, czarne jak wegiel slepia. Przysiaglbym, ze zablysl w nich smutek i wspolczucie. Byc moze dlatego, ze sam patrzylem na niego powstrzymujac lzy.Moj przyjaciel, Bobby Halloway, powiada, ze antropomorfizuje zwierzeta, przypisuje im ludzkie cechy, ktorych faktycznie nie maja.Byc moze robie to dlatego, ze zwierzeta w przeciwienstwie do niektorych ludzi zawsze akceptowaly mnie takim, jaki jestem. Czworonozni obywatele Moonlight Bay maja szersze spojrzenie na zycie - i okazuja wiecej dobroci - niz moi sasiedzi, przynajmniej niektorzy.Bobby powiada, ze antropomorfizacja zwierzat, niezaleznie od moich doswiadczen, jest oznaka niedojrzalosci. Ja powiadam Bobby'emu, zeby sie ode mnie odkopulowal.Popiescilem Orsona: pogladzilem lsniace futro i podrapalem psa za uszami. Byl dziwnie spiety. Dwukrotnie przekrzywil leb i nasluchiwal dzwiekow, ktorych nie potrafilem wychwycic - jakby wyczuwal w powietrzu zblizajace sie zagrozenie, cos jeszcze gorszego niz strata ojca.W owym czasie nie dostrzegalem jeszcze niczego podejrzanego w smiertelnej chorobie taty. Rak byl tylko sprawa losu, nie morderstwem - chyba ze wniosloby sie oskarzenie o morderstwo przeciwko... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl