Zarna Niebios - KOSSAKOWSKA MARIA LIDIA(1), Ebooki w TXT
[ Pobierz całość w formacie PDF ]KOSSAKOWSKA MARIA LIDIAZarna NiebiosSWIATLO W TUNELUNie pamietal uderzenia ani wstrzasu. Ostatnia rzecza, jaka zauwazyl, byl zblizajacy siez szalona predkoscia samochod, ktory po prostu nie mial prawa znalezc sie nagle na prawym pasie, jadac w przeciwnym kierunku. Eryk zdazyl tylko pomyslec, ze to naprawde nie w porzadku. Wydawalo sie, ze nadjezdzajaca maszyna zdaje sobie z tego sprawe, bo w wytrzeszczonych slepiach reflektorow zobaczyl strach. A moze tak mu sie zdawalo. Samochod sunal prosto na niego, a potem zapadla ciemnosc, jakby ktos przekrecil kontakt.Ocknal sie na poboczu, w rowie. Karetka migala wscieklym blekitem, jakby sugerowala,ze jest ekspresem prosto do nieba. W powietrzu unosila sie przykra, listopadowa mzawka. Sanitariusze ostroznie ladowali na nosze cialo. Wokol stala grupka gapiow. W polu, niczym martwe zwierzeta, lezaly dwie kupy zgniecionej blachy. W jednej z nich Eryk rozpoznal swoj samochod.Z jekiem zajechal woz policyjny, zahamowal ostro. Mundurowi wyskoczyli z wnetrza jak diabelki z pudelka.Sanitariusze pakowali nosze do karetki. Dziwny niepokoj kazal Erykowi spojrzec w twarz rannego. Przysunal sie blizej, zajrzal przez ramie lekarza i poczul lodowaty dreszcz wzdluz kregoslupa. Na noszach, zakrwawiony i umazany blotem, lezal on sam. Niemozliwe, jeknal w duchu. Kuli sie przeciez w porywach jesiennego wiatru, mzawka tnie go w policzki i nos. Spojrzal na swoje buty. Byly przemoczone i oblepione ziemia. Stal w koncu po kostki w blocie. To jakies szalenstwo!Wyciagnal reke, dotknal ramienia lekarza.-Panie doktorze - powiedzial. - Ja jestem tutaj.Brzmialo glupio, ale niczego lepszego nie wymyslil. Lekarz nie zareagowal. Eryk zacisnal palce, szarpnal mocno.-Hej, czy pan mnie slyszy?Nic na to nie wskazywalo. Lekarz pozostal niewzruszony. Majstrowal cos przy masce z tlenem, nalozonej na twarz Eryka. Sanitariusze wladowali nosze. Wszyscy wskoczyli do srodka i zatrzasneli drzwi, zanim Eryk zdazyl zareagowac. Chcial wsiasc do karetki, ale nie zdazyl. Furgonetka zawyla, przerazliwie i pomknela w listopadowy zmierzch.Eryk zostal na poboczu w mokrych butach, z uczuciem zawodu w duszy. Ogarnela go calkowita bezradnosc. No dobra, umarlem, pomyslal. I co dalej? Przypomnial sobie mgliscie zaslyszane kiedys opowiesci o doznaniach z pogranicza smierci, ale nic tam nie bylo o cialach odjezdzajacych w dal karetka. Czul sie zawiedziony i w jakis sposob oszukany. Nie mial pojecia, co robic.Rozejrzal sie bezradnie. Na szosie zdazyl juz powstac spory korek. Policjanci starali sie regulowac ruch, ale zdaniem Eryka tylko potegowali zamieszanie. Mrugajac zoltymi swiatlami, podobny do wielkiej ryby glebinowej, podjechal samochod pomocy drogowej. Kiedy pracownicy zabrali sie do wywozenia resztek jego peugeota, Eryk, nie wiedziec czemu, poczul sie naraz strasznie samotny. Ogarnela go fala zlosci. Stal w rowie, na deszczu, zmarzniety i przemoczony, a przeciez umarl, do cholery! Ktos tam, z gory, powinien sie nim zajac, a przynajmniej pokazac mu droge. Wcisnal rece do kieszeni i ruszyl przed siebie poboczem, bo za nic na swiecie nie chcial zostac sam na miejscu wypadku, gdy policja odjedzie, a gapie sie rozejda. W ten sposob mial przynajmniej wrazenie, ze