Zbigniew Nienacki - Pan Samochodzik (16) - Pan Samochodzik i testament rycerza Jędrzeja, Biblioteka, KSIĄŻKI ...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK I
TESTAMENT RYCERZA
JĘDRZEJA
1997
ROZDZIAŁ PIERWSZY
UPIORY LISTOPADOWEJ NOCY W SULEJOWSKIM KLASZTORZE •
CZY RYCERZ JĘDRZEJ BALDARICH-BAŁDRZYCH UMARŁ
BEZPOTOMNIE • KTO CZAI SIĘ W GRUZACH OPACTWA • TRZY
URWISY • FAŁSZYWI BRACIA ZAKONNI • PO RADĘ DO PRZYJACIELA
Stary człowiek zadrżał dostrzegłszy odblask światła w okolicach piwnicy dawnego
refektarza klasztornego.
Obcy!
Miejscowi nie przychodzili tu o tej porze. Nie przychodzili tutaj wcale.
Najszybciej jak mógł, przyświecając sobie rachityczną latarką, zszedł po trzeszczących
schodach baszty.
Noc była słotna i wietrzna, ciemna tak bardzo, że nie było widać wyciągniętej dłoni.
Latarka zgasła. Ale on znał tu każdy kamień, każdą nierówność. Spiesznie dreptał w stronę
refektarza. A gdy był już blisko, rozbłysło światło latarni, oświetlając dwie sylwetki w
białych cysterskich habitach, o kapturach nasuniętych na czoła. Stały nieruchomo u wejścia
do zawalonych gruzem piwnic.
Zimny pot zrosił czoło starca. Mimo to szedł dalej ku mnichom, którzy pojawili się w
półtora wieku po dniu, kiedy odszedł stąd ostatni cysters.
Byli już na tyle blisko, że w cieniu kapturów dostrzegał twarze tak blade, że wydawały
się nie z tego świata.
I wtedy, w napięciu chwili, słabe serce odmówiło mu posłuszeństwa. Zemdlony upadł na
wyszczerbione cegły.
Chłód nocy i deszczu przywróciły mu wkrótce przytomność. Zaświeciła nawet latareczka,
ale w ruinach refektarza nie było już nikogo...
Trzy dni leżał w łóżku, odchorowując nocną przygodę; aż tu na czwarty dzień ktoś
zapukał do drzwi komnatki. Na wezwanie starca otworzyły się i stanęła w nich młoda,
wysoka kobieta, której urody nie szpeciła mała blizna nad brwią.
– Przepraszam, że pana nachodzę, ale powiedziano mi, że jest pan największym ze
znawców historii opactwa i samego Sulejowa... Posiada pan też rzadki zbiór dokumentów...
Uśmiechnął się:
– Owszem, od lat zajmuję się badaniem dziejów tych stron. A i dokumentów, i zwykłych
papierzysk, nagromadziło się przez ten czas sporo... Wybaczy pani, że ze starczej ciekawości
spytam, skąd u pani to zainteresowanie opactwem i osadą?
Odpowiedziała z uśmiechem:
– Właściwie interesuje mnie jeden dokument, na który być może trafił pan w swych
poszukiwaniach. Chodzi mi o testament rycerza Jędrzeja Baldaricha-Bałdrzycha...
– A czemuż to właśnie ten dokument panią interesuje?
Opuściła oczy jakby w nagłym odruchu żalu:
– Jestem ostatnią z rodu Bałdrzychów... – szepnęła.
Starzec milczał długą chwilę przyglądając się uważnie swemu gościowi. Wreszcie
odezwał się również zniżając głos:
– To dziwne, co pani mówi, rycerz, Jędrzej Baldarich-Bałdrzych umarł bowiem
bezpotomnie...
Mimo opanowania ogień uderzył jej na policzki. Wybiegła trzasnąwszy drzwiami.
Stary człowiek patrzył za nią ze smutnym uśmiechem.
I długo w noc, która nadeszła, leżał bezsennie, wpatrzony w płomyk naftowej lampy.
Następny dzień minął w spokojnej samotności. Dopiero późnym wieczorem, gdy
gospodarz izdebki ukończył szkic o opacie Ottonie Schenkingu i miał już zdmuchnąć lampę
przed snem, zauważył, że wolno porusza się klamka u drzwi. Tym razem na szczęście
zamkniętych. Znów serce skurczył mu strach, a pot wystąpił na czoło. Podreptał ku drzwiom
wołając:
– Kto tam?!
Milczenie.
A potem łoskot nóg zbiegających po drewnianych schodach wieży. Rzucił się do okna:
– Boże!
W mroku pod murem bielały sylwetki w cysterskich habitach...
Chwiejnym krokiem wrócił do stołu i pojaśniwszy lampę sięgnął po papier i pióro. Zaczął
kreślić litery drżącą ręką:
Tomaszu! Proszę cię o pomoc...
I tak oto w bezpiecznym cieple mego mieszkanka na warszawskim Starym Mieście
ukazały mi się przeżycia profesora Herakliusza Pronobisa w smaganych listopadowym
wichrem ruinach sulejowskiego opactwa. Miejsce to było bliskie memu sercu, bo korzystając
ze zdrowotnego urlopu w Ministerstwie Kultury i Sztuki, a raczej jemu na przekór,
pracowałem teraz nad od dawna odkładanym dziełkiem o opatach sulejowskich.
Na szczęście profesor nie stracił nic ze swego ducha badacza i po opisie „tajemnicy
mnichów” i „nieznajomej” powrócił do informowania mnie o swych pracach:
Znalazłem w kościele miejsce, gdzie spoczęły doczesne szczątki opata
Ottona Schenkinga, godnego jak najbardziej poczesnego miejsca w Twoim
dziele.
Jakże dzieje Schenkinga, biskupa wygnanego z Inflant, który w
Sulejowie znalazł schronienie, przypominają mi mój własny los tułacza! I ja
przecież skryłem się w opactwie, aby uniknąć prześladowań. A choć ono jest
już tylko smutną ruiną – czyż i ja nie jestem już tylko ruiną człowieka?
Od pół roku nie miałem w ręku gazety. Czy jeszcze trwają ataki na moją
książeczkę o ekslibrisach polskich? Nie wiem i jestem szczęśliwy, a Tobie
dozgonnie wdzięczny za pomoc w uzyskaniu „zakwaterowania” w
mauretańskiej wieży opactwa! Podziękuj też w moim imieniu mistrzowi
Natanielowi. Już ja dobrze wiem, od kogo pochodzą te bezimienne przekazy,
zapewniające mi spokojny byt!
Lecz nie mógłby on być taki spokojny, gdyby nie pomoc owych trzech
harcerzy, których mi przedstawiłeś! Przynoszą mi zakupy ze sklepiku i opał z
komórki, pomagają w uprzątnięciu komnatki. Dbają też, bym miał zawsze
świeżą wodę, papier i atrament, a moja lampa – naftę.
Nazwałem ich Trzema Urwisami, zwierzają mi się bowiem
niefrasobliwie ze swych, dokonywanych na mieszkańcach Sulejowa, licznych
figli tak pozbawionych prawdziwego zła, które zaraża naszą młodzież.
Chyba mnie, staremu, wybaczą to określenie.
Chciałbym Cię jeszcze raz zobaczyć koniecznie! A nie wiem, czy serce
moje przetrzyma jeszcze raz podobne do niedawnych przeżycia. Na samo
wspomnienie białych twarzy mnichów doznaję okropnego strachu. To nie są
ludzie żywi! Czemu się zresztą nie dziwię, bo czyż całe opactwo nie jest
jednym wielkim cmentarzyskiem cystersów?
Wybacz, chora jest moja wyobraźnia, a w sercu coraz częściej kluje
złamana szpileczka lęku. Portret opata Barnarda patrzy na mnie ze ściany
gorejącymi oczyma, a twarz opata jest taka blada... I znów wydaje mi się, że
ktoś – może śmierć – porusza klamką mojej komnatki.
Zawsze Twój
Herakliusz Pronobis
PS Lecz jeśli to wszystko jest tylko grą wyobraźni? Przecież duchy czy
upiory nie muszą używać klamek.
H.P.
Ciężko zrobiło mi się na sercu po przeczytaniu listu starego profesora. Postanowiłem, że
jak będę mógł najszybciej pojadę z mistrzem Natanielem do Sulejowa i ruin jego opactwa,
Tej położonej nad Pilicą ozdoby Równiny Piotrkowskiej, gdzie znalazł schronienie profesor
Herakliusz Pronobis, dawny asystent na Uniwersytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie,
któremu wojna przerwała świetnie zapowiadającą się karierę naukową i zabrała rodzinę.
Cudem ocalał tylko zbiór ekslibrisów, o których to ostatnio, przy pomocy swego dawnego
ucznia i przyjaciela, mistrza Nataniela, wydal książeczkę. Ta jednak miast radości
przysporzyła mu tylko zmartwień z powodu prasowej nagonki. Przed nią to zamknął się w
swym ukochanym Sulejowie, który zawdzięczał mu wiele, bo i wnikliwe badania historii
osiadłych tu cystersów, i założenie izby regionalnej z naprawdę unikatowymi zbiorami,
prawdziwej dumy miasteczka.
Z Sulejowa nadszedł też drugi list, już samym widokiem przywołujący uśmiech, jego
nadawcami byli bowiem, jak napisano na odwrocie koperty nieco kulfonowatym pismem:
„Harcerze – Urwisy z Sulejowa”.
Czołem, druhu Tomaszu!
Oto kolejny raport:
Naprawdę z radością odwiedzamy Profesora, który nazwał nas –
zasłużenie – Urwisami. Pomagamy mu trochę, ho ciężko mu się wspinać po
stromych schodach baszty. Ale przed kilkoma dniami zszedł i pofatygował
się, dla nas oczywiście, do Izby Regionalnej, gdzie starał się – i to
skutecznie – obudzić w nas miłość do naszej ziemi sulejowskiej.
Może kiedyś będę studiować etnografię? A już na pewno opatrzę swój
księgozbiór ekslibrisami, których zbiór pokazał nam przedwczoraj Profesor.
Jarek i Marek też to planują, ale na razie tylko sprzeczamy się, czyj projekt
ekslibrisu lepszy.
Ale to, druhu, nieważne! Ważne, że po okolicy kręcą się jacyś faceci,
którzy mówią, że są zakonnikami, i żeby im ludzie oddawali różne stare
rzeczy, bo to święta własność zakonu. Czasem też kupują te rzeczy. Jeżdżą
też często obce wozy, a najwięcej ich z Łodzi i jej okolic, bo taką mają
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl