Zbigniew Nienacki - Pan Samochodzik i skarb Antaryka, ksiazki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]ZBIGNIEW NIENACKI
PAN SAMOCHODZIK I
SKARB ATANARYKA
* * *
...Zanim po swoim wuju odziedziczyłem niezwykły wehikuł, który spowodował, że
zaczęto mnie nazywać Panem Samochodzikiem, studiowałem historię sztuki na jednym z
naszych uniwersytetów. Już wówczas ujawniły się moje zdolności detektywistyczne, które
sprawiły, że przeżyłem kilka niezwykle dramatycznych przygód i odzyskałem dla naszych
muzeów bardzo cenne zabytki kultury. Miało to później decydujący wpływ na fakt, że gdy
ukończyłem studia, natychmiast zatrudniono mnie w Ministerstwie Kultury i Sztuki jako
swego rodzaju detektywa lub – wyrażając się inaczej – człowieka do specjalnych zadań. Owe
zadania polegały na poszukiwaniu zaginionych podczas minionej wojny lub zrabowanych
przez hitlerowców cennych polskich dzieł sztuki i kolekcji muzealnych, a także już później
włączyłem się w walkę przeciw fałszerzom dzieł sztuki, nieuczciwym handlarzom antyków
oraz złodziejom naszych zabytków kultury. Niektóre ciekawsze przygody z tych czasów
opisałem w cyklu opowieści o Panu Samochodziku, a jest tych opowieści aż dwanaście.
Lecz czy dramatyczne historie z moich lat studenckich powinny być zapomniane tylko
dlatego, że wówczas nie pracowałem w Ministerstwie i nie nazywano mnie Panem
Samochodzikiem? Jakże ciekawa jest na przykład sprawa odnalezienia słynnego
szczerozłotego skarbu króla Atanaryka, którą przeżyłem, gdy jako student brałem udział
podczas wakacji w pracach na wykopaliskach we wsi Gąsiory? Wyobraźcie sobie ogromny
skarb złotych przedmiotów, skarb bezcenny, który został odzyskany tylko dzięki ludzkiemu
sprytowi i naukowej wiedzy. A ileż z odnalezieniem go wiązało się niezwykłych przygód...
Zapewne trapi was pytanie: kim był król Atanaryk? Dlaczego właśnie we wsi Gąsiory w
Polsce udało się odzyskać jego złoty skarb? Przecież król Atanaryk był Gotem, a co mogli
robić Goci plemię skandynawskie – na polskich ziemiach przed prawie dwoma tysiącami lat,
bo to z tamtych czasów pochodził ich złoty skarb. Na te pytania odpowie wam niniejsza
opowieść.
* * *
Ojczyzną Gotów była południowa Skandynawia. W III wieku naszej ery założyli potężne
państwo Ostrogotów i Wizygotów w południowo-wschodniej Europie. Od ciosów ich mieczy
padły dwa wielkie miasta: Olbia, położona u ujścia Bohu i Dniepru, oraz Tyras, u ujścia
Dniestru. Pod wodzą Alaryka złupili Ateny, Korynt, Rzym. Na początku V wieku stali się
panami Hiszpanii, a potem pod wodzą Teodoryka Wielkiego opanowali Italię. Dotąd prawie
nikomu nie znane północne plemię germańskie szczękiem swego oręża napełniło całą Europę,
od stepów nadczarnomorskich aż po daleką Hiszpanię.
Jak się to stało, że w III wieku znaleźli się Goci nad Morzem Czarnym?
Napisano o Gotach setki rozpraw naukowych i powieści. Urzekała pisarzy historia
pięknej gockiej królowej Amulusunty i jej zdegenerowanego syna Atalaryka, zachwycała
postać wielkiego króla Gotów Teodoryka i jego mądrego ministra, Rzymianina Kassjodora.
Ale choć poświęcono Gotom tyle książek, przecież nie odpowiedziano w żadnej z nich w
sposób zdecydowany i wyczerpujący: którędy i kiedy wywędrowali Goci ze swej północnej
ojczyzny.
Minister króla Teodoryka, mądry Kassjodor, w latach 526-533 napisał na rozkaz swego
władcy „Historię Gotów”. Do naszych czasów dochowała się ona tylko w złym streszczeniu,
sporządzonym w 551 roku przez Jordanesa, mnicha, Gota z pochodzenia, który – gdy
Ostrogoci zeszli już z areny politycznej świata – zapragnął pamięć o nich ocalić na kartkach
książki noszącej tytuł: „De origine actibusque Getarum”.
Opowiadał Jordanes, że pod wodzą króla Bericha odbili Goci od brzegów Skandynawii i
na trzech jesionowych okrętach przepłynęli przez morze do miejsca, które przez nich nazwane
zostało „Gothiscandza”. A było to nasze wybrzeże Bałtyku, bowiem Jordanes opisując dalej
wędrówkę gockiego szczepu Gepidów, którzy opuścili kraj w kilkadziesiąt lat później w ślad
za Gotami, mówi: „Ci więc Gepidzi tknięci zawiścią, przebywali w kraju Spesis na wyspie
otoczonej wodami Wisły, którą w mowie ojczystej nazywali Gepedojos”.
Tylko kilka zdań w księdze Jordanesa – a ileż sporów naukowych i polemik! Gdyby
pozwolić równocześnie przemówić wszystkim kłócącym się w tej sprawie, powstałaby
wrzawa tak wielka, że zagłuszyłaby hałas wzlatującego w niebo odrzutowca. Ale krzyk ten
ginie tłumiony stronicami grubych foliałów, szemrze cicho jak strumyk w murach pracowni
historyków i archeologów. My, niefachowcy, musimy dobrze nadstawić ucha, aby choć
cokolwiek usłyszeć...
Wywędrowali Goci ze swej ojczyzny prawdopodobnie na krótko przed początkiem lub na
początku naszej ery. Czy można więc ufać Jordanesowi, który dopiero w sześć wieków
później opowiada o tej wędrówce? – zastanawiają się historycy. I śmieją się z owych „trzech
jesionowych okrętów”. Bo czy możliwe, aby plemię, które podbiło potem prawie cały świat
antyczny, wyruszyło w bój tylko na trzech łódkach? I dochodzą do wniosku, że Jordanes
przekazuje nam prastarą gocką legendę. Trzy jesionowe okręty mają symbolizować
późniejszy podział Gotów na Ostrogotów, Wizygotów i Gepidów. Zastanawiają się uczeni:
„A może legendą jest także historia pobytu Gotów u ujścia Wisły? Bo czy nie bliżej i łatwiej
było im przemaszerować po Półwyspie Jutlandzkim, a potem wędrując wzdłuż Łaby i Dunaju
zjawić się nad Morzem Czarnym?”
I wielu historyków powiada: „Nie, nie było nigdy Gotów na polskim Pomorzu”.
Jeśli zaś przyjąć, że wędrówka Gotów odbyła się tak, jak ją opisuje Jordanes, znowu
zagrodzi drogę mur pytań. Kogo spotkali Goci na Pomorzu? Czy natknęli się tu na plemię
germańskich Burgundów – jak twierdzą niektórzy niemieccy naukowcy? A może wypadło im
walczyć z plemionami Prasłowian pomorskich? Odnieśli nad nimi zwycięstwo czy też zostali
pokonani? Jak długo przebywali na Pomorzu i kiedy stąd poszli na dalszą wędrówkę, która
przyniosła im tyle sławy?
W spór historyków wmieszali się archeologowie. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci
korzysta – wydawało się, że archeologowie w sposób najbardziej zdecydowany rozwiążą
zagadkę tak zwanej „sprawy gockiej”. Jeśli bowiem Goci rzeczywiście byli na Pomorzu, to
przecież musieli pozostawić jakieś ślady.
...Są ślady. Wiele śladów. Zawiłych, krętych, splątanych ze sobą jak tropy zwierząt w
dzikiej puszczy leśnej. Który z nich jest tym poszukiwanym, tym najwłaściwszym, tym, co
zawiedzie do celu? Archeologowie – „tropiciele historii” – kluczą pośród rozrzuconych na
Pomorzu starych cmentarzysk, odnajdują gliniane naczynia, metalowe ozdoby, poznają
materialną kulturę ludzi, co tu żyli przed wiekami. I jak w puszczy leśnej, gdy goniącemu po
splątanych śladach nagle otwiera się przed oczami wypełniona słońcem przestrzeń wolna od
drzew i wydaje mu się, że oto dobrnął do kresu lasów, tak i archeologom zdawało się nieraz,
że już rozwikłali gocką zagadkę. Potem okazywało się, że była to tylko niewielka polana. A
za nią jest znowu, gęsty, pełen zawiłych tropów las.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
PAWEŁ CHCE ZAPUŚCIĆ BRÓDKĘ • W POSZUKIWANIU „KRĘGÓW
MAGICZNYCH” • SPOTKANIE Z TEMATEM • ALFRED Z DOLINY •
STRASZNA HISTORIA DZIADA RZYNDY • ZŁOTY SKARB • SMUTNY
PRZYPADEK ŁOWCY RAKÓW • DZIWNE ŚWIATEŁKO • „PAWLE,
CZEMU MNIE PRZEŚLADUJESZ?”
Zbliżały się wakacje – tym razem ostatnie w moim życiu, ponieważ ukończyłem wreszcie
historię sztuki i nawet napisałem pracę magisterską. Jak zwykle podczas wakacji chciałem
wziąć udział w ekspedycji archeologicznej, a potem przygody takiej wyprawy opisać w
gazecie, gdzie jako dziennikarz dorabiałem sobie do skromnego stypendium.
Historyk sztuki nie zarabia w redakcji gazety zbyt wiele pieniędzy. Zazwyczaj pisze
sprawozdania lub recenzje z wystaw artystycznych lub jakichś odkryć dzieł sztuki. Skromnie
więc zarabiałem, uzupełniając swoje stypendium. Kogo obchodzą bowiem korespondencje z
ekspedycji archeologicznych i to nie gdzieś za granicą, w Egipcie czy w Palmirze, ale z
wykopalisk dokonywanych w Polsce? A jednak cieszyłem się, że z ramienia redakcji wyjadę
do wsi Gąsiory.
Oczekujące mnie wakacje napełniały mnie więc radością. Jedyną troskę stanowił mój
młodszy brat Paweł, który właśnie zdał maturę, ale nie okazywał chęci do dalszego
zdobywania wiedzy. Tak w ogóle był to młody człowiek dziwnie zgorzkniały i niechętny
światu, o dziwacznych manierach i braku zainteresowania dla kogokolwiek poza własną
osobą. Rodzice sądzili, że mogę mieć na niego dobry wpływ, zainteresować go czymkolwiek
i uczynić wartościowym człowiekiem. Dlatego poprosili mnie, abym zabrał go ze sobą na
planowaną wyprawę archeologiczną i poświęcił mu więcej uwagi. A właśnie w tym czasie
pasjonowały mnie tajemnicze „kamienne kręgi” odnalezione na Pomorzu i chciałem swoim
pragnieniem zbadania ich tajemnicy zarazić młodszego brata.
Powiedziałem do niego:
– Pawle, masz dopiero dziewiętnaście lat. Ale świat w twoich oczach wygląda jak stara i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]