Zew Halidonu, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Robert LudlumZew HalidonuCzęć PierwszaPort Antonio, LondynIPort Antonio, JamajkaBiała kurtyna oceanicznej kipieli wytrysnęła ponad koral raf i przeznieomal mgnienie, rozpostarta w powietrzu, zastygłana tle granatowej toni Morza Karaibskiego.Potem kaskada piany runęła w przód, wnikajšc w każdš z tysięcznych,ostrych jak brzytwa szczelin, które tworzš koralowš ławicę i znów stała się oceanem,na nowo powracajšc do własnego ródła.Timothy Durell przeszedł ku najbliższej falom krawędzi wpuszczonego w koralbasenu kšpielowego o nieregularnym kształcie, by obserwować, jak przybierajšna sile zmagania wody ze skałš. Ten oddalony pas północnego wybrzeża Jamajkitylko częciowo udało się wydrzeć naturze. Wille Neptuna zbudowano na wierzchołkukoralowej ławicy, toteż morskie skały z trzech stron otaczały posiadłoć.Z czwartej strony zaczynała się, prowadzšca ku szosie, wšska grobla. Poszczególnewille odpowiadały nazwie posiadłoci, jako że każda była miniaturowym pawilonemo oknach wychodzšcych na morze i koralowe rafy. Każdy pawilon stanowiłosobny wiat, równie odizolowany od sšsiednich willi, jak oddzielona od wiatabyła cała posiadłoć, niedostępna dla ludzi z niedalekiego San Antonio.Durell był młodym Anglikiem i jako absolwent Londyńskiej Szkoły Hotelarstwazarzšdzał Willami Neptuna. Choć daleko mu było do trzydziestki, tytułynaukowe wypisane przed jego imieniem i nazwiskiem wskazywały, że mimo młodegowyglšdu posiadł znacznš wiedzę i dowiadczenie. Tak zresztš było w istocie;co tu kryć, Durell nie miał konkurentów w swojej branży i doskonale zdawałsobie z tego sprawę- podobnie zresztš jak właciciele Willi Neptuna. Niezależnieod okolicznoci, Durell zawsze był przygotowany na niespodzianki losu, a zdolnoćta, w połšczeniu z obowišzkowymi dobrymi manierami, stanowi kwintesencjęhotelarskiego powołania.Durell napotkał włanie kolejnš niespodziankę. Nie dawała mu ona spokoju.Z punktu widzenia rachunku prawdopodobieństwa rzecz była wykluczona.A przynajmniej bardzo, bardzo mało prawdopodobna. Co tu kryć, sprawa byłaniepojęta.- Panie Durell?Hotelarz odwrócił się ku swojej jamajskiej sekretarce, której cera i rysy twarzystanowiły żywy dowód odwiecznego przymierza pomiędzy Afrykš a BrytyjskimImperium. Sekretarka szukała szefa nad brzegiem basenu, gdyż otrzymaławażnš depeszę.- Tak?- Lot numer Ol6 Lufthansy z Monachium do Montego jest opóniony.- Kto miał rezerwację na ten samolot, Kepplerowie, prawda?- Włanie. Ucieknie im połšczenie do naszej częci wyspy.- Szkoda, że od razu nie zdecydowali się na samolot do Kingston...- Co zrobić. - W głosie dziewczyny pobrzmiewała ta sama co u Durella nutadezaprobaty, choć nie tak surowa. - Trudno przypuszczać, że będzie się im umiechałnocleg w Montego. Pilotowi Lufthansy kazali z pokładu nadać do nas radiogram.Ma pan im znaleć czarter...- W trzy godziny? Niech Niemcy sami się tym zajmš! To ich maszyna sięspónia...- Już próbowali. Nie znaleli w Monte żadnej wolnej awionetki.- Bo niby jakim cudem mieli znaleć? No, dobrze, poproszę Hanleya. O pištejma przylecieć z Kingston, przywozi Warfieldów.- Nie wiem, czy da się go namówić...- Da się. Musi się dać, bo inaczej... Mam nadzieję, że to nie będzie zły omenna całš resztę tygodnia.- Dlaczego pan tak myli? Czym się pan gryzie?Durell na powrót odwrócił się ku balustradzie, za którš zaczynały się koralowerafy. Zapalił papierosa, chronišc płomyk przed podmuchami ciepłej bryzy, i rzekł:- Owszem, gryzę się i to kilkoma sprawami. Nie wiem tylko, czy w każdymprzypadku potrafię powiedzieć, o co mi w ogóle chodzi. Ale wiem przynajmniejjedno - Durell odwrócił wzrok ku dziewczynie, w oczach miał tylko skupienie. -Trochę ponad rok temu zaczęły do nas przychodzić rezerwacje, na ten włanietydzień. Jedenacie miesięcy temu mielimy już komplet zgłoszeń. Wszystkie willewynajęte co do jednej... I to akurat na ten tydzień.- Neptun to popularne miejsce. Co w tym dziwnego?- Nic pani nie rozumie. Chociaż minęło jedenacie miesięcy, nikt nie odwołałi nie zrezygnował ze swojej rezerwacji. Więcej, nikt nawet nie przesunšł terminu,choćby o jeden dzień.- Tym mniejszy kłopot dla pana. Mylałam, że się pan będzie cieszył.- Dalej pani nie rozumie? Matematycznie rzecz ujmujšc, to po prostu niemożliwe...Dobrze, powiedzmy raczej, że niesłychane. Dwadziecia pawilonów.Zakładajšc, że goćmi sš małżeństwa, w grę wchodzi czterdzieci rozmaitych rodzin,a w każdej z nich znajdš się rozmaite mamy, ojcowie, ciocie, wujkowie,kuzyni... Przez długich jedenacie miesięcy ani jednej z tych rodzin nie przydarzyłosię nic, co by mogło pokrzyżować naszym gociom wakacyjne plany. Niemówię już, że nikt z tych ludzi nie umarł; bšd co bšd, przy tych cenach, naszaklientela to raczej osoby starsze. Nie zaszły żadne niefortunne okolicznoci, bieginteresów także nie pokrzyżował niczyich planów, obyło się bez chorób; bez ospy,winki, wesel, pogrzebów i przewlekłych zapaci, a przecież nie chodzi o koronacjękrólowej angielskiej, tylko o zwykłe tygodniowe wakacje na Jamajce!Dziewczyna rozemiała się tylko.- Statystyka spłatała panu figla, panie Durell. Po prostu nie w smak panu, żenie da się wpucić na wolne miejsce kogo z tak wietnie zorganizowanej listy oczekujšcych.- A do tego jeszcze ten ich przyjazd - młody zarzšdca hotelu mówił corazprędzej. - Taki Keppler, pokrzyżowały mu się plany, więc co robi? Każe pilotowiwysłać radiogram gdzie znad Atlantyku. Sama pani przyzna, że jest w tym odrobinaprzesady... A inni? Nikt nie skorzystał z naszego samochodu wysłanego nalotnisko i nie prosił, żeby mu wyszukać połšczenia lotnicze na wyspie, nie pytało bagaże, o odległoć, w ogóle o nic. Przyjadš, i już.- Jak to, a Warfieldowie? Kapitan Hanley specjalnie poleciał po nich doKingston.- Bez naszej wiedzy. Hanley mylał, że leci na nasze zlecenie, ale zamówieniena ten lot przyszło z prywatnej firmy w Londynie. Hanley pytał, czy to mypodalimy tamtej firmie jego nazwisko. Nie podawalimy. Przynajmniej ja niepodawałem.- Nikt inny by się nie omielił bez pana wiedzy... - Dziewczyna zamilkłai z namysłem dodała: - A przyjeżdżajš... właciwie zewszšd.- A, tak Prawie równe reprezentacje. Stany Zjednoczone, Anglia, Francja,Niemcy... i Haiti.- Do czego pan zmierza? - zapytała dziewczyna, spoglšdajšc na zasępionštwarz Durella.- Mam dziwne przeczucie, że wszyscy nasi gocie na ten tydzień to starzyznajomi. Nie chcš tylko, żebymy o tym wiedzieli.Londyn, Wielka BrytaniaWysoki, jasnowłosy Amerykanin, w rozpiętym klasycznym prochowcu, zatrzymałsię za bramš hotelu Savoy po stronie Strandu i spojrzał w angielskie niebo,którego skrawek widać było ponad kwadratem budynków. Nie było w tym odruchunic osobliwego. Ostatecznie jest rzeczš normalnš rozejrzeć się po otoczeniu,kiedy się opuci zacisznš kryjówkę, lecz ten akurat człowiek, zamiast po prostuzerknšć i na podstawie wiatru czy temperatury wyrobić sobie zdanie na tematpogody, dokonał serii uważnych obserwacji.O tym, że warunki pogodowe da się bezporednio przetłumaczyć na korzycifinansowe, wie każdy geolog, który zarabia na chleb, dokonujšc w terenie badańgeodezyjnych na zlecenie rzšdów, prywatnych firm i fundacji. Pogoda oznaczapostęp bšd też opónienie w pomiarach.Normalny odruch.Amerykanin miał spokojne szare oczy, głęboko osadzone pod szerokimi brwiami,ciemniejszymi niż jasne włosy, z irytujšcš regularnociš opadajšce mu na czołoCera zdradzała człowieka, który większoć czasu spędza na powietrzu: miała złotawyodcień, jak gdyby słońce nieraz jej dotknęło, lecz nigdy nie przepaliło nawylot. Również zmarszczki przy ustach i w kšcikach oczu były nie tyle znamionamiwieku, ile skutkiem pracy pod gołym niebem. Takie twarze cechujš ludzi,którzy na co dzień mierzš się z żywiołami. Amerykanin miał wysokie koci policzkowe,doć wydatne usta i takšż szczękę, której jednak nie zaciskał. Dawałosię więc wyczuć w nim pewnš łagodnoć, kontrastujšcš dziwnie z twardymi gestamizawodowca.Łagodnoć trwała także w oczach Amerykanina, znamionujšc nie tyle niepewnoć,ile raczej zaciekawienie. Były to oczy kogo, kto bardzo uważnie patrzy nawiat... Może dlatego, żew przeszłoci zdarzyło mu się nie uważać. W przeszłoci... Tak, w przeszłocimogło się temu człowiekowi wiele przydarzyć.Amerykanin oderwał się od obserwacji, umiechnšł się do portiera w liberiii uprzedzajšc pytanie, przeczšco potrzšsnšł głowš.- Nie chce pan taksówki, panie McAuliff?- Dziękuję, Jack, ale pójdę pieszo.- Trochę chłodnawo, proszę pana.- Dobrze mi to zrobi. Poza tym, mam niedaleko.Portier dotknšł daszka czapki i powięcił całš uwagę Jaguarowi, który zajeżdżałna podjazd. Alexander McAuliff oddalił się w swojš stronę, przecinajšc SavoyCourt, przechodzšc obok teatru i mijajšc biuro American Express, w miejscu gdziedziedziniec wychodzi na Strand. Wszedł na chodnik i zniknšł w tłumie zdšżajšcymw północnym kierunku, w stronę mostu Waterloo. Idšc zapišł guziki płaszczai postawił kołnierz, by odegnać od siebie lutowy, londyński chłód.Dochodziła pierwsza. Dokładnie o pierwszej McAuliff miał czekać na skrzyżowaniuprzy mocie Waterloo. Zostało mu dosłownie kilka minut.Przystał wprawdzie na to, by włanie w taki sposób umówić się na spotkaniez przedstawicielem firmy Dunstone, lecz zrobił wszystko, by tonem głosu daćwyraz irytacji. Był przecież skłonny bez specjalnej namowy wzišć taksówkę albowynajšć auto, czy wręcz zamówić limuzynę z kierowcš... Gdyby zachodziła takapotrzeba. A skoro firma Dunstone chce przysłać włas... [ Pobierz całość w formacie PDF ]