Zelazny Roger-Imię moje legion, książka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Roger Zelazny - Imię moje legion
Roger Zelazny
Imię moje legion
(Redaktor: Leszek Walkiewicz)
Billowi Spanglerowi i Fredowi Lernerowi z dwóch bardzo ważnych powodów.
RUMOKO
Byłem w sterowni, gdy moduł J-9 przestał funkcjonować. Do moich obowiązków należała konserwacja sprzętu i
tym podobne bzdury.
W kapsule pod wodą znajdowało się dwóch ludzi sprawdzających „autostradę do piekła", jak nazwano szyb
wywiercony w dnie oceanu wiele kilometrów pod nami. Miał on być już wkrótce oddany do eksploatacji.
W normalnej sytuacji nie przejmowałbym się awarią, gdyż było to zadanie dwóch specjalnie przeszkolonych
techników. Problem polegał na tym, że jeden z nich spędzał właśnie urlop na Spitsbergenie, a drugi był chory. Gdy
„Aquiną" wstrząsnęła nagła kombinacja fal z wiatrem i gdy przypomniałem sobie, że jutro zaczyna się operacja „Rumoko",
zdecydowałem się. Podszedłem i zdjąłem boczną tablicę rozdzielczą.
- Schweitzer! Nie ma pan uprawnień do grzebania w tym - powiedział doktor Asąiuth. Przyglądając się obwodom,
zapytałem.
- Czy chce się pan sam tym zająć?
- Jasne, że nie. Nie wiedziałbym nawet, jak zącząć. Ale...
- Czy chce pan, aby Martin i Demmy zginęli?
- Wie pan, że nie, ale pan nie...
- Więc proszę mi powiedzieć, kto ma to zrobić. Kapsuła jest stąd, a my właśnie coś schrzaniliśmy. Jeśli ma pan
kogoś, kto bardziej nadaje się do tego, to proszę posłać po niego. Jeśli nie, to sam spróbuje naprawić J-9.
Wreszcie zamknął się. Mogłem w końcu się zastanowić. Nie byli zbyt ostrożni. Użyli nawet lutownicy. Zmienili
połączenia czterech obwodów.
Rozpocząłem naprawę. Asqiuth był oceanografem, więc raczej nie mógł znać się na elektronice. Miałem nadzieję,
że nie zorientuje się, iż naprawiam efekty sabotażu. Po dziesięciu minutach kapsuła znów zaczęła działać.
Pracując myślałem o potędze, która wkrótce błyskawicznie przebędzie „autostradę do piekła", po czym, niby
wysłannik szatana lub szatan we własnej osobie, zostanie uwolniona tu, na środku Atlantyku. Ponury wygląd oceanu,
normalny o tej porze roku i pod tą szerokością, nie poprawiał mi nastroju. Śmiercionośna energia nuklearna będzie użyta
do wyzwolenia jeszcze groźniejszych mocy - płynnej magmy, która teraz kipiała pod dnem oceanu. Nie mogłem pojąć, że
ktoś może nierozważnie igrać z takimi żywiołami. Statkiem znów wstrząsnęły fale.
- W porządku - powiedziałem. - Było kilka zwarć, ale już je usunąłem. - Założyłem z powrotem tablicę
rozdzielczą. - Teraz już nie powinno być problemów - dodałem.
Doktor popatrzył w monitor.
- Wydaje się, że wszystko działa prawidłowo. Zaraz sprawdzę... - Nacisnął przycisk. - „Aąuina" do kapsuły. Czy
słyszycie mnie?
- Tak. Co się stało? - nadeszła odpowiedź.
- Zwarcie w J-9 - odpowiedział. - Już naprawione. Jaka jest wasza sytuacja?
- Wszystkie układy powróciły do normy. Instrukcje?
- Kontynuujcie zadanie. Następnie zwrócił się do mnie.
- Zarekomenduję pana. Przepraszam, że tak naskoczyłem. Nie wiedziałem, że potrafi pan naprawić J-9.
- Jestem inżynierem elektrykiem - odrzekłem. - Znam to urządzenie. Wiem, że J-9 jest otoczony tajemnicą.
Gdybym nie potrafił stwierdzić, co jest nie w porządku, nie tknąłbym tego.
- Rozumiem, że woli pan, abym powstrzymał się od rekomendacji...?
- Zgadza się.
- Więc nie zrobię tego.
To było najlepsze wyjście, ponieważ właśnie odbezpieczyłem małą bombę, która teraz spoczywała w lewej
kieszeni mojej kurtki i miała zaraz wylecieć za burtę. Za pięć do ośmiu minut zniszczyłaby całkowicie zapis. Nie zależało
mi na nim, ale jeśli już istniał, to wolałbym, by był mój, nie przeciwników.
Przeprosiłem i wyszedłem. Pozbyłem się bomby, po czym zacząłem zastanawiać się nad faktami.
Ktoś próbował sabotować projekt, Don Walsh miał więc rację. Niebezpieczeństwo było realne. Zastanówmy się.
Oznaczało to, że w grę wchodziło coś poważnego. Podstawowym pytaniem było: co to jest? a następnym - co w związku z
tym należy robić?
Zapaliłem papierosa i oparłem się na relingu „Aquiny" Przyglądałem się zimnemu oceanowi, atakującemu kadłub
statku. Drżały mi ręce. To było przecież uczciwe, humanitarne przedsięwzięcie. Na dodatek bardzo niebezpieczne.
Dlaczego ktoś chciał je zniszczyć? Z jakich powodów? Jakieś jednak musiały istnieć.
Czy Asąuith złoży raport? Prawdopodobnie tak, chociaż nie wie dokładnie, co zaszło. Będzie musiał wytłumaczyć
przerwę w pracy kapsuły, aby jego raport był zgodny z zapisem w jej dzienniku pokładowym. Napiszę, że usunąłem
zwarcie i to wszystko. Tyle wystarczy.
Doszedłem do wniosku, że przeciwnicy mają j dostęp do dziennika „Aquiny". Zorientują się stąd, że nie
zgłoszono unieszkodliwienia bomby. Będą wiedzieli również, kto im pomieszał szyki. Mogą być w krytycznym momencie
na tyle nieostrożni, że zrobią jakiś fałszywy ruch. O to mi właśnie chodziło. Straciłem już cały miesiąc, czekając na coś w
tym rodzaju. Miałem nadzieję, że to ich zaniepokoi i będą chcieli zadać mi kilka pytań.
Poszedłem do swojej kabiny i, ponieważ byłem już po pracy, zrobiłem sobie drinka. i
Po pewnym czasie ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę przekręcić gałkę i pchnąć - powiedziałem.
1 / 49
Roger Zelazny - Imię moje legion
Wszedł młody mężczyzna o nazwisku Rawlings.
- Panie Schweitzer, Karol Deith chce z panem rozmawiać.
- Powiedz jej, że zaraz przyjdę.
- Tak jest - odparł i wyszedł. Uczesałem się i zmieniłem koszulę. Karol Daith była młodą i ładną kobietą; pełniła
fukcję oficera bezpieczeństwa na statku. Miałem dość dobre pojęcie to tym, czym się naprawdę zajmowała. Poszedłem do
jej biura i dwukrotnie zapukałem.
- Witaj - powiedziałem po wejściu. - Chciała się pani ze mną widzieć.
- Schweitzer. Tak, czekam na pana. Proszę usiąść.
Wskazała mi miejsce po przeciwnej stronie kosztownego biurka.
Usiadłem.
- Dziś po południu naprawił pan moduł J-9. Wzruszyłem ramionami.
- To pytanie czy stwierdzenie faktu?
- Pan nie jest upoważniony do zajmowania się J-9.
- Jeśli pani sobie życzy, mogę wrócić i doprowadzić moduł do stanu, w jakim go zastałem.
- Więc przyznaje pan, że manipulował przy J-9?
- Tak. Westchnęła.
- Niech pan zrozumie, nie o to mi chodzi. Prawdopodobnie uratował pan dziś życie dwom osobom, więc nie
zamierzam wystąpić z oskarżeniem o naruszenie przepisów bezpieczeństwa. Chciałabym wiedzieć coś innego.
- Co?
- Czy to był sabotaż?
No tak. Czułem, że dojdzie do tego.
- Nie - odparłem. - To nie był sabotaż. To było zwarcie.
- Bzdury?
- Przykro mi, nie rozumiem...
- Doskonale pan rozumie. Ktoś celowo uszkodził moduł. Pan go naprawił, a usterki - to było coś więcej niż parę
zwarć. Była też bomba. Nasz nasłuch wykrył jej wybuch za lewą burtą około pół godziny temu.
- To pani powiedziała, nie ja.
- Co to za gra? Pomógł nam pan, a jednocześnie osłania pan kogoś. O co panu chodzi?
- O nic.
Przyglądałem się jej. Miała rude włosy i mnóstwo piegów. Jej zielone oczy sprawiały wrażenie szeroko
rozstawionych pod czerwonawą linią grzywki. Była wysoka - miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu. Tańczyłem z nią
kiedyś na zabawie na statku.
- No więc jak?
- W porządku, a pani?
- Czekam na odpowiedź!
- Na jakie pytanie?
- Czy to był sabotaż?
- Nie - odparłem. - Skąd przyszło to pani do głowy?
- Wie pan, że były już inne próby?
- Nie wiedziałem.
Zaczerwieniła się nagle, co uwydatniło jej piegi. Co ją tak zmieszało?
- Tak, były. Udaremniliśmy je oczywiście, ale oni tu byli.
- Jacy „oni'?
- Nie wiemy.
- Dlaczego?
- Nikogo nie udało nam się złapać.
- Jak to możliwe?
- Byli sprytni. Zapaliłem papierosa.
- Myli się pani. To naprawdę były zwarcia. Jestem inżynierem elektrykiem, więc znalazłem je. To wszystko.
Wyjęła papierosa, a ja podałem jej ogień.
- Dobrze. Rozumiem, że to wszystko, co ma mi pan do powiedzenia. Wstałem.
- Przy okazji sprawdziłam pana jeszcze raz.
- I co?
- Nic. Jest pan czysty jak łza.
- Miło mi to słyszeć.
- Niech pan się nie cieszy, to jeszcze nie koniec.
- Proszę spróbować. Nic nowego pani nie znajdzie.
Byłem tego całkiem pewien. Wyszedłem, zastanawiając się, kiedy do mnie dotrą. Co roku przed Bożym
Narodzeniem wysyłam jedną kartkę świąteczną. Nie podpisuję jej. Kartka zawiera jedynie listę czterech barów i
miejscowości, w których one się znajdują. Wszystko zapisane jest dużymi, drukowanymi literami. W Wielkanoc,
Pierwszego Maja, w pierwszy dzień lata oraz w Dniu Halloween jestem w kolejnym barze między dwudziestą pierwszą a
północą, czasu lokalnego. Po północy wychodzę. Co roku są to inne bary.
Płacę zawsze gotówką, nie Uniwersalną Kartą Kredytową, której używają dziś prawie wszyscy. Bary te na ogół są
spelunkami na peryferiach miast. Don Walsh czasami zjawia się tam, siada obok mnie i zamawia piwo. Nawiązujemy
rozmowę, potem udajemy się na spacer. Czasem nie przychodzi, ale nigdy nie opuszcza dwóch kolejnych spotkań.
Następnym razem zawsze przynosi mi pieniądze.
Parę.miesięcy temu, w pierwszym dniu lata, siedziałem przy stoliku w knajpie „Interno" w San Miguel de
Allende. Po pewnym czasie ujrzałem Dona. Miał na sobie garnitur z imitacji wełny i sportową, żółtą koszulę, rozpinaną
pod szyją. Podszedł do baru, zamówił coś, odwrócił się i rozejrzał po sali. Skinąłem głową, gdy uśmiechnął się i dał znak
ręką.
Podszedł ze szklanką w jednej ręce i carte blanche w drugiej.
2 / 49
Roger Zelazny - Imię moje legion
- Znam cię - stwierdził.
- Jasne. Usiądziesz?
Wysunął krzesło i usadowił się naprzeciwko mnie. Popielniczka była przepełniona, ale nie było to moje dzieło. W
powietrzu unosił się zapach teąuilli, wokół nas dwuwymiarowe nagusy walczyły o miejsce na ścianie z afiszami
reklamującymi walki byków.
- Jak teraz masz na imię?
- Frank - odpowiedziałem, wydmuchując dym.
- Czy to nie było w Nowym Orleanie?
- Tak, w Mardi Gras, parę lat temu. A propos, a ty jak masz na imię?
- George.
- Tak, przypominam sobie teraz. Popijaliśmy razem. Całą noc graliśmy w pokera. Zabawa była wspaniała.
- I wygrałeś ode mnie około dwustu dolarów.
Uśmiechnął się.
- Co porabiasz? - zapytałem.
- Zwykłe interesy. Mniejsze, większe - różne. Ostatnio trafił mi się wyjątkowo duży.
- Gratuluję. Mam nadzieję, że ci się powiedzie.
- Ja też.
Ucięliśmy sobie małą pogawędkę, podczas gdy Don dopijał piwo. Później spytałem:
- Zwiedziłeś miasto?
- Nie bardzo. Słyszałem, że jest godne uwagi.
- Myślę, że je polubisz. Byłem tu kiedyś na ich festiwalu. Wszyscy biorą prochy, żeby nie spać przez trzy doby.
Indianie schodzą z gór i tańczą. Wciąż jeszcze mają tu pesos, wiesz? Mają tu też jedyną w Meksyku gotycką katedrę.
Została zaprojektowana przez niepiśmiennego Indianina, który widział katedry gotyckie na pocztówkach z Europy.
Wszyscy sądzili, że katedra rozleci się po zdjęciu rusztowań, ale nie rozleciała się i stoi do dziś.
- Chciałbym pobyć tu dłużej, ale mam tylko jeden dzień. Zamierzałem kupić trochę pamiątek dla rodziny.
- To dobre miejsce na robienie zakupów. Rzeczy są tanie. Zwłaszcza biżuteria.
- Szkoda, że nie mam więcej czasu.
- Na wzgórzu jest ruina toltecka. Pewnie ją widziałeś? Ma trzy krzyże na szczycie. Jest interesująca, ponieważ
rząd ciągle nie przyjmuje do wiadomości jej istnienia. Widok ze szczytu jest wspaniały.
- Chętnie bym ją zobaczył. Jak się tam dostać?
- Po prostu wejdź na wzgórze. Nikt nie pilnuje ruin, wstęp wolny.
- Jak długo trzeba iść?
- Stąd nie dłużej niż godzinę. Wypij piwo i przejdziemy się.
Wkrótce wyruszyliśmy.
Już po chwili Don ciężko oddychał. Nic dziwnego, na co dzień żyliśmy niewiele nad poziomem morza, a tu
znajdowaliśmy się na wysokości 2.000 metrów. W końcu dotarliśmy na szczyt. Usiedliśmy na głazach.
- To miejsce nie istnieje - powiedział - tak samo jak ty.
- Racja.
- Wobec tego nie ma tu podsłuchu, w przeciwieństwie do większości miejsc w dzisiejszych czasach.
- Dość odludne, nieprawdaż?
- Mam nadzieję, że takie pozostanie.
- Ja też.
- Dziękuję za kartkę świąteczną. Szukasz zajęcia?
- Wiesz, że tak.
- W porządku. Mam coś dla ciebie. I tak się wszystko zaczęło.
- Czy wiesz coś w wyspach Leeward i Włndward? - zapytał. - Albo o Surtsey?
- Nie, mów.
- Znajdziesz je w archipelagu Małych Antyli, w kierunku południowo-wschodnim od Puerto Rico i Wysp
Dziewiczych. Tworzą one wierzchołki podmorskiego pasma o szerokości od trzydziestu pięciu do stu trzydziestu
kilometrów. Są zbudowane z materiału wulkanicznego. Każdy szczyt jest wulkanem - wygasłym lub nie.
- Mów dalej.
- Hawaje powstały w ten sam sposób. Surtsey wyłoniła się z morza w dwudziestym wieku. Powstała w bardzo
krótkim czasie, trochę na zachód od Wysp Yestmanna koło Islandii. To było w 1963 roku. Capelinhos w Azorach powstała
podobnie i narodziła się pod wodą.
Zrozumiałem już wszystko. Projekt „Rumoko" nie był mi obcy. Nazwa pochodziła od morskiego boga wulkanów i
trzęsień ziemi. Jeszcze w dwudziestym wieku istniał, przerwany później, projekt „Mohole", dotyczący eksploatacji złóż
gazu ziemnego za pomocą głębokich wierceń i ładunków jądrowych.
- „Rumoko" - powiedział Don. - Wiesz coś o tym?
- Trochę. Przede wszystkim z działu naukowego „Timesa"
- To wystarczy. Jesteśmy w to wplątani.
- Jak to?
- Ktoś próbuje sabotować operację „Rumoko" Zostałem zaangażowany, aby wykryć, kto, jak i dlaczego, oraz aby
zapobiec sabotażowi. Poniosłem niestety całkowitą klęskę. W dodatku w bardzo dziwnych okolicznościach straciłem
dwóch swoich ludzi. Potem dostałem twoją pocztówkę.
Spojrzałem na niego. Wydawało się, że jego oczy świecą w ciemności. Był trochę niższy ode mnie, ale mimo to
był z niego kawał chłopa. Teraz przyjął prawie wojskową postawę, dzięki czemu sprawiał wrażenie wyższego i silniejszego
od tego, który przed chwilą sapał, wchodząc na szczyt.
- Chcesz, żebym wziął w tym udział?
- Tak.
- Ile dostanę?
- Pięćdziesiąt tysięcy. Być może sto pięćdziesiąt, zależnie od efektów. Zapaliłem papierosa.
3 / 49
Roger Zelazny - Imię moje legion
- Co mam zrobić? - zapytałem po chwili.
- Zaangażujesz się jako członek załogi na „Aquinie". Najlepiej jako technik. Dasz radę?
- Tak.
- Więc zrób to. Spróbuj wykryć, kto chce storpedować przedsięwzięcie. Potem zdasz mi raport. Albo lepiej
pozbądź się tych ludzi w sposób, jaki uznasz za stosowny, i dopiero wtedy zdasz mi raport.
Uśmiechnąłem się.
- To wygląda na poważne zadanie. Kto cię wynajął?
- Pewien amerykański senator, który chce pozostać anonimowy.
- Mógłbym zgadnąć, kto to jest, ale powstrzymam się.
- Podejmujesz się tego?
- Tak. Potrzebuję pieniędzy.
- To będzie niebezpieczne zadanie.
- Wszystkie są niebezpieczne.
Przyjrzeliśmy się krzyżom. Przywiązane były do nich na ofiarę paczki papierosów i inne cenne przedmioty.
- W porządku - stwierdził. - Kiedy zaczynasz?
- Przed końcem miesiąca.
- Dobrze. Kiedy zdasz mi sprawozdanie? Wzruszyłem ramionami.
- Gdy będę coś miał.
- Tym razem to nie wystarczy. Trzeba zakończyć sprawę do piętnastego września.
- A jeśli nic się nie będzie działo?
- Pięćdziesiąt tysięcy.
- A jeśli powstaną trudności i będę musiał się kogoś pozbyć?
- Tak, jak powiedziałem.
- Dobrze, załatwione. Przed piętnastym września.
- Żadnych raportów?
- Tylko jeśli będę potrzebował pomocy, albo będę miał coś ważnego do przekazania.
- Zgoda. Wyciągnąłem rękę.
- Umowa stoi, Don.
- Dopadnij tego drania - powiedział. - Chcę go mieć. Ci dwaj, których straciłem, byli naprawdę dobrzy.
- Spróbuję. Zrobię, co będę mógł.
- Nie rozumiem, jak ty...
- To moja sprawa. Zginąłbym, gdybyś dowiedział się czegokolwiek.
- Postawię ci drinka - powiedział Martin, gdy mijałem go na pokładzie dziobowym, wracając ze spotkania z Karol
Deith.
- Dobrze - zgodziłem się. Poszliśmy do baru okrętowego.
- Chcę ci podziękować za to, co zrobiłeś, gdy Demmy i ja byliśmy pod wodą.
- Drobiazg - odrzekłem. - Sam zrobiłbyś to w minutę, gdyby ktoś inny był w kapsule, a ty na pokładzie statku.
- Jeszcze raz ci bardzo dziękuję.
- Przyjmuję podziękowanie - powiedziałem, podnosząc plastikowy kufel z piwem. - Do diabła, wszystko jest teraz
plastikowe! Jak wygląda ten szyb od wewnątrz? - zapytałem.
- Wspaniale - odpowiedział, marszcząc szerokie różowe czoło. Wokół jego niebieskich oczu pojawiło się wiele
zmarszczek.
- Nie wyglądasz na całkiem przekonanego. Uśmiechnął się i pociągnął łyk.
- Wiesz, tego jeszcze nikt przedtem nie robił. Mamy trochę stracha.
Uznałem to za łagodne określenie sytuacji.
- Ale cały szyb ma właściwy kształt?
Rozejrzał się wokół, prawdopodobnie obawiając się podsłuchu. Podsłuch oczywiście był, ale Martin i tak nie
powiedział nic, co mogłoby zaszkodzić jemu albo mnie. Gdyby chciał to zrobić, powstrzymałbym go.
- Tak - potwierdził.
- Dobrze - powiedziałem - bardzo dobrze.
- Dziwne masz nastawienie - odrzekł. - Jesteś przecież tylko technikiem.
- Moja praca przynosi mi satysfakcję. Spojrzał na mnie.
- To dziwnie brzmi, jakby z dwudziestego wieku.
- Jestem staromodny. Nie potrafię się od tego uwolnić.
- Podoba mi się to - rzekł. - Szkoda, że więcej ludzi tak nie myśli.
- Co robi teraz Demmy?
- Śpi. Powinni cię awansować - dodał.
- Mam nadzieję, że tego nie zrobią.
- Dlaczego?
- Nie lubię odpowiedzialności.
- Ale sam ją wziąłeś na siebie i dobrze się spisałeś.
- Raz miałem szczęście. Kto wie, co będzie następnym razem.
Rzucił mi ukradkowe spojrzenie.
- Co masz na myśli, mówiąc: „następnym razem'?
- Jeśli znów do tego dojdzie - odrzekłem. - Tylko przypadkiem byłem wtedy w sterówce.
Przypuszczałem, że Martin chce dowiedzieć się ode mnie, co się naprawdę dzieje; a więc obaj nie wiedzieliśmy
zbyt wiele, choć zdawaliśmy sobie jednocześnie sprawę, że dzieje się coś złego.
4 / 49
Roger Zelazny - Imię moje legion
W roku 1957, pięćdziesiąt lat temu, istniał AM SOC - American Miscellaneous Society. Nie była to wyłącznie
kpina z pędu do tworzenia różnych organizacji, a to za przyczyną dwóch członków tego towarzystwa: doktorów Waltera
Munka z Instytutu Oceanografii i Harry'ego Hessa z Princeton. Przedstawili oni oryginalny projekt, który niestety nie
został zrealizowany z braku funduszy. Nie zapomniano jednak o nim.
Choć projekt „Mahole"zmarł nie narodzony, dał jednak początek czemuś, co miało jeszcze większy rozmach i siłę.
Większość ludzi wie, że skorupa ziemska pod lądami ma grubość ponad czterdzieści kilometrów i że trudno
byłoby ją tam przewiercić. Wielu ponadto wie, że pod dnem oceanów skorupa ziemska jest o wiele cieńsza. W tych
miejscach można byłoby wiercić i wniknąć w nieciągłość Mohorovicica.
Sporo mówiono o informacjach, które można by w ten sposób uzyskać. Zdobycie próbek płaszcza pozwoliłoby
odpowiedzieć na pytania dotyczące radioaktywności, przepływu ciepła, struktury geologicznej i wieku Ziemi.
Poznalibyśmy grubość poszczególnych warstw skorupy ziemskiej; moglibyśmy też porównać te dane z wynikami badań fal
sejsmicznych powstałych w czasie trzęsień ziemi, na długo przed pojawieniem się człowieka. To nie wyczerpywałoby
jeszcze wszystkich możliwości.
- Wypijesz jeszcze jedno piwo? - zapytał Martin.
- Tak, dzięki.
Na podstawie publikacji „Aktywne wulkany świata" Międzynarodowego Stowarzyszenia Geologii i Geofizyki
można zauważyć, że wygasłe wulkany tworzą pasma. Jednym z nich jest Ognisty Krąg otaczający Pacyfik. Począwszy od
wybrzeży Ameryki Południowej ciągnie się przez Chile, Ekwador, Kolumbię, Amerykę Środkową, Meksyk, zachodnią
część Stanów Zjednoczonych, Kanadę, Wyspy Kurylskie, Japonię, Filipiny, Indonezję i Nową Zelandię. Pomijając Morze
Śródziemne, podobne pasmo istnieje na Atlantyku, w pobliżu Islandii. Tam właśnie byliśmy.
Podniosłem kufel i pociągnąłem łyk. Na świecie jest przeszło sześćset wulkanów, które można uznać za aktywne,
choć ich aktywność jest sporadyczna.
Właśnie my mieliśmy dodać do tej liczby jeden wulkan. Naszym celem było utworzenie na Atlantyku nowego
wulkanu, a raczej wyspy wulkanicznej. To właśnie był cel operacji „Rumoko"
- Opuszczą mnie znowu w kapsule - powiedział Martin. - Przypuszczam, że nastąpi to w ciągu kilku najbliższych
godzin. Byłbym ci wdzięczny, gdybyś jeszcze raz mógł mieć na oku tę przeklętą maszynę. Odwdzięczyłbym ci się jakoś.
- Dobrze - odrzekłem. - Daj mi znać, kiedy znów cię wyślą. Będę starał się być w pobliżu sterowni. Jeśli coś
będzie szło nie tak, spróbuję pomóc o ile nie będzie w pobliżu nikogo, kto znałby się lepiej.
Klepnął mnie po ramieniu.
- To wystarczy, dziękuję.
- Boisz się?
- Tak. Chyba mam pecha. Przyglądałem mu się przez chwilę, potem zająłem się piwem.
- Mapy izotermiczne pokazują, że jest to właściwe miejsce - powiedziałem. - Obawiam się jednej rzeczy, ale to
wykracza poza moją wiedzę.
- Jakiej?
- Moje obawy dotyczą magmy.
- Co masz na myśli? - zapytał.
- Nie wiadomo, jak się zachowa po uwolnieniu. Sama magma może mieć różny skład. Jej zetknięcie z wodą i
powietrzem może zakończyć się rozmaicie.
- Gwarantowali, że to bezpieczne.
- To hipoteza. Naukowa, ale tylko hipoteza.
- Zagraża nam jakieś niebezpieczeństwo?
- Nam nie tak bardzo, gdyż będziemy na uboczu. Ale to może mieć wpływ na temperaturę Ziemi, przypływy,
pogodę.
Potrząsnął głową.
- Nie podoba mi się to.
- Mnie też. Dopiliśmy piwo.
- Muszę już iść.
- Może postawić ci jeszcze jedno.
- Nie, dziękuję. Mam trochę pracy.
- No to do zobaczenia.
- Do zobaczenia. I nie przejmuj się.
Wyszedłem na górny pokład. Księżyc świecił tak mocno, że widziałem cienie. Wieczór był chłodny, podniosłem
kołnierz płaszcza. Przez chwilę przyglądałem się falom, potem wróciłem do swojej kabiny.
Wziąłem prysznic i wysłuchałem ostatnich wiadomości. Wreszcie położyłem się do łóżka i zacząłem czytać
książkę. Wkrótce ogarnęła mnie senność, więc odłożyłem książkę na stolik przy łóżku, zgasiłem lampę i dałem się kołysać
okrętowi do snu.
Powinienem dobrze się wyspać. Przecież jutro miał narodzić się „Rumoko'!
Jak długo spałem? Chyba kilka godzin. Nagle coś mnie obudziło.
Ktoś delikatnie otworzył drzwi do mojej kabiny i cicho wszedł. Leżałem, nagle zupełnie rozbudzony, czekając z
zamkniętymi oczami na dalszy rozwój wypadków. Usłyszałem, że drzwi zostały zamknięte na klucz.
Błysnęło światło i poczułem czyjąś rękę na ramieniu.
- Niech się pan obudzi - powiedział ktoś.
Udawałem, że powoli się budzę. Było ich dwóch. Przetarłem oczy. Gdy je otworzyłem, zobaczyłem pistolet
wymierzony w moją głowę.
- Co się dzieje, do diabła? - spytałem.
- Nic - odrzekł człowiek z pistoletem. - My pytamy, pan odpowiada. Tak będzie. Usiadłem na łóżku.
- Dobrze. Czego chcecie?
- Kim pan jest?
- Nazywam się Albert Schweitzer.
- Znamy nazwisko, którego pan używa. Kim ; pan jest naprawdę.
5 / 49
[ Pobierz całość w formacie PDF ]