Zasieg razenia, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Michael DimercurioZASIĘG RAŻENIASzarpišca nerwy wizja wojny przyszłocimoże bardzo bliskiej.Publishers WeeklyPodziękowaniaKsišżkę tę pisałem z mylš o Dolores Quigley, która opuciła ten wiat o wiele za wczenie, ale wcišż jest między nami. Jej wpływ na nas, jej miłoć odczuwamy z wdzięcznociš każdego dnia.Goršce podziękowania dla Richarda J. Quigleya Jr. Za jego ciepły, ojcowski stosunek do mnie. Dziękuję także Kathy Quigley, która przyjęła mnie jak członka rodziny. Dziękuję Rickowi i Patty Quigleyom, Terry'emuQuigleyowi, Tomowi i Debbie Quigleyom, Chrisowi Quigleyowi, Liz i Jeffowi Brownom i Brianowi Quigleyowi za to, że pozwolilicie mi być swoim bratem.Jeszcze raz dziękuję wspaniałej Nancy Wallitsch, która była dla mnie przyjaciółkš, surowym sierżantem, a przede wszystkim niezwykle dobrym doradcš.Wielkie podziękowania dla Chrisa Allgeiera, który wierzył we mnie i wspierał mnie.Dziękuję Paulowi Weissowi, który pomagał mi, kiedy nie mogłem się ruszać.Dziękuję Craigowi Relyea, pierwszemu czytelnikowi i wiatłemu krytykowi, a także Mike'owi Matloszowi za jego wsparcie.Dziękuję Patricii i Dee DiMercurio, Mamie i Tacie, za ich zawsze otwarte ramiona i za to, że nigdy nie stracili nadziei.Na zawsze zachowam wdzięcznoć dla Matthew i Marli DiMercurio za ich miłoć, wyrozumiałoć i mšdroć, tak niezwykłe w ich wieku.Nigdy nie zapomnę też więtej pamięci Dona Fine'a, który może nawet o tym nie wiedzšc natchnšł mnie siłš i odwagš.Częć PierwszaCzerwony SztyletPrologOstatni silnik zgasł, kiedy opadajšcy samolot zanurkował ostro w dół. Przy wyłšczonych silnikach słychać było wibrację skrzydeł. Wielka, błękitna powierzchnia oceanu wypełniła całe pole widzenia. Fale zalały przedniš szybę, gdy maszyna ciężko uderzyła w wodę.Zapięty w uprzšż pasów bezpieczeństwa pilot szarpnšł stery i masywny, czterosilnikowy hydroplan, ustawiwszy się pod właciwym kštem, zaczšł płynšć po lekko wzburzonej powierzchni Morza Wschodniochińskiego. Mężczyzna raz jeszcze rzucił okiem na tablicę rozdzielczš, skinšł głowš drugiemu pilotowi, rozpišł pasy i zszedł do dużej kabiny na rufie. Siedzšcy tam ludzie spoglšdali na niego bez strachu, z błyskiem podniecenia w oczach.Pilot zwrócił się ku prawej burcie, gdzie przy wysokiej konsoli siedział człowiek otoczony klawiaturami i ekranami. Na jednym z ekranów, w graficznym uproszczeniu, przedstawiony był ich hydroplan na powierzchni morza, z otwartym włazem u dołu, przez który coraz niżej i niżej jak wskazywały cyfry z boku ekranu opuszczała się kula na linie. Na ekranie obok zatańczyły na ciemnym tle wietlne punkty, aż wreszcie zlały się w jeden, większy i janiejszy, który wolno się przesuwał.Za dziesięć minut znajdzie się pięćset metrów od nas. Płynie wolno, z szybkociš piętnastu węzłów. To znaczy, że już trzeba zaczynać, żeby za dwie minuty, z trzyminutowym zapasem czasu, zajšć pozycje.Komandor Chu Hua-Feng stanšł porodku swoich ludzi i spojrzał na nich. Wszyscy byli ubrani w nieoznakowane czarne kombinezony, uzbrojeni w pistolety maszynowe, granaty i sztylety.Uwaga, żołnierze powiedział głębokim głosem. Szczupły, muskularny Chu miał metr osiemdziesišt wzrostu, ale w butach na grubych, gumowych podeszwach wydawał się wyższy. Patrzył z góry na swojš załogę. Choć miał zaledwie trzydzieci parę lat, wyróżniał się wród oficerów Marynarki Wojennej Czerwonych Chin. Mówił z pewnociš siebie nawykłego do posłuchu starszego brata. Oczy wszystkich dwudziestu czterech członków załogi zwróciły się na niego. Za trzydzieci sekund schodzimy na pokład. Spotkanie z namierzonš koreańskš łodziš podwodnš za dwanacie minut. Każdy z was przez ostatni rok przećwiczył to setki razy. To już nie sš ćwiczenia. To nasz operacyjny sprawdzian. Zamilkł, mrużšc oczy. Admiracja uważnie nam się przyglšda. Powiedzieli, że to niewykonalne. Że nie da się po kryjomu zajšć zanurzonej atomowej łodzi podwodnej z pełnš załogš na pokładzie. Ale kiedy udowodnimy, że jest to możliwe, kiedy wykonamy naszš misję, zmienimy mapę Chin. I każdy z was wie, co to oznacza. Rozejrzał się po twarzach swoich ludzi. A więc życzę wam powodzenia. Pierwszy, czy jest pan gotów?Komandor porucznik Lo Sun wstał od konsoli, zdjšł słuchawki.Gotów, komandorze.wietnie. Pluton, na pokład!W jednej chwili wszyscy wstali i jeden po drugim zniknęli w luku. Chu spojrzał do góry, zobaczył stojšcego w drzwiach drugiego pilota, zasalutował mu, raz jeszcze się obejrzał i zszedł za innymi, zatrzaskujšc za sobš właz.W wšskim, zatłoczonym, owietlonym czerwonym wiatłem wnętrzu batyskafu przecisnšł się do konsoli na przedzie. Stanowisko kontrolne było obite miękkš wykładzinš i tak wymodelowane, żeby pilot mógł wygodnie leżeć na brzuchu. Chu założył słuchawki z mikrofonem, sprawdził, czy działajš, i wydał rozkaz drugiemu pilotowi. Klapy w brzuchu hydroplanu otworzyły się i zalało ich wiatło padziernikowego dnia.Chu sięgnšł nad głowę i pocišgnšł pomarańczowš dwignię. Batyskaf wypadł z wnętrza hydroplanu. Im głębiej się zanurzali, tym błękitne niebo stawało się ciemniejsze. Nie minęła minuta, a w wizjerze zapanowała czarna noc. Hydroplan kołysał się na falach sto metrów nad nimi.Okręt pojawił się tam, gdzie tego oczekiwali. W mocnym wietle reflektora ujrzeli jego długi, potężny, cylindryczny kształt. Ich celem był właz ratunkowy. Komputer, przejšwszy kontrolę, dostosował prędkoć batyskafu do prędkoci okrętu tak, by kołnierz ich luzy powietrznej trafił dokładnie na piercień włazu.Zgodnie z danymi dostarczonymi przez Mai Sheng, łšczniczkę wywiadu Ludowej Armii Wyzwolenia, był to koreański okręt Dae Gu", klasy Los Angeles 688 I, dawniej USS Louisville". Sprzedano go Korei cztery lata temu w ramach programu, pozwalajšcego sprzymierzeńcom USA nabywać stare łodzie podwodne o napędzie atomowym. Amerykanie nadzorowali ich eksploatację, zwracajšc szczególnš uwagę na stan reaktorów. Dane wywiadu dokładnie okrelały położenie włazu, przez który mieli wejć; jego luza powietrzna prowadziła wprost do maszynowni.Z głuchym dwiękiem Czerwony Sztylet" osiadł na pokładzie łodzi podwodnej. Chu napełnił zbiornik balastowy i ciężar batyskafu wzrósł o parę ton. To powinno ich utrzymać w miejscu. Z cichym sykiem wysunęła się luza powietrzna, łšczšc ich z włazem bezpieczeństwa koreańskiego okrętu.Chu wyłšczył zasilanie batyskafu, zostawiajšc