podejmuje jakas decyzje.Szedl, z kazda chwila bardziej rozgoryczony i wsciekly, a wiatr zawodzil paskudnie. Wyli swistal nie do wytrzymania glosno. Dzwiek narastal. Halas ogluszyl Eryka, zmusil do zatkania uszu dlonmi. Zatrzymal sie, a potem poczul, jak przemozna sila wyrzuca go w gore. Swist ucichl, zmienil sie w ciche mruczenie. Wokol Eryka utworzyl sie obszerny tunel z gestej mgly, mieniacej sie kolorami teczy. Niewidzialna reka pchala go do gory, ku swiatlu. Bylo olsniewajaco biale, kojace, cudowne. Eryk wyciagnal do niego ramiona. Poczul gwaltowna fale radosci i spokoju. Plynal do swiatla.Powoli, w cudownej jasnosci, zaczely majaczyc postaci. Z poczatku male i niewyrazne, przyblizaly sie. Na spotkanie Eryka kroczyl aniol, sylwetka z wyciagnietymi rekami i rozpostartymi skrzydlami. Byl coraz blizej. Eryk poczul, jak ogarnia go glebokie, mistyczne wzruszenie. Zrozumial, ze zapewne widzi swego aniola stroza.-Jaki piekny! - wyszeptal.Postac skapana w blasku zblizyla sie znacznie. Eryk byl w stanie rozpoznac krotka, bura tunike, jaka miala na sobie, i dostrzec twarz, szczerze mowiac, calkiem przecietna. Lekkie rozczarowanie wynagrodzil za to widok drugiej postaci, drobnej staruszki z trojkatna twarza okolona chmura bialych loczkow, ktore upodobnialy ja do kalafiora.-Babcia! - krzyknal radosnie.Starsza pani z usmiechem pomachala reka.-Witaj, zblakana duszo! - zawolal aniol, cokolwiek namaszczonym glosem. - Oto przybyles do Krolestwa Swiatla... auuu!Ostatni okrzyk nie nalezal do przemowy. Aniol wydal go mimowolnie, zgial sie wpol i upadl, kopniety w brzuch, a nastepnie grzmotniety w kark przez trzecia postac, ktorej gwaltowne pojawienie przerwalo ceremonie powitania. Eryk zobaczyl jeszcze, jak babcia malymi piastkami tlucze napastnika w plecy, gdy nagle ktos przyskoczyl do niego z boku, narzucil na glowe ciezka, cuchnaca kurzem tkanine. Szarpnal sie rozpaczliwie, probujac wyrwac. O Boze, pomyslal w panice. Porwaly mnie diably! To koniec! Trafie do piekla! Mlocil rekami na prawo i lewo, ale strach sparalizowal go, zamiast motywowac. Poczul silne uderzenie w glowe i zapadl w ciemnosc.* * *Ocknal sie z paskudnym bolem glowy. W ustach czul nieprzyjemny, slony posmak. Ktos klepal go po twarzy, niezbyt lagodnie, ale z pewnoscia nie po to, zeby zrobic krzywde. Przez zmruzone powieki widzial tylko rozmazane cienie. Przezornie nie otworzyl oczu, udajac, ze wciaz jest nieprzytomny.-Po cos go tak grzmotnal w leb? - uslyszal zirytowany glos. - Z toba tak zawsze! Niczego nie zrobisz porzadnie.-Wyrywal sie, co niby mialem wymyslic innego? - odpowiedzial drugi, a klepanie w twarz ustalo.-Wlasnie - sarknal pierwszy. - Myslenie to cos, co ci zdecydowanie nie idzie. Teraz siena pewno nie zgodzi. I wiesz co, braciszku? Mamy przechlapane.-Czekaj! A moze oblac go woda? - doznal olsnienia drugi glos.Eryk uznal, ze warto juz otworzyc oczy. Przekonal sie, ze siedzi oparty o sciane w jakims brudnym zaulku. W pierwszej chwili pomyslal, ze znalazl sie w zapuszczonym skansenie, bo budynki byly krzywe, zbite z grubych bali uszczelnionych sloma. Uniosl wzrok i jeknal. No pieknie, wstrzas mozgu jak nic! Widzial podwojnie. Dwie pochylone nad nim postaci byly identyczne. Zobaczyl takie same rozczochrane czupryny grubych, jasnych wlosow, dwie pary szarych oczu osadzonych troche za blisko nosa, wydatne, kwadratowe szczeki. Obie twarze roznil tylko jeden szczegol. Na policzku tej z lewej widniala dluga, brzydka blizna.To blizniacy, pomyslal Eryk. Oczywiscie, jesli blizniakami moga byc anioly. A obaj panowie z cala pewnoscia byli aniolami. Swiadczyly o tym niezbicie duze, troche brudnawe i przyzolcone skrzydla.-Ocknal sie - powiedzial ten bez blizny.-Co za swiatla uwaga, Uwabriel - warknal drugi. - Jestem pod wrazeniem.Twarz ofuknietego aniola zasnula sie smutkiem, az Erykowi zrobilo sie go szkoda. Blondyn z blizna oblizal wargi.-No, tego - zaczal wyraznie zmieszany. - Nie boj sie, synu Adama, nie zrobimy ci krzywdy.Eryk poczul, ze ogarnia go zlosc.-Zbedne zapewnienia - wychrypial przez wyschniete gardlo. - Juz zrobiliscie. Odkaszlnal i splunal na ziemie. Po ubitym niedbale klepisku snula sie samotna kura.-Co to za miejsce, do diabla? - spytal odruchowo.-No, Limbo - powiedzial aniol z blizna. - A co ma byc? Uwabriel wzruszyl ramionami.-Przeciez on nie ma pojecia, co to znaczy - rzucil.-No tak - mruknal pierwszy - Niewazne. Pozniej ci to wyjasnimy, synu Adama. Teraz pojdziesz z nami.Eryk z wysilkiem dzwignal sie na nogi, nie przyjmujac wyciagnietej w pomocnym gescie reki Uwabriela. Zauwazyl, ze prawa dlon aniola jest owinieta brudnym bandazem. Otrzepal pomiete ubranie.-Nigdzie nie pojde - oswiadczyl ostro. - I nie jestem synem Adama, tylko Aleksandra.-Ale czlowiekiem, nie? - Aniol z blizna odslonil w usmiechu duze, mocne zeby.-A wy aniolami, jak sadze! - rzucil ze zloscia. - Ladnie to porywac ludzi? Ruszajcieswiadczyc dobre uczynki i spiewac, a mnie odstawcie do raju, czy gdzie tam trzeba.-Do jakiego raju, misiu? - Twarz aniola wykrzywil grymas politowania. - Nie rob z siebie durnia, dobra? No chodz, szkoda czasu. Zalatwimy sprawe i bedziesz wolny.Zlapal Eryka pod ramie i pociagnal za soba jak worek. Byl co najmniej o glowe wyzszyod czlowieka, szeroki w ramionach i zwalisty. Eryk mogl najwyzej wic sie w uscisku skrzydlatego jak robak w dziobie wrobla.-No i co ty robisz? - Uwabriel rozlozyl rece. - Bedziesz go tak wlokl przez pol Limbo? Trzeba czlowiekowi cos wytlumaczyc, nie?Aniol z blizna niechetnie poluzowal uscisk.-Ja sie nazywam Uwabriel - powiedzial drugi skrzydlaty. - A to moj brat Parmiel. Wybacz mu grubianskie maniery. Jest zdenerwowany, bo wpadlismy w powazne klopoty...-Nie zapomnij dodac, kto nas w nie wpakowal - mruknal pod nosem Parmiel. Uwabriel ciagnal niezrazony:-...i potrzebujemy fachowej pomocy. Niestety, mozemy jej oczekiwac tylko od czlowieka o pewnych szczegolnych kwalifikacjach. Dlatego pozwolilismy sobie postapic dosc, eehmm, radykalnie.-I po prostu mnie porwac, tak? Uwabriel westchnal.-Nie bylo innego wyjscia. Twoj stroz nie pozwolilby nawet z toba pogadac. Stroze to straszni sluzbisci. Betony, prawde mowiac. A my mamy noz na gardle. Musielismy tak postapic.Eryk spojrzal w szczere szare oczy aniola. Poczul sie mile polechtany, ze zostal wyrozniony jako ktos szczegolny. Co nie znaczylo, ze zamierzal dac sie bezwolnie prowadzic, cholera wie dokad. Moze bracia zywili zle zamiary? Czemu mialby im ufac? W koncu go porwali. Postanowil udawac, ze sie na wszystko zgadza, a w sposobnym momencie sprobowac ucieczki.-Czyli jestem kims w rodzaju wybranc... [ Pobierz całość w formacie PDF ]