Zdarzenia, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]ADAM WA�YKZDARZENIA1977PRZYSTA�Niezam�cona woda u przystaniczarnym grzebieniem odtwarza dzi�b statkuTu ka�da rzecz si� przyznaje do siebiewysoki brzeg na nim zmursza�e mury�elazna brama ogrodu zamkni�tai pa�aj�ca na samotnym krzewier�owa r�a rozkwit�a to�samo��PRZECHADZKAOboj�tnie przechodz� obokfuturolog�w zapatrzonych w kryszta�krzykaczy wypruwaj�cych swoje nic z niczegoch�opc�w i dziewczyn bez tajemnic serca i seksubrodatych przebiera�c�w bez wieku siedz�cych ko�o fontannyodwracam od nich oczy w obawie �e uka�� si� nago i bez brodyprzechodz� przez wystaw� ulubionych kubist�w kt�rzy mnie nudz�nudz� mnie swoj� metodyczno�ci�przechodz� w�r�d tysi�cy powie�ci nie do czytaniaw kolorowych po�yskliwych ok�adkachobok niemowl�t w obj�ciach matekobok niemowl�t sikaj�cych w z�otym pasa�u pe�nym �wiecide�ekobok swoich podr�yobok siebieprzechodz� na drug� stron� je�li druga strona istniejeNie ma mnie ko�o fontannyani w krysztalePary� 1973OSZUSTWOSto�y obstawione �awamiczeka�y na nie znanych mi handlarzy byd�adwoje zakochanych cieszy�o si� �e odjad�a ja ich jutro zast�pi�by�em od nich m�odszy by�em bardzo m�odyokazywali mi tyle sercapytali o moje �yciechcieli pozna� m�j �wiatmimo ich woli kr�g si� zacie�nia�i czeka�emczeka�em na proste pytanieczy umiem dogl�da� byd�aca�e moje �ycie przemawia�o za tym �e nie umiemale oni woleli nie wywo�ywa� odpowiedzikt�ra by przekre�la�a ich wszystkie nadziejedziwnie niedomy�lninagle umilkli s�uchali g�osu �wierszczykaukrytego za belk� sufitui ja s�ucha�emale z ci�kim sercemczu�em si� jak nie czuje si� nigdy prawdziwy oszusti k�ad�c si� spa� marzy�em aby si� zbudzi� gdzie indziejLOTPo pantomimie stewardessy kt�rabez zapowiedzi oboj�tnie sprawniew�o�y�a ratunkow� kamizelk�a potem zdj�a pod okna podp�yn��ocean ��obi�c profil kontynentugdzie� tam daleko jak w ksi��ce dla dziecimewa robi�a skrzyd�ami a tutajsenno�� schodzi�a i we �nie s�ysza�emg�os kt�ry m�wi� samolot jest w r�kachorganizacji Alfa i OmegaZmiana kierunku Lecimy na OfirWyl�dowali�my w kraju bagnistymkraju bajecznym dawno wyczerpanychkopalni z�ota bez diament�w ko�cis�oniowej w g��bi las�w i stulecina pniu sczernia�ym siedzimy wpatrzeniw kopiec termit�w Kto nas i za jak�cen� wykupi?P�TLAW mro�ny wiecz�r styczniowy bez �niegu jak przykrowysiada� z autobusu przy bezludnej p�tliU wylotu alei mi�a topielicoO bladych oczach ustach suchych i szerokichuginaj�c kolana otulasz si� w ko�uchIdziesz mi�dzy drewniaki i nowe osiedlagdzie strach us�ysze� kroki i czu� spalenizn�Po�ary s� tu cz�ste a trudno je gasi�drewniany barak p�onie jak stos barbarzy�skikto� tam ta�czy kto� �piewa kto� rozmawia z Bogiemale bardzo daleko a ty nieprzytomnap�g�osem licz�c go�e znajome kasztanyi �ciskaj�c w kieszeni pistolet �zawi�cypo �wirze kt�ry skrzeczy jak ciche �yj�tkoz rozwianymi w�osami dobiegasz do domuBY� CH�OPIEC KT�RYBy� ch�opiec kt�ry z g�ow� na ramieniuusn�� przy stole nakrytym serwet�By� pusty pok�j kobieta w �a�obieopar�a stop� o podn�ek abypoprawi� czarn� kokard� pantoflaBy�o sukienne k��bowisko p�aszczyw prowizorycznej szatni na zabawieporozrzucanych jakby kto ze z�o�ci�daremnie szuka� czego� po kieszeniachZ g��bi tej szatni czasem dochodzi�y�miechy kobiece i g�os najpi�kniejszyTe trzy obrazy jednakowo starewraca�y chocia� nie by�y wspomnieniemobsesja szatni wraca�a najcz�ciejWszystkie odesz�y wszystkie trzy i nie wiemczy co� znaczy�y dzisiaj jestem wolnyklasyczny w sobie przejrzysty jak kryszta�czysty jak kartka czystego papieruNie to nieprawda one zn�w wracaj�te trzy obrazy kt�re znacz� znacz�du�o lub ma�o nic lub bardzo du�oPr�dzej ja min� a zostanie ch�opiec�pi�cy przy stole a przed nim nieznaneogromne morze czasu do prze�yciaKobieta w czerni mo�e by�a �mieszkaz natury Jedno tylko wiem na pewno�e szatnia by�a jak twarz bez urodyi pi�kny g�os by� udr�k� dla uchaWIERSZ O JESIONACHWiersz si� zaczyna od ciemnych jesion�wa potem nie ma w nim ju� nic pewnegoi zamiast p�yn�� szerokim potokiemrwie si� przystaje i ��da milczeniaI co mi po was o ciemne jesiony?Nie w moim stylu jeste�cie Nie w stylumie�ci si� prawda niepewnego wierszaWiem co kryjecie przede mn� i dla mniei tylko dla mnie i tylko przede mn�wiem �e u kresu ostatniej podr�yna samym kra�cu wielkiego bezsensub�dzie to samo co by�o z pocz�tkunie szelest li�ci lecz szeptanie matkiSEN�ni�a si� zimaMickiewiczSen mia�em dawno czterdzie�ci lat temua tak pami�tam jakby �ni� si� wczorajStoj�c na brze�ku okr�g�ej polanyw pier�cieniu ciemnej zieleni patrzy�emjak ha�a�liwe t�ocz�ce si� dziecir�czkami pi�ki podrzuca�y:du�a lekka jak balon pi�ka opada�abardzo powoli na otwarte d�onie .ale zdarza�o si� �e je min�ai mi�kko k�ad�a si� na trawiewtedykobieta w bieli � kilka takich kobietsta�o pod lasem doko�a polany �inn� rzuca�a pi�k� mi�dzy dzieciwprost na ich d�onie tak ma�o zaradne�e niezbyt d�ugo wypad�o jej lata�I tak od nowa Kilkana�cie pi�ekle�a�o w trawie zdziwiony spyta�emczemu ich �adne nie podniesie z ziemiOdpowiedziano mi gorzkim pytaniemCzy pan nie widzi �e dzieci s� �lepe?BIEDRONKAKud�aty ch�opiec w obszarpanej kurcied�ugiej do kolan z szerokim r�kawemrudy jak po�ar powozi� i batemwywija� krzycz�c na ospa�e konieDyli�ans jecha� lasem �piewaj�cymto przeja�nia�o si� w nim to �ciemnia�omn�stwo zapach�w polnych i �ywicznychwchodzi�o oknem Podr�ni usn�liW k�ciku spa�a Rozyna Liliowyjak muszla p�aski kapelusz ze wst��k�pod szyj� spada� na bok nie spadaj�csuknia jej mia�a siedem falban ka�dacoraz to w�sza spod si�dmej wyjrza�ynogi w po�czochach z popielatej we�nyCzerwona w czarne kropki bo�a kr�wkasz�a po bezdro�ach pelerynki narazdwie pary skrzyde� otwar�szy frun�aPOTOMSTWO HERAKLITAMy nie wierzymy ani w okr�g czasuani w g�r� spiraln�przesz�o�� jest porz�dkiemprzysz�o�� niespodziank�Otworzono oknoprzez kt�re nic nie wida�dano nam ustaaby nigdy nie pi� tej samej wodydano nam sny napastliwei do�wiadczeniekt�re przemawia do nas w obcym j�zykujeste�my z nim os�uchanii rozumiemy pi�te przez dziesi�teWESTCHNIENIEAch nieraz chcia�bym przywo�a� jak niegdy�skwarne po�udnia i rude ob�okizach�ann� ziele� i rado�� owoc�walkohol spojrze� rozdzierany jedwab�wiece kapi�ce na aksamit nocyblask kobiecego ramienia czer� w�glart�� melancholii podmiejskiej wybuchygranatu �miechu motoru czy gniewudaremnie chcia�bym czy m�wi� czy pisz�nie ma metafor jest tylko smak solinie ma wspanialszych barw jest ci�ka ziemiaELEGIA TRZECIANie znam zachwytu a kiedy� go zna�emzas�aniam oczy przed nalotem piaskuzwo�uj� s�owa sp�nione o latao lata w kt�rych nie ma nic pi�knegoNiebacznie wchodz� w labirynt j�zykai chc�c wydoby� si� na �wiat�o dziennem�wi� za ma�o lub m�wi� za du�oznaki mnie m�cz� i t�skni� do rzeczyTy co usuwasz niepok�j jask�czyty� mnie zrozumia� ale zbyt dos�ownie:�wiat si� oddali� i ptak jest kamieniemi twarz cz�owieka zmieni�a si� w pejza�NIEWIEDZANie wiadomo kiedy si� zobaczymyNie wiadomo kto w kt�rym roku umrzeNie wiadomo jak powstaje sarkomaNie wiadomo sk�d wzi�� pieni�dzeNie wiadomo co gdzie� tam postanowi�Nie wiadomo dlaczegoWi�cej nie wiadomo ni� wiadomoPrzyzwyczajamy si� do niewiedzyNie wiadomo czy S�d Ostateczny b�dziesprawiedliwyNie wiadomo do czego wr�ci�Nic nie wiadomoWr��my do piosenki1962HODOWCAPami�tam jak na dachu podmiejskiej kolejkimalcem wje�d�a�e� w to pi�kne stuleciepami�tam zagajnikna pobojowisku pod Piasecznemgdzie zbiera�e� granaty jak urwisJa hodowa�em dalieS�ysza�em seryjne wybuchyw �wiecie materialnym i duchowymDla ciebie by�a rado�� nowo�cidla ciebie zgagaJa hodowa�em gladioleNiepoczytalny wbiega�e� w ka�d� szczelin� �wiat�aby znale�� si� znowu w ciemno�ciJa hodowa�em r�eI c� po tobie zostanie?Zginiesz bez �ladu jak bruzda na wodziepo mnie zostan� kwiatykwiaty olbrzymykwiaty potworykwiaty na ca�y horyzontNAD KRAW�DZI� W�WOZUSiedzimy na trawie nad kraw�dzi� w�wozuzwiesili�my nogiFeliks kt�ry nie wiem czym si� zajmuje ale nie jest szcz�liwyJoasia z upi�tymi w�osami stenotypistka i kelnerkanajstarsza z nas Walentynamagister filozofii pracuj�ca w sklepie spo�ywczymi ja kt�ry jestem kim jestempatrzymy jak w�wozem z czerwonej glinkiautobus wiezie weso�ych turyst�wnad stromy brzeg AcherontuPRZY �CIANIE WSCHODNIEJLubi�em �cian� Wschodni�jasne witryny i nikielfale przechodni�w t� wysepk� m�odo�cigdzie pi�kne dziewczyny o kanciastych ruchachi przystojni ch�opcy bez energii w twarzachpo troje po pi�ciorozmawiali si� obejrze��wiat metalowych przyrz�d�w�wiat kolorowych poczt�wekp�ytypigu�ki muzykiuwalniaj�ce od my�liO pi�kne p�ytyPrzy muzyce ta�cz�przy muzyce si� ucz�przy muzyce �pi�oddzielnie albo razemTu gdzie nie wolno czyta� moich wierszycz�owiek z pi�tnem Kaina rozprawia� o BibliiBARIERAOd trzech tygodni moja marynarkawisi w sosnowej szafie niedaleko��ka w pokoju szpitalnym Co wiecz�rsnu oczekuj�c wyk��cam si� z czasemNakr�cam zegar z kuku�k� czyszczonyprzez pani� Tekl� w koronkowym czepkuz t�gim rajtarem d�wigam wiadra wodyw pa�acu Paca i gasimy po�arstukam ko�atk� w �redniowieczn� bram�s�ysz�c za sob� m�ody �miech gamratki:rzecz niemo�liwa i nie ma w tym prawdynieprzekraczalna jest bariera cia�aMIRANDABurza. Akt V, SzekspirGarstka rozbitk�w cz�apa�a po brzegubuty na plecach spodnie podkasanekl�li kichaj�c po minionej burzykiedy Miranda na wyspie chowanaznaj�ca gry a nie znaj�ca ludzipodnios�a oczy ponad szachownic�O jakie cuda! Ile pi�knych istot!Ile jest wdzi�ku w ludziach! O Mirandonikt inny nigdzie tych s��w nie powt�rzy�w parku na skwerze w �r�dmiejskim tunelua jednak nieraz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]