Zelazny Roger - Kraina Przemian, j. LITERATURA POWSZECHNA

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ze zbiorów
Zygmunta Adamczyka
Roger Zelazny
Kraina Przemian
( Przełożyła Małgorzata Pacyna )
ROZDZIAŁ I
Siedmiu mężczyzn pobrzękiwało kajdankami, do ktrych przymocowano łańcuchy.
Każdy łańcuch przytwierdzony był do osobnego kołka wystającego z wilgotnej ściany
kamiennej komnaty. W maleńkiej niszy, na prawo od wejścia płonęła słabo lampka oliwna.
Tu i wdzie z wysokich ścian zwisały puste łańcuchy i kajdany. Podłogę pokrywała brudna
słoma, zewsząd dolatywał silny odr. Wszyscy mężczyźni nosili długie brody, ubrania ich
były w strzępach. Blade twarze żłobiły głębokie bruzdy. Oczy utkwili w drzwiach. Przed nimi
tańczyły lub migotały w powietrzu jaskrawe kształty, przenikały przez potężne mury i
pojawiały się w przerżnych miejscach. Niektre z nich były czystą abstrakcją, inne
przypominały przedmioty naturalne - kwiaty, węże, ptaki, liście - stając się w zasadzie ich
niedoskonałą kopią. Z końca lewego rogu unisł się i odpadł bladozielony wir strząsając na
podłogę tabuny karaluchw. W chwilę potem rozległo się w słomie chrobotanie i mysia
gromada przystąpiła pędem do uczty. Gdzieś zza drzwi doleciał niski śmiech, ktoś zbliżał
się do nich nieregularnym krokiem.
Młody mężczyzna o imieniu Hodgson, ktry - gdyby nie brud i wychudzenie
byłby nawet przystojny, strząsnął z oczu długie, kasztanowe włosy, oblizał wargi i wbił
wzrok w błękitnookiego mężczyznę po prawej stronie.
- Tak szybko? - mruknął chraphwie.
- Trwało to dłużej niż ci się zdaje - odparł ciemnowłosy mężczyzna. - Obawiam się,
że nadszedł czas na jednego z nas.
Jasnowłosy młodzieniec zaszlochał cicho. Dwaj pozostali rozmawiali szeptem.
W drzwiach pojawiła się wielka, purpurowo-szara, szponiasta dłoń. Kroki umilkły,
rozległ się ciężki oddech przerywany głośnym chichotem. Otyły, łysy mężczyzna stojący po
lewej stronie Hodgsona wydał z siebie przeraźliwy wrzask.
Ogromna, niewyraźna postać wśliznęła się przez drzwi, jej oczy - lewe w kolorze
żłtym, prawe w kolorze czerwieni - chłonęły światło migoczącej lampy. Chłodne powietrze
komnaty oziębiło się jeszcze bardziej, gdy stwr pochylił się, uderzając kopytem wykręconej
do tyłu lewej nogi w przykrytą słomą kamienną posadzkę, podczas gdy szeroka, płetwowata
stopa ciężkiej, pokrytej łuskami nogi prawej przekroczyła prg. Wyciągnięte do przodu
długie, silnie umięśnione ramiona dotknęły podłogi, szpony przesunęły się po posadzce.
Monstrum spojrzało na skazańcw, a otwr w prawie trjkątnym pysku przybrał kształt
uśmiechu, odsłaniając szereg żłtawych zębw.
Stwr przeszedł na środek komnaty i zatrzymał się. Spadł na niego deszcz kwiatw, a
on udając irytację odsunął je na bok. Był całkowicie pozbawiony owłosienia, miał twarde jak
skra ciało pokryte łuskami w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Nie sposb było
określić jego płci. Jego język wysunięty do przodu miał ciemnoczerwoną barwę i rozwidlone
końce.
Zakuci w kajdany mężczyźni zamilkli i zamarli w nienaturalnym bezruchu, kiedy
zaczął błądzić po nich swymi dziwacznymi oczami - raz, i drugi...
Nagie poruszył się z niezwykłą szybkością. Skoczył do przodu, a jego prawa łapa
wysunęła się gwałtownie, chwytając grubasa, ktry wrzasnął przed chwilą. Paszcza potwora
zacisnęła się na jego szyi, krzyk umilkł. Mężczyzna prbował walczyć przez chwilę, ale
stracił siły i zginął w uścisku.
Podnosząc głowę potwr zarechotał i oblizał wargi. Jego wzrok spoczął na miejscu, z
ktrego pochwycił swą ofiarę. Wolnym ruchem przenisł swj ciężar na lewą stronę, a prawą
łapą sięgnął po rękę, ktra wciąż wisiała w kajdanach przy ścianie. Na leżące na podłodze
szczątki nie zwrcił najmniejszej uwagi.
Odwrcił się i powlkł się w kierunku wyjścia pogryzając po drodze kość. Zdawał się
nie zauważać błyszczącej ryby, ktra płynęła w powietrzu, ani też innych obrazw
pojawiających się, to znw znikających nad nim, pod nim, obok niego ścian ognia, smukłych
jak igła drzew, potokw błotnistej wody, połaci topniejącego śniegu...
Pozostali więźniowie przysłuchiwali się głuchym, miarowym odgłosom jego krokw.
W końcu Hodgson odchrząknął.
- Oto mj plan... - zaczął.
* * *
Semirama przykucnęła na kamiennej krawędzi lochu i opierając się na jej brzegu
pochyliła się do przodu. Długie, czarne włosy miała starannie upięte, a dziesiątki złotych
bransoletek błyszczało na jej bladych rękach w nikłym świetle. Miała na sobie żłty, skąpy
strj. Pomieszczenie wypełnione było ciepłem i wilgocią. Z wydętych ust wydobyła się seria
szczebiotw. W rżnych miejscach lochu niewolnicy wsparli się na swych łopatach i
wstrzymali oddech. Kilka krokw za nią, po prawej stronie stał Baran o Trzech Dłoniach -
wysoki, pękaty mężczyzna; kciuki wsunął za wysadzany ćwiekami pas, a obrośniętą głowę
pochylił na bok, jakby nie zrozumiał znaczenia wydanego dźwięku. Utkwił wzrok w jej na
wpł obnażonych pośladkach, tam też koncentrowały się jego myśli.
Jaka szkoda, że jest ona tak niezbędna przy tej operacji i ani trochę nie zwraca na mnie
uwagi pomyślał. - Szkoda, że muszę traktować ją z szacunkiem i uprzejmością, zamiast,
powiedzmy, zuchwale i z przemocą. Praca z nią byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby była
brzydka. Tak czy inaczej, przyjemnie na nią popatrzeć, a być może pewnego dnia...
Zakołysała się na piętach i przerwała szczebiot, ktry wypełnił cuchnącą komnatę.
Baran zmarszczył nos, gdy wraz z ciągiem powietrza dotarł do niego nieprzyjemny zapach.
Wszyscy trwali w oczekiwaniu.
Loch wypełniły głębokie odgłosy pluskania, a głuchy łomot wstrząsnął podłogą.
Niewolnicy cofnęli się pod ścianę. Spod sklepienia zaczęły opadać ogniste płatki. Otrzepując
swj strj, Semirama zanuciła wysokim głosem. Ognisty deszcz ustał natychmiast i coś w
głębi lochu zaćwierkało w odpowiedzi. Komnata oziębiła się wyraźnie. Baran westchnął.
- Nareszcie... - wymamrotał.
Przez długi czas dźwięki dochodzące z lochu nie ustawały. Semirama natężyła się, by
odpowiedzieć lub je przerwać. Jednak starania jej okazały się daremne, gdyż obce dźwięki
unosiły się nadal, zagłuszając odgłosy, ktre wydawała. W ciągu kilku chwil przyszło kolejne
uderzenie, nad lochem unisł się jęzor ognia, zamigotał i zgasł. W złocistej poświacie
pojawiła się na moment twarz - długa, skręcona, przepełniona blem. Semirama wycofała się
z lochu. Komnatę wypełnił dźwięk przypominający uderzenie wielkiego dzwonu. Nagle
spadły na nich setki żywych ropuch, skacząc wpychały się do lochu i wdrapywały się na
wysokie kopce ekskrementw, w ktrych pracowali niewolnicy, a następnie umykały
odległym wyjściem. Tuż obok spadła na ziemię bryła lodu wielkości dwch mężczyzn.
Semirama uniosła się powoli, zrobiła krok w tył i odwrciła się w stronę niewolnikw.
- Nie przerywajcie pracy - nakazała.
Mężczyźni zawahali się. Baran rzucił się do przodu i chwycił za najbliższe ramię i
udo. Unisł jednego z łudzi do gry i pchnął go z całej siły przed siebie, w głąb lochu. Krzyk,
ktry nastąpił, nie trwał długo.
- Zakopcie to ścierwo! - ryknął Baran.
Pozostali w pośpiechu wracali do roboty, kopiąc gwałtownie w cuchnących hałdach i
wyrzucając odchody na brzeg mrocznego otworu.
Baran odwrcił się nagłe, gdy poczuł na ramieniu dłoń Semiramy.
- W przyszłości panuj nad sobą! - napomniała go. - Siła robocza jest kosztowna.
Otworzył usta, zamknął je i skinął głową.
Kiedy mwiła, zanikały ciężkie pluski, milkły trele.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl