Zelazny Roger-Amber 10-Książę chaosu, książka

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10
Zelazny Roger
Książę Chaosu
Rozdział 01
Kto widział jedną koronację, tak jakby widział je wszystkie. Brzmi to cynicznie i prawdopodobnie jest cyniczne,
zwłaszcza gdy główną rolę odgrywa najlepszy przyjaciel, a jego królową zostaje mimowolna kochanka. Zawsze jednak w
programie występuje procesja, dużo powolnej muzyki, niewygodne, kolorowe stroje, kadzidła, przemowy i bicie w
dzwony. Koronacje są meczące, zwykle duszne i wymagają od gości nieszczerego skupienia, podobnie jak śluby, wręczanie
dyplomów i tajemne inicjacje.
I tak Luke i Coral zostali suwerennymi władcami Kashfy, w tym samym kościele, w którym ledwie kilka godzin
wcześniej walczyliśmy prawie - niestety, nie całkiem - na śmierć z moim bratem Jurtem. Jako jedyny przedstawiciel
Amberu - chociaż technicznie nieoficjalny - otrzymałem miejsce w pierwszym rzędzie i obecni często zerkali w moją
stronę. Dlatego musiałem zachowywać czujność i mamrotać właściwe odpowiedzi. Random nie chciał, by moją obecność
traktowano jako formalną wizytę, jednak z pewnością by się zdenerwował, gdyby usłyszał, że nie zachowałem się
dyplomatycznie.
W rezultacie miałem obolałe stopy, zesztywniały kark i kolorowy strój przesiąknięty potem. Tego wymaga show
business. Zresztą, nie chciałbym inaczej. Luke i ja przeżyliśmy paskudnie ciężkie chwile i teraz nie mogłem ich nie
wspominać - od ostrzy mieczy do pojedynków na bieżni, od galerii sztuki do Cienia - kiedy tak stałem mokry i myślałem,
kim się stanie teraz, gdy włożył koronę. Takie zdarzenie przemieniło wujka Randoma z wędrownego muzyka, włóczęgi i
degenerata w mądrego i odpowiedzialnego monarchę... choć wiedzę o tym pierwszym czerpałem tylko z rodzinnych
opowieści. Miałem nadzieję, że Luke nie dojrzeje tak bardzo. Chociaż... Luke był człowiekiem zupełnie innym niż
Random, nie mówiąc już o tym, że o całe wieki młodszym. To jednak zadziwiające, czego mogą dokonać lata... a może po
prostu natura wydarzeń? Uświadomiłem sobie, że różnię się od tego Merlina, jakim byłem nie tak dawno temu. Kiedy się
nad tym zastanowić, to różnię się od siebie z dnia wczorajszego.
Podczas przerwy Coral przekazała mi kartkę. Pisała, że musi się ze mną zobaczyć. Podała miejsce i czas, a nawet
dołączyła mapkę. Okazało się, że zaznaczona droga prowadzi do apartamentu na tyłach pałacu. Spotkaliśmy się tam
wieczorem i w rezultacie spędziliśmy noc. Dowiedziałem się wtedy, że ślub z Lukiem wzięli jeszcze w dzieciństwie. Per
procura. Było to elementem dyplomatycznych układów między Jasrą a Begmanami. Nic z nich nie wyszło - to znaczy z
części dyplomatycznej, a reszta jakoś się rozleciała. Królewska para też jakby zapomniała o tym małżeństwie, póki nie
przypomniały o nim niedawne wydarzenia. Nie widzieli się od lat, jednak dokumenty stwierdzały wyraźnie, że książę
wstąpił w związek małżeński. Można było wszystko unieważnić, ale też Coral mogła koronować się razem z nim. Gdyby
Kashfa miała w tym jakiś interes.
I miała: Eregnor. Begmańska królowa na tronie Kashfy mogła załagodzić spory o tę nieruchomość. Tak
przynajmniej, wyjaśniła mi Coral, sądziła Jasra. I Luke'a to przekonało, zwłaszcza wobec braku gwarancji Amberu i
nieaktualnego w tej chwili Traktatu Złotego Kręgu.
Objąłem ją. Nie czuła się dobrze, mimo zdumiewająco szybkiej rekonwalescencji pooperacyjnej. Na prawym oku
nosiła czarną przepaskę i reagowała dość wyraźnie, gdy tylko zbyt blisko przysunąłem rękę czy nawet przyglądałem się
dłużej. Nie miałem pojęcia, co skłoniło Dworkina, by Klejnotem Wszechmocy zastąpić uszkodzone oko. Chyba że uznał ją
za jakoś uodpornioną na moce Wzorca i Logrusu, które będą próbowały go odzyskać. Nie miałem żadnego doświadczenia
w tej mierze. Kiedy spotkałem w końcu karłowatego maga, przekonałem się, że jest w pełni władz umysłowych. Ta
świadomość nie pomogła mi jednak zrozumieć tajemniczych cech, jakie zwykle charakteryzują mądrych starców.
- Jakie to uczucie? - zapytałem.
- Bardzo dziwne - odparła. - To nie jest właściwie ból. Raczej coś podobnego do atutowego kontaktu. Tyle że
towarzyszy mi przez cały czas, a przecież nigdzie nie przechodzę ani z nikim nie rozmawiam. To tak, jakbym stała w
bramie. Moce płyną wokół mnie, przeze mnie...
W tej samej chwili znalazłem się pośrodku szarego pierścienia z piastą o wielu szprychach z czerwonego metalu.
Od wewnątrz przypominał ogromną pajęczynę. Jaskrawe pasmo pulsowało, by zwrócić moją uwagę. Tak, ta linia
prowadziła do bardzo potężnego źródła mocy w dalekim cieniu - energii, którą mogłem wykorzystać do sondowania.
Ostrożnie sięgnąłem ku zakrytemu Klejnotowi w oczodole Coral.
Z początku nie wyczułem żadnego oporu. Właściwie nic nie wyczułem, rozciągając tę linię siły. Pojawił się za to
obraz zasłony płomieni. Przebijając ją wiedziałem, że zwalniam, zwalniam, zatrzymuję się... Wreszcie zawisłem, jak się
okazało, na skraju otchłani. Nie była to droga zestrojenia. Nie chciałem przyzywać Wzorca, będącego fragmentem
Klejnotu, gdy wykorzystuję inne moce. Pchnąłem do przodu. Ogarnął mnie straszliwy, wysysający energię chłód.
Jednak to nie moja energia spadała, jedynie tego źródła, jakim władałem. Pchnąłem głębiej i dostrzegłem mglistą
plamkę światła, jakby blask odległej mgławicy. Lśniła na tle głębokiej czerwieni szlachetnego wina. Jeszcze bliżej, i
rozrosła się w kształt... w złożoną, na wpół znajomą trójwymiarową konstrukcję. Sądząc z opowieści ojca, to zapewne
ścieżka, którą należy wyruszyć, aby dostroić się do Klejnotu. Zgadza się, trafiłem do jego wnętrza. Czy powinienem
rozpocząć inicjację?
- Ani kroku dalej - rozległ się głos... obcy, choć uświadomiłem sobie, że pochodzi od Coral. Przeszła w trans. -
Odmówiono ci wyższej inicjacji.
Cofnąłem sondę. Wolałem uniknąć demonstracji siły, jaka mogłaby wzdłuż niej do mnie dotrzeć. Logrusowy
wzrok, od czasu ostatnich wydarzeń w Amberze towarzyszący mi bezustannie, ukazał Coral osłoniętą i oplataną przez
wyższą kategorię Wzorca.
- Dlaczego? - spytałem.
Nie zaszczycono mnie odpowiedzią. Coral drgnęła, poruszyła się i spojrzała na mnie.
- Co się stało? - zapytała.
- Zasnęłaś - wyjaśniłem. - Nic dziwnego. Po tym, co zrobił Dworkin i po męczącym dniu...
Ziewnęła i opadła na łóżko.
- Tak... - westchnęła i usnęła naprawdę.
1 / 70
Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10
Zdjąłem buty i zrzuciłem grubą wierzchnią odzież. Wyciągnąłem się obok niej i narzuciłem kołdrę na nas oboje.
Też byłem zmęczony i chciałem się do kogoś przytulić.
Nie wiem, jak długo spałem. Dręczyły mnie mroczne, zmienne sny. Twarze: ludzkie, zwierzęce, demoniczne,
wirowały dookoła, a żadna z nich nie miała szczególnie miłego wyrazu. Lasy padały i wybuchały płomieniem, ziemia
drżała i pękała, wody mórz wznosiły się gigantycznymi falami i atakowały ląd, księżyc ociekał krwią i rozlegało się
potężne wycie. Coś wykrzykiwało moje imię...
Gwałtowny wicher szarpnął okiennicami, aż otworzyły się do wnętrza, stukając o ściany. W moim śnie jakiś stwór
wszedł do komnaty i przykucnął u stóp łoża. Wołał mnie cicho, raz za razem. Pokój dygotał i powróciłem pamięcią do
Kalifornii. Zdawało się, że trwa trzęsienie ziemi. Wiatr przeszedł od wycia do ryku, a z zewnątrz dobiegły odgłosy jakby
padających drzew, walących się wież...
- Powstań, Merlinie, książę rodu Sawall, książę Chaosu! - powtarzał stwór. Potem zgrzytał zębami i zaczynał od
nowa.
Po czwartym czy piątym powtórzeniu przyszło mi do głowy, że to może nie sen. Z zewnątrz dobiegały krzyki, a
błyskawice rytmicznie rozjaśniały niebo do wtóru muzycznego niemal huku gromów.
Nim się poruszyłem, nim otworzyłem oczy, wzniosłem zaporę ochronną. Dźwięki były rzeczywiste, podobnie jak
wyłamane okiennice. I stwór przy łóżku.
- Merlinie, Merlinie, powstań! - zwrócił się do mnie.
Miał długi pysk, szpiczaste uszy, solidne kły i pazury, zielonkawosrebrzystą skórę, wielkie i błyszczące oczy, a
także wilgotne, skórzaste skrzydła złożone przy smukłym tułowiu. Po wyrazie pyska nie mogłem poznać, czy się uśmiecha
czy cierpi.
- Zbudź się, Lordzie Chaosu.
- Gryll - powiedziałem. Poznałem dawnego sługę rodziny z Dworców.
- Tak, panie - potwierdził. - Ten sam, który uczył cię gry w taniec kości.
- Niech mnie piekło pochłonie...
- Najpierw obowiązek, potem przyjemność, panie. Długą i straszną drogą podążałem za czarną linią, by cię
przywołać.
- Linie nie sięgały tak daleko - stwierdziłem. - Bez bardzo silnego pchnięcia. A wtedy może też nie. Czy teraz jest
inaczej?
- Jest łatwiej - odparł.
- Dlaczego?
- Jego Wysokość Swayvill, król Chaosu, tej nocy śpi ze swymi przodkami z ciemności. Wysłano mnie, bym cię
sprowadził na ceremonię.
- Natychmiast?
- Natychmiast.
- Tak... Dobrze, oczywiście. Tylko zbiorę swoje rzeczy. A jak to się stało? Wciągnąłem buty, ubrałem się,
przypasałem miecz.
- Nie zdradzono mi szczegółów. Oczywiście, powszechnie wiadomo, że był słabego zdrowia.
- Muszę zostawić list - mruknąłem.
Skinął głową.
- Krótki, mam nadzieję.
- Tak.
Szybko nakreśliłem na kawałku pergaminu z biurka: Coral, wezwano mnie w sprawach rodzinnych. Będę w
kontakcie. Położyłem liścik przy jej dłoni.
- Gotowe - rzekłem. - Jak to zrobimy?
- Poniosę cię na grzbiecie, książę, jak to czyniłem przed laty.
Kiwnąłem głową. Wspomnienia z dzieciństwa powróciły niczym fala przypływu. Jak większość demonów, Gryll
był straszliwie silny. Pamiętałem jednak nasze zabawy na krawędzi Otchłani i poza nią, w ciemności, w komorach
grobowych, jaskiniach, na dymiących jeszcze polach bitew, w ruinach świątyń, komnatach martwych czarnoksiężników,
osobistych piekłach. Zawsze jakoś wolałem towarzystwo demonów niż krewnych czy powinowatych matki. Na postaci
demona wzorowałem nawet moją podstawową postać w Chaosie.
Powiększył masę ciała, wchłaniając stołek z kąta pokoju. Zmienił kształt, by dopasować go do moich dorosłych
rozmiarów. Wspiąłem się na wydłużony tors i chwyciłem mocno.
- Merlinie! - zawołał. - Jakież czary nosisz ostatnio przy sobie?
- Panuję nad nimi - odparłem. - Ale nie poznałem w pełni ich natury. Niedawno je zdobyłem. Co właściwie
odczuwasz?
- Gorąco, chłód, dziwaczną muzykę... - rzekł. - Ze wszystkich stron. Zmieniłeś się.
- Wszyscy się zmieniamy - stwierdziłem, gdy szliśmy w stronę okna. - Takie jest życie.
Czarna nić leżała na parapecie. Wyciągnął łapę, dotknął jej i skoczył.
Dmuchnął potężny wicher. Spadaliśmy, mknęliśmy naprzód, coraz wyżej. Z boków migały wieże, kołysały się...
Gwiazdy świeciły jasno, niedawno wzeszedł sierp księżyca, oświetlając zwały niskich chmur. Wzlecieliśmy w niebo, a
zamek i miasto zmalały w mgnieniu oka. Gwiazdy zatańczyły i stały się pasmami światła. Wokół nas rozlewała się coraz
szersza wstęga czystej, falującej czerni. Czarna Droga, pomyślałem nagle. Obejrzałem się. Nie było jej tam. Zupełnie jakby
zwijała się za nami. A może to nas zwijała?
Krajobraz przesuwał się w dole jak film odtwarzany z potrójną szybkością. Falował pod nami las, szczyty gór,
mijaliśmy plamy światła i mroku niczym cienie chmur w słoneczny dzień. Po chwili tempo wzrosło w staccato.
Zauważyłem nagle, że ucichł wiatr. I niespodziewanie księżyc znalazł się wysoko nad nami, a w dole przemknął
zygzakowaty łańcuch górski. Spokój wydawał się częścią snu po chwili księżyc opadł. Linia światła przecięła świat z
prawej strony i gwiazdy zaczęły gasnąć. Nie wyczuwałem u Grylla śladu zmęczenia, kiedy pędziliśmy wzdłuż czarnej
ścieżki księżyc zniknął, światło stało się żółte jak masło wzdłuż linii chmur, które w oczach nabierały różowego odcienia.
- Wzrasta moc Chaosu - zauważyłem.
2 / 70
Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10
- Energia nieuporządkowania - odparł.
- Nie o wszystkim mi powiedziałeś.
- Jestem tylko sługą - wyjaśnił Gryll. - Nie są mi znane decyzje władców.
Świat rozjaśniał się ciągle i dokąd tylko sięgał mój wzrok, widziałem zmarszczki na czarnej wstędze. Lecieliśmy
ponad górami. Chmury rozwiewały się i natychmiast w ich miejsce powstawały nowe. Najwyraźniej rozpoczęliśmy już
przejście przez Cień. Po pewnym czasie góry zmalały i pojawiły się falujące równiny. Nagle słońce rozbłysło na środku
nieba. Zdawało się, że fruniemy tuż ponad naszą czarną ścieżką, a łapy Grylla ledwie ją muskają. Czasami prawie nie
poruszał skrzydłami, kiedy indziej trzepotał nimi jak koliber, aż traciłem je z oczu.
Daleko po lewej stronie słońce zmieniło barwę na wiśniową. Różowa pustynia rozciągnęła się pod nami...
Znowu mrok i gwiazdy wirujące jakby na ogromnym kole...
Lecieliśmy nisko, tuż nad wierzchołkami drzew...
Wpadliśmy ponad zatłoczoną ulicę, światła na latarniach i na pojazdach, neony nad wystawami. Wchłonęła nas
ciepła, duszna, zadymiona atmosfera miasta. Kilku przechodniów patrzyło w górę, jakby nie dostrzegając naszego przelotu.
Śmignęliśmy nad rzeką, ponad dachami domów przedmieścia. Widok zafalował i trafiliśmy nad pierwotny pejzaż
skał, lawy, osypisk, dygoczącego gruntu i dwóch czynnych wulkanów - jednego blisko, drugiego daleko - plujących
dymem w zielononiebieskie niebo.
- To, jak rozumiem, jest skrót? - zapytałem.
- Najkrótszy ze skrótów - potwierdził Gryll.
Wlecieliśmy w długą noc. W pewnej chwili miałem wrażenie, że nasza droga prowadzi przez wodną głębię
jaskrawe morskie stworzenia przemykały tuż obok nas i w oddali. Czarna ścieżka osłaniała nas, sucha i nie naruszona.
- Zamieszanie jest tak wielkie, jak po śmierci Obe-rona - oznajmił Gryll. - Jego efekty wstrząsają Cieniem.
- Ale śmierć Oberona zbiegła się z odtworzeniem Wzorca - przypomniałem. - Nie chodziło jedynie o zgon
monarchy jednego z krańców.
- To prawda - przyznał Gryll. - Teraz jednak równowaga sił została naruszona. To pogarsza sytuację. A będzie
jeszcze bardziej odczuwalne.
Zanurkowaliśmy w szczelinę w ciemnej masie głazów. Przemknęły dookoła świetlne błyski. Jasny błękit
szkicował kształty nierówności. Później - nie wiem, jak długo - znaleźliśmy się wśród purpurowego nieba nie pamiętam
momentu przejścia z mrocznego dna morza. Daleko przed nami lśniła samotna gwiazda. Pędziliśmy ku niej.
- Dlaczego? - spytałem.
- Ponieważ Wzorzec stał się silniejszy od Logrusu - wyjaśnił.
- Jak do tego doszło?
- W czasie starcia między Dworcami a Amberem książę Corwin wykreślił drugi Wzorzec.
- Tak, opowiadał mi o tym. Widziałem nawet ten Wzorzec. Obawiał się, że Oberon nie zdoła naprawić oryginału.
- Ale uczynił to, i teraz istnieją dwa.
- I co?
- Wzorzec twojego ojca także jest symbolem porządku. Posłużył do przechylenia odwiecznej równowagi na
korzyść Amberu.
- Jak to możliwe, że o tym wiesz, Gryll, skoro nikt w Amberze nie ma o tym pojęcia, a w każdym razie nie uznał
za stosowne mnie poinformować?
- Twój brat, książę Mandor, i księżniczka Fiona, podejrzewali to i szukali dowodów. Przedstawili swoje znaleziska
twemu wujowi, lordowi Suhuyowi. Ten odbył kilka podróży w Cień i doszedł do wniosku, że tak jest istotnie.
Przygotowywał się, by przedstawić sprawę królowi, kiedy Swayvill zachorował po raz ostatni. Wiem o tym wszystkim,
gdyż właśnie Suhuy posłał mnie po ciebie i nakazał opowiedzieć o tych sprawach.
- Myślałem, że to matka chce mnie sprowadzić.
- Suhuy był pewien, że zechce... dlatego wolał, bym to ja dotarł do ciebie pierwszy. To, co mówiłem o Wzorcu
twego ojca, nie jest rzeczą powszechnie znaną.
- A co ja powinienem z tym zrobić?
- Nie powierzył mi tej informacji.
Gwiazda pojaśniała. Na niebo wypłynęły plamy pomarańczu i różu. Po chwili dołączyły do nich linie
zielonkawego blasku, jak wirujące wokół nas proporce.
Pędziliśmy dalej i konfiguracje barw w pełni przesłoniły niebo, jak obracający się wolno psychodeliczny parasol.
Pejzaż stał się rozmytą smugą. Czułem się tak, jakby część mnie spała, choć z całą pewnością nie straciłem świadomości.
Czas wyczyniał jakieś sztuczki z moim metabolizmem. Byłem straszliwie głodny i oczy mnie piekły.
Gwiazda rozjaśniła się. Skrzydła Grylla migotały jak pryzmaty. Zdawało się, że mkniemy z niewiarygodną
szybkością.
Krawędzie naszej ścieżki podwijały się do góry. Proces trwał ciągle, aż poruszaliśmy się jak w rynnie. Potem
krawędzie zetknęły się i pomknęlińmy wnętrzem lufy wymierzonej w niebieskobiałą gwiazdę.
- Czy coś jeszcze masz mi przekazać?
- O ile wiem, nie.
Roztarłem lewy nadgarstek. Miałem uczucie, że coś powinno tam pulsować. A tak, Frakir. Gdzie się podziała?
Nagle przypomniałem sobie, że zostawiłem ją w apartamencie Branda. Dlaczego to zrobiłem? Ja... umysł miałem
oszołomiony, wspomnienie było jak sen...
Po raz pierwszy dokładniej przemyślałem całe zdarzenie. Gdybym uczynił to wcześniej, szybciej bym zrozumiał,
co oznacza: to efekt zamglenia umysłu czarem. W komnatach Branda wpadłem w zaklęcie. Nie miałem pojęcia, czy było
wymierzone konkretnie we mnie, czy raczej uaktywniłem je przypadkiem, myszkując po pokoju. A może nawet było to coś
bardziej ogólnego, co uruchomiła katastrofa - może nie planowany efekt uboczny jakiegoś magicznego zakłócenia. Chociaż
w to jakoś trudno mi było uwierzyć.
Nawiasem mówiąc, wątpiłem, czy był to przypadkowy czar. Wydawał się zbyt odpowiedni jak na pułapkę
pozostawioną przez Branda. Oszukał tak wyszkolonego czarodzieja jak ja. Możliwe, że dopiero obecne oddalenie od
miejsca zdarzenia pozwoliło mi myśleć klarownie. Kiedy wspominałem swoje działania od chwili ataku zaklęcia,
dostrzegałem, że przez cały czas poruszałem się jak we mgle. A im dłużej się zastanawiałem, tym bardziej stawało się
3 / 70
Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10
jasne, że czar został przygotowany specjalnie po to, by mnie ogarnąć. A nie rozumiejąc go, nawet teraz nie mogłem uznać,
że się uwolniłem.
Czymkolwiek był, skłonił mnie, bym bez namysłu porzucił Frakir, a to budziło we mnie uczucia... dziwne. Nie
wiedziałem, jak na mnie wpłynął, jak wciąż może na mnie wpływać, co jest typowym problemem kogoś pochwyconego
przez zaklęcie. Uznałem jednak, że to nie zmarły Brand zastawił pułapkę, przewidując mało prawdopodobny przypadek, że
długie lata po jego śmierci ja zamieszkam obok jego apartamentów i wkroczę do nich w rezultacie nieprzewidywalnej
konfrontacji Logrusu i Wzorca w korytarzu na piętrze zamku Amber. Nie, ktoś inny przygotował czar. Jurt? Julia? Chyba
nie byliby w stanie działać nie wykryci na terenie zamku. Więc kto? I czy miało to jakiś związek z epizodem w Galerii
Luster? Nie miałem pojęcia. Gdybym tam wrócił, potrafiłbym może jakimś własnym zaklęciem wykryć osobę
odpowiedzialną. Ale mnie tam nie było, zatem wszelkie śledztwo na tamtym końcu rzeczywistości musiało zaczekać.
Światło w przedzie rozbłysło mocniej i zmieniło barwę z niebiańskiego błękitu na groźną czerwień.
- Gryll - rzuciłem. - Czy wyczuwasz na mnie czar?
- Tak, panie - odparł.
- Czemu nic o tym, nie mówiłeś?
- Myślałem, że to twoje zaklęcie... może obronne.
- Czy potrafisz je unieść? Mnie jest trudniej od wewnątrz.
- Zbytnio przenika twą osobę. Nie wiedziałbym, gdzie rozpocząć.
- A czy możesz coś o nim powiedzieć?
- Tylko że jest, panie. Choć wydaje się mocniejsze w okolicach głowy.
- Czy może zabarwiać jakoś moje myśli?
- Tak. Na jasny błękit.
- Nie pytałem o to, jak je postrzegasz. Jedynie o możliwość wpływu czaru na mój sposób myślenia.
Skrzydła stały się niebieskie, potem czerwone. Tunel rozszerzył się nagle, a niebo pojaśniało szalonymi kolorami
Chaosu. Gwiazda, ku której podążaliśmy, przybrała rozmiary niewielkiej latarni - magicznie wzmacnianej, naturalnie -
umieszczonej na szczycie wieży cmentarnego zamku, szarego i oliwkowego, na szczycie góry, z której wyjęto dolną i
środkową część. Skalna wyspa unosiła się nad skamieniałym lasem. Drzewa płonęły ogniami opali - pomarańczowym,
fioletowym, zielonym.
- Można go rozwikłać, jak sądzę - zauważył Gryll. - Ale jego rozszyfrowanie będzie ciężką pracą dla biednego
demona.
Burknąłem coś niechętnie. Przez chwilę obserwowałem rozmazany szybkością pejzaż.
- Skoro już mowa o demonach... - zacząłem.
- Tak?
- Co wiesz o odmianie znanej jako ty'iga?
- Żyją daleko za Krawędzią - rzekł. - Być może są stworzeniami najbliższymi pierwotnego Chaosu. Nie sądzę
nawet, by miały prawdziwie materialne ciała. Niewiele mają do czynienia z innymi demonami, nie mówiąc już o
pozostałych istotach.
- Znałeś może któregoś z nich... hm... osobiście?
- Spotykałem kilka. Niezbyt często.
Wznieśliśmy się wyżej. Zamek również. Strumień meteorów jaskrawo i bezgłośnie wypalił swą ścieżkę w tle.
- Potrafią zamieszkać w ludzkim ciele. Przejąć je.
- To mnie nie dziwi.
- Wiem o jednym, który to uczynił kilkakrotnie. Ale wystąpił niezwykły problem. Demon najwyraźniej przejął
panowanie nad człowiekiem leżącym na łożu śmierci. Odejście człowieka zablokowało ty'igę. Nie może teraz opuścić
ciała. Znasz jakiś sposób, by mógł uciec?
Gryll parsknął.
- Najlepiej skoczyć z urwiska. Albo rzucić się na miecz.
- A jeśli jest już tak mocno związany ze swoim gospodarzem, że to go nie uwolni?
Parsknął znowu.
- To kończy grę w kradzież ciał.
- Jestem jej... mu coś winien - oświadczyłem. - Chciałbym jakoś pomóc. Milczał przez chwilę, nim odpowiedział:
- Starszy, mądrzejszy ty'iga mógłby w takiej sytuacji coś poradzić. A wiesz, gdzie przebywają.
- Tak.
- Przykro mi, że nie mogę pomóc. Ty'igi to stara rasa.
Skręciliśmy wprost ku wieży. Nasz szlak pod zmiennym kalejdoskopem nieba zwęził się do cieniutkiego pasemka.
Machając skrzydłami Gryll kierował się w stronę światełka na szczycie.
Spojrzałem w dół. Widok budził zawroty głowy. Gdzieś z daleka dobiegł zgrzyt, jakby fragmenty samej ziemi
ocierały się o siebie - zwykłe zjawisko w tych okolicach. Wiatr rozwiewał mi płaszcz. Warkocz ciemnopomarańczowych
chmur przeciął niebo po lewej stronie. Rozróżniałem już szczegóły zamkowych murów. Dostrzegłem jakąś postać w
oświetlonym pokoju.
I nagle wszystko to znalazło się bardzo blisko... a potem przez okno i do wnętrza. Wysoka, przygarbiona, szaro-
czerwona demoniczna figura, rogata i częściowo pokryta łuskami, spoglądała na mnie żółtymi ślepiami o eliptycznych
źrenicach. Odsłaniała w uśmiechu kły.
- Wujku! - krzyknąłem zeskakując na podłogę. - Witaj!
Gryll przeciągnął się i otrząsnął, a Suhuy podbiegł i objął mnie... delikatnie.
- Merlinie - rzekł po chwili. - Witaj w domu. Raduję się twoim przybyciem, choć boleję, że z tak smutnej okazji.
Gryll ci powiedział...?
- O zgonie Jego Wysokości? Tak. Przykro mi.
Puścił mnie i odstąpił na krok.
- Nie był nieoczekiwany - stwierdził. - Wręcz przeciwnie. Nawet zbyt gorliwie. A jednak czas dla takich wydarzeń
nigdy nie jest właściwy.
4 / 70
Zelazny Roger - Książę Chaosu - tom 10
- To fakt - przyznałem. Rozmasowałem nieco zesztywniałe lewe ramię i sięgnąłem do tylnej kieszeni po grzebień.
- Cierpiał od tak dawna, że przyzwyczaiłem się do tego. Jakby pogodził się ze swoją słabością.
Suhuy przytaknął.
- Będziesz się transformował? - zapytał.
- Miałem ciężki dzień - odparłem. - Wolałbym raczej oszczędzać siły. Chyba że protokół wymaga...
- Nie, nic mi o tym nie wiadomo. Jadłeś coś?
- Ostatnio nie.
- Chodźmy więc - rzekł. - Musisz się posilić.
Odwrócił się i ruszył do ściany. Poszedłem za nim. W pokoju nie było drzwi, a on musiał znać wszystkie lokalne
punkty naprężeń Cienia. Pod tym względem Dworce są przeciwieństwem Amberu. W Amberze potwornie ciężko jest
chodzić w Cieniu, lecz w Dworcach cienie są niczym wytarte zasłony. Często, nawet się nie starając, można przez nie
zajrzeć w inną rzeczywistość. A czasem coś z tej innej rzeczywistości zagląda tutaj. Trzeba również uważać, żeby po
przejściu nie znaleźć się w powietrzu, pod wodą czy na drodze potężnej fali. Turystyka w Dworcach nigdy nie była
popularnym hobby.
Na szczęście na tym krańcu rzeczywistości materia Cienia jest tak posłuszna, że cieniomistrz potrafi bez trudu nią
manipulować, zszyć razem i otworzyć przejście. Cieniomistrze są technikami ważnego rzemiosła. Ich moc pochodzi od
Logrusu, choć niekoniecznie przechodzą inicjację. Nieliczni tylko tego dokonują, ale wszyscy zainicjowani w Logrusie
automatycznie zostają przyjęci do Gildii Cieniomistrzów. Są w Dworcach jak hydraulicy czy elektrycy, a różnią się
umiejętnościami tak samo jak ich odpowiedniki na Cieniu-Ziemi, zależnie od uzdolnień i doświadczenia. Jestem co prawda
członkiem gildii, ale wolę raczej podążać za kimś, kto zna drogi, niż szukać ich samemu. Powinienem chyba powiedzieć
więcej o tej sprawie. Może kiedyś powiem.
Oczywiście, kiedy dotarliśmy do ściany, już jej tam nie było. Zamgliła się jakby i rozpłynęła. Weszliśmy w
przestrzeń, którą niedawno zajmowała - a raczej inną, analogiczną przestrzeń - i ruszyliśmy w dół zielonymi schodami. A
właściwie nie schodami. To był ciąg nie połączonych ze sobą zielonych dysków, opadających spiralnie w dół, jak gdyby
płynęły w nocnym powietrzu, we właściwej odległości od siebie i na odpowiedniej wysokości. Okrążyły zewnętrzną ścianę
wieży i dobiegły do ślepego muru. Zanim się do niego zbliżyłem, przeszliśmy przez kilka chwil dziennego światła, krótki
wir niebieskiego śniegu i apsydę czegoś w rodzaju katedry, tylko bez ołtarza, ze szkieletami w ławkach po obu stronach
nawy. Wreszcie przekroczyliśmy mur i trafiliśmy do dużej kuchni. Suhuy wskazał mi spiżarnię i zaproponował, żebym coś
sobie przygotował. Znalazłem zimne mięso i zrobiłem kanapkę, spłukując ją letnim piwem. Wuj też zjadł kawałek chleba i
łyknął tego samego napoju. Nad głowami pojawił się nagle ptak w locie, zakrakał chrapliwie i zniknął, nim przefrunął całą
długość pomieszczenia.
- Kiedy nabożeństwo? - spytałem.
- O czerwonym niebie. To jeszcze prawie obrót - odparł. - Masz więc szansę na czas i wypoczynek... może.
- Co to znaczy „może"?
- Jako jeden z trzech jesteś pod czarną strażą. Dlatego wezwałem cię tutaj, do jednego z moich miejsc
odosobnienia. - Odwrócił się i przeszedł przez ścianę. Ruszyłem za nim, wciąż trzymając dzban w ręku. Usiedliśmy nad
nieruchomym, zielonym stawem, pod skalną przewieszką, nad którą rozciągało się brunatne niebo. Zamek Suhuya zawierał
w sobie miejsca z całego Chaosu i Cienia, zszyte razem w szaloną pajęczynę dróg w drogach. - Aż faktu, że nosisz spikard,
wnioskuję, że dodałeś też własne środki bezpieczeństwa - zauważył. Wyciągnął rękę i dotknął promienistego koła mojego
pierścienia. Poczułem lekkie mrowienie palca, dłoni i ręki.
- Wuju, kiedy byłeś moim nauczycielem, często wygłaszałeś takie niezrozumiałe zdania - stwierdziłem. - Ale
skończyłem już naukę i uważam, że daje mi to prawo powiedzenia wprost: nie mam pojęcia, o co ci właściwie chodzi.
Parsknął i napił się piwa.
- Po chwili refleksji wszystko stanie się jasne - zauważył.
- Refleksji... - powtórzyłem, spoglądając na zielony staw.
Obrazy przepływały pośród czarnych wstęg pod powierzchnią - Swayvill leżący bez życia, żółto-czarne szaty
okrywające jego skurczone ciało, moja matka, mój ojciec, demoniczne sylwetki przemijające i zanikające... Jurt, ja sam,
Jasra i Julia, Random i Fiona, Mandor i Dworkin, Bili Roth i wiele twarzy, których nie znałem...
Pokręciłem głową.
- Refleksja niczego nie wyjaśnia - oznajmiłem.
- Nie jest to funkcja krótkiej chwili - odparł.
Wróciłem do obserwacji chaosu twarzy i kształtów. Jurt wrócił i pozostał na długo. Ubierał się bardzo elegancko i
sprawiał wrażenie względnie zdrowego. Kiedy rozwiał się wreszcie, jego miejsce zajęła jedna z tych na wpół znajomych
twarzy, które widziałem poprzednio. Wiedziałem, że to arystokrata z Dworców i wytężyłem pamięć. Oczywiście. Minęło
sporo czasu, ale w końcu go rozpoznałem. Tmer z rodu Jesby, najstarszy syn księcia Roloviansa, obecnie sam lord i władca
Linii Jesby - szeroka broda, krzaczaste brwi, mocno zbudowany... trzeba przyznać, że przystojny na swój szorstki sposób.
Jeśli wierzyć opowieściom, bez wątpienia dzielny, a może nawet wrażliwy.
Potem zjawił się książę Tubble z Linii Chanicut, na przemian zmieniający formę od ludzkiej do wirującej
demonicznej. Spokojny, ociężały, subtelny... i stary. Miał kilkaset lat i był bardzo sprytny. Nosił bardziej zmierzwioną
brodę i był mistrzem wielu gier.
Czekałem. Tmer po Jurcie i Tubble'u zniknęli wśród rozwianych wstęg. Czekałem dalej, ale nic już się nie
pokazało.
- Koniec refleksji - oznajmiłem wreszcie. - Ale nadal nie wiem, co ona oznacza.
- A co zobaczyłeś?
- Mojego brata Jurta - odparłem. - Księcia Tmera z Jesby. I Tubble'a z Chanicut, wśród innych atrakcji.
- Bardzo odpowiednie - orzekł. - Całkowicie odpowiednie.
- Dlaczego?
- Podobnie jak ty, Tmer i Tubble są pod czarną strażą. Jak słyszałem, Tmer przebywa w Jesby, chociaż sądzę, że
Jurt przybył na ziemię w innym miejscu niż Dalgarry.
- Jurt wrócił?
Pokiwał głową.
5 / 70
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl