Zero zludzen, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Rafał A. ZiemkiewiczZERO ZŁUDZEŃWydano: 1991My tutaj wam sprzedamy każdego wieczoraLirycznoć, co was słodko po buzi poklepie.Za wasze kilka groszy czeka was perora,Co kastetem będzie was tłukła po czerepie,Aż otworzycie gęby i oblene lepie,Nagle przed wami słowo kiedy się zatrzepieJako czerwona chusta w ręku pikadora.Antoni SłonimskiOD AUTORATaki tytuł poniższego wstępu jest trochę niecisły. Na dobrš sprawę, autora większocipomieszczonych w tym tomie opowiadań już nie ma. Na ile go pamiętam, był młodzieńcembardzo narwanym i gniewnym, pełnym urazów i nieodmiennie kipišcym wciekłociš. Z całšpewnociš włanie z tej wciekłoci wzięło się jego pisanie. A także z żywiołowej niechęci doliteratury nudnej i z głębokiej wiary w możliwoci fantastyki, która o sprawach trudnychpotrafi mówić w sposób prosty, wcale ich przy tym nie upraszczajšc. Zresztš, oprócznazwiska i kilku pomysłów, odziedziczyłem po nim także i to przekonanie, że dzięki SFmożna dotrzeć ze swoimi zwierzeniami i przemyleniami do serc anonimowych przyjaciół,nie nużšc ich przy tym, a przeciwnie - ofiarowujšc chwilę ucieczki od siermiężnejrzeczywistoci, w której przyszło żyć.Młodzieniec ów nie miał jako szczęcia do druku. Niezbyt się temu dziwię -szczeniak nie nosił w sercu za grosz pokory, ani mylał wierzyć w magicznš moc kilku literekprzed nazwiskiem, za irytowanie szacownych urzędników literatury poczytywał sobie wręczza punkt honoru. Z założenia ignorował dobre rady, reagował furiš na najdrobniejszepoprawki, w ogóle - nie potrafił się znaleć w roli młodego-obiecujšcego, który wszakpowinien grzecznie słuchać starszych i czekać cierpliwie, aż sam się zestarzeje, co da muautomatycznie prawo do mšdrzenia się i pouczania kolejnej zmiany w literackimprzedpokoju. Cokolwiek mu mówiono, wiedział swoje i miał się za mšdrzejszego. Bywajšredaktorzy zdolni do odgrywania się za takš arogancję przez długie lata.Piszę o tym nie dla pozy ani pustej chwalby, ale gwoli wyjanienia, dlaczegoopowiadania sprzed ładnych kilku lat dopiero teraz ukazujš się w formie ksišżkowej. Kilka znich mignęło w wydawnictwach amatorskich, prasie i antologiach młodej SF. Składajšcniniejszy zbiór, sięgnšłem po ich ostateczne, lepiej dopracowane wersje, przygotowane zmylš o nie wydanej koniec końców ksišżce. Tak wyszło, że w eksplozji nowej fantastyki wpoczštkach lat osiemdziesištych wzišł młody autor udział raczej jako kibic, niż jako jeden zburzycieli polemowskich stereotypów, co go zresztš przyprawiło o ostatecznš frustrację.Zamykajš ksišżkę dwa utwory nowe, w chwili, gdy piszę te słowa, jeszcze ciepłe;uznałem, że wypada czytelnikowi pokazać osišgnięty przez te dziesięć lat psucia papierupunkt dojcia. Z tekstów wczeniejszych pozwoliłem sobie wybrać te, co do których żywięprzekonanie, iż sš jeszcze czym więcej, niż muzealnš ciekawostkš z zamierzchłych dziejówpolskiej SF. Autora, jako się rzekło, już nie ma - niepostrzeżenie przemienił się w kogoinnego, kto na jego młodzieńcze furie patrzy po częci z rozbawieniem, a po częci zzazdrociš. Ale mam nadzieję, że choć częć czytelników odnajdzie w tych rozegzaltowanychhistoriach siebie i zechce przyjšć to, co wpychajšcy się uparcie do literatury młodzian miał imdo zaoferowania.Rafał A. ZiemkiewiczNOTATNIK (VII)HOLLYWOOD PICTURESBo to wszystko, panie władzo, przez tego dziadygę. Ja wytłumaczę: to był taki film,Archipelag Gułag". Nowy, z Curtissem Ye, pan zna? Gociu jak przy pierniczy, to tylkoodciski palców zostajš, reanimacja, zero szansy. Historyjka o Stalinie, taki był jeden ukacapów jakie sto lat temu. Oglšdał pan? No, to ten Stalin był u nich za głównego wirachę imiał takich przyduptasiów, co tylko chodzili i słuchawami ruszali. A jak kto podskakiwał, togo zaraz wprintowałi w komputra i wieczorem zajeżdżała po gocia radiola, że nibysamochód le zaparkował, a jak się ruszył z chaty, to go za wszarz i do tego ichniego Gułagu.No, i to jest o takim jednym dziennikarzu, Aleksandr się nazywał, znaczy, to włanie był tenCurtiss Ye. On tam w tej gazecie, co w niej robił, tak zaczšł węszyć - sprytny był, nie - że co iraz kogo wcina, i mówiš: ten a ten towarzysz to delegowany do Nowosybirska, a ten dowierdlowska. To Curtiss dzwoni do Nowosybirska, a tam nigdy nic o gociu nie słyszeli. No izajarzył, że go w gumę ładujš, ale tamci od Stalina się połapali i zaraz go za chabety, a jegoNataszy - a oni z tš Nataszš strasznie na siebie napaleni byli, zresztš laga jak trza - taki zbirkosę do gardła, i zasuwa, ty taka twoja, mšż jest delegowany tam a tam, a puć tylko parę zgęby, to polecisz na zasiłek dla bezrobotnych, ino gwizdnie...Nie, no dobrze, panie władzo, to jest włanie na temat, bo chciałem zaznaczyćmianowicie, że ten film to taki był bardziej na lirycznie, jak to się mówi. To znaczy, trochę siętrzaskali, jasna sprawa, ale głównie to tak włanie szło, można powiedzieć, nastrojowo: jak tooni garujš w tym Gułagu, a głusza kompletna, sam las, i tak sobie siedzš przy samowarze,krzakówę cišgnš, a co kto zapiewa, to tak smutno, że uch. Znaczy się, on do tej Nataszystrasznie tęsknił. A mnie to włanie na rękę był taki film, bo w ogóle to byłem z łaskš, jak panwładza wie. A ten pierdzieł, co o niego poszło, to się jak sam raz usadził przed nami, chociażmiejsca było od gro-ma, i - żeby go szlag - siedzi i cišgle co nawija pod nosem. I jęczy. Jatam spoko, boli go co, to niech jęczy, jego brocha. No i działam, a ta laseczka to wie pan,czuła na sercowe sprawy, i tak mi się, widzę, robi miękka. No, pan wie, jak to jest.No, i tak to leciało, film się powoli kończy, znaczy Curtiss natrzaskał takiego jednegoklawisza i wióra, do Moskwy. A ci go goniš. No i prawie go już zahaczyli... Nie, w porzšdku,więc w każdym razie dojechał do tej Moskwy, zebrał kumpli, no i walnęli o tym wszystkim napierwszej stronie. Finał, zna-. czy się, Stalina zaraz wyrzucili, a Curtiss zaraz do Nataszy i naniš. Scena była jak trza, a moja laska to już całkiem miękka, no i czuję, że wie pan, dobrzeidzie, jak nic, tylko sobie dzi zasadzę aż po skorupki. A wtedy ten dziadyga jak nagle niepodskoczy i mordę zaczyna drzeć, żesz mać jego, nie powiem przy urzędowej osobie jaka.Panienka mnie się spłoszyła, sam też się trochę, jak to się mówi, zdetonowałem, ale spoko doniego, szacuneczek umiarkowany, żeby przybastował. A on na nas z mordš, że co my tu, i comy w ogóle, i czy my wiemy, i takie tam... No, to pan powie, panie władzo, jak on tak z tymryjem, w takiej chwili, to pan by go nie trzasnšł w kły?HELLAS - IIIMars nie był tym miejscem, którego szukałem. Nigdzie nie ma tego miejsca, ale towiem dopiero teraz. Wtedy zdawało mi się, - że znalazłem wreszcie spokojny port. Tylkopowoli narastał niepokój, że już zbyt długo nie muszę się ukrywać ani uciekać, że cowreszcie przerwie tę sielankę.Czasem urywałem się na kosmodrom popatrzeć na przyjezdnych i po każdej takiejwyprawie miałem sporo do mylenia. Metropolia rodziła się na moich oczach i rosła szybko.Przez rok przychodziły codziennie dwa, trzy duże transportowce. Wtedy, gdy tam przybyłem,była to tylko kupa rozrytego piachu, zatopiona pod polem siłowym w ogromnym bšblupowietrza. Nazywała się "osiedle Hellas - III". Nazwę "Uniontown" wymylono dopieropotem, już pod koniec mojego pobytu na Marsie - mniej więcej w tydzień po wydarzeniach,które chcę opisać.Dziwna rzecz, ale zawiodło mnie wtedy przeczucie - zawsze, kiedy miało się stać wmoim życiu co ważnego, wiedziałem to wczeniej, budziłem się ze wiadomociš, że właniedzi się to co wydarzy. A tego ranka stałem tylko przy oknie i mylałem, że szykuje sięnastępny nudny dzień, rozdzielony między budowę i knajpę. Tak włanie sobie mylałem,kiedy wpadł do pokoju Bert. Trzasnšł bezceremonialnie drzwiami, pucił mimo uszu wišchęobudzonego znienacka Pabla i podbiegł prosto do mnie. Dyszšc ciężko wcisnšł mi do rękiporanne wydanie "Martian Journal".- Patrz - wysapał, pokazujšc mi ogromny tytuł na pierwszej stronie: "MIERTELNENIEBEZPIECZEŃSTWO NAD HELLAS-III - CZY PROWOKACJA?"Podniosłem wzrok. Bert był wyranie spanikowany.- Czytaj."Dzi o godzinie trzeciej trzydzieci dwie niezidentyfikowany osobnik, podajšcy sięza przedstawiciela osławionej organizacji terrorystycznej ťBlack WingsŤ poinformowałtelefonicznie naszš redakcję o kolejnym zaplanowanym przez bojówkarzy zamachu.Rozmówca nasz zagroził wysadzeniem południowej elektrowni w wypadku niespełnieniażšdań wysuniętych przez ťCzarne SkrzydłaŤ przed tygodniem. Stwierdził on również, żeelektrownia jest już zaminowana i nic nie jest w stanie powstrzymać terrorystów, jeżelizdecydujš się jš zniszczyć.Przypominamy, że terroryci żšdajš uwolnienia swoich bojówkarzy, zatrzymanychostatnio w Stanach Zjednoczonych Europy, wstrzymania kolonizacji Marsa oraz zaprzestaniaprodukcji sprzętu driggerowskiego i zamknięcia wytwarzajšcych go fabryk..."Przeczytałem do końca i oddawszy Bertowi gazetę wróciłem do sznurowania butów.- No i co o tym sšdzisz?- A co mam sšdzić? - wzruszyłem ramionami, dopinajšc koszulę. - Jeli to nawetprawda, to i tak nic się nie da zrobić. Idziemy na niadanie. Popiesz się - rzuciłem do Pabla,który siedział włanie pod prysznicem, dyskutujšc z nim na temat szkodliwoci porannegowstawania dla zdrowia. - Jest za dwadziecia.- No, ale powiedz, John, znasz się przecież na tym. Mylisz, że ważyli by się na cotakiego? - Bert nie ustępował.Wzruszyłem tylko ramionami. Pablo dogonił nas przy windzie.- Bzdura - powiedział, przeczytawszy gazetę. - Robiłem kiedy w elektrowni, to jestnie do wysadzenia.- Tak sšdzisz, John?-... [ Pobierz całość w formacie PDF ]