Zelazny Roger - 08. Znak Chaosu, j. LITERATURA POWSZECHNA
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Ze zbiorów
Zygmunta Adamczyka
Roger Zelazny
Znak Chaosu
Rozdział 01
Czułem się trochę niepewnie, choć nie umiałbym wyjaśnić dlaczego. W końcu to chyba
nic niezwykłego: popijać piwo z Krlikiem, niskim człowieczkiem podobnym do Rertranda
Russella, uśmiechniętym Kotem i moim starym przyjacielem Lukiem Raynardem. Luke
śpiewał irlandzkie ballady, a za jego plecami dziwaczny pejzaż przechodził od fresku w
rzeczywistość. Owszem, wielki niebieski Gąsienica, palący nargile na czubku gigantycznego
grzyba. robił spore wrażenie - ponieważ wiedziałem, jak łatwo gaśnie wodna fajka. Ale nie w
tym rzecz. Lokal był przyjemny, a wiedziałem, że Luke często obraca się w dziwnym
towarzystwie. Więc skąd ten niepokj?
Piwo było dobre i nawet podawali darmowy lunch.
Demony torturujące przywiązaną do pala rudowłosą kobietę błyszczały tak, że aż oczy
bolały. Zniknęły teraz, ale cała scena była przepiękna. Wszystko było przepiękne. Kiedy Luke
śpiewał o Zatoce Galway, skrzyły się tak ślicznie, że miałem ochotę wskoczyć i zatracić się w
niej. Smutne też. Miało to jakiś związek z uczuciem... Tak. Zabawny pomysł. Kiedy Luke
śpiewał smętną pieśń, ogarniała mnie melancholia. Kiedy śpiewał wesołą, byłem
rozradowany. W powietrzu unosiła się niezwykła dawka empatii. To chyba bez znaczenia.
Światła pracowały doskonale...
Sączyłem piwo i obserwowałem, jak Humpty kołysze się na końcu baru. Przez moment
usiłowałem sobie przypomnieć, skąd się tu wziąłem, ale ten akurat cylinder miał niesprawny
zapłon. W końcu i tak będę wiedział. Miła impreza...
Patrzyłem, słuchałem, smakowałem, dotykałem i czułem się świetnie. Cokolwiek
zwrciło moją uwagę, było fascynujące. Czy chciałem spytać o coś Luke'a? Chyba tak, ale
był zajęty śpiewem, a ja i tak nie pamiętałem, o co chodziło.
Co właściwie robiłem, zanim zjawiłem się w tym miejscu? Prba przypomnienia sobie nie
wydawała się warta wysiłku. Zwłaszcza że tu i teraz wszystko było takie ciekawe.
Chociaż miałem wrażenie, że to coś ważnego. Może dlatego jestem niespokojny? Może
zostawiłem jakąś sprawę, do ktrej powinienem wrcić? Odwrciłem się, żeby zapytać Kota,
ale on znowu zanikał, wciąż lekko rozbawiony. Przyszło mi wtedy do głowy, że też bym tak
potrafił. To znaczy zniknąć i pjść gdzie indziej. Czy w taki sposb tu przybyłem i tak
mgłbym odejść? Możliwe. Odstawiłem kufel, potarłem oczy i skronie. Miałem wrażenie, że
w głowie też wszystko mi pływa.
2
Nagle przypomniałem sobie własny wizerunek. Na wielkiej karcie. Atucie. Tak. Właśnie
tak się tu dostałem. Przez kartę... Czyjaś dłoń opadła mi na ramię. Odwrciłem się: to był
Luke. Z uśmiechem przeciskał się do baru, by napełnić kufel.
- Świetne przyjęcie, co? - zapytał.
- Świetne - przyznałem. - Jak znalazłeś ten lokal?
Wzruszył ramionami.
- Nie pamiętam. Czy to ważne?
Odwrcił się, a zamieć kryształkw zawirowała na moment między nami. Gąsienica
wydmuchał fioletową chmurę. Wschodził błękitny księżyc. Co nie pasuje do tego obrazka?,
zapytałem sam siebie. Ogarnęło mnie nagłe przekonanie, że moje zdolności krytyczne padły
zestrzelone w bitwie, ponieważ nie potrafiłem się skupić na anomaliach. A czułem, że muszą
tu istnieć. Wiedziałem, że zostałem pochwycony przez chwilę bieżącą...
Zostałem pochwycony...
Pochwycony...
Jak?
Chwileczkę. Wszystko się zaczęło, kiedy uścisnąłem własną rękę. Nie. Błąd. To brzmi jak
w zen, a przecież było całkiem inaczej. Dłoń wysunęła się z przestrzeni, zajmowanej
poprzednio przez mj wizerunek na karcie, ktra zniknęła. Tak, to było to... W pewnym
sensie. Zacisnąłem zęby. Znowu zagrała muzyka. Rozległo się ciche skrobanie przy mojej
dłoni opartej o bar. Kiedy spojrzałem, kufel znowu był pełny. Może za dużo już wypiłem.
Może to właśnie przeszkadza mi się zastanowić.
Odwrciłem się. Spojrzałem na lewo, poza miejsce, gdzie fresk na ścianie stawał się
rzeczywistym pejzażem. Czy przez to ja sam stawałem się częścią fresku?, pomyślałem nagle.
Nieważne. Gdybym tylko potrafił się skupić... Ruszyłem biegiem... w lewo. Coś w tym
miejscu uderzyło mi do głowy, a chyba niemożliwa była analiza tego procesu, pki sam
byłem jego elementem. Musiałem się stąd wydostać, żeby pomyśleć rozsądnie... określić, co
się właściwie dzieje.
Minąłem bar i wbiegłem na obszar sprzęgu, gdzie namalowane drzewa i skały nabierały
trjwymiarowości. Pracowałem łokciami, pędząc przed siebie. Słyszałem wiatr, choć go nie
czułem.
Nic, co leżało przede mną, nie zbliżyło się ani trochę. Poruszyłem się, ale...
Luke znw zaczął śpiewać.
Stanąłem. Obejrzałem się wolno, bo miałem wrażenie, że stoi tuż za mną. Stał. Ledwie o
kilka krokw oddaliłem się od baru. Luke uśmiechnął się i wciąź śpiewał.
3
- Co tu się dzieje? - zapytałem Gąsienicę.
- Jesteś zapętlony w pętli Luke'a - odparł.
- Możesz powtrzyć?
Wydmuchał pierścień niebieskiego dymu i westchnął.
- Luke jest zamknięty w pętli, a ty zagubiłeś się w wierszach. To wszystko.
- Jak to się stało?
- Nie mam pojęcia.
- A... tego... jak można się wypętlić?
- Tego też nie wiem.
Zwrciłem się do Kota, ktry po raz kolejny kondensował się wokł uśmiechu.
- Nie masz pewnie pojęcia... - zacząłem.
- Zobaczyłem go, jak wchodził, a jakiś czas pźniej zobaczyłem ciebie - odparł z
krzywym uśmieszkiem. - I nawet jak na to miejsce, wasze pojawienie było trochę...
niezwykłe. Doprowadziło mnie do wniosku, że przynajmniej jeden z was ma związki z magią.
Przytaknąłem.
- Twoje pojawiania i znikania też mogą człowieka zadziwić - zauważyłem.
- Trzymam łapy przy sobie - rzekł. - To więcej, niż Luke mgłby powiedzieć.
- Co masz na myśli?
- Wpadł w zaraźliwą pułapkę.
- A jak działa taka pułapka?
Ale on już zniknął, i tym razem rozwiał się także uśmiech. Zaraźliwa pułapka? To by
sugerowało, że to Luke miał problem, a ja zostałem tylko jakoś do niego wciągnięty. Chyba
rzeczywiście, ale wciąż nie miałem pojęcia, co to za problem i co powinienem zrobić.
Sięgnąłem po kufel. Skoro nie umiem znaleźć wyjścia z tej sytuacji, mogę się chociaż
zabawić. Kiedy pociągnąłem pierwszy łyk, dostrzegłem nagle niezwykłą parę bladych,
płomiennych oczu, wpatrujących się we mnie. Wcześniej ich nie zauważyłem. Najdziwniejsze
było to, że tkwiły w ciemnym kącie fresku, na drugim końcu sali... i że się poruszały: sunęły
wolno w lewą stronę. Wyglądały fascynująco, a nawet kiedy zniknęfy, mogłem śledzić ich
ruch dzięki kołysaniu traw, przemieszczającemu się w obszar, do ktrego niedawno
prbowałem dobiec. A daleko, daleko po prawej - za Lukiem - odkryłem szczupłego
dżentelmena w ciemnym surducie, z paletą i pędzlem w rękach, ktry wolno poszerzał fresk.
Łyknąłem znowu i powrciłem do obserwacji tego, co przechodziło z płaskiej rzeczywistości
w trzy wymiary. Czarny, matowy pysk pojawił się między skałą i krzakiem. Nad nim błysnęły
blade oczy; niebieska ślina ściekała z paszczy i dymiła na ziemi. Stwr był albo bardzo niski,
4
[ Pobierz całość w formacie PDF ]