Zar, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Sandor Marai �ARma�a prozaOstatnio w serii:Alessandro Baricco - Homer, IliadaAlessandro Baricco -JedwabThomas Bernhard - Dawni mistrzowieWiktor Jerofiejew - �ycie z idiot�Sandor Mirai - Wyst�p go�cinny w BolzanoWkr�tce:Pierre Michon - �ywoty maluczkichSandor Marai�ARPrze�o�y� Feliks NetzCzytelnik � Warszawa 2006Tytu� orygina�u A gyertydk csonkig egnek� Heirs of Sandor Marai Csaba Gaal, TorontoProjekt serii i ok�adki Agnieszka StandoRedaktor Barbara ChlabiczRedaktor techniczny Hanna Bernaszuk� Copyright for the Polish translation by Feliks Netz, Warszawa 2000� Copyright for the Polish edition by Sp�dzielnia Wydawnicza �Czytelnik", Warszawa 2000Sp�dzielnia Wydawnicza �Czytelnik" ul. Wiejska 12a, 00-490 Warszawahttp:Zwww.czytelnik.plWarszawa 2006. Wydanie IIArk. wyd. 7,1; ark. druk. 9Druk z gotowych diapozytyw�wDrukarnia Wydawniczaim. WL. Anczyca SA, Krak�wZam. wyd. 818; zam. druk. 190/06Printed in PolandISBN 83-07-03069-2 ISBN 978-83-07-03069-2Przed po�udniem genera� d�ugo przebywa� w t�oczarni wina. O �wicie uda� si� z winogrodnikiem do winnicy, poniewa� wino w dw�ch beczkach zacz�o fermentowa�. Min�a ju� jedenasta, gdy sko�czy� z butelkowaniem i wr�ci� do domu. Na werandzie, zalatuj�cej st�chlizn� od wilgotnych kamieni, pomi�dzy filarami sta� sztywno my�liwy; gdy pan si� zbli�y�, wyci�gn�� ku niemu r�k� z listem.- Czego chcesz? - powiedzia� genera� i obra�ony przystan��. Odsun�� z czo�a s�omkowy kapelusz, kt�rego szerokie rondo ca�kowicie ocienia�o jego czerwon� twarz. Ju� od paru lat nie otwiera� i nie czyta� list�w. Korespondencj� otwiera� i sortowa� ekonom w biurze zarz�dcy maj�tku.- Pos�aniec przyni�s� - powiedzia� my�liwy, nadal stoj�c sztywno.Genera� pozna� pismo, przyj�� list i w�o�y� go do kieszeni. Wszed� do ch�odnego przedsionka i bez s�owa odda� my�liwemu sw�j kapelusz i lask�. Z kieszonki na cygara wyj�� okulary, podszed� do okna i w p�mroku, w �wietle przedostaj�cym si� przez szczeliny do po�owy opuszczonych �aluzji, zacz�� czyta� list.- Zaczekaj - powiedzia� przez rami� do my�liwego, kt�ry ju� mia� odej�� z kapeluszem i lask�.List wcisn�� do kieszeni.- Niech Kalman zaprz�gnie na sz�st�. Do landa, bo b�dzie deszcz. Niech w�o�y str�j galowy. Ty tak samo - powiedzia� z5nieoczekiwanym naciskiem, jakby go co� rozz�o�ci�o. -1 wszystko ma b�yszcze�. Natychmiast bierzcie si� do czyszczenia karety, sprz�tu. W�� liberi�, rozumiesz? I usi�dziesz na ko�le obok Kalmana.- Rozumiem, wielmo�ny panie - powiedzia� my�liwy i spojrza� swojemu panu prosto w oczy. - Na sz�st�.- Wyje�d�acie o wp� do si�dmej - powiedzia� genera� i przez chwil� bezg�o�nie porusza� ustami, jakby liczy�. - Zg�osisz si� pod Bia�ym Or�em. Powiesz tylko tyle, �e ja ci� pos�a�em, �e kareta przyjecha�a po pana kapitana. Powt�rz.My�liwy powt�rzy� jego s�owa. W�wczas - jakby chcia� jeszcze co� powiedzie� - genera� podni�s� r�k� i spojrza� na sufit. Ale nie powiedzia� nic, poszed� na pi�tro. My�liwy, w postawie na baczno��, odprowadzi� go szklanym wzrokiem, odczeka�, a� kr�pa, barczysta posta� zniknie za za�omem, za rze�bion� kamienn� balustrad�.Genera� wszed� do swojego pokoju, umy� r�ce, podszed� do wysokiego pulpitu, pokrytego cienkim zielonym suknem, poplamionym atramentem, gdzie by�o pi�ro i ka�amarz oraz u�o�one starannie, do milimetra, jeden na drugim, oprawione w p��tno w pepit�, szkolne zeszyty, w jakich uczniowie pisz� swoje wypracowania. Po�rodku pulpitu sta�a lampa z zielonym aba�urem; za�wieci� j�, bo w pokoju by�o ciemno. Za spuszczonymi �aluzjami, w wysuszonym, spieczonym, zeschni�tym ogrodzie, p�on�o lato ostatnim wybuchem furii, niczym podpalacz, kt�ry, nim p�jdzie w �wiat, w bezmy�lnej w�ciek�o�ci podpala pola. Genera� wyj�� pomi�ty list, starannie wyg�adzi� papier i w silnym �wietle, z okularami na nosie, jeszcze raz przeczyta� proste i kr�tkie rz�dki, karbowane literami jak drzazgi. Czyta� z r�koma za�o�onymi z ty�u.Na �cianie wisia� kalendarz z cyframi wielkimi jak pi�ci. Czternasty sierpnia. Genera� spojrza� w sufit, liczy�. Czternasty sierpnia. Drugi lipca. Liczy� czas, jaki up�yn�� pomi�dzy dawno minionym dniem i dniem dzisiejszym. Czterdzie�ci jeden lat, powiedzia� p�g�osem. Od pewnego czasu m�wi� g�o�no w swoim pokoju, tak�e gdy by� sam. Czterdzie�ci lat, rzek� po chwili, zmieszany. I jak uczniak, kt�ry si� gubi po�r�d powi-k�a� trudnej lekcji, poczerwienia�, odchyli� ci�k� g�ow�, przymkn�� klej�ce si� powieki. Czerwona szyja wystaje nad ko�nierzem kukurydziano��tej marynarki. Tysi�c osiemset dziewi��dziesi�ty dziewi�ty, drugi lipca, to wtedy by�o polowanie, pomrukiwa�. Potem umilk�. Zafrasowany opar� si� �okciami o pulpit, jak wkuwaj�cy ucze�, ponownie zapatrzy� si� w tekst, w tych kilka r�k� skre�lonych s��w, w list. Czterdzie�ci jeden lat, powiedzia� w ko�cu, ochryple. I czterdzie�ci trzy dni. A wi�c tyle to trwa�o.I jakby nagle ogarn�� go spok�j, zacz�� si� przechadza�. Pok�j by� sklepiony, filar po�rodku podtrzymywa� �uk sklepienia. Niegdy� ta sala to by�y dwa pokoje, sypialnia i garderoba. Wiele lat temu - my�la� ju� tylko dziesi�tkami lat, nie lubi� dok�adnych liczb, jakby ka�da liczba przypomina�a co�, co lepiej by�o zapomnie� - kaza� rozebra� �cian� pomi�dzy dwoma pokojami. Pozostawiono jedynie ten filar, kt�ry podtrzymywa� �rodkowy �uk sklepienia. Ten dom zbudowano przed dwustu laty, zbudowa� go pewien dostawca wojenny, kt�ry sprzedawa� owies austriackim kawalerzystom, a potem zosta� ksi�ciem. Wtedy zbudowano pa�ac. Genera� urodzi� si� tutaj, w tym pokoju. W owym czasie ten do�� ciemny pok�j w tyle domu, z oknami wychodz�cymi na ogr�d i zabudowania gospodarskie, by� pokojem jego matki, za� ten pogodniejszy, bardziej przewiewny -garderob�. Przed paroma dekadami, kiedy wprowadzi� si� do tego pa�acowego skrzyd�a i zburzono �cian� oddzielaj�c� sypialni� matki, dwa pokoje rozros�y si� w jedn� mroczn� sal�. Od drzwi do ��ka by�o siedemna�cie krok�w. A osiemna�cie krok�w od �ciany tylnej, ogrodowej, do balkonowej. Wiele razy oblicza�, wiedzia� to dok�adnie.�y� w tym pokoju jak chory, kt�ry przyzwyczai� si� do wyznaczonej mu przestrzeni. Jakby ta przestrze� by�a skrojona na jego cia�o. Mija�y lata i nigdy nie przeszed� do drugiego skrzyd�a, gdzie ustawi�y si� w szeregu trzy salony: zielony, niebieski i czerwony, ze z�otymi �yrandolami. Stamt�d okna wychodzi�y na park, na kasztanowce, kt�re wiosn� przechyla�y si� przez balkonow� krat� i che�pi�c si� r�owymi �wieczkami oraz ciemnozielon� wspania�o�ci� sta�y p�kolem przed brzuchat�wypuk�o�ci� po�udniowego skrzyd�a, przed kamiennymi balustradami balkon�w. Kr�pe anio�y podtrzymywa�y balustrady. Chodzi� do t�oczarni albo do lasu, albo - ka�dego ranka, tak�e zim�, tak�e wtedy, gdy pada� deszcz - nad potok z pstr�gami. Po powrocie_do domu z westybulu szed� prosto na pi�tro do swojego pokoju i tam jad� posi�ek.- A wi�c powr�ci� - powiedzia� teraz g�o�no, po�rodku pokoju. Po czterdziestu jeden latach. I czterdziestu trzech dniach.Kiedy wypowiedzia� te s�owa, nagle poczu� si� bardzo zm�czony, jakby dopiero teraz zrozumia�, jaki to kawa� czasu czterdzie�ci jeden lat i czterdzie�ci trzy dni; zachwia� si�. Usiad� w sk�rzanym fotelu z wystrz�pionym oparciem. Na stoliku, pod r�k�, le�a� srebrny dzwonek, zadzwoni�.- Niech przyjdzie tu Nini - powiedzia� lokajowi. Po chwili, grzeczniej: - Prosz�.Nie poruszy� si�, siedzia� ze srebrnym dzwonkiem w r�ku, a� przysz�a Nini.; Nini mia�a dziewi��dziesi�t jeden lat i przysz�a szybko. W tym pokoju nia�czy�a genera�a. By�a tutaj, w tym pokoju, kiedy genera� przyszed� na �wiat. Mia�a wtenczas szesna�cie lat, i by�a bardzo pi�kna. Niska, muskularna i spokojna, jakby jej cia�o posiad�o jak�� tajemnic�. Jakby co� ukrywa�o w ko�ciach, we krwi, w sk�rze, tajemnic� czasu albo �ycia, kt�rej nie mo�na nikomu wyjawi�, nie mo�na jej prze�o�y� na obcy j�zyk, s�owa nie unios�yby tej tajemnicy. By�a c�rk� wiejskiego listonosza, urodzi�a dziecko, gdy mia�a szesna�cie lat i nie powiedzia�a nigdy nikomu, kto by� ojcem dziecka. Karmi�a genera�a, bo mia�a du�o mleka; kiedy ojciec wyrzuci� j� z domu, przysz�a do pa�acu. Nie mia�a niczego, pr�cz jednej sukni i w kopercie kosmyka w�osk�w zmar�ego dziecka. W takim stanie przyby�a do pa�acu. Na sam por�d. Pierwszy �yk mleka genera� wyssa� z piersi Nini.Prze�y�a w tym pa�acu, milcz�co, siedemdziesi�t pi�� lat. Zawsze u�miechni�ta. Jej imi� przelatywa�o przez pokoje, jakby mieszka�cy pa�acu nawzajem zwracali sobie na co� uwag�. Wo�ano: �Nini!" Jakby m�wiono: �Ciekawe, �e te� na �wiecie jest co� innego ni� egoizm, nami�tno��, pr�no��, Nini..." A �e by�a wsz�dzie tam, gdzie by� powinna, nigdy nie rzuca�a si� w oczy. A �e zawsze by�a w dobrym humorze, nigdy jej nie spytano, jak mo�e by� w dobrym humorze, skoro odszed� m�czyzna, kt�rego kocha�a, i zmar�o jej dziecko, dla kt�rego wezbra�o w niej mleko. Wykarmi�a piersi� i wychowa�a genera�a, a potem min�o siedemdziesi�t pi�� lat. Czasami �wieci�o s�o�cenad pa�acem i rodzin�, w�wczas, �r�d og�lnej rado�ci spostrzegano, �e Nini tak�e si� u�miecha. A potem zmar�a hrabina, matka genera�a, i Nini swoj� sukni� zamoczon� w occie, wytar�a czo�o zmar�ej powleczone bia�ym, zimnym, �luzowatym potem. Pewnego dnia przyniesiono na noszach ojca genera�a, kt�ry spad� z konia i �y� jeszcze pi�� lat. Piel�gnowa�a go Nini. Czyta�a mu po francusku, a �e nie zna�a tego j�zyka, czyta�a same litery; nie umia�a poprawnie wymawia� s��w, dlatego czyta�a same litery, bardzo powoli, tak jak nast�powa�y po sobie. I chory wszystko rozumia�. A potem genera� o�eni� si�, i kiedy nowo�e�cy wr�cili z podr�y po�lubnej, Nini czeka�a na nich w pa�acowej bramie. Uca�owa�a r�k� swojej nowej pani i wr�czy�a jej r�e. Wtedy tak�e u�miecha�a si�; genera� czasem wspomina� tamt� chwil�. Potem zmar�a pani, znacznie p�niej, po dwudziestu latach, i Nini piel�gnowa�a gr�b i dba�a o stroje zmar�ej pani.Nie mia�a w tym domu �adnego tytu�u ni stanowiska, ale czu�o si� jej si��. Jedynie genera� mniej wi�c... [ Pobierz całość w formacie PDF ]