Zemsta Manitou, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Graham Mastertonzemsta manitouPrze³o¿y³ PIOTR W. CHOLEWAPRIMAWARSZAWA 2002Tytu³ orygina³u: REYENGE OF THE MANITOUCopyright © 1979 by Graham MastertonCopyright © for the Polish edition by PRIMA 2001Copyright © for the Polish translation by Piotr W. Cholewa 1990Cover illustration © Melvyn Grant/Artists Partners Ltd.8Z-2,- 3ISBN 83-7186-142-7Prima Oficyna Wydawnicza sp. z o.o.Wolska 45, 00-961 Warszawatel./fax: (22)-321-85-48www: prima.waw.pl e-mail: wydawnictwo@prima.waw.plWarszawa 2002. Wydanie II Druk: Abedik S.A., PoznañMêdrzec Wampanaugów, Mis¹uamacus, potwierdzi³, ¿e Demona owego Imiê brzmi Ossadagowah, co znaczy dzieciê Sadogowah, ten sam jest Przera¿aj¹cym Duchem, co zst¹pi³ z Gwiazd, jak powiadaj¹ starcy. Wampanaugowie, Nanseci i Nahriganseci wiedzieli, jak sprowadziæ Go z Niebios, nigdy wszak¿e tego nie czynili, a to dla Jego wielkiej Z³oœliwoœci.H.P. LovercraftROZDZIA£ 1Obudzi³ siê w œrodku nocy, pewien, ¿e ktoœ jest w pokoju.Zamar³. Nie œmia³ nawet odetchn¹æ. Jego palce podci¹gnê³y pod sam nos ko³drê w pastelowe pasy. W ciemnoœci wytê¿a³ wzrok i s³uch, czekaj¹c na najl¿ejsze choæby poruszenie, najcichsze skrzypniêcie desek pod³ogi. Serce bi³o mu szybko i cicho rytmem ch³opiêcego przera¿enia, p³yn¹cego ka¿d¹ têtnic¹ i ¿y³¹ oœmioletniego cia³a.— Tatusiu — powiedzia³, lecz tak cicho, ¿e nikt nie móg³ go us³yszeæ. Rodzice spali na drugim koñcu korytarza. Oznacza³o to, ¿e od bezpieczeñstwa dzieli go dwoje drzwi i dziesiêæ metrów mrocznego podestu, gdzie tyka³ stary zegar dziadka i gdzie nawet w dzieñ odczuwa³o siê niezwyk³¹ samotnoœæ i bezruch zatykaj¹cy dech w piersi.By³ pewien, ¿e s³yszy czyjœ oddech — ciche, st³umione westchnienia, œwiadcz¹ce o smutku lub bólu. Mo¿e by³ to tylko szelest zas³on, poruszanych wiatrem wpadaj¹cym przez uchylone okno. A mo¿e szept fal oceanu, obmywaj¹cych ciemn¹ pla¿ê ledwie kilkaset metrów st¹d.Czeka³ i czeka³, ale nic siê nie dzia³o. Minê³o piêæ minut. Dziesiêæ. Uniós³ z poduszki swoj¹ jasnow³os¹ g³owê i rozejrza³ siê rozszerzonymi przez strach oczyma. Spojrza³ na rzeŸbion¹ sosnow¹ deskê na koñcu ³ó¿ka. Spojrza³ na szafê z orzecha. Spojrza³ na skrzynkê z zabawkami, nie domkniêt¹, gdy¿ zawsze przeszkadza³y w tym modele czo³gów i dŸwigów oraz baseballowe rêkawice.Zobaczy³ te¿ swoje ubranie, d¿insy i koszulkê, wisz¹ce na oparciu krzes³a.Czeka³ jeszcze chwilê. Potem ostro¿nie wsta³ i podszed³ do okna. Na zewn¹trz, pod szarzej¹c¹ pokryw¹ poszarpanych chmur krzykn¹³ jakiœ nocny ptak, a drewniane drzwi szopy stuka³y poruszane wiatrem. Spojrza³ w dó³, na nie posprz¹tane podwórze i przekrzywiony p³ot, oddzielaj¹cy dom Fen-nerów od poroœniêtych traw¹ wydm wybrze¿a Sonomy. Nikogo tam nie by³o.Wróci³ do ³ó¿ka i naci¹gn¹³ ko³drê na g³owê. Wiedzia³, ¿e to g³upie, bo tatuœ mu powiedzia³, ¿e to g³upie. Dzisiejsza noc ró¿ni³a siê jednak od wszystkich innych, kiedy po prostu ba³ siê cieni albo nie móg³ zasn¹æ, obejrzawszy film o lataj¹cych talerzach. Dzisiaj ktoœ tu by³. Ktoœ, kto westchn¹³.Le¿a³ w napiêciu prawie dwadzieœcia minut. Drewniane drzwi stuka³y z bezduszn¹ regularnoœci¹, nie s³ysza³ jednak nic wiêcej. Po pewnym czasie oczy zaczê³y mu siê zamykaæ. Raz jeszcze przebudzi³ siê i otrz¹sn¹³, lecz zaraz powieki opad³y mu znowu i zasn¹³.To by³ najgorszy koszmar, jaki pamiêta³. Zdawa³o siê, ¿e wcale nie œni. Wsta³ z ³ó¿ka i dziwnie sztywnym krokiem podszed³ do szafy. S³oje orzechowego drzewa na drzwiach zawsze trochê go niepokoi³y, poniewa¿ uk³ada³y siê w kszta³ty lisich twarzy. Teraz budzi³y lêk. Mia³ wra¿enie, ¿e ktoœ tam jest, pod powierzchni¹ drewna. Ktoœ, kto go wo³a i rozpaczliwie próbuje mu coœ przekazaæ. Ktoœ uwiêziony i straszny.S³ysza³ jego g³os jakby zza grubej szyby.