Zarna niebios, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Maja Lidia KossakowskaŻarna niebiosWiedzcie, że nad każdym dbłem trawy stoi anioł i nakazuje mu Ronij!Umierał. Wiedział o tym. Z każdš chwilš stawał się coraz słabszy.Suka, pomylał. Wynajęła wietnych skrytobójców. Nigdy by nie przypuszczał, żecios zatrutym nożem padnie z ršk małej żebraczki, szarpišcej go za płaszcz. Przetršcił jejkark, ale co z tego? Czuł jak trucizna pali mu wnętrznoci, szumi goršczkš w głowie. Nogiodmawiały posłuszeństwa, a wiat rozmazywał się przed oczami i przekręcał pod dziwnymkštem.- Och, Suka! - jęknšł. Powoli opadł na kolana. Palce poszorowały po nierównychcegłach muru, ale nie znalazły żadnego oparcia. Z rozpaczš zdał sobie sprawę, że nie doniesiewiadomoci.- Panie, błagam, pomóż mi! - szepnšł i zapadł w ciemnoć.Zamknęła oczy. Dzięki temu nie musiała patrzeć na biały sufit i seledynowe ciany, namałš, sterylnš salkę, do której ograniczał się teraz jej horyzont.Pod powiekami zapiekły jš łzy. Wcišż jeszcze potrafiła płakać. To oznaczało, że szoknie minšł do końca. Nadal czuła rozgoryczenie, złoć i bezradnoć, ale to, co było naprawdęstraszne, jeszcze do niej nie dotarło. Czaiło się na razie w kštach pokoju, w cieniu zadrzwiami, czekajšc i dyszšc jak wielkie, oszalałe zwierzę. Czasami czuła jego oddech natwarzy i wtedy rodziła się w niej ochota do krzyku, a raczej wycia, o tak, wycia, którepozwoliłoby dopucić do siebie prawdę, zrozumieć jš i nie zwariować. Milczała jednak,zaciskajšc zęby, rozpaczliwie bronišc się przed faktami. I cišgle przecież potrafiła płakać.Nie potrafiła jednak przewrócić się na drugi bok, ani poruszyć nogami. Nie tak dawno,kilka tygodni, czy może dni temu, mogła jeszcze swobodnie poruszać nogami. Nie tak dawno,kilka tygodni, czy może dni temu, mogła jeszcze swobodnie ruszać rękami, ale już nie teraz.A przecież lekarze, wszyscy ci profesorowie i specjalici o uspokajajšcych, budzšcychzaufanie głosach zapewniali jš, że z czasem będzie lepiej. Padały same fachowe okrelenia, aona wcišż nie umiała pojšć dlaczego ma cieszyć się z szansy, że resztę życia spędzi na wózkuinwalidzkim. Nadal jest nadzieja, że nie będzie pani do skończenia wiata leżeć w łóżku, jakwielka, bezwładna lalka. Przesadzimy paniš na liczny, chromowany fotelik na kółkach,dzięki któremu zmieni się pani w co w rodzaju samochodu na baterię. To WSPANIALE,prawda?Najboleniejszy był dla niej sposób, w jaki nagle się zawalił jej prywatny wiat. Jakmożna zostać całkowicie sparaliżowanym po wypadku w windzie? Przecież to niedorzeczne!Nigdy nie lubiłam wind, pomylała. Trzeba było słuchać intuicji. Wybuchnęłahisterycznym chichotem, który przemienił się w szloch. Głos wewnętrzny, nakazujšcy włazićpieszo na trzydzieste siódme piętro. O Boże!Wtem usłyszała ciche skrzypnięcie i dziwny szmer. Otworzyła oczy. Na metalowymkrzele przy łóżku siedział nieznajomy mężczyzna. Nie spodziewała się żadnych wizyt. Jejrodzice zmarli kilka lat temu, a starsze o kilkanacie lat rodzeństwo, siostra i brat, wpadaliczęsto zaraz po wypadku, ale mieli przecież własne rodziny, pracę... Przyjrzała sięnieznajomemu. Nie wyglšdał na lekarza, poza tym nie miał kitla. Siedział swobodnie, znogami wycišgniętymi przed siebie i skrzyżowanymi w kostkach. Był wysoki, szczupły ikanciasty. Nosił wytarte jeansy, podkoszulek i wywiechtanš marynarkę. I jeszcze jedno.Miał lawendowe włosy.Zaskoczona, wstrzymała oddech. Musiał co usłyszeć - poruszenie. skrzypnięciełóżka, bo na pocišgłej twarzy pojawił się szeroki, szczery umiech. Wychylił się ku niejpodcišgajšc długie nogi pod krzesło.- Wierzysz? - spytał.- W co? - szepnęła zdezorientowana.- No w Boga, anioły, diabły i takie tam... - zrobił nieokrelony ruch rękš.O Boże, jęknęła w duchu. Jaki trzepnięty kaznodzieja! Już miała odwrócić na bogłowę - jedyne, co mogła zrobić, żeby go zignorować, gdy jej wzrok spotkał się z bezmiaremturkusowej zieleni.- Pytałem czy wierzysz? - powtórzył uprzejmie.Te oczy nie należš do człowieka! - pomylała w panice. Była w nich jakahipnotyczna siła i co jeszcze, czego nie umiała okrelić. Szaleństwo?Poczuła lęk.- Daj spokój, Beryl. Chyba się mnie nie boisz?Z trudem przełknęła linę.- To pomyłka - szepnęła. - Ja nie nazywam się Beryl.- Oczywicie, że tak! - wykrzyknšł oburzony, celujšc w niš długim palcem. - Przecieżwidzę! To twoje prawdziwe imię. Jeszcze go nie znasz. Ale jest ładne, co?Nagle błysnęła jej w głowie myl.- Pan jest psychiatrš...? zaczęła.- Nuriel - przerwał. - Inaczej Burza Gradowa.- Nie rozumiem, o czym pan mówi...- Tak się nazywam. Mniejsza o to -. machnšł rękš. - Pomóż sobie, Beryl. Odpowiedzmi, tylko szczerze, czy wierzysz w Boga?- Czy to odpowiedni czas i miejsce na takie rozmowy?- zaczęła płaczliwie.Nie dał jej skończyć. Zielone oczy płonęły.- Pewnie, że tak! No dalej, dziewczyno, przecież to proste!Przypomniała sobie windę, wypadek, operację.- Matko Boska, czy ja wiem! - jęknęła.Umiechnšł się.- W porzšdku. Matka Boska też może być. Daj mi rękę.Żachnęła się.- Niech pan ze mnie nie kpi! Jak niby mam to zrobić?- Zwyczajnie - powiedział.Wstał, podszedł do łóżka, wycišgajšc ku niej dłoń. Spojrzała w pochylajšcš się na ništwarz. Turkusowe oczy pełne były ciepła. Zobaczyła w nich łobuzerski błysk, ale głębiejchyba szczere współczucie. Przestała się bać.Nawet jeli mam uszkodzony mózg i wariuję, nawet jeli zasnęłam, to piękny senpomylała. Wycišgnęła rękę i dotknęła jego dłoni. Była ciepła, silna, męska. Osunšł się dwakroki od łóżka, pocišgajšc jš za sobš. Spuciła nogi na podłogę, podniosła się. Poczuła chłódposadzki. Poprowadził jš na rodek pokoju i dopiero tam rozlunił uchwyt.- O mój Boże! - wykrzyknęła. - więty Chryste, czy ja nię?!- Oczywicie, że nie - umiechnšł się znowu. - Ty chodzisz.Rozemiała się z radoci, a potem spojrzała na niego, zmieszana i oszołomiona.Odgarnšł do tyłu fioletowe, długie do ramion włosy. To naturalny kolor, przeszło jej przezmyl. Oczu także.- Kim jeste? - spytała.- Już się przedstawiłem - powiedział. - Nazywam się Nuriel. Anioł Burzy Gradowej.Cieszę się, że cię poznałem. Jeste liczna, skarbie.- Och - sapnęła speszona. To nie zabrzmiało zbyt mšdrze, ale nadmiar wrażeńdoprowadził jš niemal do osłupienia.- Czemu się tak dziwisz? - wyszczerzył do niej zęby. - Mylisz, że anioł to już niefacet?Rzeczywicie tak mylała. Mętne wyobrażenie o aniołach, jakie wyniosła z dawnozapomnianych lekcji religii, kolęd i więtych obrazków obracały się zawsze wokół spowitychw białe szaty, bezpłciowych, łagodnych stworzeń o złocistych lokach. Nuriel niewštpliwie niebył bezpłciowy, ani łagodny.Wpatrywał się w niš niesamowitymi, turkusowymi oczami, w których lniło coniepokojšco zbliżonego do szaleństwa. Polubiła go, spodobał się jej, była przekonana, że niema zamiaru wyrzšdzić jej krzywdy, lecz mimo to musiała spucić wzrok. Widocznie le jšzrozumiał, bo wyranie spochmurniał i powiedział:- Nie chciałem urazić twoich uczuć, Beryl. Po prostu jestem szczery. Otworzyła usta,żeby zaprzeczyć, wyjanić, ale nie znalazła słów. Miała pustkę w głowie.Wtem drzwi otworzyły się z trzaskiem. Do pokoju wpadł jaki ubrany na ciemnonieznajomy.- Nuriel! - wrzasnšł ze zgrozš. - Co ty narobił?! Przestraszona, cofnęła się, wpadajšcna anioła. Podtrzymał jš za łokieć. Poczuła na ramieniu silne palce, które rozluniły sięniechętnie.- wiadczę dobre uczynki miłosierdzia i wiary - powiedział Nuriel z cieniem drwiny wgłosie.Przybyły zatrzymał się bezradnie porodku sali. Był nieco niższy od ogromnegoNuriela i miał nastroszonš czuprynę płowych jak piasek włosów.- O rany! - jęknšł. - Wskrzesiłe jš?Nuriel spojrzał na niego z politowaniem.- No co ty. Tego nie umiem. To zastrzeżona dziedzina pańska.- Chwała na wysokociach chociaż za to - mruknšł przybysz. - Ależ ty jeste naprany!Nuriel wzruszył ramionami.Nieznajomy odwrócił się do dziewczyny, jakby dopiero teraz jš spostrzegł.- Przepraszam powiedział. Miał srebrne oczy, ale to nie zrobiło już na niejspecjalnego wrażenia. - Wybacz, że cię zignorowałem i nie okazałem ci należytego szacunku.Nazywam się Darkiel, służę przy Bramie Południowego Wiatru.- Beryl -. przedstawiła się odruchowo. Nowe imię stało się nagle zupełnie naturalne.- Wybacz te wszystkie głupoty i uchybienia, jakich dopucił się względem ciebie mójprzyjaciel - cišgnšł. - On... hm, nie czuje się najlepiej.- Nie ma mowy o żadnych głupotach i uchybieniach - przerwała. - Powinnam muraczej podziękować. Byłam tak przejęta, że zapomniałam.- Cała przyjemnoć po mojej stronie - Nuriel posłał jej kolejny promienny umiech.Nigdy nie spotkała mężczyzny o tak zniewalajšcym umiechu.Darkiel westchnšł. Wyglšdał na zatroskanego.- Co teraz zrobimy? - zwrócił się do Nuriela.- To zależy od życzenia damy. Masz może znajomych po tej stronie, skarbie? Po jakiejstronie? - speszyła się Beryl.- Po naszej, to znaczy drugiej - wyjanił lawendowy anioł.- On ma na myli to, co wy nazywacie zawiatami - powiedział ponuro Darkiel.- Czy to znaczy, że umarłam? - spytała spokojnie. Ku swemu zdziwieniu nie czułastrachu ani żalu.- Problem w tym, że nie jestemy pewni - srebrne oczy spoglšdały na niš zezmieszaniem. - Prawdę mówišc ni... [ Pobierz całość w formacie PDF ]