Zapomniany przez ludzi, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Andrzej Drzewi�ski Zapomniany przez ludziPrzez opary snu dotar� do niego jaki� d�wi�k, kt�ry z ka�d� chwil�zdawa� si� by� coraz gwa�towniejszy. Mia� zamiar go zignorowa� i spa�dalej, gdy nagle u�wiadomi� sobie jego pochodzenie. By� to budzik.Otworzy� oczy i m�g� stwierdzi�, �e si� nie omyli�. Jasny cyferblatszczerzy� do niego wskaz�wki, sugeruj�c godzin� si�dm�. Musia� wstawa�.Aby jak najszybciej wygoni� resztki snu, energicznie odrzuci� ko�dr� ipodbieg� do okna. Parkiet ch�odzi� rozgrzane stopy. Na dworze na szcz�cienie pada�o: powietrze by�o wilgotne i pachnia�o lip�: Wychyli� si� dalej im�g� dostrzec dwa kundle szale�czo biegaj�ce wok� kub��w na �mieci. Zanim w pokoju trzasn�y drzwi. Uni�s� g�ow�, w dalszym ci�gu przechylaj�csi� za parapet. Ujrza� twarz matki: mia�a dziwny wyraz.- Co pan tu robi? - us�ysza�.G�os by� na poz�r stanowczy, ale znaj�c matk�, wyczu� strach.- Patrz� przez okno, prosz� pani - odpowiedzia� w miar� beztroskimtonem.- Prosz� odpowiedzie�! - krzykn�a histerycznie. - Bo zawo�am policj�!Wyprostowa� si� zdziwiony.- O co ci chodzi, mamo? - m�wi�c to, zrobi� krok w jej stron�.- Prosz� si� nie zbli�a�! Nie jestem �adn� pa�sk� mam�! krzykn�aznowu. - Jeszcze raz pytam, kim pan jest?!- Mamo, zwariowa�a�? - teraz i w jego g�osie zabrzmia�a histeria.Kobieta zn�w podskoczy�a na d�wi�k s��w "mama", coraz bardziejczerwieniej�c na twarzy.- A wi�c nie chce pan powiedzie�, co robi tutaj o si�dmej rano i to wpid�amie! - zawo�a�a zatrzaskuj�c drzwi.Us�ysza� odg�os przekr�canego klucza w zamku. Przez moment, na tyled�ugi, �e zd��y�y umilkn�� jej kroki, sta� niezdecydowany po�rodku pokoju,a p�niej gwa�townie skoczy� do drzwi. Uderzy� w nie kilkakrotnie pi�ci�.- Mamo, otw�rz! - wo�a�. - O co ci chodzi?Zza drzwi odpowiedzia�y mu jakie� dalekie szmery i nic wi�cej. Otar�ku�ak ze z�uszczonego lakieru, aby p�niej wolnym ruchem si�gn�� dokieszeni. Mi�kko�� materia�u uprzytomni�a mu fakt, �e jest w pid�amie.Usiad� na ��ku, zdj�� ze stoliczka paczk� papieros�w i stukaj�c w denkoustami wyj�� jednego z nich. W�a�nie mia� potrze� �epek zapa�ki, gdyus�ysza� odg�os krok�w z korytarza. Odruchowo wsta�. W uchylonych drzwiachukaza�a si� g�owa Scotta, s�siada z g�ry, dobrodusznego ojca rodziny.Robert mimochodem zauwa�y� pod jego nosem resztki piany po goleniu. Matkanajwyra�niej zasta�a go przy porannej toalecie.- No... - zacz�� gro�nie Scott.- Panie Scott - wszed� mu w s�owa Robert - dobrze, �e pan przyszed�.Nie wiem, co si� dzi� dzieje z moj� marn�. Wygl�da jakby mnie niepoznawa�a. Mo�e pan jej...- Zamknij si� pan! - przerwa� mu Scott. - Sk�d tu si� wzi��e�? Tylkoszybko, bo jestem nerwowy! Wed�ug mnie to zwyk�y z�odziej, pani Holmitz -doda� zwracaj�c si� do matki Roberta.Ten sta� z wytrzeszczonymi oczyma i czu�, jak coraz bardziej robi musi� gor�co.- Czy�cie powariowali? - wyszepta�. - Przecie� ja mieszkam w tym domuod urodzenia, ju� dwadzie�cia lat. A to jest moja matka, wiem przecie�, docholery, jak wygl�da. Pan te� mnie zna od urodzenia. Przesta�cie robi�g�upie kawa�y, gdy� to wcale nie jest dowcipne.Tamci wygl�dali, jakby patrzyli na gro�nego lecz oryginalnego wariata.- Zreszt�, co ja wygaduj�. Rozejrzyjcie si� po pokoju. Mo�e to wasotrze�wi - t�umaczy� nie daj�c za wygran�. - Czyje to s� rzeczy, jak niemoje? Te ksi��ki, zdj�cia, koszule, skarpetki... - miota� si� po pokojuwyci�gaj�c coraz to nowe przedmioty. - Wi�c powiedzcie mi, sk�d to si�tutaj wzi�o, co?Umilk� maj�c nadziej�, �e us�yszy zaraz s�owa: "nie gniewaj si� synku,to tylko �art". Niestety, us�ysza� co� zupe�nie przeciwnego.- Nie wiem sk�d to si� wzi�o. S�dz�, �e pan to przyni�s� w nocy. Tenpok�j by� zawsze... - tu jakby na moment si� zawaha�a, aby doko�czy� -pusty.Gdy to m�wi�a, jednocze�nie wycofywa�a si� za plecy Scotta.- Niech pan tu zostanie i popilnuje tego cz�owieka - poprosi�a. - Jawezw� policj�.- Oczywi�cie pani Holmitr - odpowiedzia� s�siad, pozersko opieraj�csi� o futryn�.Gdy matka wysz�a sko�owany Robert usiad� na krze�le. Po g�owiechodzi�a mu jedna my�l, jak uchroni� matk� od zak�adu dla psychiczniechorych, gdy przyjdzie policja.- Radz� panu przesta� udawa� idiot� - przerwa� jego rozmy�lania g�osScotta.Robert rzuci� mu niech�tnie spojrzenie lecz tamten, niezra�ony,ci�gn�� dalej.- Pani� Holmitr znam prawie dwadzie�cia lat i mog� pana zapewni�, �enigdy nie mia�a ona syna. Jedyne dziecko, jakie mia�a to c�reczka, kt�razmar�a w kilka dni po urodzeniu.- Wiem - wtr�ci� Robert - mia�em wtedy dziesi�� lat. To by�a mojasiostrzyczka.- Panie - ci�gn�� dalej Scott - to nie ma sensu, �e pan podaje si� zajej syna. A poza tym, co ja tu b�d� z panem dyskutowa�.Do momentu przyjazdu policji siedzieli nie odzywaj�c si� do siebie,tylko Robert nerwowo pali� papierosa za papierosem. Obydwaj policjancibyli grubi, nad�ci i mieli miny w�adc�w, je�li nie �wiata, to przynajmniejtej dzielnicy. Jeden z nich poci�ga� nosem, jakby mia� katar.- To w�a�nie ten cz�owiek - powiedzia�a matka.- Dokumenty-warkn�� wy�szy k�ad�c znacz�co r�k� na pasie.Kiedy Robert mu je podawa�, doda�:- Prosz� si� ubiera�. P�jdzie pan z nami.Robert zignorowa� te s�owa pokazuj�c palcem dane w dowodzie.- Przykro mi panowie, �e musieli�cie si� trudzi� - m�wi� - ale tu jestwyra�nie napisane, �e ja tu mieszkam i jestem synem tej pani.Grubas jeszcze przez chwil� studiowa� dokumenty naradzaj�c si� zeswoim koleg�. Potem zn�w poci�gaj�c nosem zwr�ci� si� do pani Holmitz:- Z dokument�w wynika, �e ten cz�owiek rzeczywi�cie jest pani synem.- Nonsens - odpar�a.Scott r�wnie� co� tam zabulgota�. Robert powoli odzyskiwa� zdolno��my�lenia. "Biedna mama" - przesz�o mu przez g�ow�, jednak musia� zacz��dzia�a�.- Mo�e panowie p�jd� po dozorc� i spytaj� si� o mnie. To powinnowyja�ni� t� niezr�czn� sytuacj� - doda�.Policjant spojrza� niech�tnie: widocznie nie lubi�, gdy kto� by�m�drzejszy od niego, ale kiwn�� g�ow� na drugiego. Gdy czekali na jegopowr�t Robert z wyrzutem popatrzy� na matk�. Ta unios�a z dum� g�ow� ipatrzy�a w jaki� wybrany punkt na �cianie. Wtem Robertowi przysz�o dog�owy, �e g�upio sta� w pid�amie wobec obcych ludzi. Poszed� za kotar�,gdzie le�a�o jego ubranie, u�o�one jeszcze przed snem. W�a�nie zapina�pasek, gdy wszed� wys�any policjant. Na twarzy mia� rozlany u�miechsatysfakcji.- Dozorca przysi�ga na wszystko, �e pani Holmitz zawsze mieszka�a samai nigdy nie s�ysza�, aby mia�a syna wyrecytowa�.Wy�szy s�ysz�c to, zn�w poci�gn�� nosem.- A wi�c fa�szywe dokumenty - stwierdzi�. - Prosz� z nami. Odsun�� si�ukazuj�c drzwi. Robert chcia� krzykn��, zaprotestowa�, ale nie potrafi�swych my�li z�o�y� w sensowne zdanie. Rozejrza� si� jeszcze po pokoju,obcym i nieprzyjaznym i wyszed�. Gdy schodzi� z policjantami s�ysza�cichn�cy g�os Scotta, kt�ry uspokaja� jego matk�.- Prosz� tu podpisa� - powiedzia� komisarz, k�ad�c mu przed nosemmaszynopis zezna�. Robert stara� si� go przeczyta�, ale piekielny b�lg�owy zlewa� tekst w monotonny dese�. Z rezygnacj� z�o�y� u do�u dwas�owa: imi� i nazwisko, kt�rych nie mia� zamiaru si� wyrzeka�. Pi�rodr�a�o w palcach.S�dzia �ledczy w�a�nie ko�czy� studiowa� og�oszenia w porannejgazecie, gdy kto� zapuka�. Od�o�y� pras� i przybieraj�c nobliwy wygl�dzawo�a�:- Prosz�!- Panie s�dzio, ja w sprawie Roberta Holmitza - m�wi� komisarzpodchodz�c do biurka, gdzie po�o�y� przed s�dzi� teczk� z aktami.- Czy jest co� nowego? - spyta� �w, zak�adaj�c cienkie okulary.- To niesamowita historia - relacjonowa� komisarz. - �apiemy faceta wmieszkaniu zupe�nie obcej mu osoby. Okazuje si�, �e nie wiadomo jakimcudem sprowadzi� on tam swoje meble i rzeczy sugeruj�c, i� jest synemw�a�cicielki mieszkania. Na domiar z�ego ma idealnie podrobione dokumentyi uwaga... komisarz zawiesi� g�os - we wszystkich urz�dach gdzie powinienby� zarejestrowany, rzeczywi�cie figuruje. Musz� zaznaczy�, �e r�wnie� unas by� notowany za rozrabianie w czasie demonstracji studenckiej. Zar�wnopersonalia, jak i linie papilarne zgadzaj� si�. Nie mam poj�cia kto i -wjaki spos�b pod�o�y� te dokumenty. Gdyby nie to, �e on nie potrafi wskaza�chocia�by jednej osoby, kt�ra by go zna�a, got�w by�bym uwierzy�, �e jestRobertem Holmitzem. To jaka� niesamowita mistyfikacja, moim zdaniem.- Czy nikt nie potwierdzi� jego to�samo�ci? - wtr�ci� s�dziaprzewracaj�c kartki sprawozda�.- Absolutnie nikt. Nawet dziewczyna, kt�r� okre�li� jako swoj�narzeczon� zaprzeczy�a temu, �e go zna - m�wi�c to zni�y� g�os do szeptu.- Nie ma pan poj�cia co si� wtedy dzia�o. On j� zaklina�, ona czerwienia�a... [ Pobierz całość w formacie PDF ]