Zieliński. [Na drodze], EBooki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]Jarosław Zieliński.Na drodzePowoli, jakby wsłuchujšc się w każdy swój krok, chłopiec schodził cieżkšwród wszechobecnej mgły. Patrzył na zamazane, niewyrane w półmrokuwstajšcego dnia kontury skał na zboczu wzgórza. Pod jego stopami.Starał się trzymać z daleka od prawej, ostro opadajšcej w dół stronycieżki. Zmęczenie i pragnienie snu niebezpiecznie zbliżały go do niej.Nawet w pełnym wietle dnia ta wyprawa niosła w sobie ryzyko. Lubił je.Przyspieszył kroku. Sen był teraz jego sprzymierzeńcem. Musiał ić, musiałsię ruszać - żeby tylko nie zasnšć. Inaczej - nieuważny ruch i... Mgłakryła przed nim dobrych parę metrów skalnego urwiska.Schodził łagodnymi zakosami cieżki do niedalekiego już miasteczka.Przerzucona przez ramię kurtka zsunęła się na ziemię. Podnoszšc jš z żalempopatrzył na wylot bocznego wšwozu ostro skręcajšcego na południe. Gdybymiał trochę więcej czasu mógłby i jego przejć, zbadać, czy skały nie majšczego do ukrycia.Gdzie za nim pozostały resztki metalowych ogrodzeń ostrzegajšcychprzeżartymi rdzš tabliczkami. Widział już tyle różnych - choć w jakisposób podobnych. Nigdy bezpiecznych. Teraz były już tylko punktami namapie. Krótkimi zapisami w notesie łšczšcymi się w historię jego kilkuostatnich lat.Jeszcze jeden zakręt i ostatnia, doć stroma częć drogi. Ostatni skok ipod stopami asfalt pokryty cienkš warstwš żwiru. Pobocze hotelowegoparkingu.Z dołu cieżka była niewidoczna. Zresztš z tego miejsca niezbyt nadawałasię do wejcia. O wiele wygodniej byłoby podejć niedalekim wycięciemkamieniołomu, jego wschodniš cianš poprawionš kilkoma mikrowybuchamizaaranżowanymi przez budowniczych hotelu. „Piękny taras z widokiem na całšdolinę” - pamiętał ten obrazek z kolorowego prospektu znalezionego gdzietutaj. Ale póniej nie było już czasu dla wielkich hoteli.Minšł kilka domów. Przeszedł jezdnię i przyspieszajšc kroku zagłębił się wwylot wšskiej ulicy, prowadzšcej do pensjonatu. Przed wejciem do staregopensjonatu Kerstin stał bršzowy transporter. Kto zdjšł z niegoidentyfikatory, a bocznej szybie kabiny kierowcy brakowało górnej częci.Burtę znaczyły lady kul.Obszedł go i otworzył skrzypišcš furtkę. Wszedł do pensjonatu, przez halldo wpółotwartych drzwi.Horst, niski, silny mężczyzna w ciemnej koszuli i zmiętych spodniach,siedział w fotelu odwróconym do wnętrza salonu.Bez zainteresowania patrzył gdzie nad głowš „nowego nabytku” Kerstin,szczupłej dziewczynę o dużych oczach. Wyglšdała jak słodkie niewinnedziecko, choć mogła mieć nawet dwadziecia lat. Nie mógł wymagaćwzajemnoci: młoda jeszcze kobieta spała, rozdzielajšc czas wczorajszegoprzyjęcia od przygotowań do następnego.Hort rozpoznał chłopca, nawet nie próbujšc się odwrócić. Nie pracował bytu, gdyby tego nie potrafił.- Matt, Kerstin chce się z tobš widzieć - powiedział Horst z lekkazachrypniętym głosem. - Natychmiast - dodał.Matt zastanawiał sie włanie, gdzie będzie spała dziewczyna, jeliwszystkie pokoje w pensjonacie były zajęte, a Kerstin wymagała dla każdejze swej trzódki oddzielnego pokoju.Przyjęcie jego słów potwierdziły kroki chłopca. Drewniane schodyskrzypiały pod ciężarem stóp.- Nie będziesz już u mnie mieszkał - powiedziała mu Kerstin, jak tylko doniej wszedł.- O co chodzi? - chłopiec nie słynšł z grzecznoci.- Nie podoba mi się to, co robisz. Nie tylko mnie się nie podoba. Tołażenie po bazie... jeszcze cišgnie na nas jakie nieszczęcie.- Tam nie ma już nikogo - odparł. Oboje mówili o instalacjach nawzgórzach, skšd włanie wrócił.- Œcišgniesz na nas nieszczęcie - powtórzyła stanowczo. - Poszukajmiejsca gdzie indziej. Od zaraz!Matt przypomniał sobie słodkie dziecko na dole i już miał co jejpowiedzieć, ale zrezygnował. Kerstin była naprawdę dobra w zabawianiumężczyzn i nie sposób było jej przeszkodzić w czymkolwiek, co się z tymwišzało. Po prostu musieli sobie zejć z drogi.Rozmowa nie trwała już długo. Wyszedł bez słowa pożegnania. Zresztš towłanie było pożegnanie - nic nie byłoby dobrš odpowiedziš dla słówKerstin. Wyrzuciła go! Tak naprawdę to wyrzuciła go z miasteczka, choć niepowiedziała tego.Trafił pod swoje drzwi. Przekręcił klucz, szarpnšł ciężkš klamkę.Mały pokoik był tak samo pusty i zimny jak przed dziesięcioma dniami.Wszystko, co można było z niego wynieć, leżało na stole. Po chwili jużtylko niebieski notes i parę innych drobiazgów nie znalazło swego miejscaw torbie. Matt zmišł w palcach wycišgniętš z kieszeni kurtki kartkę.Rzucił jš na stół, zbliżył płomień zapalniczki. Popieszny szkic ostatniejtrasy powoli kurczył się w ogarniajšcym kartę ogniu. Zgarnšł resztkipopiołu na podłogę. Powoli rozmiecił resztę swych rzeczy w torbie.Zasunšł jej zamek. Wyszedł na schody trzaskajšc drzwiami. Mógłby przysišc,że nie wzbudziło to zbytniego entuzjazmu żadnego z mieszkańców pensjonatu.Ale teraz już nie musiał się tym przejmować.Po drodze minšł dziewczynę z dużymi oczami. Kierowała się w stronę jegopokoju, z rękami pełnymi wieżej pocieli. Umiechnšł się od niej, a gdyprzeciskała się obok niego, przycišgnšł do siebie i pocałował. Nie miałajak się bronić, zaspana i z zajętymi rękami; popatrzyła tylko na niego zezdziwieniem.- Na szczęcie, moja droga - wyjanił jej. - Żeby go miała więcej niż jatutaj.Szedł ulicami właciwie bez celu. Miasteczko nie było duże; szybko dotarłdo jego skraju. Nowa, szeroka szosa tylko ocierała się o miasteczko.Włanie tu przelizgiwała się między niskimi, tonšcymi w zieleni willami.Chłopiec przystanšł na chwilę, widzšc duży transporter, wielkiegoSemihooda z długim kontenerem. Zainteresowany, podszedł bliżej.Mężczyzna był ubrany w zielonš krutkę wojskowego kroju. Tego samego koloruspodnie i czarny beret tworzyły z niego filmowy obraz komandosa. Rozmawiałz pracownikiem stacji energetycznej. Hałas pracujšcego silnika wielkiegotransportera zagłuszał ich słowa.- Hej chłopcze, nie wiesz jak stšd dojechać do Kamiennego Mostu? - pytaniezatrzymało Matta porodku placu.- Wiem. K4 do Haxton - odwrócił się do żołnierza.- Nie wybierasz się w tamtš stronę? - spytał kierowca - To dalej niewielemi mówi.- Dlaczego by nie?To może być dobry pomysł - pomylał. Zresztš teraz każdy pomysł jestdobry. Dostał przecież co w rodzaju wilczego biletu w tym miasteczku.- Dobrze. Mam tu jeszcze kilka spraw. Możemy wyjechać, powiedzmy, za... -spojrzał na zegarek - pół godziny. Będziesz tutaj?Chłopiec w zamyleniu skinšł głowš.Odszedł bez popiechu. Chciał jeszcze tylko kogo znaleć. Miał nawetszczęcie - spotkali się koło jej domu.Wyglšdali tak jak zawsze, kiedy ich spotykał. Tworzyli naprawdę szczęliwšparę, mimo tego wszystkiego co się wokół nich działo. Może mieli rację,pomylał chłopiec.- Czeć Matt! - pierwsza zauważyła go Jessica. Jej włosy połyskiwały wsłońcu, przechodzšc od głębokiej czerni po jasne kosmyki.- Czeć - odpowiedział. - I zarazem do widzenia.Sięgnšł do bocznej kieszeni torby. Wyjšł trzy białe arkusze papieru. Podałje Jessice.- To dla ciebie. Na pamištkę!Nie były tak zupełnie białe. Dwadziecia minut szybkiego przerysowywaniakilku szkiców z kartek notesu nie stworzyło może arcydzieła...Ale wywołało pożšdany efekt.- Och Matt! Dziękuję, to wspaniałe - chwyciła go za rękę. - Spotkamy sięjeszcze?Przeniósł wzrok na obserwujšcego tš scenę Gerry'ego. Rozemieli się, całatrójka.- Być może... kiedy.„Kiedy” brzmiało lepiej niż „nigdy”. Ile jeszcze mogło upłynšć czasu,zanim na serio zaczšł by się w niej kochać?Poprawił pasek torby.- Więc: do widzenia - musnšł wargami jej policzek. Ucisnšł rękę Geralda.Odwrócił się i powoli poszedł w stronę transportera. Zostało mu jeszczetrochę czasu.Kierowca był w miarę punktualny - spónił się najwyżej parę minut. Zanimuznał za stosowne wpucić go do szoferki, przedstawił się:- Sierżant Jeffrey Wharton z Szóstego Oddziału Służby Terytorialnej.- Matthew Anderson - odpowiedział.- Jaki masz plan?- Musimy dojechać do skrzyżowania w Haxton. Ale K4 jest nieprzejezdna odpołowy swej długoci. Będziemy musieli skręcić na drogę do Frey.Transporter ostro ruszył z miejsca.Póniej zaczšł padać deszcz.Towarzyszył im niemal od samego poczštku aż do końca prawie dwugodzinnejdrogi. Otaczajšce ich strumienie wody monotonnie bębniły w dach kabiny,tworzšc swoiste tło do prowadzonej w jej wnętrzu rozmowy. Sierżantwypytywał go o stan miejscowych dróg. Jak na pierwszy kurs zupełnie nieleorientował się w okolicy, ale jego wiedza pochodziła ze studiowania map, anic nie było teraz równie zawodne.Póniej, gdy po raz drugi przekroczyli rzekę Linton, Matt musiał trochę... [ Pobierz całość w formacie PDF ]