Zelazny Roger - 05. Dworce Chaosu, j. LITERATURA POWSZECHNA
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Roger Zelazny
Dworce
Chaosu
Ze zbiorów
Zygmunta Adamczyka
Rozdział 01
Amber: wysoki i jasny na szczycie Kolviru w samym środku dnia. Czarna droga: w dole,
złowieszcza, biegnąca przez Garnath z Chaosu na południe. Ja: miotający się, przeklinający,
niekiedy czytający coś w bibliotece pałacu w Amberze. Drzwi do biblioteki: zamknięte i za-
ryglowane.
Wściekły książę Amberu usiadł przy biurku i spojrzał w księgę. Ktoś zapukał do drzwi.
- Odejdź! - rzuciłem.
- Corwinie, to ja, Random. Otwrz, co? Przyniosłem ci obiad.
- Chwileczkę.
Wstałem, okrążyłem biurko, przeszedłem przez salę. Random skinął głową, gdy otworzy-
łem mu drzwi. Wnisł tacę, ktrą postawił na małym stoliku koło biurka.
- Sporo tego jedzenia - zauważyłem.
- Ja też jestem głodny.
- Więc bież się do roboty.
Wziął się. Ukroił. Podał mi pajdę chleba z mięsem. Nalał wina. Usiedliśmy i zaczęliśmy
jeść.
- Widzę, że wciąż jesteś wściekły... - zaczął po chwili.
- A ty nie?
- Może już się przyzwyczaiłem. Sam nie wiem. Chociaż... Tak. To było trochę... niespo-
dziewane.
- Niespodziewane? - Pociągnąłem wina. - Dokładnie jak za dawnych lat. Nawet gorzej.
Zacząłem już go lubić, kiedy udawał Ganelona. Teraz, kiedy znw przejął rządy, jest rwnie
apodyktyczny jak dawniej. Wydał rozkazy, ktrych nie uznał za stosowne wyjaśnić, i zniknął.
- Powiedział, że wkrtce się skontaktuje.
- Przypuszczam, że ostatnim razem też miał ten zamiar.
- Nie byłbym taki pewien.
- I w żaden sposb nie wytłumaczył swojej nieobecności. Właściwie niczego nie wytłu-
maczył.
- Musiał mieć jakieś powody.
- Zaczynam się zastanawiać. Randomie. Może w końcu zaczął się starzeć?
- Miał dość sprytu, żeby cię oszukać.
- To tylko kombinacja prymitywnej, zwierzęcej chytrości i umiejętności zmiany wyglĀdu.
- Ale udało mu się, prawda?
2
- Tak. Udało.
- Corwinie, może ty po prostu nie chcesz, żeby ułożył jakiś skuteczny plan. Nie chcesz,
żeby miał rację?
- To śmieszne. Chcę to wszystko jakoś rozwiązać... jak każdy z nas.
- Tak, ale wolałbyś raczej, by rozwiązanie podał ktoś inny.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że nie chcesz mu zaufać.
- Przyznaję, też piekielnie długo nie widziałem go w jego własnej postaci i...
Pokręcił głową.
- Nie o to mi chodzi. Jesteś zły. bo wrcił. Miałeś nadzieję, że więcej go nie ujrzymy.
Spuściłem wzrok.
- To prawda - mruknąłem w końcu. - Ale nie z powodu opuszczonego tronu, w każdym
razie nie tylko z tego powodu. Chodzi o niego, Randomie. O niego. Nic więcej.
- Wiem. Ale musisz przyznać, że załatwił Branda, co wcale nie było takie łatwe. Wykręcił
numer, ktrego wciąż nie rozumiem. Zorganizował to tak, że przyniosłeś tę rękę z Tir-na
Nog'th. ja przekazałem ją Benedyktowi, a Benedykt znalazł się w odpowiedniej chwili na
właściwym miejscu. Wszystko zadziałało i odzyskał Klejnot. Lepiej od nas potrafi sterować
Cieniem. Dokonał tego na Kolvirze, kiedy doprowadził nas do pierwotnego Wzorca. Ja tego
nie umiem. Ty też nie. I pobił Gerarda. Nie wierzę, że się starzeje. Uważam, iż doskonale wie,
co robi, i czy nam się to podoba czy nie, tylko on potrafi sobie poradzić z obecną sytuacją.
- Uważasz więc, że powinienem mu zaufać?
- Uważam, że nie masz wyboru.
- Chyba trafiłeś w sedno - westchnĀłem. - Nie warto się obrażać. Chociaż...
- Ten rozkaz ataku tak cię niepokoi?
- Tak, między innymi. Gdybyśmy mieli więcej czasu, Benedykt zgromadziłby większe si-
ły. - Trzy dni to bardzo mało na przygotowania do takiego przedsięwzięcia. Zwłaszcza że o
przeciwniku nie wiadomo nic pewnego.
- Może wiadomo. Dość długo rozmawiał z Benedyktem w cztery oczy.
- To też mi się nie podoba. Te osobne instrukcje. Te tajemnice. Ufa nam tyle, ile musi.
Random zaśmiał się. Ja też.
- No dobrze - przyznałem. - Może też bym tak postąpił. Ale trzy dni, aby rozpocząć woj-
nę... - Pokręciłem głową. - lepiej, żeby naprawdę wiedział więcej od nas.
- Odniosłem wrażenie, że ma to być raczej uderzenie uprzedzające niż atak.
- Ale nie przyszło mu do głowy, żeby wytłumaczyć, co właściwie mamy uprzedzić.
3
Random wzruszył ramionami i dolał wina.
- Może powie wszystko, kiedy wrci. Wydał ci jakieś szczeglne polecenia?
- Tylko żeby siedzieć i czekać. A tobie?
Pokręcił głową.
- Powiedział, że kiedy nadejdzie czas, będę wiedział. W każdym razie Julianowi kazał
przygotować ludzi, by w każdej chwili mogli ruszać.
- Tak? Nie zostają w Ardenie?
Przytaknął.
- Kiedy mu to powiedział?
- Kiedy odszedłeś. Przeatutował tu Juliana, przekazał mu instrukcje i odjechali. Słysza-
łem, jak tato mwił, że część drogi pojadą razem.
- Ruszyli wschodnim szlakiem? Przez Kolvir?
- Tak. Odprowadzałem ich.
- To ciekawe. Czego jeszcze nie wiedziałem?
Poprawił się na krześle.
- To właśnie mnie niepokoi - stwierdził. - Kiedy tato wsiadł na konia i pomachał na poże-
gnanie, obejrzał się na mnie i powiedział: "Uważaj na Martina".
- Nic więcej?
- Nic więcej. Ale śmiał się przy tym.
- Przypuszczam, że to naturalna podejrzliwość wobec kogoś nowego.
- Więc skąd ten śmiech?
- Poddaję się.
Ukroiłem sobie sera.
- Chociaż, może to i dobra rada. Niekoniecznie podejrzliwość. Mgł uznać, że należy
Martina przed czymś chronić. Albo jedno i drugie. Albo nic. Wiesz, jaki on czasem bywa.
Random wstał.
- Nie myślałem o tej drugiej możliwości - przyznał. - Chodź ze mną, dobrze? Siedzisz tu
od rana.
- Dobrze. - Wstałem, przypasałem Grayswandira. - A przy okazji, gdzie jest Martin?
- Zostawiłem go na dole. Rozmawiał z Gerardem.
- Czyli jest w dobrych rękach. Gerard zostaje tutaj, czy wraca do swojej floty?
- Nie wiem. Nie chciał rozmawiać o swoich rozkazach.
Wyszliśmy na korytarz i skręciliśmy na schody. Po drodze usłyszałem z dołu odgłosy ja-
kiegoś zamieszania. Przyspieszyłem kroku.
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]