Zdążyć przed panem Bogiem streszczenie, Ebooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEMHANNA KRALL-streszczenie szczegółoweTego dnia Marek miał na sobie czerwony sweter z angory, „po bardzo bogatym Żydzie”. Na skrzyżowanych na piersi pasach wisiały dwa rewolwery. Był chłodny dzień, 19 kwietnia. Obudzony strzałami, dobiegającymi z daleka, ubrał się dopiero o dwunastej. Był z nimi chłopak, Zygmunt, który przyniósł broń i poprosił go, aby zaopiekował się po wojnie jego córką, która ukrywała się w klasztorze w Zamościu. Wyszli, aby rozejrzeć się po okolicy i na podwórku dostrzegli kilku Niemców. Wtedy jeszcze nie mieli wprawy w zabijaniu, więc ruszyli dalej. Po trzech godzinach strzały umilkły. Ich terenem było tak zwane getto fabryki szczotek – Franciszkańska, Świętojańska i Bonifraterska.Następnego dnia wysadzono bramę i wybuch zabił kilkudziesięciu Niemców. Po wybuchu Niemcy zaczęli szturmować getto, którego broniło czterdzieści osób. Wieczorem trzech Niemców z białą flagą zaczęło przekonywać ich do podania się, obiecując, że zostaną wysłani do specjalnego obozu. Broniący zaczęli strzelać, co później zanotowano w raportach Stroopa. Nikogo nie zabili, ale w tamtej chwili nie było to ważne – najważniejszą kwestią było samo strzelanie, uważane za bohaterstwo. Dziewiętnastego kwietnia miała odbyć się likwidacja getta. Informacja o tym dotarła do nich dzień wcześniej. Osiemnastego kwietnia sztab, złożony z pięciu osób, zebrał się u Anielewicza.Przydzielili zadania – Anielewicz miał zająć się gettem centralnym, Geller i Edelman – szopami Toebbensa i fabryką szczotek. Anielewicz był ich komendantem. Nigdy nie widział, jak ładuje się ludzi na Umschlagplatzu do wagonów. W dniu akcji nie spotkali się. Nazajutrz Marek zobaczył Anielewicza, który był już zupełnie innym człowiekiem – siedział i powtarzał, że wszyscy zginą. Zawsze twierdził, że idą na śmierć w imię honoru i historii. Miał dziewczynę, Mirę, z którą zjawił się 7 maja na Franciszkańskiej. Ciągle miał nadzieję, że zwyciężą, że nadejdą jakieś posiłki. Następnego dnia, na Miłej, zastrzelił najpierw ukochaną, a później popełnił samobójstwo. Tego dnia 80 osób popełniło samobójstwo.Marek dowodził czterdziestoma żołnierzami, lecz żaden z nich nie pomyślał, by popełnić samobójstwo. Przez dwadzieścia dni wydawał rozkazy i nauczył się wielu rzeczy. Potrafił uderzyć w twarz, kiedy ktoś zaczynał histeryzować. Potrafił spać, gdy Niemcy wiercili w murach dziury, by wysadzić getto. Stracił pięciu ludzi w walce i nie czuł wyrzutów sumienia. Przedzierali się w południe, kiedy Niemcy szli na obiad. Wtedy nie denerwował się, ponieważ nic większego niż śmierć nie mogło ich spotkać. Za murem, sięgającym pierwszego piętra, widzieli stronę aryjską. Widzieli ludzi, kręcącą się karuzelę. Słyszeli też muzykę, bojąc się, że zagłuszy ona ich krzyki i odgłosy walki, a wówczas nikt niczego nie zauważy.W tamtych czasach Marek był gońcem w szpitalu. Stawał przy bramie, prowadzącej na Umschlagplatz i wyprowadzał chorych. Zawsze stał z tej samej strony, bojąc się, że zostanie zabrany razem z tłumem. Wybierano tych, których należało ratować, a on wyprowadzał ich jako chorych. Potrafił być wtedy bezwzględny. Jedna kobieta błagała go, by wyprowadził jej czternastoletnią córkę, a on mógł wziąć tylko jedną osobę. Wybrał Zosię, która była najlepszą łączniczką. Pewnego dnia mijali go ludzie, którzy nie posiadali numerków życia. Niemcy obiecywali, że każdy, komu dadzą taki numerek, przetrwa. Mieszkańcy getta mieli wówczas jeden cel – zdobycie numerka. Potem ogłoszono, że prawo do życia mieli mieć pracownicy fabryk, w których były potrzebne maszyny do szycia. Ludzie kupowali więc maszyny, sądząc, że to ich ocali, lecz zabierano również i ich.Wreszcie Niemcy ogłosili, że każdy, kto zgłosi się do pracy, otrzyma trzy kilogramy chleba i marmoladę. Rozdawali rumiane bochenki, a ludzie odbierali chleb i posłusznie wchodzili do wagonów. Zgłosiło się tyle osób, że każdego dnia odjeżdżały dwa transporty do Treblinki. Powstańcy wiedzieli o tym, co się działo. W 1942 roku posłali Zygmunta, by zorientował się, co działo się z transportami. W Sokołowie dowiedział się, że codziennie bocznicą do obozu jedzie pociąg towarowy z ludźmi i wraca pusty. Po jego powrocie do getta opisali wszystko w gazetce, lecz nikt nie uwierzył. Nie wierzono, że Niemcy mogliby posyłać ludzi na śmierć i marnować tyle chleba.Akcja wywożenia ludzi trwała przez sześć tygodni – od 22 lipca do 8 września 1942 roku. Przez ten czas Marek stał w bramie. Odprowadził na plac czterysta tysięcy ludzi. Ósmego września Niemcy zlikwidowali szpital, mieszczący się w budynku szkoły zawodowej. Zanim weszli na górne piętro, gdzie leżały dzieci, lekarka zdążyła podać małym pacjentom truciznę. Uratowała je przed komorą gazową i ludzie uważali ją za bohaterkę. Wtedy należało umierać publicznie, na oczach świata. Różne mieli pomysły na śmierć. Dawid radził, aby wszyscy rzucili się na mury, przedostali się na stronę aryjską, usiedli na wałach Cytadeli i tam czekali, aż zostaną rozstrzelani. Estera chciała, by podpalili getto, żeby wszyscy w nim spłonęli. Większość jednak chciała powstania, ponieważ umieranie z bronią jest piękniejsze niż śmierć bez broni.W ŻOB-ie zostało tylko 220 osób i wszyscy zgodnie stwierdzili, że należy wszcząć powstanie. Mieli świadomość, że nie wygrają, lecz nie chcieli biernie czekać na moment, kiedy Niemcy po nich przyjdą. Chodziło głównie o wybór sposobu umierania.Wywiad, w którym Marek opowiadał o wydarzeniach z powstania w getcie, został przetłumaczony na języki obce i wywołał oburzenie. Pan S., literat ze Stanów Zjednoczonych, napisał trzy artykuły, broniące wyznania „ostatniego dowódcy getta warszawskiego”. Ludzie pisali do gazet, a największy protest wywołała opowieść o rybach, których skrzela malował na czerwono Anielewicz. Pewien Niemiec napisał do Marka list, w którym wyznał, że w czasie wojny przebywał w warszawskim getcie jako żołnierz Wehrmachtu i widział na ulicach ciała ludzi, okryte papierami. Uważał siebie za ofiarę wojny i prosił o kilka słów w odpowiedzi.Marek odpisał, że rozumie uczucia młodego niemieckiego żołnierza, który po raz pierwszy widział ciała przykryte papierem. Historia z literatem S. przypomniała mu podróż do USA, którą odbył w 1963 roku. Spotkał się tam z przywódcami związków zawodowych, które podczas wojny dawały pieniądze dla getta. Rozpoczęła się dyskusja o ludzkiej pamięci, o tym, w jaki sposób uczcić pamięć tych, którzy zginęli w czasie wojny. Widział łzy w oczach ludzi, pamiętał, że dawali pieniądze na broń i chodzili do Roosevelta, by dowiedzieć się prawdy o tym, co działo się w getcie. Marek przypuszczał, że działo się to po jednym z pierwszych raportów „Wacława”, którego Tosia Goliborska wykupiła z gestapo za dywan perski. Zmikrofilmowany raport został przewieziony do Londynu pod plombą w zębie kuriera, a następnie trafił do USA. Nikt nie mógł uwierzyć, że tysiące ludzi przerabiano na mydło i wywożono do obozów.Przekłady na obce języki sprawiały, że opowieści o powstaniu w getcie nie można było traktować poważnie. Słowa w obcych językach, łagodziły całą historię. Ludzie nie rozumieli, że tłumaczenia odbierały powagę wypowiadanym słowom i nie chcieli, aby takie rzeczy mówiono o Anielewiczu. Dlatego należało staranniej dobierać słowa, by nie zranić ludzi. Pewnego dnia zadzwonił pan S. z wiadomością, że jest w Warszawie i widział się z Antkiem i Celiną. Chciał również spotkać się z Markiem. Marek uznał, że to poważna sprawa, ponieważ nie mógł lekceważyć opinii Antka, zastępcy Anielewicza i przedstawiciela ŻOB-u po stronie aryjskiej.Edelman denerwował się przed spotkaniem, lecz okazało się, że niepotrzebnie. Antek, który do tej pory milczał, zapewnił pana S. o przyjaźni, łączącej go z Markiem i aprobacie wywiadu. Miał jednak pewne zastrzeżenia – mówił, że w powstaniu walczyło znacznie więcej ludzi, pięciuset bądź sześciuset. Marek zaprzeczył, wyjaśniając, że było ich dwustu dwudziestu. Wtedy pan S. odparł, że Antkowi bardzo zależy na tym, by powstańców było więcej i zapytał, czy można to zmienić w wywiadzie. Była jeszcze sprawa ryb, należało sprostować, że to nie Antek, a jego matka malowała skrzela na czerwono. Marek odpowiedział, że teraz przecież nie ma to już znaczenia. Dla pana S. było to jednak ważne.W trzy dni po opuszczeniu getta, Celemeński zaprowadził Marka do przedstawicieli partii politycznych, którzy wysłuchali sprawozdania z powstania. Edelman był jedynym żyjącym członkiem sztabu powstańczego i zastępcą Komendanta. W raporcie wyraził przekonanie, że przez 20 dni walki mogli zabić więcej Niemców i ocalić więcej Żydów, lecz nie byli odpowiednio wyszkoleni. Przedstawiciele partii popatrzyli na niego w milczeniu, jeden z nich stwierdził, że należy okazać wyrozumiałość, ponieważ Marek jest strzępem człowieka. Okazało się, że nie mówił o powstaniu tak, jak tego oczekiwano – z nienawiścią, patosem, krzycząc.Jako jedyny, który przeżył, nie nadawał się na bohatera, ponieważ nie krzyczał. Po tej rozmowie zamilkł na trzydzieści lat, a kiedy wreszcie przemówił, zrozumiał, że lepiej byłoby, gdyby nie przerywał swojego milczenia na temat powstania w getcie. Na spotkanie z przedstawicielami partii jechał tramwajem. Nagle pomyślał, że nie chciałby mieć twarzy, ponieważ przypominała ona twarz z plakatu „ŻYDZI – WSZY – TYFUS PLAMISTY”, czarną i odrażającą. Wszyscy wokół mieli jasne twarze, byli ładni i spokojni. Wysiadł na Żoliborzu, starał się tak iść, by być jak najmniej widocznym. Brzydcy i czarni żyli i umierali w strachu. Wszystko, co ich otaczało, było szare. Ich dzieci wyrywały na ulicy przechodniom paczki z rąk w nadziei, że znajdą coś do jedzenia.Rywka Urman, trzydziestoletnia kobieta, odgryzła kawałek swego zmarłego z głodu dziecka, Berka. Ludzie patrzyli na nią w milczeniu, kiedy policja spisywała protokół. Inna matka, Chudesa Borensztaj... [ Pobierz całość w formacie PDF ]