Ziemiański Andrzej - Toy Toy Song, CIEKAWE KSIAZKI
[ Pobierz całość w formacie PDF ]A
ndrzej Ziemiański
TOY TOY SONG...
Toy Iceberg otworzyła wielkie drzwi ozdobione napisem "Prywatny detektyw. Paul Iceberg i..." Widząc to cholerne "i" w napisie na
drzwiach, dostawała szału. "Paul Iceberg i córka"...
Weszła do ciemnego pomieszczenia stanowiącego biuro. Szczęściem czynsz był zapłacony na dziesięć lat z góry. Tyle jej. Wytrząsnęła na
biurko wszystko, co miała w torebce. Z powodzi drobiazgów wyłuskiwała pojedyncze monety. Siedemdziesiąt centów. Majątek. Jednym
ruchem zgarnęła duperele z powrotem do torebki. Otworzyła szufladę biurka i wyjęła konserwę.
Paul zmarł przed rokiem. Dwadzieścia kilka lat pracował w policji, potem jako prywatny detektyw. Cholernik musiał mieć powiązania z ma-
fią. Nie słyszała o żadnej aferze związanej z Paulem, o żadnych podejrzeniach, żadnych łapówkach, a jednak... umierając, zostawił jej ponad
sześć milionów dolarów. Na pewno mafia. Żył tak skromnie... Pracował do końca, żeby umrzeć na zawał we własnym łóżku. Albo mafia, albo
UFO, albo załatwił jakąś grubą rybę. Przecież tyle nie zarobił.
Otworzyła konserwę, podważając blokadę wieczka kciukiem. Wbiła widelec w mięso i zaczęła jeść, patrząc bezmyślnie na swój materac z
rozłożonym śpiworem pod ścianą. Była strasznie głodna, ale wiedziała, że musi zostawić sobie coś na rano, więc odstawiła pół konserwy na
biurko i podeszła do automatu z kawą. Siedemdziesiąt centów. Nie kupi nawet coli. Ile razy używała tego samego filtra z tą samą mieloną
kawą, który tkwił w środku? Eeee... maksimum pięć razy. Wlała do zbiornika wodę z kranu. Szósty raz to przecież nie dziesiąty, coś powinno
naciągnąć.
Ciekawe, ile milionerek na świecie musiało pić zaparzaną po raz szósty kawę? Pamiętała, jak spłakana po pogrzebie poszła do adwokata ojca.
Akurat. Ojca... Paul adoptował ją dokładnie półtora roku przed swoją śmiercią. Poznali się na ulicy. Chyba zrobiło mu się żal młodziutkiej
prostytutki stojącej na golasa przy krawężniku w "Sex Side", zasmarkanej jak szlag, bo było już zimno. Tam nawet policjanci woleli się nie
zapuszczać. Paul szukał jakiejś dziewczyny, która uciekła od rodziców. Nie znalazł. Ale spotkał Toy. Swoją "Zabaweczkę". I wyciągnął ją
stamtąd. Jeszcze jeden dowód na to, że miał jakieś kontakty z mafią. Ciekawe, co dla nich robił?
Toy, już ubrana, wyleczona z zapalenia oskrzeli, z jakichś względów wydała mu się strasznie fajna. Nigdy ze sobą nie spali. Grali w karty w
tym biurze (oszukiwała nieporadnie - tylko się śmiał), chodzili na obiady do knajpy naprzeciw, do kina na zabawne filmy, układali na ławce
w parku kostki domina. W gruncie rzeczy Paul, przy tym całym swoim starannie ukrywanym bogactwie, był cholernie samotnym facetem. Po-
tem ją adoptował. Była odtąd Toy Iceberg. Boże, jak to nazwisko do niego pasowało. Choć dziewczyna trochę go nadtopiła.
Kazał jej się uczyć. Zmuszał ją, żeby czytała jedną książkę na dwa dni. Na początku było to męczące, bo odpytywał, ale w końcu nawet ją
wciągnęło. A potem zaczął ją uczyć "fachu". Poznała tajniki broni palnej, dowiedziała się, jak czyścić, ładować, celować i naciskać spust.
Wyćwiczyła się nawet w trafianiu do celu. Dość bliskiego, żeby być ścisłym. Nigdy mu się nie przyznała, że jest krótkowidzem i bez
okularów widzi mniej więcej tyle, co przeciętny kret, a on się nie domyślił. Bo... bo chyba chciał mieć syna... Wyczuwała to instynktownie i
udawała, jak tylko mogła najstaranniej, że nigdy nie ma miesiączki. Miał ją uczyć dalej, żeby mogła przejąć firmę. Ale... No umarł.
Kiedy po pogrzebie poszła do jego adwokata, przeżyła dwa największe zdziwienia w swoim życiu. Po pierwsze, że zostawił jej z górą sześć
milionów dolarów. Jezu! O mało jej majtki nie spadły z tyłka. Po drugie, że dostanie tę forsę dopiero za dziesięć lat, jeśli spełni jeden
warunek.
Chryste! Paul był beznadziejnym romantykiem. Nie chciał zrobić z niej rozwydrzonej laleczki wydającej forsę na różne zachcianki. Miała
najpierw poznać życie. No kurwa mać !!! Przez dwa lata była prostytutką. Średnio ośmiu klientów dziennie. Policzmy, osiem razy trzysta
sześćdziesiąt pięć razy dwa... Przeleciało ją prawie sześć tysięcy facetów! Trzy razy złapała syfilis, raz tryper, raz rzeżączkę. Dobrze, że
alfonsi nie żałowali na antybiotyki. Bito ją, musiała stać goła tuż przy krawężniku noc w noc, a jak szła spać, skuwali jej ręce i kneblowali,
żeby nie mogła niczego zaplanować z resztą "koleżanek". Była narkomanką na totalnym odlocie, z charakterystycznym wytrzeszczem oczu i
niezborną gadką... Dopiero Paul kazał ją uwarunkować na odwyku. Kto, jak nie ona, znała życie na tej planecie??? Ale nie... Dla Paula to
było najwyraźniej za mało. Miała przez dziesięć lat utrzymywać się, pracując jako prywatny detektyw. Boże... Przynajmniej biuro było
opłacone z góry. Firma prawnicza miała sprawdzać, czy nie zatrudnia się gdzie indziej. Jeśli przeżyje dziesięć lat jako detektywforsa jej. Jeśli
nie, jeśli będzie dorabiać na boku, dawać tyłka odpłatnie, oszukiwać w wypełnianiu warunków testamentu... Sześć milionów dolarów
powędruje na cele dobroczynne.
O rany! Paul... Byłeś beznadziejnym romantykiem! Jak ty to sobie wyobrażałeś? Zerknęła do lustra. Nic się nie zmieniło. Nadal była
dwudziestojednoletnią, śliczną dziewczyną. Miała duży biust, fajny tyłek, metr sześćdziesiąt wzrostu i... Ważyła raptem czterdzieści pięć kilo.
Jak średniej wielkości kurczak... W budynku, gdzie było biuro winda miała takie ekstra zabezpieczenie. Żeby dzieci nie bawiły się dźwigiem,
wmontowano specjalne urządzenie - ukrytą w podłodze wagę. Jeśli pasażer
(w domyśle dziecko) ważył za mało, urządzenie nie chciało się uruchomić. Niestety, kiedy Toy wsiadała do windy sama, ta... nie chciała
ruszyć. Wiele razy zdarzało jej się, że wchodziła na siódme piętro schodami. Wiele razy ładowała do windy wszystkie okoliczne kubły na
śmieci, żeby móc ruszyć. Po prostu była za lekka. Paul! Nie widziałeś, że twoja córka kupuje sobie buty w sklepie dla dzieci, bo ma za małe
stopy nawet jak na kobiecą miarę? Nie zauważyłeś, że w barze nikt nie chce jej dać nawet piwa? Że nie wpuszczają jej na film dla dorosłych
zanim nie pokaże jakiegoś dokumentu? Jak ty to sobie wyobrażałeś? Że co? Wchodzi klient do biura i widzi dziewczynę o twarzy aniołka,
której nogi majtają w powietrzu, bo siedząc w fotelu, nie mogła dosięgnąć stopami podłogi, i... I co powie? "Proszę pani, dostaję anonimy,
jacyś bandyci chcą mnie zabić, a pani ma ich zmasakrować w trzy dni!". Paul. Jak to sobie wyobrażałeś? Czy naprawdę nie zauważyłeś, że ta
twoja baba jest tak potwornym krótkowidzem, że na dziesięć metrów widzi tylko rozmazane plamy? Toy przygryzła wargi. Odbębniła już rok.
Wyszkoliła się. Mydło kradła w ubikacjach na stacjach benzynowych. Naczynia, plastikowe noże i widelce u Mac Donalda. Z praniem nie
było żadnego kłopotu. Chodziła do pralni w różnych blokach, czekała, aż pojawi się jakaś baba i kwiliła: "Proszę pani, zapomniałam proszku
i tatuś będzie zły...". Zawsze dostała. A potem prosiła jeszcze o monetę do automatu. Sto procent trafień. Często dostawała jeszcze coś ekstra
na oranżadę. Najgorzej było z żarciem. Nie kradła już w supermarketach, bo dwa razy ją złapali. Czasem zwinęła coś w małych sklepikach,
ale tam też trzeba było uważać. Usiłowała dorabiać nielegalnym sprzątaniem. Żadnej rejestrowanej, oficjalnej pracy nie mogła podjąć, bo
wtedy... żegnajcie miliony. Firma adwokacka była bardzo skrupulatna w kontrolowaniu jej działalności. Ale czasem udało jej się uszczknąć
coś na boku za mycie kibli dwa piętra niżej. Porządkowała papiery w firmie naprzeciw. Ale to już się skończyło. Stary szef, który ją lubił i
zawsze dał parę dolców więcej niż się umawiali, odszedł na emeryturę, a do nowej szefowej wolała nie podchodzić bez kija w ręce. Na
początku swędziała ją głowa, ale potem stwierdziła, że płyn do odkażania rąk jest świetnym szamponem. Wchodziła do pierwszego lepszego
hotelu, podstawiała foliowy worek pod aplikator w ubikacji i wypróżniała cały pojemnik. Gorzej jednak szło z samym myciem. W biurze,
gdzie mieszkała, była tylko umywalka. Trudno. Traktowała to jak dodatkowe ćwiczenia z gimnastyki. A szlag z tym.:.
Książek już nie czytała, bo najbliższa bezpłatna biblioteka była kilkanaście kilometrów stąd. Ale miała całe mnóstwo gazet. Karni biznesmeni
skrupulatnie wyrzucali wszystkie papiery do specjalnych pojemników i nie musiała nawet gmerać w jakichś ohydnych organicznych
śmieciach.
Paul. Tak to sobie wyobrażałeś? Chyba nie. Jeszcze dziewięć lat. Oparła nogi o parapet i bezmyślnie popatrzyła w okno. A jak dostanie raka?
I tuż przed wypłatą wywinie orła. A jak ją przejedzie samochód? A jak cały budynek spłonie razem z nią? A jak splajtuje firma, która
inwestuje jej miliony? Eeeee... nie. Są porządni. Licząc inwestycje, kapitalizacje odsetek i takie tam różne, mogła się spodziewać nawet
dziesięciu baniek. W wieku trzydziestu lat. Jeśli dożyje. Jeśli spełni warunki. Jeśli nie dostanie AIDS-a. Spokojnie. To przynajmniej jej nie
groziło. Żyła jak dziewica, odkąd wyciągnął ją znad krawężnika.
Ktoś dotknął jej ramienia. Okej. Runęła w dół na podłogę. Zwinęła się w kłębek. Przetoczyła pod biurkiem. "Biurko jest świetnym
instrunentem walki - powtarzał zawsze Paul. - Tylko ludzie niepotrzebnie się za nim chowają". Pewnie! Wskoczyła na blat. I runęła na
napastnika z góry.
Paul zawsze powtarzał, że jeśli skoczyć z góry na kogokolwiek, to po prostu nie ma siły, żeby tamten się nie przewrócił. Masa i pęd. Jasne.
Tyle tylko, że Paul miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu i ważył sto kilo. Ona miała metr sześćdziesiąt i ważyła czterdzieści pięć. Facet złapał
ją w locie. I spokojnie podniósł do góry tak, że teraz bezradnie machała w powietrzu nogami, usiłując kopnąć go w twarz. Psia krew!!! Miał
dłuższe ręce niż ona nogi. Ale drągal. Co za goryl pieprzony... Teraz to już mogła mu tylko napluć na głowę. O żeby go jasna zaraza... Krótka
spódniczka zsunęła jej się na biodra, ukazując majtki. Nieustraszony detektyw w akcji! Żenujące...
- Szybka jesteś - mruknął mężczyzna z pewnym nawet podziwem. Mam cię postawić na biurko czy na podłogę? - spytał.
- Na biurko - warknęła. - Nie chcę, żebyś musiał kucać!
Nie chwycił dowcipu. Postawił ją na blacie. Teraz dopiero mogła go kopnąć prosto w splot. Świnia! Po prostu złapał ją za nogę i palnął tak,
że runęła na pupę. Syknęła, masując pośladki.
- Co będzie? - bolało ją gdzieś w krzyżach. - Morderstwo? Gwałt? - Nie chciałem cię przestraszyć. Oferuję pracę.
- Aaaaa... - odruchowo zsunęła kolana razem i obciągnęła spódniczkę. - W takim razie zechce pan spocząć - wskazała mu krzesło dla
klientów. Raczej nieużywane ostatnio. Szlag! Okulary!!! Tkwiły gdzieś w szufladzie biurka. A bez nich była właściwie bezbronna. - Słucham
pana? W czym mogę pomóc? - przysiadła na fotelu bokiem. Samym skrajem pupy. Nie chciała, żeby widział, że jak usiądzie normalnie, to jej
nogi nie sięgają podłogi.
Zajął miejsce na krześle. Otworzyła szufladę. Ale gnój!!! Sięgnął szybciej niż ona i wyciągnął Colta Springfielda wprost spod jej palców.
Uśmiechnęła się. Nałożyła okulary i zacisnęła dłoń na Rugerze z krótką lufą przyklejonym taśmą pod blatem.
- Nie wygłupiaj się - wymierzył z jej własnego pistoletu. - Odklej to coś i połóż tak, żebym widział
Posłusznie wyjęła rewolwer spod biurka. Swołocz na krześle sprawiał wrażenie, że strzeli szybciej niż ona. Pozostała jej już tylko dubeltówka
z obciętą lufą i kolbą w specjalnym uchwycie pod fotelem. Ale na razie wolała jej nie macać.
- Czym mogę służyć? - usiłowała zakpić, ale wypadło to bardzo blado. Nagle przygryzła wargi. Jezu... Znała go! Z gazet. To... Pat Dante!
Jeden z najsłynniejszych najemników. Na zdjęciach miał jednak zawsze maskujący mundur. Teraz ubrał się w zwykły sweter.
- Dobra... - Pat też się uśmiechnął. - Nie wiem, ile masz tu jeszcze zamontowanych pułapek, a chciałbym porozmawiać bez trzymania cię na
muszce... Więc daj mi to - nachylił się i ściągnął jej okulary z nosa. - Wybacz kotek - mruknął - W interesach nie rozmawia się, mierząc do
siebie nawzajem...
Załatwił ją. Odsunął krzesło aż pod ścianę. Wiedziała, gdzie jest. Mniej więcej. Ale nic poza tym.
- Nie zniszcz ich, jeśli nie zamierzasz mnie zabić od razu - poprosiła. - Nie stać mnie na nowe.
- Wiem - powiedział. - Wyglądasz w nich strasznie sexy... - A wiesz, jak fajnie wyglądam w nocnej koszuli?
- Nie kpij. Marlowe to ty nie jesteś.
Spuściła głowę. Dubeltówka była nabita grubym śrutem. Mogłaby go załatwić nawet bez okularów, ale... szlag... Strzeli szybciej czy nie?
Wyszarpnąć, wymierzyć, pociągnąć za dwa spusty... Jezu! To Dante! Zastrzeli ją, zanim sięgnie pod fotel czy dopiero, jak będzie wyciągać
broń?
- Mam dla ciebie robotę - powiedział Dante.
Nagle, tuż przed sobą, zauważyła puszkę z karmą dla kotów, którą napoczęła niedawno. Nie usiłowała mu wpierać, że żywi jakieś zwierzęta.
Żaden kot raczej nie posługiwałby się widelcem, choćby plastikowym, takim jak ten, który tkwił właśnie wbity w mięso. Poczuła, że ma
rumieńce.
- Nie przejmuj się - mruknął Dante. Zauważył - Żarłem już w życiu gorsze świństwa niż to...
Jakoś tam przełamał lody. Nie ufała mu. Ale wiedziała, że nie jest świnią, tak jak przedstawiały go gazety.
- Mam pojechać na Kubę i obalić reżim?
- Nie rżnij Marlowe'a... - zapalił papierosa. - Kiepsko ci idzie. - Daj mi - poprosiła.
Zapalił drugiego, podszedł i wetknął jej do ust. Mogłaby go zastrzelić. Mogłaby! Teraz!... Sukinsyn. Wrócił na krzesło, nie odwracając się do
niej plecami.
- Zabaweczko... naprawdę chcę ci dać pracę. Przełknęła ślinę.
- Moje warunki to...
- Dam ci dziesięć tysięcy dolców, jak to zrobisz. Plus pensja najemnika.
- Dychę? - wyrwało jej się mimowolnie. - A co cię powstrzyma, żeby mnie nie zastrzelić, jak już zrobię to coś? - przygryzła wargi. Musiał się
uśmiechnąć. Poznała po głosie.
- Z góry wyślę czek na ciebie tej twojej firmie adwokackiej. - Wiedział o niej naprawdę dużo. - Jak nie wrócisz... pójdzie na cele
dobroczynne. Jak wrócisz, to se weźmiesz.
- Jeśli tak, to... - tym razem ona się uśmiechnęła. - Co mnie powstrzyma od zabicia ciebie?
- Moi ludzie - odpowiedział szczerze. - Jak do mnie strzelisz, to oni nakarmią cię twoimi własnymi piersiami... Skrzywiła się lekko. Zasrane
odruchy. Ciekawe, czy zauważył?
- Powiedziałeś dycha plus... co?
- Wiem, że masz kłopoty z oczami. Ale ze słuchem też? -Plus pensja najemnika?
- Mhm.
- Jezu... Dlaczego ja?
Tym razem roześmiał się na głos.
- Po pierwsze, potrzebuję ślicznej dziewczyny; po drugie, potrzebuję dziewczyny, która nie zsika się na sam widok jakiejś świni z rewolwe-
rem; po trzecie, potrzebuję byłej prostytutki. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko daniu dupy facetowi za coś tam?
- Nie - powiedziała równie szczerze jak on. - To chyba lepsze niż kocie konserwy, wiesz?
- Nie wiem. Ale wierzę ci na słowo. Uśmiechnęła się.
- A teraz szczerze -powiedziała. - Dlaczego ja?
- Bo... - zająknął się. - Szukam dziewczyny... uczciwej. - Jezu! Znajdź se pierdoloną zakonnicę.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadał. Potem podrapał się w coś, słyszała wyraźnie szelest materiału.
- Pogrzebałem w twoich papierach, Zabaweczko. Pół roku temu umówiłaś się z pewną firmą. Oni mieli ci dawać niby-zlecenia, żebyś mogła
wykazać się przed tą firmą prawniczą. Mieli ci płacić tyle, żebyś mogła dostatnio żyć. A za to... za dziesięć lat... zgarną połowę twojego
spadku. Zagryzła wargi. Skąd gnój tyle wiedział?
- No i? - usiłowała nadrabiać miną.
- No i... - przedrzeźniał ją wyraźnie. - Zrezygnowałaś z tego... Wyraź nie chcesz wypełnić ostatnią wolę Iceberga - znowu roześmiał się na
głos. - Jesteś głupią idealistką, Toy. I właśnie takiej kretynki potrzebuję.
Wstała ostrożnie i podeszła do automatu z kawą. - Chcesz?
- Nie. Dzięki.
Chyba zobaczył barwę płynu w zbiorniku. Nalała sobie filiżankę. Odgryzła czubek tutki z cukrem od MacDonalda i wsypała do środka.
Pomieszała plastikową łyżką. Powoli wróciła za biurko.
- Przecież chciałam ich wyrolować - warknęła.
- Ale coś w tej twojej głupiej głowie cię powstrzymało - mruknął. - I nie były to bynajmniej narkotyki, które ci serwowano przez dwa lata w
Sex Side.
- Chcesz ze mnie zrobić komandosa? Ryknął śmiechem.
- Bez jaj!
- Zdecydowanie będę komandosem bez jaj - wskazała na swoje biodra. - Jestem dziewczyną.
Po dłuższej chwili przyznał: - No... To ci się udało.
- Co chcesz mi zlecić? - spytała. - Dowiesz się później.
- Mam się zgodzić w ciemno?
- Nie masz wyjścia, Zabaweczko. Wstał. To widziała.
- Okulary kładę na krześle. Znajdziesz? Wyszedł bez pożegnania.
Pognała do krzesła odstawionego pod ścianę. Namacała Colta Springflelda i te pieprzone okulary. Kiedy miała je już na nosie,
podeszła do drzwi. Psiamać! Powinny przecież zaskrzypieć. Specjalnie nikt ich nie konserwował, żeby mogły ostrzec o nieproszonych
gościach... Zerknęła na zawiasy. Skurwysyn! Naoliwił je z zewnątrz, żeby ją podejść. Teraz będzie musiała nasypać piasku...
* * *
Port lotniczy zlokalizowano na pustyni Mojave tylko dla ludzi, którzy mieli klimatyzowane samochody. Jeśli ktoś musiał jechać
autobusem, jak Toy, mogło mu się wydawać, że jest OK. Do momentu aż kazali wysiąść i poddać się kontroli. Port był strefą zamkniętą.
Dwadzieścia minut oczekiwania na wyprażonym przez słońce betonie, zamieniło dziewczynę dosłownie w ociekający potem wrak. Lodowate
zimno głównej hali dworca przywróciło jej trochę przytomności, ale w gruncie rzeczy niewiele.
Jeśli miała nadzieję na przeżycie jakiejś przygody, to srogo się rozczarowała. Opanowanie portu przez oddział najemników, porwanie wa-
hadłowca, wysadzenie wieży, wspólna walka... Za dużo filmów oglądała w dzieciństwie. Najemnicy, cały pluton, czekali grzecznie w
cywilnych ciuchach pod największym zegarem, gdzie wyznaczono miejsce zbiórki. Porozsiadali się na własnych bagażach i w większości
spali chyba, albo udawali, że śpią. Jezu... Mało kto miał mniej niż dwa metry wzrostu. Dante rozbudził ich wyciem.
- Po pierwsze: spóźniłaś się, krowo! - wrzasnął i chwycił Toy za włosy. - Po drugie: co to jest???!!!
- Trawa?
- Jedziesz na akcję, krowo! Marsz do fryzjera. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku.
- Nie mam pieniędzy.
Oddział zaczął się śmiać. Dante klnąc, odliczył jej kilkanaście dolarów. - Obetnij na centymetr i... - postanowił się zemścić - przefarbuj na
blond!
- Tak jest! - zasalutowała. - Aha... Ale te na głowie mogą zostać normalne? - zakpiła.
Jakaś dziewczyna z oddziału zachichotała. Przynajmniej tyle. Pomaszerowała do najbliższego fryzjera. Na szczęście nie musiała czekać, o tej
porze w zakładzie nie było nikogo. Czuła się idiotycznie, wychodząc z prawie ogoloną, blond głową. Jasne włosy idiotycznie kontrastowały z
jej czarnymi brwiami. A co gorsze, widać teraz było jej tatuaż na karku w całej okazałości.
Oddział na jej widok zaczął wyć ze śmiechu.
- Ty Na jakim jarmarku ci to zrobili? - rosła dziewczyna klepała się po karku.
- A mówiłem nie gwałć jej od razu - jakiś najemnik szturchnął kolegę. - Baba z Triad, flaki ci wypruje.
Nowy ryk śmiechu.
- Ty, mała... - rosły, barczysty chłop podniósł się nagle. - Ćwicz mięśnie pochwy. Bo na statku, wiesz...
najwyraźniej nie wiedział, że przez dwa lata pracowała w Sex Side i naprawdę była własnością Triad. Prywatną własnością. Podeszła do ni-
go i włożyła mu rękę do spodni.
- Eeeee... Przecież tatuś mówił, że to coś ma być duże, jak będą gwałcić...
- Poruszaj ręką - tamten usiłował nadrabiać miną. - Tak? - ścisnęła mocno.
Znowu ktoś zachichotał Miała już w oddziale jednego wroga i jednego "być może sprzymierzeńca".
Bijatykę zażegnał Dante.
- Wyjmij mu łapsko z gaci i oddaj broń. - Jaką broń? - dała się zaskoczyć.
- Tego twojego Colta Springtielda...
Oddała mu wielki półautomatyczny pistolet. - Rugera też. Oddała rewolwer.
- No co ty, kurwa, wariata ze mnie strugasz??? - ryknął. - Dawaj wszystko!
Oddała dubeltówkę, kastet i nóż sprężynowy. Oddział śmiał się bez przerwy.
- Ty, blond krasnoludek! Ćwicz mięśnie pochwy! - krzyknął ktoś z tyłu. - To ci się niedługo przyda...
- A jeśli o mnie chodzi - dodał inny. - Ćwicz wargi! Musisz je układać w takie duże "O"...
- Ułożyła usta w maleńkie "o", jakby chciała wziąć do buzi wkład od długopisu.
- Takie wystarczy?
Znowu ktoś zachichotał. Tym razem zauważyła. Ruda, wysoka dziewczyna w dżinsowej kurtce i spódniczce. Przynajmniej jeden "nie-wróg".
Dante wściekły zaprowadził ich na odprawę. Musieli oddać swoje bagaże. W przypadku Toy była to tylko torebka z podpaskami,
nielegalnym, ceramicznym granatem i całkowicie legalnym paralizatorem Reynoldsa. Porcelanowego granatu rentgen nie wykrył, odkryła go
dopiero celniczka.
- Co to, do cholery, jest? - zapytała grzecznie.
- Zapalniczka - Toy pokazała, jak wywołać płomień przy zawleczce. Paul był mistrzem w tworzeniu takich mylących cudeniek.
- Aha. Następny!
Miała małą satysfakcję. Ją przepuszczono od razu. Reszta najemników odprawiała się przez parę godzin. Sprawdzano ich w komputerach,
pobierano odciski palców, telefonowano do różnych służb bez końca.
Dante musiał mieć mocne wejścia - w sumie z plutonu cofnięto zaledwie cztery osoby i tylko jedną aresztowano.
Wsiedli do promu A&A cholernie spóźnieni. Dante kląŁ Stewardessy sarkały. Inni pasażerowie grozili windykacją swoich ubezpieczeń. Na
szczęście kapitan miał trochę adrenaliny w żyłach i skrajem korytarza zawiózł ich szybko na Beta3, orbitalną stację należącą do cywilnej sieci
Crystal of America. Tu już celniczka, gruba, wredna baba, potraktowała Toy inaczej niż na Ziemi.
- OK. Rozbierz się, łapy na głowę, nogi szeroko. Podeszła do dziewczyny, kiedy ta wykonała rozkaz. - Ile masz lat?
- Dwadzieścia jeden, proszę pani.
- Nie opowiadaj mi tu bzdur! - rozszczekało się babsko w mundurze kontrolerów. - Wychowałam trzy córki i wiem, że piersi mogą tak ste-
czeć tylko dziewczynie, która ma siedemnaście, osiemnaście lat.
- Nie wiem, czemu mi ciągle sterczą - mruknęła Toy. - No sterczą i już!
Babsko obeszło ją wokół. Sprawdziło czytnikiem tatuaże na karku i pupie.
- Aha... Prawdziwe! Cycki ci sterczą, bo jesteś znarkotyzowana na śmierć! - sprawdziła jej krew.
- Zero narkotyków? Jak to możliwe?
- Uwarunkowano mnie.
- I kto wywalił tyle forsy na takiego śmiecia jak ty? - Mój ojciec.
Babsko wzruszyło ramionami. A potem włożyło gumową rękawicę na prawą dłoń.
- Dobra. Siadaj tu i rozkracz się.
Toy wyszła z kontroli celnej, usiłując siłą woli pozbawić się rumieńców na twarzy. Niepotrzebnie. Sądząc z wyglądu innych dziewczyn z
oddziału, nie tylko jej sprawę potraktowano "dogłębnie". Ale i tak im lepiej poszło niż mężczyznom. Drągal, który kazał jej "ćwiczyć mięśnie
pochwy" miał nawet podbite oko.
Ustawiono ich wszystkich pod ścianą, pobrano odciski palców i znowu zaczęła się męcząca procedura sprawdzania w komputerach.
Kilka godzin stania w rozkroku z łapskami opartymi o śliską, plastikową powierzchnię, kiedy tak strasznie chciało się sikać... W końcu
puścili ich. Tym razem nie zatrzymano nikogo. Szlag... Wymęczono ich już na Ziemi, potem lot, teraz kontrola... Toy nie udało się pierwszej
dopaść toalety. Oddział kuksańcami zepchnął ją na sam koniec kolejki. Myślała, że zdechnie, czekając. Nie da się przecież bardziej
przycisnąć kolana do kolana.
Zaokrętowano ich na "Voyagera". Zasrane szczęście. Każdy miał swoją koję, ale toaleta była tylko jedna. Toy usiłowała zasnąć, słuchając
niewybrednych dowcipów oddziału, często kierowanych zresztą pod jej adres. Wiedziała jedno. Bycie najemnikiem we współczesnym
świecie to koszmar!
Przespała lądowanie na Księżycu. I chyba dobrze. Nie zdążyła się uczulić nas kolejne, stare babsko, które nałożyło gumową rękawicę i
rozkazało jej cichym głosem: "Usiądź tu i nóżki szeroko"... Jezu! Sadystka. Co niby mogła przemycić przez poprzednie kontrole? No...
mogła. Na przykład ceramiczny granat. Ale przecież nie w pochwie. I tak powinna dziękować szczęściu. Ta ruda, LeMoy Hutton, miała
właśnie okres. Wyszła z kontroli zmieszana z błotem, zupełnie jakby ją ktoś obił po mordzie i napluł. Traktowano ich jak bandyckie bydło.
Mężczyźni tym razem trzymali się lepiej.
- Słyszałeś, co mu powiedziałem? Słyszałeś? - perorował jeden z najemników. - Nie będzie se gnój bezkarnie grzebał w mojej dupie!
Zaprowadzono ich do prywatnej części stacji będącej własnością
Moonsunga. Tylko Toy przewróciła się kilka razy, nie mogąc sobie poradzić z księżycową grawitacją. Jednak nikt nawet się nie roześmiał.
Wściekłość oddziału skupiała się chwilowo na kimś innym.
U Moonsunga dostali swój pierwszy prawdziwy posiłek. Pieprzone frytki, hamburgery i colę. Ale i tak to było lepsze niż lepkie gówno, które
mogli zećpać na "Voyagerze". Oddział sarkał, jedynie Toy jadła z apetytem. LeMoy nie tknęła niczego. Jezu... Być na miejscu tego babska z
kontroli i widzieć panią Hutton z karabinem w rękach. Tak! Tak! Tak! ! ! Toy życzyła celniczce takiego widoku z całego serca. Oddałaby
wszystkie swoje pieniądze na amunicję dla rudej.
Potem rozdano im mundury. I zaczął się horror. Nikt najwyraźniej nie przewidział, że jeden
z żołnierzy może mieć metr sześćdziesiąt wzrostu i ważyć raptem czterdzieści pięć kilo. Oddział rechotał, a nawet wył z okrutnej uciechy,
kiedy Toy usiłowała przymierzyć najmniejsze spodnie i jakoś w nich nie utonąć. LeMoy, sama wściekła, ucięła jej w końcu nogawki, tuż pod
samymi kieszeniami na udach i ścisnęła w pasie sznurkiem. Oryginalny pasek nie miał po prostu tylu dziurek, żeby można było go zapiąć.
Mundurowa bluza sięgała Toy do kolan. Nawet Dante się roześmiał. W zawinięty kilkakrotnie rękaw mogłaby włożyć głowę...
- Ty! Pinokio! - ktoś zakpił. - Ale najgorsze dopiero przed tobą!
Miał rację. Żołnierze o mało się nie posikali ze śmiechu. Zaczęli przymierzać kombinezony próżniowe. Jezu! Stary rosyjski sprzęt. Najłatwiej
było to coś przemycić do bazy, bo był już na Księżycu, ale... Chryste Panie! Najmniejszy kobiecy skafander dla rosyjskiego żołnierza
przewidywał babę o wzroście minimum metr osiemdziesiąt. Ja cię pieprzę - klęła Toy. - Czy wszystkie Rosjanki były takie duże??? Jak
włożyła pancerną trumnę, to krok wraz z babską, przenośną toaletą, miała na wysokości kolan. Nawet nie mogła się ruszyć. Pieprzone niskie
sportsmenki!!! Wszelkie próby podniesienia tego sznurkami, szelkami i paskami spełzły na niczym. Wolała nie pamiętać uwag i "życzliwych"
rad rzucanych przez żołnierzy.
W końcu LeMoy zdenerwowała się wyraźnie.
- Ściągaj spodnie i majtki - przyniosła jej najmniejszy z męskich kombinezonów. - Jakby co... sikaj wprost do skafandra.
- Jezu! Co???
Trzy skupione wokół baby, spocone już, bo same w próżniowych kombinezonach, rozebrały ją od pasa w dół.
- Nic się nie stanie - jedna z dziewczyn, śliczna, ogolona na łyso Murzynka, pomagała jej wkładać męski sprzęt. - Najwyżej będzie chlupotać
w butach.
Mężczyźni wyli z radości. A kiedy przymocowała sobie okulary taśmą klejącą do skroni, o mało sami się nie posikali.
Na szczęście rozdano im broń i to skierowało uwagę oddziału w inną stronę. Ueeee... Stare chińskie
P dwa zero zero jeden. Czyli kradziona technologia - tak po prawdzie, to ruskie kałachy z igłowymi pociskami plus podwieszane granatniki
Winchestera plus chińskie wykonawstwo całości. Humor najemników zważył się momentalnie. Ciekawe, ile razy to gówno zatnie się przy
pierwszej serii? Dobrze, że przynajmniej oddano im odebraną jeszcze na Ziemi "broń własną". Chyba przyjechała pocztą dyplomatyczną.
Dante kazał włożyć hełmy. Przez małą śluzę kolejno wyszli na zewnątrz. Toy miała wrażenie, że się udusi. Coś było nie tak z ciśnieniem w
jej skafandrze. Jezu... nie mogła rozpoznać rosyjskich bukw na przyciskach. Zasrana cyrylica! Jak się zmniejsza ciśnienie? Nie mogła nawet
zobaczyć księżycowego krajobrazu, bo pociemniało jej w oczach. Na szczęście nie tylko ona miała takie kłopoty.
- Ty... - rozległo się w słuchawkach. - Czy "Da" to znaczy "tak", czy "nie"?
- A co przycisnąłeś?
- Nie wiem! Duszę się!
-Poliż przycisk "Escape" -poradził ktoś życzliwy. W próżniowym hełmie rzeczywiście jedyną metodą włączenia czegokolwiek było polizanie
odpowiedniego przycisku.
- A jak jest po rosyjsku "Escape"? - Pewnie "spierdalaj"!
- Nie lizać gnoje niczego! - rozpoznała głos Dantego. - Bo włączycie rakietowe silniki!
- Duszę się!
- Ja też - dodała nieśmiało Toy.
- To wojskowy skafander... - mruknęła jedna z kobiet. - Samo się po jakimś czasie wyreguluje...
- Pierdol się! - warknął któryś z mężczyzn. - Ty głupia kurwo! - Ja też się duszę - dodał ktoś inny.
- Nie szczekać już! - warknął Dante. - Przyzwyczaicie się.
- Zaraz poliżę przycisk "raspierdolic komandira" - zażartował ktoś, nieudolnie naśladując rosyjski akcent.
- Gdzie masz taki przycisk??? - krzyknął ktoś bardziej zdesperowany. - W moim hełmie nie ma!!!
Najemnicy zaczęli się śmiać.
- Cisza radiowa, pajace!!! - zawył Dante.
Cisza zapanowała momentalnie. Pat Dante pakował ich grupkami na księżycowe łaziki. Ni cholery... Łazik teoretycznie mieścił cztery osoby
plus kierowcę. Praktycznie trzy. Podstawiono cztery łaziki, więc brakowało minimum pięciu... Pluton przymocowywał się więc pasami do
sprzętu, żeby nie zlecieć na jakimś wyboju.
Toy bardzo chciała podziwiać nierealne obrazy innej planety. Po raz pierwszy w życiu była gdzieś poza Ziemią. Tak prawdę mówiąc, po raz
pierwszy była gdzieś poza Los Angeles. Ale nie mogła niczego podziwiać. Po pierwsze, potworne ciśnienie w skafandrze wciskało jej oczy
do środka głowy i bolały ją uszy, a po drugie, zepsuła się osłona przeciwsłoneczna. Bała się lizać na oślep oznaczone cyrylicą przyciski, więc
całą podróż spędziła w kompletnych ciemnościach, ślepiąc oczy na malutki monitor medyczny, który pulsował czerwienią, chcąc jej chyba
pokazać, że nie jest dobrze. Coś tam wypisywał po rosyjsku. Być może były to instrukcje, jak wziąć następny oddech. Ale kto by go, gnoja,
zrozumiał.
Myślała, że wytrzyma. Ale nie... Po raz pierwszy zsikała się w ósmej godzinie podróży. Po raz drugi w czternastej. Chwilę później
dotarli do bazy.
Jakoś w tłumie dotarła na oślep do ogromnej tym razem śluzy. O mało nie zsikała się po raz trzeci. Tym razem z ulgi - ściągając hełm z
głowy. Zerknęła tylko na przydzielone im pomieszczenia i pobiegła szukać łazienki. Zamknęła i zablokowała drzwi, a potem:.. Wylazła
nareszcie z tej żelaznej dziewicy! Umyła się błyskawicznie, a potem przez godzinę czyściła i suszyła w środku swój skafander.
Wróciła do pomieszczeń plutonu tylko po to, żeby się dowiedzieć (rozkaz poparto palnięciem w głowę), że ma przygotować gorący posiłek.
Akurat! Znała się na gotowaniu tak samo jak na fizyce teoretycznej. Stanęła nad malutką kuchenką bezradna, żadnych znormalizowanych
racji nie było. Otwierała więc konserwy i wrzucała do wielkiego gara. Jezus Maria! Gdzie można by się połączyć z jakąś książką kucharską w
sieci? Jednym uchem, drętwiejąc, słuchała zdawkowych uwag rzucanych przez najemników.
- A pamiętasz tego naszego kucharza z Dai Lin? Położyłem mu łapsko na stole, urżnąłem jeden palec i powiedziałem, że obetnę następny, za
każdym razem jak da jeszcze raz ten syf, co gotował.
- Eeeeee... ja zrobiłem lepiej. Kwitliśmy pod Matabele trzy tygodnie... Nie? Podszedłem do kucharza, wziąłem kombinerki i wyrwałem
łosiowi dwa przednie zęby na żywca. Mówię, będzie ci się lepiej pluło, mówię, bo to, co dajesz, mówię, to plwociny, mówię, ciulu jeden...
Jezus! Jezus... To tylko dowcipy, uspokajała samą siebie, choć sama w to nie wierzyła. Zaczęły jej się trząść ręce. Zalała konserwy wodą i
wsypała wszystkie przyprawy, jakie znalazła.
To coś było gotowe, jak sądziła, po pół godzinie. Owinęła gar szmatą i postawiła na stole. Lewą ręką namacała Rugera w tylnej kieszeni.
- Dawaj, dawaj - wielki blondyn nalał sobie pierwszy. Machnął swoją olbrzymią łychą jak chochlą. - Eeeee... Nawet da się zjeść...
- Dziwne jakieś - powiedziała LeMoy.
- To francuska kuchnia - skłamała Toy, trzymając już prawą dłoń na rękojeści Colta Springfielda.
- Uwielbiam francuską kuchnię! - Łysa Murzynka rzuciła się następna po swoją porcję. - O kurwa! - przełknęła pierwszą łyżkę. - Świetne! To
jest ten... ta no... De Voulangere ? Czy jakoś, kurwa, tak...
- Mhm - mruknęła ostrożnie Toy. Nie miała jeszcze pojęcia, jak to smakuje. Najemnicy jednak jedli łapczywie. "Ekstra!", "Fajne!", "Może
być..." - padały określenia konsumentów. "Dobra, Pinokio będzie kucharzyć!"
Toy spróbowała na samym końcu. Choć jadła w życiu różne świństwa, usiłowała się nie wyrzygać. Dojadła sucharami.
Ciekawe, co ugotował facet, któremu wyrwano dwa przednie zęby kombinerkami? Albo ten, któremu ucięto palec?
Potem poszli spać. Toy nie. Nie mogła. W ciasnym korytarzu dopadło ją dwóch najemników. Miała już w dłoniach swojego Colta i
Rugera, ale tamci byli szybsi. Po prostu unieśli ją w powietrzu, trzymając za ręce tak, że majtała teraz bezradnie nogami.
- Ściągaj majteczki, dziecko - powiedział ten wyższy.
- Niby jak - dwuletnia praktyka w Sex Side nauczyła ją nie bać się mężczyzn. - Przecież trzymacie mnie za łapy. Spojrzeli na siebie.
- Majtki mają gumkę - zakpiła. - Same nie spadną. Odebrali jej broń. Rozebrali. Rozkraczyli nawet.
- Odwalcie się! - to była LeMoy. Stała w korytarzu, ale nie miała żadnej broni w rękach.
- Daj mi choć jeden powód, żeby nie przelecieć tej pindy! - warknął wyższy z najemników.
- Służę - LeMoy uśmiechnęła się lekko. - Ta pinda ma w dłoni ceramiczny granat.
Obaj odruchowo odskoczyli.
- Nie zdetonuje... - powiedział niższy.
- Przekonaj się - szepnęła LeMoy. - Normalna czy wariatka? Ale jak wariatka...
...to wszystkich nas szlag trafi!
Obaj spojrzeli na siebie jeszcze raz. Potem na malutką dłoń trzymającą granat w ten sposób, że kciuk był wsunięty w zawleczkę. Zwątpili.
- Szykuj się, mała - powiedział wyższy. - Jeszcze z tobą nie skończyliśmy!
Jednak odeszli stosunkowo spokojnie. Jeśli nie liczyć przekleństw.
- Dzięki - Toy wstała i włożyła spodnie. Podarte majtki wrzuciła do kosza.
- Nie ma za co - mruknęła LeMoy. - Nie chcę ginąć w próżni. - Fajna jesteś.
- Nie pierdol - LeMoy ruszyła w kierunku sypialni. - Musisz wiedzieć jedno. Jutro zacznie się dzień sądu ostatecznego. Nikt nic nie wie, nie
ma dla nas żadnych instrukcji, Dante wściekły jak zaraza... Jutro nas przećwiczy tak, że lepiej było się nie rodzić. Wymyśl coś, kotek. Żeby
uratować swoją dupeńkę... ale tym razem od prawdziwego niebezpieczeństwa. Słuchaj... Dante cię jutro zabije nawet za brudny zamek w
karabinie.
LeMoy odeszła, kręcąc biodrami. Ciekawe, dlaczego jej nie chciał nikt zgwałcić? Była "swoja", psiakrew! Nie to co obcy
"Pinokio"... Szajs! Całe zajście odebrało Toy ochotę do spania. Musiała się napić wódki. Wolałaby troszeczkę kokainy, ale Paul
uwarunkował ją na sztywno. O mało nie umarła po zabiegu tego pieprzonego lekarza. Zasrany "doktor Hollywood"! Na sam widok
"twardych" dostawała amoku rzygała, srała, wywracało ją na lewą stronę. O mamo... Troszeczkę kokainy bez wymiotów... Mamo, proszę cię!
Przebrała się w swoje cywilne ciuchy i poszła do baru. Baza Moonsunga miała kilka poziomów i kilka barów. Odlot. Prawdziwa
ziemska restauracja z kelnerami we frakach. Toy zamówiła wódkę i o mało jej nie skręciło przy rachunku, który usłużny lokaj przyniósł
razem z kieliszkiem. Pięćdziesiąt dolarów za pięćdziesiątkę??? Jezu Chryste!!! Jedna szósta jej tygodniówki. Teraz zrozumiała, dlaczego nie
ma tu żadnego z najemników.
Zdesperowana zamówiła piwo za trzydzieści dolców i zaczęła rozglądać się po sali. Paru spitych inżynierów. Jakiś prezes albo ktoś,
kto grał ważniaka przy kolacji, dwóch techników mażących coś na serwetkach i stara prostytutka przystawiająca się właśnie do jakiegoś
pilota. Wyraźnie nie szło jej dzisiaj. Pilot zostawił ją po paru minutach z rachunkiem do zapłacenia.
Toy wzięła swoje piwo i przysiadła się do stolika tamtej. - Cześć.
- Lubisz dziewczynki, mała? - Nie. Jestem koleżanką po fachu.
- Chcesz mi zgarnąć klientów, pindo?
- Spadaj. Jestem "Krawężnikiem" z Sex Side...
Stara prostytutka wybałuszyła oczy. Pomacała jej kark, roześmiała się. - Ty... takie coś to robią w każdym wesołym miasteczku. Pokaż dupę!
Toy westchnęła. Przy tych wszystkich inżynierach, technikach, przy panu Ważnym wypięła się nagle i zsunęła spodnie.
- Ja cię pieprzę - stara o mało nie zakrztusiła się własną śliną, widząc tatuaż Triad. - Jak przeżyłaś?
- Kwestia szczęścia, kotek - Toy ubrała się i usiadła na fotelu. - Zapłacę ten twój rachunek w zamian za informacje.
- To jakieś sto pięćdziesiąt dolców, mała. Sram to! - Pomóż mi...
Stara uśmiechnęła się. Zapaliła papierosa. Potem drugiego i podała go Toy.
- Słuchaj Maluszek... Będziesz mi tu tyłkiem bruździć? - Nie.
- Okej. Idź do burdelu piętro wyżej, powołaj się na mnie i spytaj, która spała z kimś, kto coś wie - uśmiechnęła się. - Powodzenia ,Maluszek!
- Dzięki za fajkę - Toy wstała szybko.
Zapłaciła za swoje trunki i wyszła na oświetlony rzęsiście korytarz. Bez trudu odnalazła windę. A potem, piętro wyżej, luksusowy burdel.
Zalogowała się na drzwiach jako klient i weszła do środka... Takiego luksusu nie widziała na Ziemi.
- Panienko - od razu opadły ją ze trzy kurwy. - Panienka lubi dziewczyny?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]