jedynie działajšcy komputer i wewnętrzne owietlenie. Obolały wyczołgał się ze stanowiska kontrolnego i przeszedł na rufę. Lo Sun zajšł się włazem. Przekręcił wielkie, metalowe koło z uchwytami i właz powoli otworzył się do wewnštrz batyskafu. Na kadłubie okrętu ujrzeli wšski rowek włazu bezpieczeństwa.Chu wycišgnšł potrzebny klucz z torby z narzędziami. Porodku włazu znajdował się niewielki otwór z metalowym sworzniem o kwadratowym przekroju. Od kilkudziesięciu lat włazy ewakuacyjne łodzi podwodnych wykonywano według standardów Międzynarodowej Organizacji Normalizacyjnej, dzięki czemu, w razie zatonięcia łodzi, każdy przepływajšcy statek mógł jej udzielić pomocy, otwierajšc właz za pomocš standardowych narzędzi. Chu umocował klucz i kręcił nim, aż usłyszał metaliczny szczęk. Spojrzał na Lo.Pluton, czas minus jeden. Założyć sprzęt!Chu wcišgnšł na siebie uprzšż z dwiema butlami sprężonego powietrza, wychodzšcš z nich rurę z maskš na końcu owinšł sobie dookoła szyi, przypišł do pasa dwa pistolety automatyczne i wišzkę granatów. Umocował na głowie słuchawki z mikrofonem i spojrzał na swoich ludzi: też byli gotowi.Panie Lo, czas zero, kiedy podniosę właz. Sygnalizator na ich mostku da im o tyrn znać. Okręt ma być opanowany w dwie minuty. Uwaga na mój znak. Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden. Teraz!Chu bez trudu podniósł ciężkš pokrywę włazu dzięki zamontowanemu w niš mechanizmowi sprężynowemu. Uchwycił drabinkę i bezszelestnie zelizgnšł się do ciemnej komory. Zapalił latarkę i uklęknšł nad zaopatrzonym w chromowane koło dolnym włazem. Zaparł się, przekręcił je i otworzył właz. Z dołu, z jasno owietlonej maszynowni, buchnęły kłęby pary. Słychać było szum pracujšcych turbin.Chu zelizgnšł się po następnej drabince. Kiedy jego stopy dotknęły podłogi maszynowni, uniósł zaopatrzonš w długi tłumik lufę pistoletu automatycznego AK-80 i odsunšł się. Zrobił miejsce dla swoich ludzi, którzy bez żadnego szmeru jeden za drugim lšdowali za nim. Chu cicho ruszył w stronę rufy do centrum kontroli nuklearnej. Zajrzał przez wšskie, boczne drzwi. Ludzie wewnštrz zajęci byli rozmowš, słychać było piewny, koreański język.Chu trzykrotnie strzelił do każdego. Jednego z członków załogi odrzuciło w bok, dwaj inni padli na konsolę, przy której pracowali. Stojšcy za nimi oficer rozglšdał się zaskoczony i zdezorientowany. Gdy kule ugodziły go w pier, osunšł się powoli na podłogę i zamknšł oczy dopiero wtedy, kiedy uderzył o niš twarzš.Chu przywołał skinieniem ręki jednego ze swoich ludzi, kazał mu tu zostać i ruszył dalej, w stronę rufy. Po drodze wymienił zużyty magazynek nie patrzšc nawet na to, co robi. Jazgotliwy hałas narastał. Nagle dostrzegł kogo między dwoma potężnymi turbinami. Strzelił. Trafiony w rękę starszy oficer rzucił się do ucieczki, ale Chu wpakował mu w klatkę piersiowš następne cztery kule.Następnego członka załogi znalazł przy zaworze redukcyjnym. Zabił go i zszedł po drabince na rodkowy poziom. Tu także kto powinien być. Już po chwili znalazł go, z notatnikiem w ręku, spisujšcego jakie pomiary. Człowiek ten nagle chwycił się za pier... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl