Zimistrz - PRACHETT TERRY, Ebooki w TXT
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Terry PratchettZimistrzOpowiesc ze Swiata Dysku Wintersmith Przelozyl Piotr W. CholewaSLOWNIK FEEGLOWzredagowany dla osob delikatnej natury(praca realizowana przez panne Perspikacje Tyk)Badon: osoba niesympatyczna.Bida: ogolny okrzyk rozpaczy.Chlystek: osoba ogolnie niesympatyczna.Chodek: wygodka.Grubeszychy: istoty ludzkie.Blektaki: bzdury, nonsens.Bomiewezno: wyrazenie ekspresyjne w irytacji (np.: "Bomiewezno, jak nie dostane herbaty").Barok: ktos slaby.Dugon: cos dziwnego, niesamowitego. Czasami, z jakichs powodow, oznacza takze cos podluznego.Feszt: zmartwiony, zaniepokojony.Gamon: osoba bezuzyteczna.Gonagiel: bard klanu, majacy talent do instrumentow muzycznych, poematow, opowiesci i piesni.Kelda: zenska glowa klanu, a w koncu takze matka wiekszosci jego czlonkow. Noworodki Feeglow sa bardzo male, a kelda moze ich w zyciu urodzic setki.Lochfiam: patrz "Gamon".Locy: oczyLojzicku: ogolny okrzyk, ktory moze oznaczac wszystko, od "Ojej" do "Wlasnie stracilem cierpliwosc i zblizaja sie powazne klopoty".Lowiecki: welniste stwory, ktore jedza trawe i robie meee. Nie mylic z mysliwskim.Misio: bardzo wazne zobowiazanie wynikajace z tradycji lub magii. Nie male zwierze.Parowa: spotykana jedynie w wielkich kopcach Feeglow w gorach, gdzie jest dosc wody, by pozwolic na regularne kapiele. Jest to pewna odmiana sauny. Feeglowie z Kredy raczej uznaja, ze na skorze mozna zgromadzic warstwe brudu tylko okreslonej grubosci; potem sam zaczyna odpadac.Paskud: osoba naprawde niesympatyczna.Popsedni Swiat: Feeglowie wierza, ze sa martwi. Ten swiat jest taki przyjemny, przekonuja, ze za zycia musieli byc naprawde bardzo dobrzy, a potem umarli i trafili tutaj. Pozorna smierc tutaj oznacza jedynie powrot do Poprzedniego Swiata, ktory - jak uwazaja - jest dosyc nudny.Scyga: stara kobietaSpecjalna Masc na Owce: przykro mi to mowic, ale chodzi prawdopodobnie o pedzona gospodarskim sposobem whisky. Nikt nie wie, jak dziala na owce, ale podobno kropelka dobrze robi pasterzom w dlugie zimowe noce, a Feeglom w dowolnej porze roku. Nie probujcie tego w domu.Spog: skorzany mieszek noszony z przodu u pasa. Feegle trzyma tam swoje kosztownosci, a takze niedojedzona zywnosc, ciekawe owady, przydatne galazki, szczesliwe kamyki i tak dalej. Nie jest rozsadne grzebanie reka w spogu.Sycko: wszystko.Tajulki: sekretyTocyc swojom klode: przyjmowac to, co nam los zgotuje.Wiedzma: czarownica w dowolnym wieku.Wiedzma wiedzm: bardzo wazna czarownica.Wiedzmienie, wiedzmowanie: wszystko, co robi czarownica.Wielki Gosc: wodz klanu (zwykle maz keldy).Wkunzony: jak mnie zapewniono, oznacza to "zmeczony".Zafajdocgatki: ehm, delikatnie ujmujac... byc bardzo, ale to bardzo przerazonym. Jak to bywa.ROZDZIAL PIERWSZYWIELKI SNIEGKiedy nadeszla burza, niczym mlot uderzyla w zbocza. Zadne niebo nie moglo pomiescic az tyle sniegu, a poniewaz zadne nie moglo, snieg padal i padal jak sciana bieli.Niewielki wzgorek sniegu wznosil sie tam, gdzie jeszcze kilka godzin temu kepa glogow porastala starozytny kurhan. O tej porze roku pojawialo sie tez zwykle kilka pierwiosnkow, teraz jednak byl tylko snieg.Czesc tego sniegu sie poruszyla. Uniosl sie w gore fragment wielkosci jablka, a dookola niego w gore pofrunal dym. Dlon - nie wieksza od kroliczej lapki - zamachala, by go rozpedzic.Bardzo mala, ale bardzo rozgniewana niebieska twarz, z lezaca wciaz nad nia gruda sniegu, rozejrzala sie po swiezym bialym pustkowiu.-Lojzicku! - jeknela. - Popaccie ze! To robota zimistsa, jak nic. To je dopiro chlystek, co nie uznaje odmowy.W gore wysunely sie inne bryly sniegu. Wyjrzaly kolejne glowy.-Oj bida, bida, bida! - odezwala sie jedna z nich. - Znowu znaloz wielka ciut wiedzme!Pierwsza glowa zwrocila sie do niego.-Tepaku Wullie...-Tak, Rob?-Zem ci nie mowil, cobys dal spokoj temu bidowaniu?-Zes mowil, Rob - przyznala glowa okreslona jako Tepak Wullie.-No to cemu zes tak robil?-Pseprosom, Rob. Tak jakby samo scelilo.-To takie psygnebiajace.-Pseprosom, Rob. Rob Rozboj westchnal.-Ale siem boje, co mas racje, Wullie. Psysol po wielko ciut wiedzme, ni ma co. Kto jej pilnuje psy farmie?-Ciut Grozny Szpic, Rob.Rob przyjrzal sie chmurom, ktore byly tak pelne sniegu, ze obwisaly posrodku.-Dobra - powiedzial i westchnal znowu. - Cos na Bohatera. Zniknal w dole, a sniegowy korek opadl rowno na dawne miejsce. Rob zsunal sie do serca kopca Feeglow.Wewnatrz bylo sporo miejsca - w samym srodku moglby prawie stanac czlowiek, ale wtedy zgialby sie wpol od kaszlu, gdyz w srodku byl otwor odprowadzajacy dym.Wzdluz wewnetrznej sciany biegly pietrami galerie, a na kazdej tloczyli sie Feeglowie. Zwykle panowal tu gwar, teraz jednak zapadla przerazajaca cisza.Rob Rozboj przeszedl do ogniska, gdzie czekala jego zona Jeannie. Stala dumnie wyprostowana, jak wypada keldzie, ale z bliska wydalo mu sie, ze plakala. Objal ja ramieniem.-No dobra, pewno syscy wicie, co sie dzieje - oznajmil niebiesko-czerwonej publicznosci, przygladajacej mu sie ze wszystkich stron. - To nie jest zwyklo buza. Zimists znaloz wielko ciut wiedzme... Zaro, uspokojcie sie.Odczekal, az ucichna krzyki i pobrzekiwanie mieczami. Potem mowil dalej.-Nie mozemy za nio walcyc z zimistsem. To nie naso sciezka! Nie mozemy jej psejsc zamiast niej. Ale wiedzma wiedzm poslala nos na inno sciezke. Sciezke mrocno i niebezpiecno.Zabrzmialy okrzyki. Przynajmniej to sie Feeglom spodobalo.-Dobra! - stwierdzil Rob z zadowoleniem. - Tera dojcie mi Bohatera!Rozlegly sie smiechy, a Duzy Jan, najwyzszy z Feeglow, zawolal:-To za sybko! Storcylo cosu ino na pare lekcji z bohaterowania! Z niego ciagle jesce takie wielkie nic!-Bedzie Bohaterem dla wielkiej ciut wiedzmy i koniec - odparl surowo Rob. - A tera rusoc, syscy jak stojom. Do kredowej dziury! Wykopiecie mu tunel do Podziemnego Swiata!***To musi byc zimistrz, mowila sobie Tiffany Obolala, stojac przed ojcem w lodowatym domu na farmie. Czula go tam, na zewnatrz. To nie byla normalna pogoda, nawet w srodku zimy, a przeciez nadeszla juz wiosna. Rzucal jej wyzwanie. A moze to jakas gra? Z zimistrzem trudno powiedziec.Tylko ze to nie moze byc gra, poniewaz umieraja owce, myslala Tiffany. Mam dopiero trzynascie lat, a moj ojciec i jeszcze wielu innych starszych ode mnie ludzi chce, zebym cos z tym zrobila. Nie potrafie. Zimistrz znow mnie odnalazl. I teraz jest tutaj, a ja jestem za slaba.Byloby latwiej, gdyby chcieli mnie straszyc, ale oni prosza. Ojciec jest szary na twarzy z troski - i prosi mnie. Ojciec mnie prosi.Och, nie... Zdejmuje kapelusz. Zdejmuje kapelusz, bo chce ze mna porozmawiac!Im sie wydaje, ze magia przychodzi za darmo, wystarczy mi pstryknac palcami. Ale jesli teraz nie potrafie tego dla nich zrobic, to co ze mnie za czarownica? Nie moge im pokazac, ze sie boje. Czarownicom nie wolno sie bac.I to przeciez moja wina. To ja, ja to wszystko zaczelam. I teraz musze skonczyc.Pan Obolaly odchrzaknal.-No, tego... Gdybys mogla... tak jakby, no... zaczarowac, zeby to przeszlo... Dla nas...Wszystko w pokoju bylo szare, gdyz swiatlo z okien wpadalo przez snieg. Nikt nie tracil czasu na odgarnianie tych potwornych zwalow z domow mieszkalnych. Kazdy, kto mogl utrzymac lopate, potrzebny byl gdzie indziej, a i tak brakowalo ludzi. Wiekszosc nie spala cala noc, przeganiajac stada roczniakow, starajac sie ochraniac mlode owce... w ciemnosci, wsrod sniegu...Jej sniegu. To byla wiadomosc dla niej. Wyzwanie. Przywolanie.-Dobrze - powiedziala. - Zobacze, co moge zrobic.-Dobra dziewczynka. - Ojciec usmiechnal sie z ulga.Nie, wcale nie dobra dziewczynka, pomyslala Tiffany. Ja to na nas sprowadzilam.-Musicie rozpalic wielkie ognisko przy szopach - powiedziala. - Chodzi mi o wielki ogien, rozumiecie? Rzuccie tam wszystko, co sie pali. I musicie go podtrzymywac. Bedzie probowal zgasnac, ale wy musicie go podtrzymac. Dorzucajcie paliwa, cokolwiek by sie dzialo. Ogien nie moze zgasnac!Postarala sie, by ostatnie "nie" zabrzmialo glosno i przerazajaco. Nie chciala, zeby ludzie mysleli o innych sprawach. Wlozyla ciezki plaszcz z brazowej welny, ktory uszyla dla niej panna Spisek, i chwycila wiszacy na drzwiach czarny spiczasty kapelusz. W kuchni rozleglo sie cos w rodzaju choralnego sapniecia, a niektorzy sie cofneli. Potrzeba nam czarownicy, potrzeba nam czarownicy teraz, ale tez wolimy trzymac sie od niej z daleka...Taka magia kryla sie w spiczastym kapeluszu. To bylo cos, co panna Spisek nazywala "boffo".Tiffany Obolala weszla w waski korytarz wykopany przez zasypane sniegiem podworze, gdzie zaspy lezaly wysokie na podwojny wzrost czlowieka. Tak gleboki snieg chronil przynajmniej od wiatru, ktory wydawal sie niesc chmary nozy.Droge doprowadzono az do wybiegu, ale nie bylo to latwe. Kiedy wszedzie lezy pietnascie stop sniegu, jak mozna go odgarnac? Dokad mozna go odgarnac?Czekala przy wozowni, a mezczyzni cieli sniezne sciany. Byli potwornie zmeczeni - kopali juz od wielu godzin.Teraz wazne jest...Bylo wiele waznych spraw. Wazne, by wygladac na spokojna i pewna siebie, wazne, by zachowac jasny umysl, i wazne, by sie nie zdradzic, ze ze strachu prawie zmoczyla majtki...Wyciagnela przed siebie reke, schwytala sniezny platek i przyjrzala mu sie uwaznie. Nie byl taki zwyczajny, o nie - to jeden z tych specjalnych. To paskudne. Draznil sie z nia. Teraz potrafila go nienawidzic. Nigdy wczesniej go nie nienawidzila. Ale zabijal owce.Zadrzala i mocniej otulila sie plaszczem.-Taki jest moj wybor - wychrypiala. Jej oddech zmienial sie w obloki pary. Odkaszlnela i zaczela jeszcze raz. - Taki jest moj wybor. Jesli jest za to cena, postanawiam zaplacic. Jesli smierc jest ta cena, moge zycie stracic. Gdzie mnie to zaprowadzi, postanawiam pojsc. Postana... [ Pobierz całość w formacie PDF ]