Zaglada ksiezyca, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]JACK McDEVITTZAGŁADA KSIĘŻYCADla Frań i Briana ColeDesperados z ClearwaterPodziękowaniaJestem niezmiernie wdzięczny za pomoc, porady i pod-trzymywanie mnie na duchu, czym obdarzyli mnie: Fran-klin R. Chang-Diaz z Centrum Kosmicznego im. LyndonaB. Johnsona (Lyndon B. Johnson Space Center); Ted Dun-ham i Bruce Koehn z Obserwatorium Lowella (Lowell Ob-servatory); Terry Gipson z Centrum Naukowego St. Louis(St. Louis Science Center); Sergei Pershman z Uniwersyte-tu Pensylwanii (University of Pennsylvania); Eileen Ryan zObserwatorium Narodowego Kitt Peak (Kitt Peak NationalObservatory); Jim Sharp, były pracownik Smithsoniań-skiego Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki (SmithsonianAir & Space Museum); George Tindle z Urzędu CelnegoUSA (U.S. Customs Sernice) oraz Judith A. Tyner z Uni-wersytetu Stanu Kalifornia w Long Beach (California Sta-te University, Long Beach).Tekst ten zyskał też wiele dzięki przewodnictwu Fre-da Espenaka z Ośrodka Goddarda NASA (NASA God-dard), tak osobistemu jak i za pośrednictwem jego zna-komitej książki „Fifty Year Cannon of Solar Eclipses:1986-2035" („Zaćmienia Słońca w latach 1986-2035")wydanej w 1988 przez Sky Publishing Corp., Cambrid-ge, MA. Składam też serdeczne podziękowania Benowi« Bova za pozwolenie wykorzystania jego wersji Bazy Księ-życowej, której szczegóły zostały zaczerpnięte przedewszystkim z jego książki „Wellcome to Moonbase" („Wi-tajcie w Bazie Księżycowej") wydanej w 1987 roku przezBallantine Books.W trakcie tworzenia tej książki Geoff Chester z Ob-serwatorium Marynarki USA (U.S. Naval Observatory)i pisarz science fiction Walt Curlie z Seminarium im.Isaaca Asimova (Isaac Asimov Seminar) byli obiektamibezustannych prześladowań. Znieśli to z ogromną cier-pliwością i, mam nadzieję, wciąż jeszcze odzywają się domnie.Maureen McDevitt pomogła w tworzeniu licznychwersji manuskryptu a Caitlin Blasdell z wydawnictwaHarperPrism służyła swoją zazwyczaj bardzo słusznąoceną. Dziękuję również Dolores Dwyer za pomoc edy-torską.Ron Pfeiffer współpracował ze mną przy tworzeniufragmentów związanych z działalnością Straży Przybrzeż-nej (Coast Guard) a Lewis Shiner dostarczył przezroczy-stą taśmę samoprzylepną.O wiele lepiej jest ważyć się na rzeczy wielkie, dążącdo najwspanialszych triumfów, nawet skażonych nie-powodzeniami, niż pozostawać wśród tych nieszczęsnychdusz, którym nigdy nie jest dana ani ogromna radośćani ogromne cierpienie, jako że żyją w szarym cieniu nieznającym ani zwycięstwa ani porażki.- Theodore RooseueltRozdział pierwszyCałkowite zaćmieniePoniedziałek, 8 kwietnia 20241.Statek wycieczkowy „Merrivale", wschodni Pacyfik.5:21 czasu strefowego (9:21 letniego czasu wschodnioame-rykańskiego EDT).„Merrivale" płynął do Honolulu. W chwili gdy zaczy-nało się zaćmienie słońca mijały cztery dni od jego wy-płynięcia z Los Angeles. Tylko nieliczni pasażerowie wy-szli na pokład oglądać to zjawisko. Lecz Horace Brick-mann, który zapłacił za rejs poważną sumę, chciał byAmy uważała go za człowieka o szerokich zainteresowa-niach naukowych i artystycznych.- Tak - powiedział jej wczoraj wieczorem, kiedy stalikoło łodzi ratunkowych słuchając monotonnego dudnie-nia silników statku i przyglądając się jak odkosy dzio-bowe odpływają w mrok - całkowite zaćmienie słońca.Nie mogę go przegapić. Prawdę mówiąc, dlatego udałemsię w ten rejs.Kiedy zauważyła, że pas widoczności zaćmienia prze-chodzi w poprzek dużej części Stanów Zjednoczonych,szybko odrzekł, że to nie to samo.Zasugerowała, że też chciałaby je zobaczyć. W świe-tle gwiazd Amy wyglądała prześlicznie, serce biło mumocno, przywodząc na myśl wspomnienia z czasów, gdymiał dwadzieścia parę lat, okresu, który pamiętał jakopełen romantyzmu i namiętności. Miał wrażenie, żew młodości to on kończył różne romanse, łamiąc kobie-tom serca, że w owym czasie nie był gotów do poważne-go związku. Lecz nadal zdarzały mu się chwile, gdy bu-dził się w nocy żałując tej czy innej utraconej kochanki.Czasami zastanawiał się gdzie teraz są i jak sobie radzą.Był to dziwny świt, słońce i księżyc razem, w chłod-nym, szarym uścisku. Ocean zrobił się niespokojny,a Horace siedział na leżaku popijając gorącą kawę, za-stanawiając się co zatrzymuje Amy. Obciągnął wełnianysweter na brzuchu i przypomniał sam sobie, że obser-wowanie zjawiska gołym okiem jest niebezpieczne. Więk-szość rannych ptaszków przyniosła koce, ale Horacechciał sprawiać wrażenie człowieka z fantazją i koc dotego nie pasował.Ku jego konsternacji, gadatliwy bankier, któregospotkał poprzedniego dnia, pojawił się przed nim i powi-tał go z taką wesołością, jakiej okazywanie tak wcześnierano zawsze jest irytujące, po czym usiadł na sąsiednimleżaku.- To wspaniałe doświadczenie - oświadczył, zerka-jąc mniej więcej w kierunku zaćmienia, wyciągając jed-nocześnie z kieszeni niebieskiego, marynarskiego bleze-ra złożony egzemplarz Wall Street Journal. Usiłował czy-tać gazetę w słabym, szarym świetle, ale dał za wygranąi upuścił ją na kolana.Zaczął gadać o surowcach, obligacjach i stosunkupłac do cen. Horace omiótł wzrokiem niemal pusty po-kład. Przy relingu stał starszy mężczyzna oglądającyzaćmienie przez okulary przeciwsłoneczne. Podszedł doniego steward i zaoferował jeden z przyrządów obserwa-cyjnych rozdawanych przez obsługę. Horace był za da-leko by usłyszeć rozmowę, spostrzegł jednak irytacjępasażera, który w końcu przyjął przedmiot, odczekał ażsteward się odwróci i wrzucił niechcianą rzecz do kie-szeni, by powrócić do obserwacji słońca. Bankier gadałdalej, pełen obaw, że rząd federalny znów podniesie sto-pę procentową.Zaczynało coraz mocniej wiać.Steward podszedł do Horace'a i bankiera, podającim przyrządy do oglądania.- Lepiej, żeby panowie nie patrzyli na zaćmienie go-łym okiem - powiedział.Horace wziął jeden. Była to niebieska, plastikowarura, o średnicy mniej więcej piętnastu centymetrów,z przyczepioną z jednej strony cynfolią.- Proszę skierować rurę na zaćmienie - ciągnął ste-ward, - a na folii pojawi się rzutowany obraz słońca.Będzie pan mógł bezpiecznie obserwować wszystko.Na rurze umieszczono profil i nazwę statku. Horacepodziękował.Amy spóźniała się już dwadzieścia minut, ale mu-siała opiekować się ośmioletnią córką, więc każde spo-tkanie było dość nieprzewidywalne.Nagle zdał sobie sprawę, że bankier zadał mu jakieśpytanie.- Przepraszam - usprawiedliwił się. - Byłem myśla-mi gdzie indziej.- Nie ma sprawy, wiem jak to jest.Jego rozmówca był w średnim wieku. Włosy miałczarne jak pasta do butów, a leżak protestował przykażdym jego poruszeniu.Głęboki zmierzch zapadł nad statkiem. Bankier od-chrząknął i rzucił okiem na zegarek. Musiał unieść rękęi na szkiełku przez moment błysnęło odbicie luku. Spra-wiało to wrażenie, jakby sprawdzając czas kontrolowałcałe zdarzenie. Ostatki szarego blasku znikły z niebai pojawiła się korona, blada i posępna. Do Horace'a do-biegały pełne podziwu wypowiedzi i głębokie westchnie-nia.Pojawiły się gwiazdy, ocean znikł w mroku.- Wspaniała rzecz, natura - powiedział bankier.- Piękna.Horace wymamrotał coś odpowiedniego.W ciągu mniej więcej godziny zjawisko zakończyłosię, cień księżyca powędrował dalej a bankier udał sięna śniadanie. Amy nie pojawiła się, a „Merrivale" sunąłprzez wciąż szare, niespokojne morze.Horace długo jeszcze siedział na leżaku. Wilgotnychłód niepostrzeżenie przesączył mu się pod ubranie.Później, wędrując po pokładzie, zobaczył Amy siedzącąz córką w liczniejszym towarzystwie przy stole w jadal-ni. Pogrążona była w ożywionej rozmowie z mężczyzną,którego Horace widział wczoraj skaczącego z wieży. Za-trzymał się na chwilę, lecz ani na moment nie podniosławzroku.Zupełnie jakby cień, który ogarnął statek, dotknąłsamego serca świata.Stacja Kosmiczna LI, sterownia "Percivala Lowełla". 8:03.Zawsze wiedziano, że kanały to bzdura, że sieć prze-cinających się linii widziana przez "Percivala Lowella"oraz obszary ciemniejące latem, po nasączeniu wodą, totylko ułuda. Adams i Dunham, w 1933, zanim ja sięurodziłem, wykazali, że zawartość tlenu w atmosferzeMarsa stanowi mniej niż jedną dziesiątą procenta jegostężenia na Ziemi. To powinno wystarczyć. Jednak lu-dzie wciąż mieli nadzieję, nawet gdy w latach sześćdzie-siątych byłem w szkole średniej. Do chwili, gdy tuż poŚwięcie Dziękczynienia 1964 roku Mariner 4 przysłał tekoszmarne zdjęcia i wtedy zrozumieliśmy, że widzimykoniec mitu kanałów.Dziadek Rachel Quinn chciał zostać astronomem,lecz poszedł na niewłaściwą uczelnię, bo była bliskoi tania. Musiał studiować to, co było tam dostępnei w jakiś sposób skończył jako księgowy. Lecz miał wspa-niały teleskop, przez który Rachel oglądała księżyce Jo-wisza, demoniczną gwiazdę - Algola i Wielką Kometęw roku 2011. Ona też bardzo żałowała, że na Marsie niema kanałów.Ostatnio, w trakcie przygotowań do startu, często przy-chodziło jej to na myśl. Jakże inna byłaby to wyprawa,gdyby ktoś czekał po drugiej stronie. „Witamy, ludziez Ziemi". No cóż, na Marsie istnieją prymitywne formy bio-logiczne, lecz nic, co mogłoby zauważyć jej przybycie.Zastanawiała się, dlaczego pragnienie znalezieniainnych istot wśród świateł na niebie jest tak silne. Wła-ściwie to było ono tak głęboko zakorzenione, że nikt ni-gdy nie spostrzegł, iż samotni bylibyśmy o wiele bar-dziej bezpieczni.Start miał nastąpić za dwadzieścia dwa dni. Blasksłońca wpadał przez okna i lśnił na srebrnym dziobie„Lowella". Znajdowali się na stacji Lagrange Jeden,powszechnie znanej jako LI, zawieszonej pomiędzyZiemią i Księżycem, pięćdziesiąt osiem tysięcy kilo-metrów ponad powierz... [ Pobierz całość w formacie PDF ]