Zdrada Tristana, eBooks txt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Powieści ROBERTA LUDLUMAw Wydawnictwie AmberDOKUMENT MATLOCKADROGA DO OMAHADZIEDZICTWO SCARLATTICHILUZJA SKORPIONAKLĄTWA PROMETEUSZAKRUCJATA BOURNE'AMANUSKRYPT CHANCELLORAMOZAIKA PARSIFALAOPCJA PARYSKAPAKT HOLCROFTAPLAN IKARPROGRAM HADESPROTOKÓŁ SIGMYPRZESYŁKA Z SALONIKPRZYMIERZE KASANDRYSPADKOBIERCY MATARESE'ASPISEK AKWITANIISTRAŻNICY APOKALIPSYTESTAMENT MATARESE'ATOŻSAMOŚĆ BOURNE'ATRANSAKCJA RHINEMANNATREVAYNEULTIMATUM BOURNE'AWEEKEND Z OSTERMANEMZDRADA TRISTANAZEW HALIDONUZLECENIE JANSONAROBERT LUDLUMZDRADA TRISTANAPrzekład JAN KRASKOAMBERTytuł oryginału THE TRISTAN BETRAYALRedaktorzy seriiMAŁGORZATA CEBO-FONIOK, ZBIGNIEW FONIOKRedakcja techniczna ANDRZEJ W1TKOWSKIKorektaRENATA KUKELŻBIETA STEGLIŃSKAIlustracja na okładce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBEROpracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBERSkład WYDAWNICTWO AMBERWydawnictwo Amber zaprasza na stronę InternetuCopyright © 2003 by Myn Pyn LLC. All rights reserved.For the Polish edition Copyright © 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.ISBN 83-241-1542-0Moskwa, sierpień 1991Elegancka czarna limuzyna zaopatrzona w kuloodporne, laminowane poliwęglanem szyby, w samonapełniające się opony i w ceramiczną karoserię, podwójnie wzmocnioną ceramiczno-stalowymi płytami pancernymi, wjechała do Lasu Bisewskiego na południowo-zachodnim krańcu miasta. Rzucała się tu w oczy, bo las był prastary, dziewiczy, poprzetykany kępami brzóz i osik, gęsto porośnięty sosnami, wiązami i klonami; kojarzył się z epoką kamienia łupanego, kiedy to spłaszczonymi przez lodowiec równinami wędrowali myśliwi, którzy wśród rojących się tu drapieżników z prymitywnym oszczepem w ręku polowali na gigantyczne mamuty. Opancerzony lincoln Continental był symbolem zupełnie innej cywilizacji, cywilizacji naznaczonej innego rodzaju przemocą, epoki snajperów i terrorystów uzbrojonych w pistolety maszynowe i granaty odłamkowe.Moskwa była oblężona. Była stolicą supermocarstwa na krawędzi upadku. Klika twardogłowych komunistów sposobiła się do zawrócenia kraju z drogi reform. Do miasta ściągnięto tysiące żołnierzy gotowych strzelać do niewinnych cywilów. Kutuzowskim Prospektem i szosą Mińską ciągnęły kolumny czołgów i transporterów opancerzonych. Czołgi otoczyły ratusz, stację telewizyjną, gmach parlamentu, stanęły przed redakcjami gazet. Radio nadawało wyłącznie dekrety puczystów, którzy nazwali się Państwowym Komitetem Stanu Wyjątkowego. Po latach kroczenia w stronę demokracji Związkowi Radzieckiemu groził powrót do mrocznej epoki państwa totalitarnego.5W limuzynie siedział starszy siwowłosy mężczyzna o arystokratycznych rysach twarzy. Był to ambasador Stephen Metcalfe, symbol amerykańskiego establishmentu, doradca Franklina D. Roosevelta i pięciu amerykańskich prezydentów, którzy zasiadali w Gabinecie Owalnym po nim, milioner, który poświęcił życie służbie dla rządu. Ambasador - był to tytuł czysto honorowy, gdyż Metcalfe przeszedł już na emeryturę - został pilnie wezwany do Moskwy przez starego przyjaciela, człowieka z najściślejszego kręgu radzieckiej władzy państwowej. Nie widzieli się od kilkudziesięciu lat: ich znajomość była głęboką tajemnicą, pilnie skrywaną zarówno w Moskwie, jak i w Waszyngtonie. To że Kurwenal - taki miał pseudonim - nalegał na spotkanie na odludziu, było dość niepokojące, lecz z drugiej strony żyli w niespokojnych czasach.Głęboko zamyślony i wyraźnie zdenerwowany ambasador wysiadł z samochodu, dostrzegłszy swego przyjaciela, trzygwiazdkowego generała; generał miał protezę i szedł ku niemu, mocno kulejąc. Ambasador zlustrował okolicę wprawnym okiem i krew ścięła mu się w żyłach.Między drzewami dostrzegłjakiś ruch. Człowiek. Jeden, drugi i... trzeci! Obserwowano ich! Zostali namierzeni! Otoczeni!Groziła im katastrofa!, Ambasador chciał krzyknąć, ostrzec przyjaciela, lecz w tej samej chwili dostrzegł refleks światła odbitego od lunetki karabinu snajperskiego. Zasadzka! Wpadli w zasadzkę!Przerażony zawrócił i nie zważając na ból dotkniętych artretyzmem nóg, pobiegł do limuzyny. Nie miał ochroniarzy; zawsze podróżował bez nich. Miał tylko kierowcę, nieuzbrojonego żołnierza piechoty morskiej z ambasady.Raptem tamci ruszyli. Wybiegli ze wszystkich stron naraz, uzbrojeni po zęby żołnierze w czarnych mundurach polowych i czarnych beretach na głowie. Gdy otoczyli go i zatrzymali, zaczął się szarpać, lecz nie był już młody, o czym nieustannie musiał sobie przypominać. Chryste, to porwanie? Biorą mnie jako zakładnika? Ochrypłym głosem krzyknął do kierowcy.Żołnierze zaprowadzili go do opancerzonego rosyjskiego ziła. Wystraszony wsiadł i stwierdził, że czekajuż tam jego przyjaciel, trzygwiazdkowy generał.- Co to, do diabła, znaczy? - warknął, powoli dochodząc do siebie.- Bardzo cię przepraszam - odrzekł Rosjanin. - Żyjemy w niepewnych, niebezpiecznych czasach i nie chciałem, żeby coś ci się stało, nawet tu, w tych lasach. To moi ludzie, antyterroryści. Służą pod moimdowództwem. Jesteś zbyt ważny, żeby narażać cię na niebezpieczeństwo.6Metcalfe uścisnął mu rękę. Generał miał osiemdziesiąt lat i siwe włosy, lecz profil mu się nie zmienił i wciąż był orli, drapieżny jak dawniej. Dał znak kierowcy i ruszyli.- Dziękuję, że przyjechałeś. Wiem, że moje pilne wezwanie zabrzmiało tajemniczo.- Domyśliłem się, że chodzi o pucz - odrzekł Metcalfe.- Sytuacja rozwija się szybciej, niż oczekiwaliśmy - powiedział cichogenerał. - Dostali błogosławieństwo Diriżora, Dyrygenta. Przejmują władzę i chyba nie zdołamy ich powstrzymać.- Moi przyjaciele z Białego Domu obserwują was z wielkim niepokojem. Ale majązwiązane ręce: Rada Bezpieczeństwa Narodowego uważa,że interwencja doprowadziłaby do konfliktu nuklearnego.- I słusznie. Ci ludzie chcą obalić Gorbaczowa. Nie cofną się przedniczym. Widziałeś te czołgi? Wystarczy tylko, żeby kazali otworzyć ogień,zaatakować cywilów. To będzie rzeź. Zginą tysiące ludzi. Ale rozkaz niezostanie wydany, dopóki nie zatwierdzi go Diriżor. Wszystko zależy odniego. Jest ich podporą, filarem. Jest najważniejszy.- Należy do puczystów?- Nie. To szara eminencja Kremla, człowiek, który pociąga za sznurkiw absolutnej tajemnicy. Nie zobaczysz go na żadnej konferencji prasowej; działa ukradkiem. Ale tak, sympatyzuje z nimi. Bez niego nie mająszans. Lecz jeśli ich poprze, przejmą władzę i w Rosji ponownie zapanuje stalinowska dyktatura. Świat stanie na krawędzi wojny nuklearnej.- Ale właściwie po co mnie wezwałeś? - spytał Metcalfe. - I dlaczegoakurat mnie?Generał odwrócił głowę i w jego oczach ambasador dostrzegł strach.- Bo tylko tobie ufam. Bo tylko ty masz szansę przekonać Diriżora.- Niby dlaczego miałby mnie posłuchać?- Chyba wiesz dlaczego - odrzekł cicho generał. - Potrafisz zmienićbieg historii. Obaj wiemy, że już to kiedyś zrobiłeś.7Rozdział 1Paryż, listopad 1940Miasto światła tonęło w ciemnościach. Odkąd pół roku wcześniej hitlerowcy najechali i podbili Francję, ta najpiękniejsza metropolia świata wyludniła się i wymarła. Opustoszały sekwańskie bulwary. Łuk Triumfalny i Place de PEtoile - te wspaniałe, powszechnie znane, jarzące się światłami miejsca- były teraz ciemne, posępne i opuszczone. Na wierzchołku wieży Eiffla, gdzie jeszcze niedawno łopotała trójkolorowa francuska flaga, powiewała flaga ze swastyką.Paryż pogrążył się w ciszy. Na ulicach nie było ani samochodów, ani taksówek. Większość lepszych hoteli zajęli hitlerowcy. Nie było już hulanek, nie było libacji, umilkł śmiech wieczornych spacerowiczów. Zniknęły nawet ptaki, ofiary dymu i oparów płonącej benzyny z pierwszych dni hitlerowskiej agresji.Większość ludzi nie wychodziła wieczorem z domu. Bali się okupanta, godziny policyjnej, bali się narzuconych przez Niemców rozporządzeń, żołnierzy Wehrmachtu w zielonych mundurach, patrolujących ulice z pistoletami i długimi bagnetami na karabinach. W tym dumnym niegdyś mieście zapanowały rozpacz, głód i strach.Nawet arystokratyczna aleja Focha, ta najszersza, najwspanialsza ulica Paryża, pełna eleganckich białych domów i pałacyków, wyglądała posępnie i przygnębiająco. W nocy hulał na niej tylko wiatr.Wyglądała posępnie, lecz nie cała.W jednym ze stojących przy niej hoteli jarzyły się światła. Z wnętrza dochodziła przytłumiona muzyka orkiestry swingowej. Dobiegało11pobrzękiwanie porcelanowych talerzy i kryształowych kieliszków, podekscytowane głosy i beztroski śmiech. Była to wyspa uprzywilejowanego luksusu, tym bardziej rzucająca się w oczy, że leżała na czarnym oceanie biedy i poniżenia.Hotel de Chatelet był okazałą rezydencją hrabiego Maurice'a Leona Philippe'a du Chatelet i jego żony, legendarnej, niezwykle wytwornej Marie-Helene. Hrabia du Chatelet, bogaty przemysłowiec, był ministrem w marionetkowym rządzie Vichy. Ale przede wszystkim słynął z hucznych przyjęć, które pomagały tout Paris przetrwać mroczne dni okupacji.Zaproszenie na przyjęcie w Hotel de Chatelet było przedmiotem zazdrości całej paryskiej socjety, czymś, czego pragnęło się i na co czekało dniami i tygodniami. Zwłaszcza teraz, gdy brakowało żywności, gdy żywność tę racjonowano, gdy zdobycie prawdziwej kawy, masła czy sera graniczyło z cudem, gdy tylko zamożni i dobrze ustosunkowani mogli kupić mięso i warzywa. Zaproszenie na koktajl do państwa Chatelet oznaczało po prostu jedzenie, było okazją, żeby się do syta napchać. Tu, w tym pięknym domu, nic nie wskazywało na to, że Paryż jest miastem nędzy i ubóstwa.Przyjęcie trwało już od dłuższego czasu i właśnie się rozkręcało, gdy kamerdyner wprowadził do sali bardzo spóźnionego gościa.Gość ów był mężczyzną- niezwykle przystojnym mężczyzną. Dobijał trzydziestki, miał długie czarne włosy, duże brązow... [ Pobierz całość w formacie PDF ]