Zabrze moje miasto - Wspomnienia, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]iźniejszość obciążona jest przeszłością i brzemienną przyszłością"G W. LeibnizNasza mała Ojczyzna, której na imię Zabrze, obchodzi swoje 80-te urodziny, jeden organizm miejski. Jej udokumentowane dzieje sięgają jednak czasów owiecza. Są to dzieje niezwykle ciekawe i inspirujące. To tu kiedyś przebiegała a diecezji wrocławskiej i krakowskiej. To tu do niedawna II Rzeczpospolita żyła z Niemcami. Do dziś jest to miasto, którego część należy do archidiecezji ickiej, a reszta to nowa diecezja gliwicka - przed rokiem 1992 opolska, żnorakie granice, to przecież coś o wiele więcej, niż tylko linie na mapie, aprawdę wale nie muszą dzielić.Dzieje tej ziemi - często bardziej skomplikowane - zrodziły jej bogactwo. a pogranicza, tygiel narodów, różnorodność wyznań, kultur i języków sprawiły, Drze jawi się, jako miasto bogate tolerancją i otwartością, a bierze się to przede tkim z wewnętrznego bogactwa jego mieszkańców. Tych mieszkających tu od iń - o korzeniach polskich, niemieckich, czeskich, żydowskich i tych, którzy /li tu całkiem niedawno wnosząc do wspólnej skarbnicy cenny bagaż np. kultur vych, i co niezwykle ważne - mimo tej różnorodności - mówią o Zabrzu: niasto.Świadomość niezwykłego bogactwa tej ziemi skłoniła nas do rozpisania rsu na wspomnienia o Zabrzu - moim mieście, aby nic umknęło to, co zabrzanom :zy gra. Cieszy, że aż 86 autorów pokusiło się o przelanie na papier swych idezeń, tęsknot i nadziei. Szczerze Państwu dziękujemy.Dziękujemy także inicjatorom tego zacnego pomysłu: Miejskiej Bibliotece znej i Muzeum Miejskiemu w Zabrzu. Słowa podziękowania składamy na ręce odniczącego jury konkursu dra Józefa Musioła, Prezesa Towarzystwa Przyjaciół . w Warszawie. Decyzją jurorów publikacja pokłosia konkursu Zabrze - mojezawiera 29 wspomnień, z których pięć prac zostało wyróżnionych w sposób ólny.Mamy nadzieją, że ta ciekawa publikacja stanie sią przyczynkiem pobudzającym wielu do sie_gania do swoich własnych korzeni, abyśmy czerpiąc z nich ożywcze soki, budowali dobrą przyszłość tej ziemi - naszego miasta Zabrze.Przewodniczący Rady Miejskiej Prezydent Miasta ZabrzeVZbigniew Szczurek R°man UrbańczykRedaktoraZadziwiający a dla organizatorów konkursu Zabrze - moje miasto na pewno o satysfakcjonujący jest układ tekstów, które złożyły siq na tą książką. I, który nie jest wynikiem z góry założonej a mogącej trącić polityczną wnością tezy o Jedności w różnorodności" współczesnych Zabrza, lecz efektem izielnej decyzji jury, pracującego w następującym składzie: Marian Grzegorz ;h, Andrzej Góra, Krzysztof Karwat, Józef Musiał (przewodniczący), Maciej oraz Krystyna Kiryk-Kuncy.Wśród autorów odnajdziemy ludzi w skrajnie różnym wieku (najmłodszy 8 lat, a najstarsza uczestniczka konkursu - 94), różnych profesji (od robotników rofesorów wyższych uczelni), tzw. rodowitych Ślązaków, jak i tych, którzy ii wypędzeni z Kresów Wschodnich bądź repatriowali się z Francji czy Belgii po prostu przyjechali „za chlebem" na Górny Śląsk z rozmaitych zakątków go kraju.Są tacy, którzy mieszkają w Zabrzu od urodzenia i tacy, którzy z rozmaitych dów miasto to musieli opuścić. Są Polacy i Niemcy. Ci, którzy wywodzą się i dzielnic miasta, które już od roku 1922 były polskie, i ci, którzy wychowywali ■ zderzeniu bądź symbiozie z niemiecką większością. Są katolicy i protestanci, mają obywatelstwo polskie, inni - niemieckie, szwajcarskie czy kanadyjskie, w przeszłości mieli inne, a niektórym przed laty odmawiano prawa do cokolwiek.Dla najstarszych uczestników konkursu punktem zwrotnym w ich życiu II wojna światowa, rok 1945 bądź stalinizm, dla młodszych - powstanie iarności" bądź stan wojenny. Jedni z sentymentem wspominają czasy realnego lizmu, inni - nie mogą zapomnieć upokorzeń, jakich wtedy doznawali. Słowem książce tej natrafimy na nieprawdopodobną mieszankę człowieczych losów, udno uwierzyć, że od lat ci wszyscy ludzie - w takim czy innym sensie -;kąją (mieszkali) obok siebie, w niejednym przypadku niewiele o sobie wiedząc, зго tak, to rzec można, iż książka ta z niespodziewaną siłą odsłania nieznane zapomniane oblicza Zabrza, które dla nas wszystkich mogą być źródłem tiujących odkryć i głębokich refleksji. Zabrze - poprzez tę zbiorową pracę - lepiej siebie pozna.Poszczególne teksty były ważną próbą dla autorów, którzy włożyli w icl napisanie - to się czuje! - wiele serca i twórczego wysiłku. Niemniej większośi autorów rzadko, a w niektórych przypadkach - tylko sporadycznie, sięga w swym życii po pióro. Tym większy szacunek należy się tym ludziom. Przecież jednał w trakcie redagowania tej książki wielokrotnie trzeba było w teksty delikatnii ingerować, poprawiać je, adaptować do druku, dość często - skracać. Staraliśmy sii jednak nie naruszyć autonomii żadnego ze wspomnień, którym w paru przypadkacl musieliśmy nadać tytuły.Krzysztof KarwaZabrze - moje miastowspomnieniaPRACE NAGRODZONEBUZSODfireqo ■2IEdmund BąkMoje miasto zza płotuOd wschodu miasto Zabrze graniczy z „dużym" obecnie miastem Ruda Śląska, skupie do Pawłowa rozciąga się kręta linia rozgraniczająca miasta. Tutaj przed ;śnia 1939 roku przebiegała zachodnia granica państwa polskiego. W miejscu, Zabrze ostrym klinem wciska się w organizm Rudy Śląskiej, chcę zlokalizowaćopowieść. Z jednej strony Poręba, a z drugiej Zaborze. Ich nazwy zapewne adają o niegdysiejszej lesistości tego terenu.W okresie, kiedy spoglądałem na te obszary, o jakimkolwiek lesie nie było już . Były tu, owszem, zielone pola, były też łąki bardzo soczyste, na których ały się liczne stada kóz, wszystko to jednak zwieńczone było krajobrazem ysłowym, głównie kopalń i hut, otoczonych fantazyjnymi kształtami hałd, isk cegielnianych i biedaszybów.W takiej to scenerii latem 1937 roku mój ojciec, który był na „turnusie", po zeniu pracy na działce zabrał mnie na wycieczkę. Mieliśmy dotrzeć do krewnychktórzy posiadali skrawek pola, w celu umówienia się na pomoc przy żniwach, oczyliśmy potok zwany przez nas Szarnawką i wzdłuż torów kolejki torowej, obok starej nieczynnej już prochowni, doszliśmy do Poręby. Po prawej i kolejki stał otoczony wysokim drewnianym płotem obszerny dwupiętrowy гк z czerwonej cegły z dużą ilością okien.- To twoja przyszła szkoła - oznajmił mój ojciec - już za rok będziesz sięuczył. Teraz jednak masz jeszcze czas, możesz się oglądać wokół, nie musisz /ć się do szkoły.Tuż obok płotu szkolnego pokazał mi kanciasty słupek, mówiąc, że to granica, granicą jest Zaborze. Dla takiego małego bajtla jak ja, było rzeczą całkowicie ią, że ten słupek stanowi jakiś kres, nieprzekraczalną rubież. Nikt oczywiście ;o słupka, ani najbliższej okolicy nie pilnował, granica jawiła mi się zatem jako rdzo abstrakcyjnego. Nie opodal owego słupka, obok szkoły, mieszkali nasi ii bambrzy. Po ustaleniach, jakich dokonała starszyzna, wyszliśmy na pole9i znajomy wskazując w kierunku za słupek graniczny, oznajmił ojcu: - Widzisz Wiktor, tym pieronom to musi się coraz lepiej powodzić, bo budują takie wielkie stodoły.Rzeczywiście w pewnej odległości za słupkiem wyrastał zarys konstrukcji ogromnej stodoły, otoczonej wysokim drewnianym płotem. Nic to, puściliśmy jeszcze tylko kilka papierowych okręcików na Szamawce, które popłynęły za granicę i obok świeżo przekopanego beszongu, wróciliśmy na nasz Karlmanuel (to osiedle w Rudzie). Jakoś tak na jesieni tego roku otrzymaliśmy wiadomość o śmierci krewnego z Zaborza. Po bardzo szybkim uzyskaniu w starostwie powiatowym jednodniowej tylko przepustki, poszliśmy z rodziną na pogrzeb, którego nabożeństwo żałobne odbyło się w drewnianym kościółku. Po uroczystościach żałobnych pojechaliśmy z rodziną do miasta. Miejscowy pokazywał nam z dumą swoje miasto: a to młyny, a to huta, a tamto to Admirals Palast. Nie mogło się oczywiście obyć bez zakupów: poszliśmy do Wulworta. Starsi dokonali swoich zakupów, nie zapominając również i o mnie. Dostałem akonto nieodległego pójścia do szkoły „Schiefertafel". Tabliczka była prześliczna, czarniuteńka, z wyrytymi z jednej strony linijkami do równego pisania, obramowana ramką drewnianą jak cudowny obrazek. Na sznurku z jednej strony dyndał rysik, a po drugiej stronie maleńka gąbka do ścierania zapisów. Szczęście moje byłoby pełne, gdybym mógł zacząć od razu zapisywać głębię swojego szczęścia, ale nic z tego, tabliczkę zapakowano - do szkoły pójdziesz dopiero za rok. Cóż było robić, tym bardziej, że należało się śpieszyć, bo termin przepustki upływał nieubłaganie.W domu tabliczka po ogólnym podziwianiu została schowana do schowków rodzicom tylko znanych i udostępniona dopiero w dniu rozpoczęcia nauki szkolnej 1 września 1938 roku.W dniu rozpoczęcia roku szkolnego pierwszoklasiści weszli do budynku szkoły reprezentacyjnym wejściem, przywitali się ze szkołą i z ogromnymi tytami poszli do domu przeżywać swój awans życiowy.W następnych dniach normalnej już nauki, ze wspaniałym tornistrem, zawierającym drogocenną tabliczkę, maszerując do szkoły, zauważamy, że przechodzimy obok biało-czerwonego szlabanu celnicy polskiej, następnie obok żółto-czarnego szlabanu celnicy niemieckiej i dopiero wchodzimy do szkoły.Szkoła jak to szkoła - raz była ciekawa, innym razem mniej, natomiast zawsze ciekawe były przerwy. Wychodziło się na podwórko szkolne już nie wyjściem paradnym, ale bocznym. Tuż obok wyjścia był płot sztachetowy, za którym znajdowało się obszerne podwórze gospodarstwa rolnego. Nasz ogród szkolny, w którym uczniowie obowiązkowo wykonywali różne prace ogrodnicze, znajdował się za owym10li ■■'iiórzem wcinając się jeszcze głębiej za żółto-czarny szlaban. Na podwórzu /iał się cały szereg zwierząt, a do ptactwa gospodarze „mówili" tak jak u nas.Czasami wyjeżdżano parokonnymi furmankami lub platformami. Płot był niski ięcał do drażnienia drobiu i psa. Gdy miarka się przebierała, wychodził gospodarz aspodyni i rugała: - Dyć śpiki smarkate dej cie pokój tej gowiedzi, bo wom nic nie 'a.Nas to wcale ni... [ Pobierz całość w formacie PDF ]