Zdarzenie w Mischief Creek, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]ZDARZENIE W MISCHIEF CREEKNa trupa natkn�li si� znienacka, niespodzianie, nagle spojrza� na nich czarnymi oczodo�ami znad krzak�w ja�owca. Z usch�ego drzewa, z kt�rym, zdawa�o si�, tworzy jedn� ca�o��. Na pierwszy rzut tak to w�a�nie wygl�da�o - jak gdyby cz�owiek i drzewo umarli razem. Jednocze�nie. Jak gdyby zro�li si� w chwili �mierci. Jason Rivet wzdrygn�� si� mocno.Oczywista, poprawi� si� w my�lach, nie mog�o to by� prawd�, to wsp�lne umieranie. Drzewo by�o bia�e, niemal zupe�nie pozbawione ga��zi, pokraczne, strupiesza�e, okaleczone, rozdarte wielk� rozp�klin� - by�o jasne, �e umar�o ju� bardzo, bardzo dawno temu. Cz�owiek, kt�rego resztki do drzewa przybito, z pewno�ci� umar� p�niej. Te� dawno, ale p�niej.- Niech to czart... - zacz�� Adam Stoughton, ale umilk�. Wuj William splun��, przechyliwszy si� na kulbace. Wielebny Maddox nie poruszy� si� ani nie odezwa�.Abiram Thorpe zsiad� z konia, zbli�y� si� ostro�nie, rozgarniaj�c ja�owce luf� muszkietu. Podszed�, stan�� obok Izmaela Sassamona. Spyta� o co�, Indianin odpowiedzia�, kr�tko i gard�owo.Czaszka trupa, oddzielona od reszty szkieletu, nadziana by�a na s�k na wysoko�ci dobrych sze�ciu st�p nad ziemi�. Pod czaszk�, jak�� stop� ni�ej, przybito klatk� piersiow�, nadpr�chnia�e drewniane kliny stercza�y mi�dzy obro�ni�tymi mchem �ebrami. Jedna r�ka, upiornie rozczapierzona, wisia�a u obojczyka. Druga - wraz z miednic�, femurami, goleniami i ca�� mas� drobniejszych kosteczek spoczywa�a, tworz�c kopczyk, u podn�a usch�ego drzewa.- Czerwone Sk�ry - powiedzia� z przekonaniem konstabl Henry Corwin. - To robota dzikich.- Izmael m�wi, �e nie - zaprzeczy� Abiram Thorpe. - Prawda, Izmaelu?- Nie Mohawk - przem�wi� gard�owo Indianin. - Nie Seneka. Nie Mahikan. Nie Lenni Lenape.- On sam to Czerwona Sk�ra - parskn�� konstabl - to i tak gada. Chrze�cijanin nie potraktowa�by zw�ok takim sposobem. A nie da�bym g�owy, czy tego nieszcz�nika nie przybijano do pnia �ywcem. Jak my�licie, panie Thorpe? Wy przecie czytacie �lady nie gorzej od dzikusa, wybaczcie por�wnanie...- Jakie tam �lady - burkn�� my�liwiec. - To� to staro�. Musi tu by� od lat...- Czasu Wojny Kr�la Filipa - odezwa� si� Adam Stoughton - nie brakowa�o po lasach truposz�w, �adna by�a dziwno�� potkn�� si� w krzakach o szkielet. My�lisz, Abiramie, �e ten te� mo�e tu wisie� od siedemdziesi�tego pi�tego?- Mo�e. Zdaje mi si�...- Trzeba pochowa� te szcz�tki - przerwa� wielebny Maddox, w oczywisty spos�b nie ciekawy tego, co si� zdaje traperowi. - Nu�e, panowie, z koni.- Nie szkoda to czasu? - skrzywi� si� wuj William. -To przecie jeno par� gnat�w, pewnikiem dzikiego, zamordowanego przez innych dzikich. Niech tam...- Jeste�my chrze�cijanami - przerwa� John Maddox g�osem dla siebie zwyk�ym, to jest chrapliwym, nieprzyjemnym i nie toleruj�cym sprzeciwu. Chudy, w wysokim kapeluszu, owini�ty w opo�cz�, pastor wygl�da� jak wielki czarny ptak. Wielka czarna wrona, pomy�la� po raz nie wiedzie� kt�ry Jason Rivet, wychud�a czarna wrona siedz�ca na siwku.Wielebny odwr�ci� si� w siodle i przewierci� ch�opca wzrokiem, zupe�nie jak gdyby zdo�a� odczyta� jego my�li.- We� konie, ch�opcze. Sprowad� je nad strumie� i nap�j. �ywo! Ruszaj-�e si�! Z koni, panowie. Sprawimy zmar�emu poch�wek.- Nie nam�czymy si� - mrukn�� cie�la Stoughton. - Du�o tego nie ma. Wystarczy aby obcasem ziemi� rozgrzeba�...Henry Corwin odrzek� co� gniewnie, Jason Rivet nie dos�ysza�, sprowadza� konie w kotlink�.Strumie� pachnia� ch�odem, sza�wi� i zbutwia�� kor�. Woda by�a br�zowa od torfu, a w g��bszych miejscach, na zakolach, gdzie nurt wyp�uka� jamy, zdawa�a si� czarn� w cieniu schylonych nad kotlink� drzew. Nad sam� wod� ros�y buki, splataj�ce w g�rze konary na kszta�t dachu. Pod bukami, za zbitym g�szczem tarniny, usadzi�y si� sasafrasy, modrzewie i choiny.Na zakr�cie, na g��binie pod wymytym brzegiem sp�awi� si� pstr�g, z pluskiem godnym bobra. Jason Rivet wzdrygn�� si�, konie unios�y �by.- Je�li konie si� napoi�y - dobieg� z g�ry ostry g�os wielebnego Maddoxa - to przyprowad� je tu, ch�opcze. �ywo! Ruszaj si�!Niech�e on przestanie mn� komenderowa�, pomy�la� Jason. Niech�e on przestanie traktowa� mnie jak s�u��cego, jak Negra, niech przestanie wydawa� mi polecenia, w dodatku takim g�osem, jak gdyby od razu karci� za opiesza�e i niew�a�ciwe tych polece� wykonanie. Mam tego do��. Mam te� do�� tego, �e wuj William na to pozwala, �e przygl�da si� oboj�tnie albo wr�cz udaje, �e nie widzi i nie s�yszy. Nie by�o by tak, gdyby ojciec �y�. Ojciec nie pozwoli�by na to, nie pozwoli�by na co� podobnego nawet samemu wielebnemu Johnowi Maddoxowi.Mam tego do��, powt�rzy� w my�lach Jason Rivet, zbieraj�c w d�onie wodze wszystkich sze�ciu koni. Posz�y pos�usznie, �lizgaj�c si�, tupi�c i dzwoni�c podkowami na kamieniach, siwy wa�ach wielebnego, kasztan cie�li Stoughtona, gniada klacz pana Abirama Thorpe'a, jab�kowita koby�ka konstabla Corwina, hreczkowaty ogier wuja, jego w�asny bu�anek.- Nu�e, ch�opcze - ponagli� pastor. - Nie mitr�!Mam go do��, pomy�la� Jason. Mam do�� jego i ca�ej tej wyprawy.Na szcz�cie, jak mi si� zdaje, nie jestem jedynym, kt�ry ma do��.- Trzeba spojrze� prawdzie w oczy - powiedzia� ponuro Adam Stoughton. - Jeste�my wi�cej ni� sze��dziesi�t mil od domu. Obrok dla koni si� ko�czy, a dosta� go nie b�dzie gdzie, bo je�li i s� tu w lasach jakie� sadyby czy farmy, to z pewno�ci� n�dzne i biedne, nie dostaniemy tam niczego. Do czarta, panowie, jak d�ugo wy zamierzacie ci�gn�� to przedsi�wzi�cie? Do zimy? Dok�d zamierzacie doj��, do rzeki Connecticut? Do Appalach�w? Abiramie Thorpe, do czarta, odezwij-�e si�, powt�rz, co� mi niedawno rzek�. Kto� to, do czarta, musi wreszcie powiedzie�!Wsparty na muszkiecie Abiram Thorpe przest�pi� z nogi na nog�, mn�c w r�ku ozdobion� szopim ogonem czapk�. Nie by�o tajemnic�, �e nie lubi� gada�. Pytany, odpowiada� kr�tko, burkliwie i nie zawsze. Nie pytany odzywa� si� wielce rzadko.- Widzi mi si� - burkn�� wreszcie my�liwiec, kaszln�wszy w pi�� - �e trza wraca�. Odeszli�my ciut daleko.- Ciut daleko! - parskn�� Adam Stoughton. - Dobre sobie! Jeste�my wi�cej jak sze��dziesi�t mil na zach�d od Watertown! Uszli�my dalej bez ma�a, ni�li kapitan Elizur Holyoke w tysi�c sze��set trzydziestym trzecim!- Obaj panowie - wielebny Maddox utkwi� w cie�li i my�liwcu swe przenikliwe oczy, b�yszcz�ce niczym czarne jeziora mi�dzy rondem kapelusza a przybrudzon� nieco biel� wyk�adanego ko�nierza. - Obaj panowie na ochotnika zg�osili si� do po�cigu, nikt pan�w nie przymusza�. Dziwi� tedy pana s�owa, panie Stoughton, i pana nieoczekiwane zniech�cenie. Zdaje si� zapomina� pan o celu, kt�ry nam przy�wieca. Prawo i sprawiedliwo��...- Prawo! - przerwa�, parskaj�c, cie�la Stoughton. W ca�ej kompanii, Jason Rivet stwierdzi� to ju� dawno, by� jedynym, kt�ry bez �enady zwyk� by� przerywa� wielebnemu. - Prawem koni nie nakarmimy, do czarta!- Strze� si� - warkn�� Henry Corwin. - Strze� si� wzywa� czarta, Adamie Stoughton. Bo got�w zjawi� si� na wezwanie.Cie�la rozejrza� si� p�ochliwie, spojrza� na kupk� �wie�ej ziemi, kryj�cej zdj�tego z drzewa ko�ciotrupa. Ale zaraz dumnie podni�s� g�ow�.- Wzgl�dem waszej sprawiedliwo�ci - podj��, patrz�c na pastora - to pewnym i was upewniam, �e owej zado�� si� wnet stanie nawet i bez nas. Ko� dziewczyny pad� tu� za Penacook, zaje�dzi�a go, widzieli�cie przecie padlin�. A �e dziewka okulawiona jest, id�c pieszo przez to pustkowie nie ma �adnych szans. Sprawiedliwo�� wymierzy jej ch��d i g��d, za kata pos�u�y nied�wied�, wilk lub czerwonosk�ry. Tyle z niej zostanie, co z tego tu. Par� kosteczek bia�ych, do go�a ogryzionych.Mo�emy tedy wraca� do domu i z czystym sumieniem rzec ca�emu hrabstwu...- Nie! - wpad� mu w s�owo konstabl Corwin, od razu i dobitnie. - Nie zawr�c� wcze�niej, a� j� pochwyc�. Albo zobacz� jej trupa. Zreszt� w�tpi�, �eby dane nam by�o to drugie. Nie zapominajcie, z kim mamy spraw�. Gdyby to by�a zwyczajna dziewucha, ju� by�my j� mieli. Ale ona zwyk�� nie jest. Za nic takiej jak ona g��d albo dziki zwierz. Za nic takiej trud, bo si�a w niej diabelska! Zapomnieli�cie, do czego zdolny by� George Burroughs, ten z Salem? Cho� postury by� nikczemnej, w r�kach rozpostartych dzier�y� ci�ki muszkiet i bary�k� melasy i m�g� tak dzier�y� przez bite trzy pacierze, albowiem...- Co to do rzeczy ma? - przerwa� mu ostro cie�la. - H�?- A to - parskn�� Henry Corwin - �e w przeciwie�stwie do niekt�rych jam nie tch�rzem podszyty. Ja na widok byle umarlaka dud w miech nie chowam i nie skaml�, �e chc� do domu.- Same� przed chwilk� czarta si� stracha�, Corwin.- Ja nie boj� si� niczego!.- Ani ja!- Pok�j, panowie - za�egna� sprzeczk� chrapliwy g�os Johna Maddoxa. - Zgoda mi�dzy wami.A ba� Boga si� jeno trzeba. Rozumiem, konstablu Corwin, �e jeste�cie za kontynuowaniem po�cigu?- Jestem, jako �ywo. Chc� dziewk� widzie� na stryczku, nie my�l� zdawa� kary na wilki czy Czerwone Sk�ry. A jam nie cie�la, ko�ciotrup�w nie boj� si�.- Panie Hopwood?Wuj William j�zykiem przesun�� prymk� tytoniu pod drugi policzek, strzykn�� na paprocie brunatn� �lin�. Milcza� chwil kilka. Ale Jason Rivet nie mia� w�tpliwo�ci, co odpowie. I nie pomyli� si�.- Mnie tam zajedno. Co ka�ecie, wielebny. Ka�ecie i�� dalej, p�jd�. Ka�ecie wraca�, te� dobrze. Ja tam tak, jak i wy.- A ja - pastor przewierci� cie�l� wzrokiem - jestem za tym, by kontynuowa� po�cig. Tak bowiem ka�e prawo i tak ka�e Pismo. I tego by wystarczy�o nawet w�wczas, gdybym by� w mniejszo�ci. Ale to wy jeste�cie w mniejszo�ci, panie Stoughton.- Ciekawie liczycie, wielebny. I troch� wcze�nie, widzi mi si�.- Licz� akuratnie - odrzek� zimno pastor. - Panowie Corwin i Hopwood podzielaj� moje zdanie. S� wi�c trzy g�osy przeciw dwom i na tym koniec g�osowania. Bo nie b�dziemy przecie pyta� o zdanie wyrostka. Ani tym bardziej In... [ Pobierz całość w formacie PDF ]