Zapomniani, EBooki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mark Billingham ZapomnianiPrzełożył Robert P. LipskiTytuł oryginału: LifelessCopyright © 2005 by Mark Billingham All rights reserved.Copyright for the Polish Edition © 2010 G + J Gruner + Jahr Polska Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa 02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15Dla Mikea Gunna i jego syna, Williama Roana GunnaDział handlowy: tel. 22 360 38 41-42 faks 22 360 38 49Sprzedaż wysyłkowa:Dział Obsługi Klienta, tel. 22 607 02 62Redakcja: Klara SzarkowskaKorekta: Joanna ZiołoProjekt okładki: maszynowicz.comRedakcja techniczna: Mariusz TelerRedaktor prowadząca serię: Agnieszka KoszałkaISBN: 978-83-61299-76-9Skład i łamanie: KATKA, Warszawa Druk: Wojskowa Drukarnia w LodziWszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych - również częściowe - tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.Piekło to miasto przypominające Londyn.Percy Bysshe ShelleyNikt mi nie powiedział, że smutek jest tak bardzo podobny do strachu.C.S. LewisIZ STYCZNIANie zamierzam marnować czasu na pytanie, co u ciebie, bo wiem doskonale, a poza tym nie dbam o to. Jestem pewien, że ja ciebie też nie obchodzę i w dodatku musiałbyś być głupcem, nie domyślając się. że sprawy u niektórych z nas nie przedstawiają się różowo. Musiałbyś być głupcem (a nie jesteś), gdybyś się nie domyślał,0 co chodzi.Nie uważam się za lepszego od ciebie. Bo niby czemu? Domyślam się jednak, że tobie powiodło się nieco lepiej. Właśnie stąd ta prośba. Potrzebuję drobnej pomocy. Nie zostało mi wiele prócz niechcianych, nieprzyjemnych wspomnień. No i jednej, znacznie bardziej konkretnej pamiątki, ma się rozumieć. „Dowodu ", który, jak sądzę, wciąż ma każdy z nas.Nie masz pojęcia, jak bardzo gardzę samym sobą. że zwracam się do ciebie w ten sposób. Desperacja działa na szacunek do samego siebie niczym walec. Poza tym nie mógłbyś nienawidzić mnie bardziej, niż ja sam nienawidzę siebie za to, co się tam stało. I za wygrzebywanie tego wszystkiego w zamian za parę setek funciaków.To wszystko, czego mi trzeba...Zapewne zwrócisz uwagę na brak adresu. Nie próbuję być tajemniczy ani zagadkowy. po prostu w obecnej chwili nie dysponuję żadnym konkretnym. Zmuszony jestem korzystać z gościnności nielicznej grupy przyjaciół i rodziny.jaka mi jeszcze pozostała.Napiszę ponownie, by określić gdzie i kiedy. Wtedy będziemy mogli ustalić czas1 miejsce spotkania, zgoda? /Anonimowość bywa bardzo użyteczna, taka bondow- ska. ale jeżeli nie kontrolujesz tego. co działo się z każdym z nas, wątpię, abyś zdołał rozpoznać, kim jestem. To znaczy którym konkretnie. Rzecz jasna już wkrótce się tego dowiesz, a na razie, śmiem twierdzić, że odrobina napięcia nie zaszkodzi, prawda?Mogę być każdym z czterech, zgadza się? Którymkolwiek członkiem załogi. Zdziwiłbym się, gdyby akurat jednemu z nas powiodło się lepiej niż reszcie.To tyle... na razie.Szczęśliwego Nowego Roku.CZĘŚĆ PIERWSZAŚNIADANIE I PRZED ŚNIADANIEMPierwsze kopnięcie budzi go i równocześnie gruchocze mu czaszkę.Niemal natychmiast zaczyna odpływać w otchłań nieświadomości, ale zdaje sobie sprawę z przerw pomiędzy kolejnymi kopniakami - choć nie trwają one więcej niż sekundę czy dwie - w jego odczuciu ten czas wypacza się i wydłuża. To daje jego mózgowi, który zaczyna już puchnąć, chwilę na jedną jedyną, ostatnią serię przemyśleń i zaleceń.Liczy kopnięcia, liczy każde uderzenie buta w ciało i kości. Liczy dziwne i, o Boże, jakże cudowne przerwy pomiędzy nimi.Dwa...fest zimno, wczesny wilgotny poranek. Próba krzyku wywołuje dojmujący ból, gdy wiadomość z mózgu zaczyna tańczyć pomiędzy fragmentami kości tego, co było niegdyś jego szczęką.Trzy...Ciepło, buzia dziecka w jego rękach. Jego dziecka. Twarz dziecka, zanim dorosło i nauczyło się nim pogardzać. Na próżno sięga po list, zatłuszczony i z oślimi uszami, który ma w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Ostatnie ogniwo łączące go z życiem, jakie miał wcześniej. Sięga po list, jego bezwładne palce odmawiają posłuszeństwa, podobnie jak złamana ręka.Cztery...Odwraca głowę, próbując uciec przed bólem w stronę ściany. Przesuwa twarz po ziemi, szorując brodą po kartonie, zarost wydaje przy tym odgłos jak szum odległych fal. Czuje krew, ciepłą i lepką pomiędzy policzkiem a zimnym kartonem, na którym leży. Myśli sobie, że cień, który spostrzegł w miejscu, gdzie powinna znajdować się twarz napastnika, wydaje się ciemniejszy niż najczarniejsza czerń. I śliski jak asfalt po ulewie. Myśli, że to zapewne sztuczka światła. Pięć...Wydaje mu się, że czuje czubek buta przełamujący delikatną konstrukcję żeber. Czuje, jak but wdziera się coraz głębiej w jego ciało, uszkadzając kolejneorgany. Nerki, czy to jego nerki? Tracq swój kształt jak brutalnie zdeptane, pękające balony wypełnione wodą.Odpływając, zlicza pospiesznie sześć, siedem i osiem, te uderzenia są jak kop. niaki w odległe drzwi, wibracja przeszywa jego bark, plecy i górną część nóg. Stęknięcia i gniewny warkot stojącego nad nim mężczyzny, mężczyzny, który za- katowuje go na śmierć, z każdą chwilą stają się coraz cichsze i coraz odleglejsze.I, Chryste, cóż za chaos, co za bezładna plątanina słów. Feeria dźwięków i barw. Wszystkie odpływają od niego. Robi się mętnie i ciemno...Myśli. Jego umysł ogarnęłyby przeraźliwe i rozpaczliwe myśli, gdyby tylko jeszcze był do tego zdolny. Tak przynajmniej sądzi. Wyczuwa, że cień w końcu odwrócił się od niego. Iw tej niewysłowionej błogości rozkoszuje się narastającą świadomością, że, słodki Jezu, kopniaki w końcu ustały.Wszystko jest teraz takie dziwne, bezkształtne i wypływa zeń do rynsztoka szeroką strugą.Leży całkiem nieruchomo. Wie, że wszelkie próby poruszenia są bezcelowe. Kurczowo, jak tonący brzytwy, trzyma się swego imienia i imienia swego jedynego dziecka. Otula tym, co zostało z jego umysłu, te dwa imiona i imię Pana.Modli się w duchu, by pozwolono mu hołubić w sobie tych kilka cennych słów, dopóki nie nadejdzie śmierć.Obudził się w bramie naprzeciw Planet Hollywood z kałużą czyjegoś moczu u swoich stóp i nieprzyjemną świadomością, że to wszystko działo się naprawdę i nie miał przed sobą miękkiego materaca. Zamienił kilka słów z funkcjonariuszem policji, który bezceremonialnie go obudził. Zaczął zbierać swoje rzeczy.Powoli uniósł głowę i spojrzał w górę, zanim ruszył przed siebie w nadziei, że pogoda się nie pogorszy. Stwierdził, że pustka, którą czuł w sobie, mogąca być strachem, w rzeczywistości była zapewne po prostu głodem.Zastanawiał się, czy Paddy Hayes jeszcze żyje. Czy młody mężczyzna, któremu pozostawiono podjęcie decyzji, wyciągnął wtyczkę z gniazdka?Przemierzając West End, otrząsał się ze snu i powoli wracał do życia, co zawsze było dlań jak objawienie. Każdego dnia dostrzegał coś, czego nigdy wcześniej nie widział.Piccadilly Circus było przepiękne. Leicester Square prezentował się lepiej, niż można przypuszczać. Oxford Street wyglądała gorzej, niż mu się zdawało.Rzecz jasna na ulicach było sporo ludzi. Miasto tętniło życiem. Nawet o tej porze było gwarno i rojno, bardziej niż na przedmieściach w godzinach szczytu. Przypomniał sobie film, który oglądał na DVD, którego akcja toczyła się w Londynie po tym, jak większość mieszkańców metropolii wskutek tajemniczej plagi zmieniła się w zombi. Były tam dziwne sceny, kiedy całe miasto wydawało się całkiem opustoszały i do dziś nie wiedział, jak je nakręcono. Pewnie z użyciem techniki komputerowej. O tej porze, kiedy całe miasto brało prysznic, goliło się 1 wypróżniało, Londyn wyglądał prawie tak jak w tym filmie. Nie był całkiem opustoszały, wałęsały się po nim zombi.Większość sklepów będzie zamknięta jeszcze przez godzinę, dwie. Mało który otwierano przed dziesiątą. Kafejki i bary kanapkowe funkcjonowały już w najlepsze. Tak jak parę godzin wcześniej busy oferujące hamburgery i hot dogi czy stoiska z kebabami kusiły przechodzących, by wstąpić na chwilę na herbatę i kanapkę z szynką.Herbata i kanapka. Zazwyczaj starał się zebrać wieczorem dość drobnych, by rankiem starczyło na coś do zjedzenia, ale dziś śniadanie ktoś mu zafunduje.W połowie Glasshouse Street z bramy na wprost niego wyszedł mężczyzna w ciemnozielonym garniturze i próbował go wyminąć. Zeszli równocześnie najpierw w jedną, a potem w drugą stronę na chodniku. Wymienili uśmiechy, zażenowani tą sytuacją.- Miły poranek, w sam raz na tańce...Nagła świadomość, że najwyraźniej natknął się na świra, starła uśmiech z twarzy mężczyzny. Odwrócił się bokiem i opuścił głowę. A potem minął go, mamrocząc pod nosem:- Przepraszam... nie mogę...Poprawił plecak na ramieniu i pomaszerował dalej, zastanawiając się, czego właściwie nie mógł facet w zielonym garniturze. Odpowiedzieć na uprzejme powitanie? Dać mu trochę drobnych? A może przejąć się jego losem?Przeszedł wzdłuż Regent Street, po czym skręcił w prawo przez zaułki Soho w stronę Tottenham Court Road. Dziwna, acz znajoma postać idąca opodal w tym samym tempie przykuła jego uwagę. Zwolnił, po czym przystanął i patrzył, jak nieznajomy robi to samo. Postąpił krok naprzód i spojrzał na widoczne w szybie odbicie mężczyzny, jakim stał się w krótkim czasie. Zdawało mu się, że włosy rosły mu szybciej niż zwykle, a siwizna bardziej odcinała się na tle czerni. Starannie przycięta bródka, którą zapuścił, zniknęła wśród zarostu, który pokrył jego policzki i szyję. Czerwony nylonowy plecak, choć i tak już zabrudzony i poplamiony, był jedynym barwnym elementem wizerunku, jaki ujrzał odbity w szkle. Brudny szary płaszcz i czarne dżinsy były tak mdłe i anonimowe, jak twarz,którą ujrzał powyżej. Nachylił się do szyby i zrobił kilka min: wyszczerzył zęby, wydął policzki, uniósł brwi. Jedynie oczy - a przecież oczy mówiły o człowieku wszystko - pozostawały... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • grochowka.xlx.pl