— Allen... Allen... na mi³oœæ bosk¹, Allen... pomó¿mi, na mi³oœæ bosk¹... Allen... — szepta³ g³os.Ch³opiec zbli¿y³ siê do szafy wyci¹gaj¹c przed siebie rêkê, jakby chcia³ dotkn¹æ drewna i sprawdziæ, sk¹d wydobywa siê dŸwiêk. NiewyraŸnie dostrzega³ szar¹ twarz, widoczn¹ jedynie jako s³aba poœwiata w politurze — twarz, której usta porusza³y siê b³agaj¹c o litoœæ, pomoc, o wskazanie drogi wyjœcia z jakiegoœ niewyobra¿alnego piek³a.— Allen... — powtarza³ monotonnie g³os. — Allen... na mi³oœæ bosk¹...— Kto to jest Allen? — szepn¹³ ch³opiec. — Ja mam na imiê Toby. Toby Fenner. Kto to jest Allen?Widzia³, jak twarz znika. Ale przez jedn¹ chwilê czu³ lodowaty strach, jak gdyby owia³ go zimny wiatr sprzed wielu, wielu lat. To by³o wra¿enie innego miejsca, znanego i znajomego, a przecie¿ przera¿aj¹co obcego. Wra¿enie to pojawi³o siê i umknê³o tak szybko, ¿e nie zd¹¿y³ go rozpoznaæ.Stuka³ piêœciami w drzwi szafy powtarzaj¹c:— Kto to jest Allen? Kto to jest Allen?By³ coraz bardziej przestraszony i krzycza³ ca³¹ moc¹ swego dzieciêco piskliwego g³osu:— Kto to jest Allen? Kto to jest Allen? Kto to jest Allen? Drzwi sypialni odskoczy³y z trzaskiem i jego tatuœ zawo³a³:— Toby? Toby, co siê z tob¹ dzieje?Przy œniadaniu z³o¿onym z sadzonych jajek i placuszków, podanych na kuchennym stole z sosnowych desek, tatuœ popija³ kawê i wpatrywa³ siê w niego z niepokojem. Z³o¿ony „San Francisco Examiner" le¿a³ zapomniany przy jego ³okciu. Toby, ubrany ju¿ do szko³y, w jasnoniebiesk¹ letni¹ koszulê i d¿insy, skupi³ uwagê na swoich placuszkach. Dzisiaj by³y to pe³ne skarbów wyspy na morzu soku, rozkopy-wane stopniowo ogromnym widelcem.Przy zlewie mama zmywa³a naczynia. Mia³a na sobie fartuch w ró¿ow¹ kratkê, a jasne w³osy zwi¹za³a w koñski ogon. By³a szczup³a, m³oda, i przysma¿a³a bekon dok³adnie tak, jak Toby lubi³. Tatuœ mia³ ciemne w³osy, by³ spokojniejszy i mówi³ wolniej, lecz panowa³a miêdzy nimi g³êboka przyjaŸñ; nie potrzebowali rozmów. Mogli przez ca³e niedzielne popo³udnie puszczaæ latawce na brzegu albo ³owiæ ryby z ³ódki, przez ca³y czas od lunchu do zmroku zamieniaj¹c nie wiêcej ni¿ piêæ s³ów.Przez okno widaæ by³o b³êkitne niebo z bia³ymi plamami chmur. Na pomocnym wybrze¿u Kalifornii panowa³ wrzesieñ, ciep³y i wietrzny — czas, gdy piasek przesypuje siê pomiêdzy ŸdŸb³ami trawy, a pranie ³opocze na sznurze.— Jeszcze kawy? — spyta³a Susan Fenner. — Póki œwie¿a. Neil Fenner podniós³ swój kubek, ca³y czas wpatrzonyw syna.— Jasne. Chêtnie siê napijê.Susan nala³a mu kawy i rzuci³a okiem na ch³opca.— Masz zamiar zjeœæ dziœ te placki?—odezwa³a siê odrobinê bardziej ostro.Toby podniós³ g³owê.— Zjadaj szybko — powiedzia³a.Pos³ucha³. Wyspy skarbów zosta³y wyrwane z morza przez gigantyczny widelec i wsuniête do potwornego m³yna.