Zatrzesla sie ziemia, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Francis CliffordZatrz�s�a si� ziemiaPrze�o�y�aZOFIA KIERSZYSWarszawaInstytut Wydawniczy Pax 1977Tytu� orygina�uTHE TREMBLING EARTH(g) Mrs. Josephine Thompson 1955Obwolut� i ok�adk� projektowa�Maciej HibnerRedaktor technicznyAdam Ma�aszewskiINSTYTUT WYDAWNICZY PAX, WARSZAWA 1977Wydanie II. Nak�ad 10.000+298 egz. Ark. wyd. 5; ark.Printed In Poland byO ile autorowi wiadomo, Alquena i Valandorranie istniej�. Jak r�wnie� nie istnieje Anglo-Iberyj-ska Agencja Turystyczna. Jak r�wnie� nie istniej�postacie przedstawione w tej opowie�ci. Je�eli jestinaczej, mo�e to by� tylko przypadek - poniewa�opowie�� t� wymy�li�em.Fragment notatki z zesz�orocznej gazety:Walencja, 5 sierpnia: Gwa�towne trz�sienie zieminawiedzi�o dzi� wczesnym rankiem cz�� wybrze�amorskiego w okolicach Castellon w Walencji. Epi-centrum by�o prawdopodobnie w odleg�o�ci kilkumil od brzegu morskiego w rejonie dw�ch ma�ychwiosek: Alquena i Valandorra. Trz�sienie ziemispowodowa�o sporo drobnych szk�d, ale, jak wy-nika z pierwszych doniesie�, ofiar w ludziach niepoci�gn�o...Z Przewodnika Anglo-Iberyjskiej AgencjiTurystycznej na rok bie��cy:Alquena i Valandorra: panuj�ca w nich ciszai spok�j nie zm�cony od wiek�w to typowa cechalicznych nie zepsutych cywilizacj�, uroczych wiosekna tym odcinku wybrze�a Morza �r�dziemnego.Obie te osady s� niedu�e: Alquena, wi�ksza z nich,liczy oko�o 350 mieszka�c�w. Ko�ci� San Juan,wzniesiony w tej wiosce przed dwustu laty, jak-kolwiek pod wzgl�dem architektonicznym dosy�interesuj�cy (barok), nie ma szczeg�lnie ciekawejhistorii. W odleg�o�ci mili na po�udniowy zach�dod Alquena s� jednak�e dobrze zachowane rzym-skie mury obronne, z pewno�ci� warte obejrzenia...Odchodz�c powoli od o�tarza ku na p� otwar-tym, okutym drzwiom zakrystii ksi�dz Robredopoczu� dziwn�, niewyt�umaczaln� trwog�. To na-st�pi�o tak raptownie i tak bardzo by� w owymmomencie oszo�omiony, �e nie mia� kiedy swegowra�enia zanalizowa�. Czas jak gdyby zatrzyma�si� i zosta� wessany gdzie� wstecz. Przez sekund�ksi�dz Robredo my�la�, �e to po prostu zawr�tg�owy, bo jako� szczeg�lnie zadudni�o mu w uszach.Ale rozczochrany ma�y ch�opiec, kt�ry mu s�u�y�do mszy, obejrza� si� przez rami� i pe�en zdu-mienia przestrach na jego twarzy �wiadczy�, �e onr�wnie� us�ysza� ten dudni�cy odg�os.Najwy�ej dziesi�� jard�w by�o od �rodka o�ta-rza do drzwi zakrystii - mo�e pi�tna�cie normal-nych spokojnych krok�w. Ale ksi�dz Robredo mia�uczucie, �e nigdy do zakrystii nie dojdzie; �e nie-samowite wsteczne wsysanie si� czasu przybierana sile: dudnienie przesz�o w g�uchy ryk, w�r�dkt�rego da� si� s�ysze� chyba krzyk kobiecy z dru-giego ko�ca ko�cio�a. Ksi�dz, chocia� gestem spr�-bowa� doda� ch�opcu otuchy, poczu� skurcz prze-mo�nego l�ku. Chcia� spojrze� na zebranych w ko-�ciele wiernych, ale zbrak�o mu silnej woli. Ca��jego uwag� przyci�ga�y drzwi. Byle podej�� donich, c�, kiedy ta kr�tka droga wyd�u�a�a si�fantastycznie w niesko�czono��. A potem z jak��straszliw� nag�o�ci� - jak gdyby co� trzasn�o -czas znowu ruszy� naprz�d i czerwone kafle pod�o-gi prezbiterium zacz�y ucieka� spod n�g.Ksi�dz nigdy nie mia� wiedzie� na pewno, codzia�o si� w nast�pnej chwili. Mgli�cie sobie przy-pomina�, �e zrobi� ku drzwiom par� szybkich kro-k�w i si�gn�� do bia�ej kamiennej framugi, kt�radr�a�a najpierw pod jedn� jego r�k�, p�niej podobiema, gdy uczepiony usi�owa� si� oprze�, i �ez oczami zmru�onymi sta� jak pijany, a pod�og�przebiega�y drgawki i wszystko wok� niego wi-rowa�o. Wcale nie m�g� zebra� my�li. Jaka� ma-le�ka cz�steczka jego m�zgu trzepota�a gor�czko-wo uporczywie w poszukiwaniu s��w modlitwy,ale reszta hu�ta�a si� sztywno w takt tego pie-kielnego ha�asu i gwa�townych drga� pod nogamii pod d�o�mi, formu�uj�c tylko jedno niedorzeczneobsesyjne uczucie, �e trzeba uwa�a�, �eby ornatsi� nie zabrudzi�. Nie by� te� pewny, jak d�ugotrwa� tak przy tej framudze drzwi, jak gdyby goprzywi�zano do s�upa przed ch�ost�. Ale wresz-cie - mo�e po kilku sekundach, a mo�e po kilkugodzinach, wtedy nie wiedzia� - pod�oga i grubekamienne �ciany nagle znieruchomia�y i, je�li co�trz�s�o si� nadal, to tylko jego r�ce i nogi.Z niewiarogodn� ulg� pomy�la� jak przedtem,�e to musia� po prostu by� zawr�t g�owy, wkr�tcejednak do jego �wiadomo�ci dotar�y krzyki ludziw ko�ciele, tupot i z bliska cichy p�acz ma�egoministranta. Dopiero wtedy m�zg mu odtaja� do-statecznie, �eby wysnu� wniosek z tych wszystkichoznak, i ledwie za�wita�o wyja�nienie najbardziejoczywiste, ogarn�y go lekkie md�o�ci.Gdy otworzy� oczy, w powietrzu g�stnia�a bielkurzu. Ch�opiec skulony na pod�odze zakrystii trzy-ma� si� splecionymi pulchnymi r�kami za ciemi�.- Ernesto! - zawo�a� ksi�dz. - Jeste� ranny?Ch�opiec spojrza� na niego.- Nie, prosz� ksi�dza proboszcza - pisn�� nie-pewnie.- Na pewno nie?- Tak, prosz� ksi�dza proboszcza. - Jego ��-tawe zwykle policzki by�y teraz cynkowoszare,z�by mu szcz�ka�y. - Co to by�o?- Trz�sienie ziemi. - I natychmiast min�oksi�dzu uczucie, �e wszystko woko�o jest nierze-czywiste. - Trz�sienie ziemi - powt�rzy� ju� g�o-�niej, ogromnie zdumiony i niespokojny.Prawie biegiem ruszy� od �ciany na �rodek prez-biterium, nie wiedz�c, co spodziewa si� tam za-sta�.Poprzez bia�y tuman kurzu zobaczy� dwadzie�-cioro czy wi�cej ludzi, st�oczonych u drzwi za-chodnich. Dozna� wra�enia, �e s� daleko, ale ichkrzyki wype�nia�y ca�y ko�ci�, wi�c znowu ogar-n�� go l�k. Rozejrza� si� panicznie, zobaczy� roz-hu�tan� lamp� w sanktuarium i podbieg�, �eby j�-zatrzyma� -� po cz�ci dlatego, �e musia� dla swe-go l�ku znale�� jakie� uj�cie, a po cz�ci dlatego,�e pl�sanie lampy tak w k�ko i w k�ko przypra-wia�o go o jeszcze wi�ksze md�o�ci. O ile m�g� si�zorientowa�, ko�ci� pozosta� nietkni�ty. Taberna-kulum �- to sprawdzi� przede wszystkim - sta�onie uszkodzone i, co najdziwniejsze, �wiece na o�ta-rzu pali�y si� nadal, ka�da w swoim miejscu, ma-�ymi ��tymi p�omykami, zupe�nie r�wnymi. Aleprzera�one g�osy dolatuj�ce od drzwi u�wiadomi�yksi�dzu, �e wioska mo�e nie mia�a takiego szcz�-�cia. Dotychczas o wiosce nie pomy�la�. W samejchwili trz�sienia ziemi prze�ywa� je tak, jakbydotyczy�o ono tylko jego i ma�ego ministranta.P�niej, gdy coraz g�o�niejsze ha�asy z g��bi ko�-cio�a zacz�y nabiera� sensu, jego m�tne rozezna-nie, co w�a�ciwie zasz�o, ograniczy�o si� tylko dogromadki wiernych w ko�ciele. Dopiero teraz poj��,9jakie szkody mog� by� na zewn�trz, i zaniepoko-jony ruszy� w�sk� �rodkow� naw� ku wyj�ciu.Zanim dobieg� do po�owy drogi, sztywny w swymbia�ym ornacie, kt�ry cz�ciowo przys�ania� gwa�-towno�� jego krok�w, ostatni ludzie z tego �ciskuw drzwiach ju� wydostali si� przed ko�ci�. Aleich bezosobowe krzyki jeszcze dolatywa�y w�r�dkurzu, bij�cego w zmru�one oczy i na p� otwarteusta, i nasuwa�y mu najstraszliwsze przypuszcze-nia, gdy bieg� t�, zdawa�oby si�, najd�u�sz� naw�na �wiecie. Wybieg� w jaskraw� promienno�� s�o�-ca, tak zdenerwowany i napi�ty, jak gdyby poprzebudzeniu z jakiego� okropnego snu nie wie-rzy�, �e w�a�nie to, co widzi, jest rzeczywisto�ci�.Ko�ci� sta� nieco ponad wsi�. Jak zwyklez drzwi zachodnich wida� by�o najbli�sze dachystercz�ce ukosem przy zarysie zbocza. Dalsze dachysp�ywa�y w obie strony w d� -� wzd�u� liniig��wnej ulicy - wygl�daj�c w pstrokatej �atani-nie krajobrazu jak ma�e r�wniutko zaorane terasyjaskrawoczerwonej ziemi. Tu i �wdzie ja�nia�y pro-stok�ty bia�ych, niebieskich i ��tych �cian. Czarnaplama czubatych palm zaznacza�a sam �rodek ryn-ku. A za ostatni� poszarpan� fr�dzl� dom�w i da-ch�w teren coraz ni�szy, coraz bardziej falistyzanika� stopniowo we mgle wczesnego poranka,hen nad morzem.Ksi�dz Robredo pe�en by� teraz zdumienia i nie-wiary. W czasie swej na poz�r nie ko�cz�cej si�przeprawy z prezbiterium do drzwi zd��y� sobiewyobrazi� widok straszliwych zniszcze�, kt�ry goczeka za drzwiami. Tymczasem to, co zobaczy�,by�o widokiem tak normalnym, �e nadal nie wie-dzia�, czy nie ulega z�udzeniu. Wyprostowany jakstruna patrzy� na wiosk� mrugaj�c nerwowo, usi-�uj�c wci�gn�� �wie�e powietrze w p�uca. Potem10dopiero poderwa� g�ow� i skierowa� uwag� naswoj� uciekaj�c� trz�dk�.Najzwinniejsi ju� znikn�li. Kilkoro dobiega�o domiejsca mi�dzy dwoma domami, sk�d dr�ka w d�prowadzi�a na wioskow� ulic�. Ale, gdy ksi�dztam spojrza�, oni te� - czyja� r�ka wymachuj�caw powietrzu, podryguj�ce g�owy i ramiona - wy-sun�li si� z jego pola widzenia. Jeszcze tylko sze��czy siedem starych kobiet, w rozsypce, z trudemschodzi�o po zboczu.Lito�� wzbudzi�y w ksi�dzu ich swojskie bez-barwne postacie, rozchybotane �a�osnym swym po-�piechem jak trupa marionetek niezr�cznie poci�-ganych za sznurki. Pod wp�ywem nowych silnychwzrusze� zapomnia� o doznaniach w�asnych i zdj�tynagle oburzeniem, �e tamci zostawili te staruszkizdane wy��cznie na siebie, pospieszy�, �eby im po-m�c. Ledwie jednak przebieg� kilka krok�w, zo-baczy� Rafaela Ariasa, ko�cielnego, kt�ry na swychkab��kowatych nogach bieg� dr�k� pod g�r� kuniemu.Ko�cielny, tak jak te kobiety drepcz�ce w prze-ciwnym kierunku, te� by� stary, ale w razie po-trzeby m�g� jeszcze p�dzi� z szybko�ci� cz�owiekaznacznie m�odszego. Przed chwil� to udowodni�,chocia� tym razem nie dlatego, �eby to by�o po-trzebne bli�nim. Razem z tamtymi wpad� w pa-nik�; ale, gdy ju� ci�ko przegalopowa� obok wy-straszonych kobiet, odzyska� rozum na tyle, �e za-cz�� czyni� sobie wyrzuty.To zupe�nie do mnie niepodobne - my�la� -zupe�nie do mnie niepodobne. A� taki dure� zemnie, �e wzi��em nogi za pas jak oni wszyscy?Powinienem zosta� w ko�ciele. - Cmoka� i po-nuro potrz�sa� g�ow�. - Nawet w snach mi si�nie roi�o, �e do�yj� dnia, w ... [ Pobierz całość w formacie PDF ]