Zelazny Roger-Amber 5-Dworce chaosu, książka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Zelazny Roger - Dworce Chaosu - tom 5
Zelazny Roger
Dworce Chaosu
Rozdział 01
Amber: wysoki i jasny na szczycie Kolviru w samym środku dnia. Czarna droga: w dole, złowieszcza, biegnąca
przez Garnath z Chaosu na południe. Ja: miotający się, przeklinający, niekiedy czytający coś w bibliotece pałacu w
Amberze. Drzwi do biblioteki: zamknięte i zaryglowane.
Wściekły książę Amberu usiadł przy biurku i spojrzał w otwartą księgę. Ktoś zapukał do drzwi.
- Odejdź! - rzuciłem.
- Corwinie, to ja, Random. Otwórz, co? Przyniosłem ci obiad.
- Chwileczkę.
Wstałem, okrążyłem biurko, przeszedłem przez salę. Random skinął głową, gdy otworzyłem mu drzwi. Wniósł
tacę, którą postawił na małym stoliku koło biurka.
- Sporo tego jedzenia - zauważyłem.
- Ja też jestem głodny.
- Więc bież się do roboty.
Wziął się. Ukroił. Podał mi pajdę chleba z mięsem. Nalał wina. Usiedliśmy i zaczęliśmy jeść.
- Widzę, że wciąż jesteś wściekły... - zaczął po chwili.
- A ty nie?
- Może już się przyzwyczaiłem. Sam nie wiem. Chociaż... Tak. To było trochę... niespodziewane.
- Niespodziewane? - Pociągnąłem wina. - Dokładnie jak za dawnych lat. Nawet gorzej. Zacząłem już go lubić,
kiedy udawał Ganelona. Teraz, kiedy znów przejął rządy, jest równie apodyktyczny jak dawniej. Wydał rozkazy, których
nie uznał za stosowne wyjaśnić, i zniknął.
- Powiedział, że wkrótce się skontaktuje.
- Przypuszczam, że ostatnim razem też miał ten zamiar.
- Nie byłbym taki pewien.
- I w żaden sposób nie wytłumaczył swojej nieobecności. Właściwie niczego nie wytłumaczył.
- Musiał mieć jakieś powody.
- Zaczynam się zastanawiać. Randomie. Może w końcu zaczął się starzeć?
- Miał dość sprytu, żeby cię oszukać.
- To tylko kombinacja prymitywnej, zwierzęcej chytrości i umiejętności zmiany wyglšdu.
- Ale udało mu się, prawda?
- Tak. Udało.
- Corwinie, może ty po prostu nie chcesz, żeby ułożył jakiś skuteczny plan. Nie chcesz, żeby miał rację?
- To śmieszne. Chcę to wszystko jakoś rozwiązać... jak każdy z nas.
- Tak, ale wolałbyś raczej, by rozwiązanie podał ktoś inny.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że nie chcesz mu zaufać.
- Przyznaję, też piekielnie długo nie widziałem go w jego własnej postaci i...
Pokręcił głową.
- Nie o to mi chodzi. Jesteś zły. bo wrócił. Miałeś nadzieję, że więcej go nie ujrzymy.
Spuściłem wzrok.
- To prawda - mruknąłem w końcu. - Ale nie z powodu opuszczonego tronu, w każdym razie nie tylko z tego
powodu. Chodzi o niego, Randomie. O niego. Nic więcej.
- Wiem. Ale musisz przyznać, że załatwił Branda, co wcale nie było takie łatwe. Wykręcił numer, którego wciąż
nie rozumiem. Zorganizował to tak, że przyniosłeś tę rękę z Tir-na Nog'th. ja przekazałem ją Benedyktowi, a Benedykt
znalazł się w odpowiedniej chwili na właściwym miejscu. Wszystko zadziałało i odzyskał Klejnot. Lepiej od nas potrafi
sterować Cieniem. Dokonał tego na Kolvirze, kiedy doprowadził nas do pierwotnego Wzorca. Ja tego nie umiem. Ty też
nie. I pobił Gerarda. Nie wierzę, że się starzeje. Uważam, iż doskonale wie, co robi, i czy nam się to podoba czy nie, tylko
on potrafi sobie poradzić z obecną sytuacją.
- Uważasz więc, że powinienem mu zaufać?
- Uważam, że nie masz wyboru.
- Chyba trafiłeś w sedno - westchnšłem. - Nie warto się obrażać. Chociaż...