— Pisz¹ coœ ciekawego w gazecie? — spyta³a Susan. Neil spojrza³ tylko, krêc¹c g³ow¹.— Nie bêdziesz czyta³? — Susan przysunê³a sobie sto³ek i usiad³a, trzymaj¹c w d³oni swój kubek kawy. Nigdy nie jad³a œniadania, nie chcia³a jednak wypuszczaæ z domu ani Toby'ego, ani Neila bez porz¹dnego, ciep³ego posi³ku. Wiedzia³a, ¿e m¹¿ zwykle zapomina o przerwie na lunch, a syn wymienia swoje bu³eczki z mas³em orzechowym na plastikowe ¿o³nierzyki i gumê do ¿ucia.— Nie — odpar³ Neil i podsun¹³ jej gazetê. Susan otworzy³a j¹ na dziale gospodarstwa domowego.— No popatrz — powiedzia³a. — Pisz¹ tutaj, ¿e gotowanie w stylu cuisinart wychodzi z mody. A ja nawet nie mam ksi¹¿ki kucharskiej cuisinart.— W takim razie zaoszczêdziliœmy trochê pieniêdzy — stwierdzi³ Neil, ale nie wygl¹da³ na zainteresowanego. Susan przyjrza³a mu siê, marszcz¹c brwi.— le siê czujesz? — spyta³a.Potrz¹sn¹³ g³ow¹. A potem, nagle, wyci¹gn¹³ rêkê i chwyci³ Toby'ego za nadgarstek tak, ¿e widelec z kolejn¹ porq¹ placka znieruchomia³ nad talerzem.10— Co? — odezwa³ siê ch³opiec. Neil przyjrza³ siê synowi uwa¿nie.— Toby, czy wiesz, kto to jest Allen? — zapyta³ schrypniêtym g³osem.Toby spojrza³ na ojca zdziwiony.— Allen, tato?— Zgadza siê. Powtarza³eœ to imiê w nocy, kiedy coœ ci siê œni³o. Mówi³eœ: „Nie jestem Allen. Jestem Toby".Toby zamruga³. W œwietle dnia niezbyt dobrze pamiêta³ nocny koszmar. Mia³ wra¿enie, ¿e chodzi³o o drzwi szafy, ale nie bardzo wiedzia³, co siê z nimi dzia³o. Pamiêta³ uczucie strachu. Pamiêta³, jak tatuœ k³ad³ go do ³ó¿ka i przykrywa³ starannie ko³dr¹. Jednak imienia „Allen" nie móg³ sobie przypomnieæ.— Tak mówi³? — zdziwi³a siê Susan. — „Nie jestem Allen, jestem Toby"?Neil kiwn¹³ g³ow¹.— Dzieci wygaduj¹ przez sen ró¿ne rzeczy — stwierdzi³a. — Moja m³odsza siostra recytowa³a wyliczanki.— To co innego — oœwiadczy³ Neil. Susan spojrza³a na syna, potem na mê¿a.— Nie wiem, o co ci chodzi — rzek³a cicho.Neil puœci³ rêkê Toby'ego i spuszczaj¹c oczy wpatrzy³ siê w swój wyczyszczony talerz.— Mój brat mia³ na imiê Allen. Wszyscy mówili do niego Jim, bo tak mia³ na drugie: James. Ale naprawdê nazywa³ siê Allen.— Przecie¿ Toby nie mia³ o tym pojêcia.— Wiem. Zapad³a cisza.— Co chcesz przez to powiedzieæ? — odezwa³a siê po chwili Susan. — ¯e Toby'emu œni¹ siê koszmary o twoim bracie?— Sam nie wiem, co chcê powiedzieæ. Jestem wstrz¹œniêty, to wszystko. Pokój Toby'ego nale¿a³ kiedyœ do Allena. To znaczy Jima.11Susan odstawi³a kubek z kaw¹. Widzia³a wyraŸnie, ¿e Neil nie próbuje z niej ¿artowaæ. Czasem to robi³, z sympatycznym, choæ nieco ciê¿kim poczuciem humoru, odziedziczonym po matce Polce. Dobre, stare, œrodkowoeuropejskie dowcipy. Dziœ jednak by³ niespokojny i nerwowy, jakby przeczuwa³ nadchodz¹ce nieszczêœcie.— Myœlisz, ¿e to duch albo coœ w tym rodzaju?Neil spowa¿nia³ na chwilê, po czym uœmiechn¹³ siê bezradnie.— Duch? Nie wiem. Nie wierzê w duchy. To znaczy, nie wierzê w duchy, które strasz¹ po nocach.— A czy duchy istniej¹, tatusiu? — pisn¹³ Toby. — Prawdziwe duchy?— Nie, Toby — odpar³ Neil. — Nie ma niczego takiego. Duchy s¹ tylko w ksi¹¿kach.— W nocy s³ysza³em jakieœ g³osy — oznajmi³ Toby. — Czy to by³ duch?— A co mówi³eœ o Allenie?Ch³opiec spuœci³ g³owê. Susan wziê³a syna za rêkê.— Tatuœ ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl