Zagadka w jej życiu, EBooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Jadwiga Courths_MahlerZagadka w jej ¿yciuTomCa³oœæ w tomachPolski Zwi¹zek NiewidomychZak³ad Nagrañ i WydawnictwWarszawa 1995Przek³ad z niemieckiegoEugenia SolskaT³oczono pismem punktowym dlaniewidomychw Drukarni Pzn,Warszawa, ul. Konwiktorska 9Przedruk z "Wydawnictwa£ódzkiego",£ódŸ 1990Pisa³ J. PodstawkaKorekty dokona³y:D. Jagie³³oi K. Kruk- Muszê porozmawiaæ zmecenasem Scholzem. Zadzwoñ,Walu, i powiedz, ¿e czekam naniego jutro przed po³udniem.Waleria z niepokojem i trosk¹spogl¹da³a na chor¹.- To ciê zbytnio zmêczy, mamo.Zaczekaj, a¿ poczujesz siêlepiej.Matka uœmiechnê³a siê ztrudem, niewyraŸnie.- Wci¹¿ nalegasz, bym niespieszy³a siê z testamentem, aja przystajê na to. Teraz jednakuwa¿am, ¿e doœæ by³o zwlekania.- Naprawdê nie ma powodu dopoœpiechu. Niebawemwyzdrowiejesz i wtedy zajmieszsiê, czym tylko zechcesz.mamo...Twarz chorej zmieni³a siê tak,jakby kobieta poczu³a narazprzyp³yw dawno utraconej energii- od spisania jej ostatniej wolizale¿a³o du¿o wiêcej, ni¿przypuszcza³a Waleria.Powiedzia³a zatem równiespokojnie, co stanowczo:- A jednak muszê! Muszê,Waluniu! Nie zapominaj, ¿e ka¿dachoroba mo¿e zakoñczyæ siêœmierci¹.Waleria zblad³a.- Nie mów tak, mamo, mojanajdro¿sza! Masz dopieropiêædziesi¹t piêæ lat, zosta³oci jeszcze du¿o czasu. Bêdzieszznowu zdrowa, uwierz mi!- Daj Bo¿e, ¿ebyœ mia³a racjê.Niemniej jednak powinno siêza³atwiæ wszystkie wa¿ne sprawywtedy, kiedy ma siê jeszcze doœæsi³y. D³u¿sza zw³oka... Walu,twoja przysz³oœæ... muszê ci j¹zabezpieczyæ!Waleria nie potrafi³a ukryæzdumienia.- Moj¹ przysz³oœæ? Mamusiu,przecie¿ jestem jedynaczk¹,jeœli zaœ pragniesz daæ coœkomuœ innemu, to mi po prostupowiedz, o kim mam pamiêtaæ iile przeznaczasz na to. Wieszprzecie¿, ¿e ciê nie zawiodê. Inaprawdê za³atwimy to wszystko,gdy tylko wrócisz do zdrowia.Oczy Dory Lorbach wyra¿a³yogromne znu¿enie. Wyszepta³a:- Och, dziecko! Usi¹dŸ ko³omnie, muszê ci wyjaœniæ, costa³oby siê w przypadku, gdybymnie zd¹¿y³a sporz¹dziætestamentu.Waleria opiera³a siê jeszcze,ale wobec stwierdzenia matki, ¿eto, co musi wyznaæ, przyniesieulgê jej schorowanemu, zbola³emusercu - uleg³a. Przysiad³a nakrzeœle obok ³ó¿ka, ujê³a obied³onie chorej w swoje rêce irzek³a z prostot¹:- No dobrze ju¿, dobrze. Tylkonie denerwuj siê wiêcej.Pani Lorbach patrzy³a na ni¹przez chwilê bez s³owa. Walerianie by³a wprawdzie klasyczn¹piêknoœci¹, ale rysy jej twarzypromieniowa³y ciep³em iwdziêkiem, wzbudzaj¹cymsympatiê. Jaka szkoda, ¿e nie uwszystkich! Paru ludzitraktowa³o tê dziewczynê zniek³aman¹ zawiœci¹, zazdroœci³ojej beztroskiego ¿ycia, choæWaleria nie mia³a o tym pojêcia.To wiedzia³a tylko matka,darz¹ca j¹ bezgraniczn¹mi³oœci¹. Uœcisnê³a rêkê Waleriii westchnê³a g³êboko.- Pos³uchaj zatem, Walu. Aleprzedtem przyrzeknij mi, ¿ecokolwiek us³yszysz, to i taknie przestaniesz mnie kochaæ.- Ja? Ale¿ to by³obyniemo¿liwe, mamo! - S³owom tymtowarzyszy³ czu³y poca³unek. -Kocham ciê przecie¿ najbardziejna œwiecie i tak bêdzie zawsze.- Gdybym mog³a byæ tego pewna,³atwiej by³oby mi powiedzieæ to,co powiedzieæ muszê.- Mo¿esz byæ tego pewna -stwierdzi³a z moc¹ Wala, choænagle ogarnê³o j¹ jakieœ z³eprzeczucie. Znowu, jak ju¿ parêrazy wczeœniej, wyda³o siê jej,¿e miêdzy ni¹ a matk¹ czai siêcoœ obcego, ci¹¿¹cego im obuponad miarê. Czy mia³o to mo¿ezwi¹zek z pewnym m³odzieñcem,którego Waleria pozna³a niedawnoi za którym od chwiliprzypadkowego spotkaniatêskni³a?Nie, nie, jeœli nawet sercezabi³o mocniej dla tamtegom³odego cz³owieka - wzmog³o totylko jej zdolnoœæ kochania wogóle, tak¿e wobec matki.Poczucia obcoœci doznawa³aprzecie¿ znacznie wczeœniej,jeszcze zanim parê miesiêcy temupozna³a mê¿czyznê swego ¿ycia,nie daj¹c mu odczuæ, jak wielkiewywar³ na niej wra¿enie.Dora Lorbach nie domyœla³a siênawet, co dzieje siê z Waleri¹,jak sprzeczne targaj¹ ni¹uczucia. Pog³adzi³a czule jejrêkê i zbieraj¹c siê na odwagê,wypali³a prosto z mostu:- Zacznijmy wiêc odnajgorszego, Walu... Ja... janie jestem twoj¹ matk¹!Waleria drgnê³a przera¿ona.Poblad³a niczym op³atek, a jejœwietliste szare oczy sta³y siêniemal czarne, jak zwykle wmomentach najwy¿szegowzburzenia.- Nie jesteœ moj¹ matk¹? -powtórzy³a pe³nym niedowierzaniaszeptem.- Nie, kochanie. Kiedyœspotka³o mnie wielkienieszczêœcie. Najpierw umar³a micóreczka, a zaledwie kilkatygodni póŸniej m¹¿. By³ambardzo nieszczêœliwa i samotna,chcia³am nade wszystko mieækogoœ bliskiego, kto nale¿a³bytylko do mnie. Zbyt mocnokocha³am mê¿a, by zdecydowaæ siêna powtórne zamêœcie, choæowdowia³am tak m³odo... Aby niepoddaæ siê do koñca rozpaczy,aby jakoœ przetrwaæ, wziê³am ciêdo siebie i wychowywa³am jakrodzone dziecko. Walu, ja... jaciê kupi³am...Waleriê wstrz¹sa³y dreszcze.- Kupi³aœ mnie? Odkupi³aœ? Moirodzice oddali mnie... zapieni¹dze? Pozbyli siê zbêdnegobalastu? Tak?- Walu, byli biedni i mielijeszcze inne dzieci... Po có¿ tagorycz? Wiedzieli przecie¿, ¿eja mogê zapewniæ ci du¿o lepszylos ni¿ oni, chodzi³o im o twojedobro. Walu, dziecko moje, by³aœtaka œliczna, mi³a, ¿e od razuprzylgnê³am do ciebie ca³ymsercem i nawet nie mog³abymznieœæ myœli o rozstaniu z tob¹.A ty? Czy teraz...- Och, teraz kocham ciêbardziej ni¿ kiedykolwiek. Ty mida³aœ to, co tylko matka mo¿edaæ dziecku, wiêcej od tejkobiety, która mnie urodzi³a...- Walu, daj¿e spokój.Wiedzia³am, ¿e ta wiadomoœæ ciêporuszy do g³êbi, nie chcia³am,¿eby przekazali ci j¹ ludzieobcy, co tak czy owak musia³obynast¹piæ po mojej œmierci. Awtedy ju¿ nie mog³abym ciê anipocieszyæ, ani uspokoiæ.Wala, wzruszona iwstrz¹œniêta, uca³owa³a chor¹najserdeczniejszym ze wszystkichdotychczasowych poca³unków.Nagle ods³oni³a siê tajemnica,rozwi¹za³a zagadka - wiedzia³aju¿, czemu czasem miêdzy ni¹ amatkê wkrada³o siê coœ obcego,wyrasta³ jakiœ niewidzialnymur...- Mamo, jesteœ dobra, cudowna,da³aœ mi tyle czu³oœci, takiepoczucie bezpieczeñstwa,wszystko, do czego w³aœciwie niemia³am prawa. Ale teraz powiedzmi, powiedz, kim naprawdêjestem?Dora Lorbach tkliwym gestemodgarnê³a w³osy z rozpalonegoczo³a dziewczyny.- Jesteœ moim dzieckiem. Ipozostaniesz nim. Ale wiem, o copytasz. Urodzi³aœ siê w ma³ejwiosce, w Turyngii. Rodzicemieli kawa³ek gruntu i nêdzn¹chatkê, z trudem wi¹zali koniecz koñcem. Ujrza³am ciê pewnegodnia, siedz¹c¹ przed domem. Niemia³aœ wtedy nawet roczku.Musia³am ci siê spodobaæ, boœwyci¹gnê³a do mnie r¹czki. By³amtam na leczeniu sanatoryjnym pomoich ciê¿kich przejœciach. Odchwili, kiedy siê spotka³yœmy,codziennie przechadza³am siêtamtêdy, wyczekuj¹c chwili,kiedy twoja mama wyniesie ciê,abyœ wygrza³a siê na s³onku.Ha³aœliwe, zupe³nie niepodobnedo ciebie rodzeñstwo, dra¿ni³ociê, patrzy³aœ tak, jakbyœoczekiwa³a ode mnie pomocy.Tote¿ któregoœ razu zdecydowa³amsiê porozmawiaæ z twoimiro... [ Pobierz całość w formacie PDF ]