- Ten rozkaz ataku tak cię niepokoi?
- Tak, między innymi. Gdybyśmy mieli więcej czasu, Benedykt zgromadziłby większe siły. - Trzy dni to bardzo
mało na przygotowania do takiego przedsięwzięcia. Zwłaszcza że o przeciwniku nie wiadomo nic pewnego.
- Może wiadomo. Dość długo rozmawiał z Benedyktem w cztery oczy.
- To też mi się nie podoba. Te osobne instrukcje. Te tajemnice. Ufa nam tylko tyle, ile musi.
Random zaśmiał się. Ja też.
- No dobrze - przyznałem. - Może też bym tak postąpił. Ale trzy dni, aby rozpocząć wojnę... - Pokręciłem głową. -
lepiej, żeby naprawdę wiedział więcej od nas.
- Odniosłem wrażenie, że ma to być raczej uderzenie uprzedzające niż atak.
- Ale nie przyszło mu do głowy, żeby wytłumaczyć, co właściwie mamy uprzedzić.
Random wzruszył ramionami i dolał wina.
- Może powie wszystko, kiedy wróci. Wydał ci jakieś szczególne polecenia?
- Tylko żeby siedzieć i czekać. A tobie?
Pokręcił głową.
1 / 45
Zelazny Roger - Dworce Chaosu - tom 5
- Powiedział, że kiedy nadejdzie czas, będę wiedział. W każdym razie Julianowi kazał przygotować ludzi, by w
każdej chwili mogli ruszać.
- Tak? Nie zostają w Ardenie?
Przytaknął.
- Kiedy mu to powiedział?
- Kiedy odszedłeś. Przeatutował tu Juliana, przekazał mu instrukcje i odjechali. Słyszałem, jak tato mówił, że
część drogi pojadą razem.
- Ruszyli wschodnim szlakiem? Przez Kolvir?
- Tak. Odprowadzałem ich.
- To ciekawe. Czego jeszcze nie wiedziałem?
Poprawił się na krześle.
- To właśnie mnie niepokoi - stwierdził. - Kiedy tato wsiadł na konia i pomachał na pożegnanie, obejrzał się na
mnie i powiedział: "Uważaj na Martina".
- Nic więcej?
- Nic więcej. Ale śmiał się przy tym.
- Przypuszczam, że to naturalna podejrzliwość wobec kogoś nowego.
- Więc skąd ten śmiech?
- Poddaję się.
Ukroiłem sobie sera.
- Chociaż, może to i dobra rada. Niekoniecznie podejrzliwość. Mógł uznać, że należy Martina przed czymś
chronić. Albo jedno i drugie. Albo nic. Wiesz, jaki on czasem bywa.
Random wstał.
- Nie myślałem o tej drugiej możliwości - przyznał. - Chodź ze mną, dobrze? Siedzisz tu od rana.
- Dobrze. - Wstałem, przypasałem Grayswandira. - A przy okazji, gdzie jest Martin?
- Zostawiłem go na dole. Rozmawiał z Gerardem.
- Czyli jest w dobrych rękach. Gerard zostaje tutaj, czy wraca do swojej floty?
- Nie wiem. Nie chciał rozmawiać o swoich rozkazach.
Wyszliśmy na korytarz i skręciliśmy na schody. Po drodze usłyszałem z dołu odgłosy jakiegoś zamieszania.
Przyspieszyłem kroku.
Wychyliłem się przez poręcz. Grupa straży tłoczyła się przy wejściu do sali tronowej. Wszyscy stali odwróceni do
nas plecami, ale dostrzegłem wśród nich potężną postać Gerarda. Skokami pokonałem ostatnie stopnie, Random pędził tuż
za mną.
Przecisnąłem się do przodu.
- Co się dzieje, Gerardzie?
- Nie mam pojęcia - odparł. - Sam popatrz. Ale nie można tam wejść.
Odsunął się, a ja zrobiłem krok do przodu. Potem następny. I koniec. Miałem wrażenie, że napieram na elastyczny,
całkowicie niewidzialny mur. A za nim zobaczyłem coś, od czego moje wspomnienia i uczucia stworzyły splątany węzeł.
Zesztywniałem; lęk chwycił mnie za kark, unieruchomił ręce. To nie była byle jaka sztuczka. Uśmiechnięty Martin wciąż
trzymał w lewej dłoni Atut, a Benedykt - najwyraźniej właśnie przywołany - stał obok. Koło tronu, na podwyższeniu,
dostrzegłem też dziewczynę. Mężczyźni chyba rozmawiali, ale nie słyszałem słów.
Wreszcie Benedykt odwrócił się i przemówił do dziewczyny. Odpowiedziała mu. Martin stanął po jej lewej
stronie. Benedykt wszedł na podwyższenie. Wtedy mogłem zobaczyć jej twarz. Rozmowa trwała.
- Ta kobieta wydaje mi się znajoma - zauważył Gerard, stając obok mnie.
- Widziałeś ją przez chwilę, kiedy przejeżdżała obok nas - odparłem. - Tego dnia, gdy zginął Eryk. To Dara.
Słyszałem, jak głośno wciąga powietrze.
- Dara! - mruknął. - A więc...
Umilkł.
- Nie kłamałem - zapewniłem go. - Ona istnieje naprawdę.
- Martinie! - krzyknął Random, który stanął z prawej strony. - Martinie! Co się dzieje?
Nie było odpowiedzi.
- On cię chyba nie słyszy - zauważył Gerard. - Ta bariera odcięła nas zupełnie.
Random pochylił się, napierając na coś niewidzialnego.
- Spróbujmy pchnąć razem - zaproponowałem.
Naparłem znowu. Gerard także całym ciałem zaatakował niewidoczny mur.
Pół minuty wysiłku nie przyniosło żadnych rezultatów. Cofnąłem się.
- To na nic - oświadczyłem. - Nie ruszymy tego.
- Co to za draństwo? - zapytał Random. - Co trzyma...
Poprzednio miałem pewne przeczucia - tylko przeczucia, nic więcej - co do tego, co się tam dzieje.
I wyłącznie dlatego, że cała scena miała charakter deja vu. Teraz jednak... Teraz sięgnąłem do pasa, by się
upewnić, czy wciąż jeszcze tkwi tam Grayswandir.
Tkwił.
Jak więc mogłem wyjaśnić obecność mojej charakterystycznej klingi, ukazującej wszystkim lśniący, złożony
rysunek? Pojawiła się nagle przed tronem i zawisła w powietrzu bez żadnego podparcia. Ostrze dotykało szyi Dary.
Nie mogłem.
Ale wszystko zanadto przypominało wydarzenia tamtej nocy w mieście snów na niebie, w Tir-na Nog'th, by było
tylko przypadkiem. Zmieniły się okoliczności - ciemność, zmieszanie, mroczne cienie, wir przeżywanych emocji - a jednak
scena została ustawiona prawie tak jak wtedy. Bardzo podobnie. Ale niedokładnie. Benedykt stał trochę dalej, bardziej z
tyłu, w nieco innej pozie. Nie umiałem czytać z ruchu warg Dary, więc nie byłem pewien, czy zadaje te same dziwne
pytania. Raczej nie.
Układ, który pamiętałem - podobny, a jednak niepodobny do tego - wtedy był pewnie trochę zabarwiony
wpływem Tir-na Nog'th na mój umysł. To znaczy, jeśli w ogóle istniał między nimi jakiś związek.
2 / 45
Zelazny Roger - Dworce Chaosu - tom 5
- Corwinie - odezwał się Random. - Wygląda, jakby wisiał przed nią Grayswandir.
- Rzeczywiście - przyznałem. - Ale, jak widzisz, mój miecz jest tutaj.
- Nie ma drugiego takiego... prawda? Wiesz, co się tam dzieje?
- Zaczynam się chyba domyślać. W każdym razie nie jestem w stanie tego przerwać.
Nagle Benedykt wydobył miecz i skrzyżował go z tamtym, tak podobnym do mojego. Zaczął pojedynek z
niewidzialnym przeciwnikiem.
- Daj mu szkołę, Benedykcie! - krzyknął Random.
- Nic z tego - stwierdziłem. - Zaraz zostanie rozbrojony.
- Skąd możesz to wiedzieć? - zdziwił się Gerard.
- W pewnym sensie to ja z nim walczę. To przeciwna strona mojego snu z Tir-na Nog'th. Nie wiem, jak tato to
zrobił, ale taka jest cena za odzyskanie Klejnotu.
- Nie rozumiem.
Pokręciłem głową.
- Nie będę udawał, że wiem, jak to się dzieje - odparłem. - Ale nie zdołamy tam wejść, póki z pokoju nie znikną
dwa przedmioty.
- Jakie przedmioty?
- Patrz.
Benedykt przerzucił miecz, a jego lśniąca proteza wystrzeliła w przód i pochwyciła jakiś niewidoczny cel.
Klingi skrzyżowały się, związały, znieruchomiały mierząc ostrzami w sufit. Prawa ręka Benedykta zaciskała się
coraz bardziej.
Nagle klinga Grayswandira uwolniła się i minęła miecz Benedykta. Zadała straszliwy cios w prawe ramię, w
miejsce połączenia z metalową częścią. Benedykt odwrócił się i na kilka chwil straciliśmy z oczu całą akcję.
Po chwili znów było coś widać, gdyż Benedykt przyklęknął i odwrócił się bokiem. Podtrzymywał kikut prawej
ręki. Mechaniczna dłoń wisiała w powietrzu przy Grayswandirze. Odsuwała się od Benedykta i opadała, tak samo jak
klinga. Kiedy sięgnęły podłogi, nie uderzyły o nią, ale przeniknęły, znikając z pola widzenia.
Pochyliłem się, odzyskałem równowagę, pobiegłem. Bariery nie było.
Martin i Dara dotarli do Benedykta przede mną. Gdy stanęliśmy przy nich: Random, Gerard i ja, Dara zdążyła
oderwać od płaszcza pas materiału i bandażowała ranę.
Random chwycił Martina za ramię.
- Co się stało? - zapytał.
- Dara... Dara powiedziała, że chciałaby zobaczyć Amber. Ponieważ teraz tu mieszkam, zgodziłem się ją przenieść
i oprowadzić. Potem...
- Przenieść? Masz na myśli Atut?
- No... tak.
- Twój czy jej?
Martin przygryzł dolną wargę.
- Widzisz...
- Daj te karty - rzucił Random i wyrwał mu zza pasa futerał. Otworzył i zaczął po kolei przeglądać Atuty.
- Pomyślałem, że zawiadomię Benedykta, bo się nią interesował - mówił dalej Martin. - Benedykt chciał ją
zobaczyć i...
- Co u licha? - przerwał mu Random. - Tu jest twoja karta, jej karta i jeszcze jedna jakiegoś faceta, którego w
życiu nie widziałem! Skąd je masz?
- Pokaż - poprosiłem.
Podał mi wszystkie trzy.
- No więc? - zapytał. - Czy to był Brand? O ile wiem, tylko on potrafi jeszcze tworzyć Atuty.
- Nie chcę mieć nic wspólnego z Brandem - zaprotestował Martin. - Chyba żeby go zabić.
Ale ja już wiedziałem, że te Atuty nie są dziełem Branda. To nie był jego styl. Ani jego, ani kogokolwiek, kogo
prace bym znał. Chociaż, w owej chwili nie myślałem o stylu. Raczej o wyglądzie trzeciej osoby, tego mężczyzny, którego
Random nigdy jeszcze nie widział. Ja widziałem. Patrzyłem na twarz młodzika, który z kuszą w ręku wyjechał mi na
spotkanie przed Dworcami Chaosu, a potem rozpoznał mnie i nie strzelił.
Wyciągnąłem kartę przed siebie.
- Martinie, kto to jest? - zapytałem.
- To on narysował te dodatkowe Atuty. Przy okazji zrobił też swój. Nie wiem, jak się nazywa. Jest przyjacielem
Dary.
- Kłamiesz - stwierdził Random.
- Może więc Dara nam wytłumaczy. - Spojrzałem na nią badawczo.
Klęczała, choć skończyła już opatrywać ramię Benedykta. Benedykt wyprostował się.
- Co o tym powiesz? - Machnąłem Atutem. - Kim jest ten człowiek?
Spojrzała na kartę, potem na mnie. Uśmiechnęła się.
- Naprawdę nie wiesz? - zapytała.
- Nie pytałbym, gdybym wiedział.
- Więc przyjrzyj mu się uważnie, a potem popatrz w lustro. Jest twoim synem, tak samo jak moim. Ma na imię
Merlin.
Niełatwo mnie zaszokować, ale tym razem udało jej się to znakomicie. W głowie mi się kręciło, ale umysł
pracował szybko. Przy odpowicdniej różnicy czasu rzecz była możliwa.
- Daro - spytałem. - Czego ty właściwie chcesz?
- Powiedziałam ci, kiedy przeszłam Wzorzec - odparła. - Amber musi zostać zniszczony. Chcę mieć w tym swój
udział.
- Dostaniesz moją dawną celę - zdecydowałem. - Nie, raczej tę obok. Straż!
- Corwinie, wszystko w porządku - wtrącił Benedykt, wstając. - Nie jest tak źle, jak można by sądzić z jej słów.
Ona może wszystko wytłumaczyć.
3 / 45
Zelazny Roger - Dworce Chaosu - tom 5
- Więc niech zacznie od razu.
- Nie. Na osobności. Tylko rodzina.
Skinieniem ręki odesłałem strażników.
- Doskonale. Przejdźmy do którejś z komnat w głębi korytarza.
Kiwnął głową. Dara chwyciła go za lewą rękę. Random, Gerard, Martin i ja wyszliśmy za nimi. Obejrzałem się
jeszcze na puste miejsce, gdzie sen stał się prawdą.
Tak to z nimi bywa.
Rozdział 02
Przejechałem przez szczyt Kolviru i zsiadłem z konia przy swoim grobowcu. Wszedłem do środka i otworzyłem
urnę. Była pusta. Dobrze. Zaczynałem już wątpić. Oczekiwałem niemal, że znajdę tam swoje prochy - dowód, że mimo
wszelkich oznak i przeczuć zawędrowałem jakoś do niewłaściwego cienia.
Wyszedłem i poklepałem Gwiazdę po pysku. Świeciło słońce i wiał chłodny wiatr. Nagle zapragnąłem wypłynąć
na morze. Zamiast tego usiadłem na ławeczce i zacząłem nabijać fajkę.
Rozmawialiśmy. Siedząc z podwiniętymi nogami na brązowej sofie, Dara z uśmiechem powtórzyła opowieść o
swoim pochodzeniu od Benedykta i diablicy Lintry, o dorastaniu w okolicy i w samych Dworcach Chaosu - tej
nieeuklidesowej na ogół krainie, gdzie sam czas prezentuje niezwykłe problemy rozkładu.
- Wszystko, co mi powiedziałaś, kiedy się spotkaliśmy, było kłamstwem - stwierdziłem. - Czemu teraz miałbym ci
wierzyć? Uśmiechnęła się, wpatrzona w swoje paznokcie.
- Musiałam cię wtedy okłamać - wyjaśniła. - By uzyskać to, na czym mi zależało.
- To znaczy?
- Wiedzę o rodzinie, Wzorcu, Atutach i Amberze. Chciałam zdobyć twoje zaufanie. Chciałam urodzić twoje
dziecko.
- Prawda nie byłaby równie dobra?
- Raczej nie. Przybywałam od nieprzyjaciół. Nie zaaprobowałbyś powodów, dla których chciałam to wszystko
osiągnąć.
- A umiejętność szermierki...? Mówiłaś, że to Benedykt cię uczył.
Uśmiechnęła się znowu, a w jej oczach zabłysły ciemne ognie.
- Uczyłam się u samego wielkiego księcia Borela, Lorda Chaosu.
- ... i twój wygląd - dokończyłem. - Zmieniał się kilkakrotnie, kiedy przechodziłaś Wzorzec. Jak? I dlaczego?
- Wszyscy, którzy pochodzą z Chaosu, są zmiennokształtni - wyjaśniła.
Wspomniałem wyczyny Dworkina owej nocy, kiedy wcielił się we mnie.
Benedykt kiwnął głową.
- Tato oszukał nas, udając Ganelona.
- Oberon jest dzieckiem Chaosu. Zbuntowanym synem zbuntowanego ojca. Ale zachował moc.
- Więc czemu my tego nie potrafimy? - chciał wiedzieć Random.
Wzruszyła ramionami.
- A próbowaliście? Może potraficie. Z drugiej strony, w waszym pokoleniu zdolność mogła zaniknąć. Nie wiem.
Co do mnie jednak, to mam kilka ulubionych form, do których powracam w chwilach napięcia. Dorastałam w miejscu,
gdzie było to regułą, gdzie ta druga postać często dominowała. Wciąż zachowałam ten odruch. To właśnie oglądaliście...
wtedy.
- Daro - przerwałem. - Po co było ci to wszystko, o czym mówiłaś: wiedza o rodzinie, Wzorcu, Atutach, Amberze?
I syn?
- No, dobrze - westchnęła. - Dobrze. Poznaliście już pewnie plany Branda zniszczenia i odbudowy Amberu...?
- Tak.
- Wymagały naszej zgody i współpracy.
- W tym zamordowania Martina? - spytał Random.
- Nie. Nie wiedzieliśmy, kogo zamierza użyć jako... czynnika.
- A gdybyście wiedzieli, czy to by was powstrzymało?
- To akademicki problem - odparła. - Sam sobie odpowiedz. Cieszę się, że Martin przeżył. To wszystko, co mam
do powiedzenia.
- Niech będzie - mruknął Random. - Co z Brandem?
- Wykorzystując sposoby poznane u Dworkina, zdołał się porozumieć z naszymi przywódcami. Miał własne
ambicje. Szukał wiedzy i siły. Zaproponował układ.
- Jakiej wiedzy?
- Na przykład nie miał pojęcia, jak zniszczyć Wzorzec...
- Zatem jesteście odpowiedzialni za to, co zrobił - stwierdził Random.
- Jeśli wolisz tak o tym myśleć.
- Wolę.
Wzruszyła ramionami i spojrzała na mnie.
- Chcecie wysłuchać całej historii?
- Mów. - Obejrzałem się na Randoma.
Skinął głową.
- Brand otrzymał to, czego pragnął - powiedziała. - Ale nie cieszył się zaufaniem. Obawiano się, że kiedy zyska
moc kształtowania świata według swej woli, nie wystarczy mu władza nad przebudowanym Amberem. Że spróbuje
rozszerzyć panowanie na Chaos. Potrzebny nam był słaby Amber, by Chaos stał się silniejszy niż teraz. Chcieliśmy nowego
stanu równowagi i więcej krain cienia w naszych granicach. Już dawno zrozumiano, że dwa królestwa nie mogą się
połączyć, ani że żadne z nich nie może zostać zniszczone bez naruszenia wszystkich procesów, jakie przebiegają między
nimi. I rezultatem byłby absolutny zastój albo zupełny chaos. Mimo to, choć wiedziano, co planuje Brand, nasi przywódcy
4 / 45
Zelazny Roger - Dworce Chaosu - tom 5
zawarli z nim umowę. Lepsza okazja mogła się nie zdarzyć przez całe wieki. Musieliśmy ją wykorzystać. Uznano, że z
Brandem poradzimy sobie jakoś, a kiedy nadejdzie odpowiedni moment, zastąpimy go kimś innym.
- Więc planowaliście też zdradę - wtrącił Random.
- Nie, gdyby dotrzymał słowa. Ale wiedzieliśmy, że nie ma tego zamiaru. Dlatego przygotowaliśmy się do
działania.
- Jak?
- Pozwolilibyśmy mu osišgnšć cel i potem byśmy go zniszczyli. Zastąpiłby go przedstawiciel królewskiego rodu
Amberu, należący też do najwyższego rodu Dworców. Ktoś wychowany wśród nas i przygotowany do tej misji. Merlin jest
spokrewniony z Amberem z obu stron, przez mojego przodka, Benedykta, i bezpośrednio przez ciebie - dwóch
najpopularniejszych pretendentów do tronu.
- Więc pochodzisz z królewskiego rodu Chaosu?
Uśmiechnęła się.
Wstałem. Odszedłem. Spojrzałem na popiół w palenisku.
- Nie jestem zachwycony wykorzystaniem mnie w tak wykalkulowanym eksperymencie hodowlanym -
oświadczyłem po chwili. - Ale to już się stało. Przyjmując na moment, że wszystko, co powiedziałaś, jest prawdą, to
dlaczego teraz nam o tym mówisz?
- Ponieważ - odparła - obawiam się, że władcy mojej krainy równie mocno pragną realizacji swej wizji, jak Brand
swojej. Może nawet mocniej. Chodzi o równowagę, o której wspomniałam. Niewielu pojmuje, jak jest delikatna.
Podróżowałam po krajach Cienia w pobliżu Amberu i byłam w samym Amberze. Poznałam też cienie leżące po stronie
Chaosu. Spotkałam wielu ludzi i wiele zobaczyłam. Potem, gdy poznałam Martina i rozmawiałam z nim długo, zaczęłam
przeczuwać, że te zmiany, które powinny być zmianami na lepsze, nie zakończą się tylko przekształceniem Amberu wedle
gustu moich władców. Raczej przemienią Amber w przybudówkę Dworców, a większość cieni zniknie lub połączy się z
Chaosem. Niektórzy z nas, wciąż mając pretensje do Dworkina o stworzenie Amberu, pragną powrotu do czasów, zanim to
nastąpiło. Całkowitego Chaosu, z którego powstało wszystko. Uznałam, że lepszy jest stan aktualny, i staram się go
zachować. Mym pragnieniem jest, by żadna ze stron nie wyszła z tego konfliktu zwycięsko.
Obejrzawszy się, dostrzegłem, jak Benedykt kręci głową.
- Więc nie stoisz po niczyjej stronie - stwierdził.
- Wolę wierzyć, że stoję po obu.
- Martinie - spytałem. - Czy też jesteś w to zamieszany?
Przytaknął.
Random wybuchnął śmiechem.
- Was dwoje? Przeciwko Amberowi i Dworcom Chaosu? Co chcecie osiągnąć? Jak zamierzacie podtrzymać tę
równowagę?
- Nie jesteśmy sami - oświadczyła Dara. - I nie my wymyśliliśmy ten plan.
Sięgnęła do kieszeni, a kiedy wysunęła rękę, coś zamigotało na jej dłoni. Obróciła to w blasku światla: sygnet
naszego ojca.
- Skąd to masz? - zapytał Random.
- A jak myślisz?
Benedykt stanął przy niej i wyciągnął rękę. Podała mu pierścień. Przyjrzał się uważnie .
- To naprawdę taty - oznajmił. - Ma z tyłu takie drobne znaki, które kiedyś zauważyłem. Po co go przyniosłaś?
- Przede wszystkim, żeby was przekonać, że naprawdę przekazuję jego rozkazy.
- A skąd wogóle go znasz? - wtrąciłem.
- Spotkaliśmy się jakiś czas temu, kiedy... miał kłopoty - wyjaśniła. - Można właściwie powiedzieć, że pomogłam
mu się uwolnić. Znałam już wtedy Martina i byłam skłonna do bardziej przyjaznych uczuć wobec Amberu. Poza tym, wasz
ojciec jest czarującym człowiekiem i potrafi przekonywać. Uznałam, że nie mogę patrzeć bezczynnie, jak pozostaje
więźniem moich krewniaków.
- A czy wiesz, jak został schwytany?
Pokręciła głową.
- Wiem tylko, że Brand skłonił go do przybycia w cień tak daleki od Amberu, by można go było tam uwięzić.
Sądzę, że pretekstem było poszukiwanie nie istniejącego magicznego przyrządu, który mógłby naprawić Wzorzec, teraz już
wie, że tylko Klejnot może tego dokonać.
- Pomogłaś mu uciec... Jak wpłynęło to na twoją pozycję w Dworcach?
- Nie najlepiej. Chwilowo jestem bezdomna.
- I chcesz zamieszkać tutaj?
Uśmiechnęła się krzywo.
- To zależy, jak to wszystko się zakończy. Jeśli moi rodacy osiągną swoje cele, wolę raczej wrócić... albo
zamieszkać wśród tych cieni, które pozostaną.
Wyjąłem Atut.
- A co z Merlinem? Gdzie teraz jest?
- Z nimi. Obawiam się, że należy już do nich. Zna swoje pochodzenie, ale to oni kierowali jego wychowaniem.
Nie wiem, czy można go jakoś wyrwać.
Podniosłem Atut i wpatrzyłem się w niego.
- To na nic - stwierdziła. - Nie będzie działał między tam a tutaj.
Przypomniałem sobie, jak trudny był kontakt gdy znalazłem się na skraju owego miejsca. Mimo to spróbowałem.
Karta stała się zimna. Sięgnąłem w głąb. Odczułem delikatne mrowienie czyjejś obecności. Naparłem mocniej.
- Merlinie, to ja, Corwin - powiedziałem. - Słyszysz mnie?
Wydało mi się, że usłyszałem odpowiedź. Jakby "Nie mogę..." A potem nic. Karta straciła swój chłód.
- Dotarłeś do niego? - zapytała.
- Nie jestem pewien. Ale chyba tak, tylko na chwilę.
- Lepiej, niż sądziłam. Albo warunki były wyjątkowo korzystne, albo macie bardzo podobne umysły.
5 / 45
[ Pobierz całość w formacie PDF ]