Zielony promien, eBooks txt

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Juliusz VerneZielony promieńPrzełożyła Janina Karczmarewicz-FedorowskaWydanie I 1988ROZDZIAŁ IBRACIA SAM I SIB- Bet!- Beth! - Bess!- Betsey!- Betty!Wołania te rozległy się w pięknym hallu zameczku w Helensburghu. Tak na przemian, zgodnie ze swym zwyczajem, bracia Sam i Sib wzywali ochmistrzynię.Ale poufałe zdrobnienia nie odnosiły skutku, zacna ochmistrzyni Elżbieta nie stawiłaby się, nawet gdyby jš wołali pełnym imieniem.W drzwiach hallu ukazał się natomiast intendent Patridge, dostojny jak zawsze, trzymajšc w ręku czapkę.Zwrócił się do dwóch panów o ujmujšcej powierzchownoci, siedzšcych w wykuszu, którego okna o trzech skrzydłach z szybami w kształcie rombów tworzyły występ na fasadzie domu:- Panowie wzywali jejmoć Bess - powiedział - ale nie ma jej w domu.- Gdzie ona jest, Patridge?- Towarzyszy miss Campbell w spacerze po parku. Patridge odszedł z poważnš minš na znak dany równoczenie przez obu panów.Byli nimi bracia Sam i Sib - na chrzcie otrzymali imiona Samuel i Sebastian - wujowie panny Campbell. Szkoci z dziada pradziada wywodzšcy się ze starożytnego klanu góralskiego, razem liczyli lat sto dwadziecia, z piętnastomiesięcznym zaledwie odstępem dzielšcym starszego Sama od młodszego Siba.Chcšc naszkicować kilkoma kreskami te nieprzecignione wzory honoru, dobroci i oddania, wystarczy wspomnieć, że całe życie powięcili bez reszty swej siostrzenicy. Byli braćmi jej matki, która owdowiała po roku małżeństwa i w krótkim czasie, po ciężkiej chorobie, poszła za mężem. W ten sposób Sam i Sib pozostali jedynymi na wiecie opiekunami małej sierotki. Złšczeni jednakš dla niej czułociš żyli, myleli i marzyli majšc wyłšcznie jej dobro na względzie.Dla niej pozostali kawalerami, bez żalu zresztš, albowiem należeli do tych poczciwców, którzy nie majš na tym padole innej misji do spełnienia, jak tylko rolę opiekunów, Mało tego, starszy uważał się za ojca, a młodszy za matkę dziecka. Toteż niekiedy zdarzało się pannie Campbell pozdrawiać ich w sposób całkiem naturalny słowami: Dzień dobry, papo Samie! Jak się masz, mamo Sib?Do kogóż można by lepiej porównać tych dwóch wujków - nie przypisujšc im jednak zdolnoci do interesów - jeli nie do owych dwu litociwych kupców, dobrych, oddanych sobie i serdecznych braci Cheeryble z Londynu, najdoskonalszych istot, jakie kiedykolwiek narodziły się pod piórem Dickensa! Niepodobna znaleć trafniejsze porównanie i gdyby nawet oskarżono autora o zapożyczenie owych postaci z arcydzieła pod tytułem Nicolas Nickleby - nikt mu tego nie wzišłby za złe.Sam i Sib, spokrewnieni przez małżeństwo siostry z bocznš liniš starej rodziny Campbellów, nigdy się nie rozłšczali. Odebrali takie samo wykształcenie, co ich upodobniło psychicznie. Studiowali w tym samym college'u i w tej samej klasie. Ponieważ wypowiadali zazwyczaj te same poglšdy na wszelkie sprawy, i to w, identycznych zwrotach, jeden mógł zawsze dokończyć zdanie zaczęte przez drugiego, tymi samymi wyrazami podkrelonymi takimi samymi gestami. Krótko mówišc te dwie osoby tworzyły właciwie jednš, choć w ich konstytucji fizycznej istniały pewne różnice, Sam bowiem był nieco wyższy od Siba, Sib za nieco grubszy od Sama; gdyby jednak zamienili się swymi siwymi włosami, nie zmieniłoby to wyglšdu ich poczciwych twarzy, na których malowała się cała szlachetnoć klanu Melvillów.Nie trzeba dodawać, że jeli chodzi o fason ubrań, prostych i staromodnych, o dobór materiałów, solidnych, angielskich sukien; to obaj przejawiali podobny gust, z tym tylko, że - któż potrafiłby wytłumaczyć tę lekkš odmiennoć? - Sam wolał raczej granat, Sib natomiast ciemny bršz.Doprawdy, prawdziwš przyjemnoć sprawiało przebywanie w towarzystwie tych dwóch szacownych dżentelmenów! Przyzwyczajeni dotrzymywać sobie kroku w życiu, zapewne też zatrzymaliby się w niedalekiej odległoci od siebie u kresu ostatniej drogi. W każdym razie te dwa ostatnie filary rodu Melvillów były solidne. Mogli długo jeszcze podtrzymywać stary gmach swojej rasy, pochodzšcej z XIV wieku - z czasów epopei Robertów Bruce'ów i Wallace'ów, z owego bohaterskiego okresu, kiedy Szkocja wydzierała Anglii swoje prawa do niepodległoci.Ale jeli nawet Sam i Sito Melviliowie nie mieli okazji walczyć o swój kraj, choć ich życie, mniej burzliwe, mijało w spokoju i dostatku, na jakie pozwala posiadanie majštku, to nie należy im tego wymawiać ani uważać ich za degeneratów. Czynišc wiele dobrego, kontynuowali wielkoduszne tradycje swoich przodków.Obaj tryskajšcy zdrowiem, nie majšc sobie do zarzucenia żadnych ekscesów życiowych, mieli w perspektywie posuwanie się w latach bez zagrożenia starociš ducha i ciała.Oczywicie nie byli wolni od pewnej wady - któż mógłby się poszczycić doskonałociš? Było niš upiększanie swych wypowiedzi opisami, i cytatami zapożyczonymi u słynnego kasztelana z Abbotsford, a szczególnie z epickich poematów Osjana, które uwielbiali. Ale któż robiłby im z tego zarzuty, w kraju Fingala i Waltera Scotta?Ażeby ostatnim pocišgnięciem pędzla skończyć ich portret wypada dodać, że ogromnie lubili zażywać tabakę. Każdy wszak wie, że szyldy trafik w Zjednoczonym Królestwie przedstawiały najczęciej dzielnego Szkota z tabakierkš w ręku, pysznišcego się swym tradycyjnym strojem. Otóż bracia Melvill korzystnie by wyglšdali na jaskrawym, obitym blachš cynkowš szyldzie, skrzypišcym pod okapem trafiki. Zażywali tabaki tyle samo, a nawet więcej, niż ktokolwiek po jednej czy drugiej stronie rzeki Tweed. Ale szczegół charakterystyczny, mieli tylko jednš tabakierę, ale za to olbrzymiš. Ten przenony kuferek kolejno przechodził z kieszeni jednego do kieszeni drugiego, stanowišc jakby dodatkowš wię pomiędzy nimi. Oczywicie obaj doznawali w tej samej chwili, czyli jakie dziesięć razy na godzinę, potrzeby zażycia wspaniałego nikotynowego proszku, sprowadzanego z Francji. Kiedy który wydobywał tabakierę z przepastnych głębin kieszeni znaczyło to, że obaj majš ochotę na potężny niuch, a kiedy kichali, życzyli sobie wzajemnie na zdrowie.Bracia Sam i Sib byli jak dzieci we wszystkim co dotyczy realiów życia, nie zorientowani w praktycznych sprawach wiata, ignoranci w kwestiach przemysłowych, finansowych bšd handlowych, bez najmniejszych zresztš pretensji do ich poznania; co do polityki natomiast, byli w głębi duszy łagodnymi jakobitami, żywišcymi lekkie uprzedzenie do panujšcej dynastii hanowerskiej, i myleli o ostatnim ze Stuartów tak, jak Francuz mógłby myleć o ostatnim z Walezjuszów; no a w sprawach uczuciowych wykazywali jeszcze mniejsze dowiadczenie.Obu braci Melvill nurtowało jedno życzenie: pragnęli mieć jasny obraz tego, co się dzieje w sercu panny Campbell, odgadnšć jej najtajniejsze myli, w razie potrzeby nimi pokierować, pobudzać je, jeli to będzie konieczne, i wreszcie wydać jš za rnšz za porzšdnego chłopca według ich wyboru, który, rzecz jasna, musiał dać jej pełnię szczęcia.Gdyby im wierzyć - a raczej podsłuchać, o czym mówiš - zdawać by. się mogło, że już znaleli takiego włanie odpowiedniego kandydata, który spełni ów miły obowišzek.- Więc Helena wyszła, bracie Sibie?- Tak, bracie Samie. Ale zbliża się pišta, nie omieszka więc wrócić do domu.- A gdy tylko wróci...- Sšdzę, drogi bracie, że byłoby właciwe odbyć z niš bardzo poważnš rozmowę.- Za parę tygodni, bracie, nasza córka skończy osiemnacie lat.- Wiek Diany Vernon, Samie. Czyż nie jest tak urocza, jak zachwycajšca bohaterka Rob-Roya?- Tak, drogi Samie, zarówno wdziękiem manier...- Bystrociš intelektu...- Oryginalnociš myli...- Bardziej przypomina Dianę Vernon niż Florę Mac Ivor, tę wspaniałš, imponujšcš postać z Waverleya.Bracia Melvill, dumni ze swego narodowego pisarza, zacytowali jeszcze parę imion bohaterek Antykwariusza, Guy Manneringa, Opata, Klasztoru, Pięknego dziewczęcia z Perth, Kenilwortha itd. Ale według nich wszystkie one nie wytrzymywały konkurencji z pannš Campbell.- To krzew róży, który wyrósł za szybko, bracie Sibie, i potrzebna mu jest...- Podpórka, bracie Samie. Otóż, jak mi wiadomo, najlepszš podporš...- Powinien oczywicie być mšż, drogi bracie, gdyż on z kolei zakorzeni się w tym samym gruncie...- I ronie w sposób naturalny razem z młodym krzakiem róży, który ochrania!Tę metaforę bracia znaleli czytajšc razem ksišżkę Ogrodnik doskonały. Niewštpliwie sprawiła im przyjemnoć, gdyż sprowadziła na ich poczciwe twarze umiech zadowolenia.Wspólnš tabakierę otworzył Sib i zanurzył w niej delikatnie dwa palce, po czym przekazał jš Samowi, który zażył potężny niuch i schował tabakierę do kieszeni.- A więc jestemy zgodni, bracie Samie?- Jak zawsze, bracie Sibie.- Nawet co do wyboru opiekuna?- Czy można znaleć kogo sympatyczniejszego i bardziej odpowiedniego dla Heleny niż ten młody uczony, który przy licznych sposobnociach okazywał nam tyle względów?- I zachowywał się tak poważnie w stosunku do niej...- Istotnie, trudno o lepszego. Wykształcony, absolwent uniwersytetów w Oksfordzie i Edynburgu...- Fizyk jak Tyndall...- Chemik jak Faraday...- Znajšcy dokładnie przyczyny wszechrzeczy tego wiata...- I którego nie zaskoczy pytanie na żaden temat...- Potomek wietnej rodziny z hrabstwa Fife, no i posiadacz majštku dostatecznego, żeby...- Nie mówišc już o bardzo, na mój gust, przyjemnej powierzchownoci, nawet z tymi okularami w aluminiowej oprawie...Gdyby okulary tego bohatera miały oprawkę ze stali, z niklu czy nawet złota, bracia Melvill nie dostrzegl... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl